Kot kradziony mafii i Suicide Squad
-A więc nie wiesz, że masz krew na rękach?
Czkawka spojrzał w dół i z przerażeniem zorientował się, że stoi w kałuży krwi. Jego dłonie całe nią ociekały. Odwrócił się z zamiarem ucieczki stamtąd, ale jego oczom ukazały się zwłoki Richiego, leżące na drodze do wyjścia. Czerwona rzeka wylewała się z nich litrami.
Obudził się, jak zwykle brutalnie wyrwany ze snu przez swoją przeklętą wyobraźnię. Serce waliło mu jak oszalałe. Jeszcze jedna taka noc i chyba trafi go szlag. Z lekkim niepokojem zorientował się, że nie może podnieść się z łóżka. Chwilę zajęło mu odnalezienie przyczyny. Astrid leżała tuż przy nim, z głową na jego piersi. Spała jak kamień, przytulając Szczerbatka, który leżał centralnie na nim. Raz po raz zamiatał ogonem po jego twarzy.
Wokół było dość ciemno. Przez to, co się ostatnio stało Czkawka totalnie stracił poczucie czasu, ale wyglądało to na środek nocy. Na szafce obok łóżka leżał telefon Astrid. Wyciągnął po niego rękę, wciąż nie mogąc się podnieść pod ciężarem dziewczyny i kota. Teoretycznie by mógł, ale nie chciał ich jeszcze budzić. W końcu nie miał pojęcia, która jest godzina.
Włączył telefon. Jasny wyświetlacz rąbnął go światłem w oczy. Dochodziła jedenasta. Jedenasta rano. Więc dlaczego było tak ciemno?
- Ej... weź wyłącz to oczojebne cholerstwo...- w taki właśnie sposób, niesamowicie sennym głosem, Astrid przywitała się z nim tego poranka. Chyba też nie domyśliła się jeszcze, jaka jest pora dnia.
- Wypadałoby już wstawać, jest jedenasta.
- Co... Przespaliśmy cały dzień?
- Nie jedenasta w nocy, jedenasta rano.
- Co do...- Astrid wstała, budząc po drodze Szczerbatka, który zeskoczył z łóżka, przechwyciła swój telefon i spojrzała z niedowierzaniem na wyświetlacz.- Ale jest ciemno jak w dupie, jakim cudem...
- Nie wiem. Ale reszta pewnie już dawno skończyła szukać i czekają na nas w pokoju. I mogą się martwić, całą noc nie daliśmy znaku życia.
- Jedno z nas ledwo uszło z życiem, więc nie powinni się czepiać.
- Dobra, to chodźmy.
- A co z kotem?
Sczerbatek jakby na zawołanie wskoczył z powrotem na łóżko, wlazł Czkawce na kolana i utkwił w jego oczach swoje hipnotyczne spojrzenie, zupełnie, jakby wiedział, że ważą się jego losy.
- Ale jak to, ,,co z kotem"? O co ci chodzi? Bierzemy go, nie ma innej opcji- oświadczył Czkawka, na potwierdzenie swoich słów biorąc Szczerbatka na ręce.
- O matko... Serio? Będziesz kradł Viggo kota?
- I tak chce mnie zabić. Za kota najwyżej zabije mnie bardziej, czy coś.
- Nawet tak nie mów, niech on tylko spróbuje, to ja go zabiję.
- Uwierz mi, nie chciałabyś.
Rozmowa urwała się natychmiast po tym, jak zaczęła schodzić na temat Richiego. Wyszli na hotelowy korytarz, który powoli zaczynał już drażnić tym swoim luksusowym wystrojem. Wsiedli do windy, by pojechać na swoje piętro. Jak gdyby nigdy nic. Jakby nic złego się nie działo. A działo się właśnie wszystko, co nie powinno się dziać.
Czkawka, oparłszy się o metalową ścianę windy, dostrzegł w niej swoje słabe odbicie. Patrzył w nie z myślą, że cudem jest jeszcze w stanie to robić. Myśli o Viggo i Richim nie dawały mu ani chwili spokoju. Wiedział, że to był wypadek, że może nawet nie miał innego wyjścia, ale...
Ten cichy głos w głowie, który wciąż i wciąż powtarzał mu, że spowodował czyjąś śmierć, doprowadzał go powoli na skraj wytrzymałości. Dlaczego czuł się tak okropnie ze świadomością, że zabił kogoś takiego, jak Richi? Jednego z dwóch sadystycznych potworów, które były w stanie żywcem rozjechać nastolatkę pociągiem. Dlaczego? Nie miał bladego pojęcia.
Wiedział jednak, że jeśli chce przetrwać ten armagedon, to musi się ogarnąć, lepiej prędzej, niż później.
Dojechali wreszcie na swoje piętro, wysiedli z windy i szybkim krokiem udali się do pokoju, w którym tak, jak przypuszczali, czekała już na nich reszta ekipy.
- Ej, do jasnej, gdzie was wcięło? Baliśmy się, że Dariusz was załatwił!- tymi słowami w progu kuchni przywitał ich Smark.
- Jeszcze żyjemy- powiedział Czkawka, wpuszczając Szczerbatka do środka. Tym razem na szczęście nie przytrzasnął biednemu kotu ogona w drzwiach.
- Było się odezwać, już mieliśmy iść was szukać!
- Skąd macie kota?- spytał Śledź.
- Długa historia.
- To weź opowiedz, lubię historie, a nam wszystkim przyda się trochę wyluzować!- w progu jednych z drzwi do sypialni stanął Mietek, standardowo z kurą w ramionach.- Jeny, bo ile można trząść dupą z strachu, że ktoś zaraz wyskoczy na ciebie z nożem zza rogu... Tak dla jasności, ten kot jest weganinem, nie? Kurki mi nie zje?
- Nie ma zębów, więc raczej nie. To... jak wam poszło? Widział ktoś Dariusza?
- Ani śladu braciszka- w kuchni zjawiła się Helena. Nie wyglądała najlepiej, jej włosy były pogrążone w chaosie, a pod jej oczami rysowały się sine worki oraz ślady rozmazanej maskary. Pewnie szukała Dariusza całą noc.-Nigdzie. Rozpłynął się.
- Szlag. Myślicie, że mógł uciec z hotelu?
Helena, Śledź, Smark i Mietek wymienili między sobą zmartwione spojrzenia.
- Co jest? Coś nie tak?- Czkawka to zauważył i natychmiast ogarnęło go bardzo złe przeczucie. Co takiego jeszcze postanowiło się stać podczas tych cudownych ferii? Miał złudną nadzieję, że nic poważnego...
Jego obawy potwierdziła Sandra, która pojawiła się w drzwiach do jednego z pokoi w śniegowcach, kurtce, narciarskich rękawicach i wielkiej, włochatej, ruskiej czapce. Jej dość dziwne jak na okoliczności ubrania były pokryte śniegiem.
- Dupa. Sanki przepadły. Utknęliśmy tu na amen. Dopóki Czkawka się nie zjawi i nie oślepi nas wszystkich blaskiem swojego geniuszu i kreatywności, to jesteśmy w dupie- tu dziewczyna zorientowała się, że chłopak stoi sobie w kuchni centralnie przed nią.- O, zbawienie przybyło!
- O co ci chodzi?- z każdą sekundą Czkawka rozumiał coraz mniej z tej pogmatwanej sytuacji.
- Chodź, pokażę ci- to powiedziawszy Sandra zawróciła do pokoju, zostawiając za sobą śnieżny ślad na podłodze.
Czkawka oraz wszyscy pozostali podążyli za nią.
W pokoju było zimno. Okno, za którym malował się piękny, zimowy krajobraz górskiej doliny było otwarte na oścież. Sandra chwyciła Czkawkę za rękę i przyciągnęła go bliżej owego okna, by mógł dojrzeć to, co chciała mu pokazać. Oparł się o parapet, wychylił się nieco... i stanął jak wryty. Tuż pod parapetem piętrzyła się ogromna góra śniegu. Zalegały pod nim całe tony białej masy. Hotel był dosłownie zakopany w nawale iskrzącego się w słońcu, białego puchu, niczym w ogromnym kopcu kreta.
- Ta dam!- zawołała Sandra, rozkładając teatralnie ręce i niemal promieniejąc sarkazmem.
- Ale... co?! Jak to się stało?! Co tu robi ten cały śnieg?!- Czkawka nie dowierzał własnym oczom. Do głowy wpadła mu myśl, że może jeszcze nie obudził się po wczorajszej nocy i to wszystko pokręcony sen. Innego wytłumaczenia na hotel w całości zasypany śniegiem aż do piątego piętra chyba nie mogło być.
- W nocy zeszła lawina- Śledź udzielił mu wyjaśnień, które bynajmniej go nie uspokoiły.
Czyli wczoraj wieczorem, zastanawiając się, czy hotel nie jest zagrożony zasypaniem, wywołał wilka z lasu.
- Co, do cholery?!- Astrid, równie zszokowana jak on niemal rzuciła się do oka, by na własne oczy zobaczyć pozostałości po lawinie, które zalegały pod ich oknem. Wpatrywała się we wszechobecną biel z czystym niedowierzaniem.
- To, że tu utknęliśmy!- wypalił Smark.- Główne drzwi są zasypane na amen. Próbowaliśmy, czy da radę wyjść przez okno, ale skończyło się tak, że Śledź prawie wyleciał stąd ryjem w śnieg i gdybyśmy go nie uratowali, to by się zapadł i już byłby pewnie zamarznięty na kość.
- Ale żebyś ty to widział, rzucał się jak dzik wysmarowany Nutellą i wrzucony do mrowiska!- Mietek, jak to on, zamiast martwić się sytuacją, jarał się nią jak Rzym w sześćdziesiątym czwartym.
- Nie, co ty! On jest większy od dzika, rzucał się jak co najmniej dwa dziki!- Sandra jeszcze bardziej udziwniła porównanie brata.
- Jak dzik na sterydach!
- Hodowany pod słupem pięć G!
- A możecie raz w życiu być poważni? Po pierwsze, nie jestem gruby, po drugie, mogłem zginąć!- zbulwersował się Śledź.
- Oj, nie dramatyzuj.
Śledź chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale wywód przerwała mu Helena.
- Mieliśmy nawet szalony pomysł, żeby zjechać stąd na sankach, ale ktoś- tu dziewczyna spojrzała sugestywnie na Smarka.- je upuścił i zjechały same. Podobnie jak narty...
- I patelnia made in China też, ale to już nie przeze mnie, więc się odwalcie!- Smark próbował się wybronić.
- Dobra, tak, czy tak bez Dariusza stąd nie wychodzę, więc nie robi mi to różnicy.
- Ale wartałoby jednak mieć jakąś awaryjną drogę ucieczki, gdyby on, nie wiem, podpalił hotel- zauważył rozsądnie Śledź.- Nie wiadomo, czego można się spodziewać.
- Ale na szczęście mamy tu wśród nas Czkawkę o nadprzyrodzonych mocach i zaraz nas uratuje siłą swoich magicznych włosów- Mietek wciąż robił za optymistę.
- Albo strzelając płomieniami z ręki niczym Shoto Todoroki!- rozmarzyła się Sandra.
- Jaka szczota, jeśli można wiedzieć?- Astrid, nieco zaintrygowana przedziwną, choć i tak w miarę normalną jak na standardy bliźniaków rozmową oderwała się od patrzenia z niedowierzaniem na górę śniegu pod oknem.
- Właściwie tylko połowa szczoty, bo w drugiej połowie to on strzela lodem, ale Czkawka na pewno potrafi też tak, tylko jeszcze o tym nie wie.
Ta jakże właściwa mietkowi odpowiedź sprawiła, że dziewczyna niemal natychmiast pożałowała swojego pytania.
Czkawka nawet nie komentował. Był zbyt pochłonięty własnymi myślami, które za nic w świecie nie chciały dać mu się zebrać. Utknęli tu. Byli dosłownie uwięzieni z Viggo w jednym hotelu, Dariusz zupełnie zniknął, oba te fakty sprawiały, że ich szanse na przeżycie tych ferii były z chwili na chwilę coraz mniejsze... Ale nie to było najgorsze.
Viggo na pewno nie był typem osoby, która lubi zostawiać niedokończone sprawy. Takie, jak na przykład sprawa Dariusza i Heleny. Jego nigdzie nie było, choć sprawdzali już wszędzie. Niektórzy po parę razy. Ale... czy na pewno? Można by w sumie uznać, że szalona zguba przepadła na dobre, gdyby nie to, że było jedno miejsce, do którego nikt nie zajrzał. Nikt oprócz Czkawki, który z oczywistych przyczyn nie miał okazji się rozejrzeć.
Piwnice.
Czy to możliwe, że Viggo tylko udawał zaskoczenie obecnością Czkawki w tym hotelu? Skoro układał się z Johannsonem, to na pewno został przez niego ostrzeżony przed przyjazdem gości. Więc musiał wiedzieć, że Dariusz tu jest! A co, jeśli postanowił wykorzystać okazję i dokończyć swoją zemstę? Co, jeśli on go znalazł?
- Czkawka? Halo, Ziemia!- z zamyślenia wyrwała go Astrid.- Ogłuchłeś, czy co?
- Może to koń trojański w systemie?- zasugerował Mietek.
- Weź się już zamknij...
- Bardziej koń trojański w hotelu...- westchnął Czkawka. Nadszedł ten moment, w którym trzeba było uświadomić przyjaciół o całości zagrożenia.
- Ale o co ci chodzi?- spytał Śledź, zaintrygowany tą dziwną metaforą.
- Słuchajcie, naprawdę wolałbym nie przynosić tak kijowych wieści w takim momencie i was nie dobijać, ale... jesteśmy jeszcze głębiej w dupie, niż na to obecnie wygląda.
Wszyscy z wyjątkiem Astrid, która wiedziała już, o co chodzi, spojrzeli na niego zaniepokojeni.
- To zabrzmi cholernie niewiarygodnie, ale... wczoraj w nocy, kiedy szukaliśmy Dariusza, okazało się, że ten hotel nie jest tylko hotelem. Krótko i na temat, w piwnicach jest wielki magazyn marychy, bo Johannson to walony mafiozo. Oprócz nas w hotelu jest jeszcze Viggo i się ze sobą układają. Marycha z piwnicy jest jego.
Towarzystwo wyglądało, jakby zamiast Czkawki mieli przed sobą istotę paranormalną. Helenę na dźwięk imienia starego znajomego, który pół roku temu prawie ją zabił, przeszedł okropny, zimny dreszcz. Musiała usiąść, bo nogi ugięły się pod nią, jakby były z waty.
To było niemożliwe...
- Wow. Tego się nie spodziewałem...- pierwszy po dłuższej, pełnej szoku chwili milczenia odezwał się Mietek.
- Ty się kurwa dobrze czujesz?!- wybuchł Smark.- Ty coś brałeś! Ty na pewno coś brałeś! Masz haluny...
- A może chorobę wysokościową?- zasugerował Śledź.
- Czy inne takie gówno!
- Ale to prawda!- wcięła się Astrid.
- Niby skąd wiesz?
- Stąd, że chyba sobie tego kurna nie wymyśliłem- Czkawka totalnie zirytował się zachowaniem Smarka.- Bo po co? I tak mieliśmy przerąbane już zanim spotkałem tu Viggo.
- Czekaj, to wy się widzieliście?!- Śledź wybałuszył na niego oczy.
- No, jakby... gadaliśmy, to była najdziwniejsza rozmowa w moim życiu. Generalnie dowiedziałem się od niego, że przypadkiem zabiłem mu brata i teraz ten chce się mścić. Także no, miło było was poznać.
- Czekaj, ty chyba nie masz zamiaru dać mu się zajebać od tak?- zaniepokoił się Smark.
- Wiesz co to jest ironia? Nie, nie mam zamiaru i nie mam też zamiaru pozwolić mu się dobrać do Dariusza.
- A co jeśli on...- Helena aż zerwała się z łóżka, na którym siedziała. Okropna myśl, która właśnie przeszła przez jej głowę sprawiła, że nie mogła nawet dokończyć zdania.
- Jeśli już się do niego dobrał?- Astrid ją wyręczyła. Jedno spojrzenie na przerażoną dziewczynę wystarczyło, by odgadnąć jej myśli.- W sumie żadne z nas go nie znalazło, hotel jest zasypany, więc nie mógł stąd wyjść, czyli to jest tak naprawdę jedyne logiczne wytłumaczenie.
Zapadła grobowa i pełna konsternacji cisza. Jakby przed sekundą w podłogę uderzył grom. W sumie można by to było i tak ująć, bo rozumowanie Astrid było serio porażające w swojej prostocie. Teoria ogółem była tak oczywista, że Czkawka szczerze by się zdziwił, gdyby tylko on na nią wpadł. A teraz, gdy dosłownie wszystko wskazywało na to, że owa teoria jest prawdziwa i Viggo faktycznie porwał Dariusza, pozostało odpowiedzieć sobie na jedno ważne pytanie, które właśnie zadawali sobie wszyscy i każdy z osobna.
Co teraz robić?
- Odbijemy go- stanowczy i pełen wiary ton, z jakim Czkawka wypowiedział te słowa zdziwił nawet jego samego. Zwłaszcza, że nie miał bladego pojęcia, jak mieliby to zrobić.
- Czkawka, przyjacielu, wiedz, że cię uwielbiam, ale dobrze ci radzę, uważaj z tą liczbą mnogą, bo jak użyjesz jej jeszcze jeden raz, to normalnie mnie coś trafi i chyba ukręcę ci łeb- odezwał się Smark.
- Tylko spróbuj- Astrid posłała mu lodowe spojrzenie.
- Ja w to wchodzę- oświadczyła Helena, niewiele myśląc.
- Kiedy to misja samobójcza!- Śledź posłał jej zatroskane spojrzenie.- Nie mamy pojęcia, jaką powierzchnię mają te piwnice, nie wiemy, ilu ludzi Viggo ich pilnuje, nie mamy nawet broni! Dariusz zgarnął jedyny nóż, który nie jest tępy!
W tym momencie Astrid głośno odchrząknęła, a oczy wszystkich obecnych zwróciły się ku niej. Uśmiechnęła się niewinnie.
- Nie... nie gadaj- Mietkowi z niedowierzania aż rozbłysły oczy.- Wzięłaś tu ze sobą shotguna?!
- Możliwe...
- Dziewczyno, to jest nielegalne!- wykrzyknął oburzony Śledź.
- Naprawdę cię to teraz obchodzi?
Śledź chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale przerwał mu Czkawka.
- Dobra, proszę was, nie kłóćmy się teraz. Astrid... ile ty masz tych shotgunów?
Uradowana dziewczyna wytargała swoją walizkę spod jednego z łóżek, położyła ją na nim i wywaliła z niej całą zawartość. Oczom wszystkich, którzy otoczyli ją wiankiem, ukazało się dno, zamknięte na zamek z kłódką. Astrid wyciągnęła kluczyk z kieszeni bojówek, otworzyła kłódkę, rozsunęła zamek... i odkryła przed przyjaciółmi swój podróżny arsenał, na który składała się kamizelka kuloodporna, dwie butelki gazu pieprzowego, latarka policyjna, nóż (ten zdobiony, który dostała kiedyś w prezencie od Czkawki), pistolet w pokrowcu i paczka nabojów.
- O kurczę pieczone...- Mietek dalej się zachwycał i robiłby to chyba w nieskończoność, gdyby jego kura nie dziobnęła go w rękę z oburzeniem, zupełnie jakby zrozumiała jego słowa.- Ojej, no sorry, to taka metafora...- to mówiąc pogłaskał kurę po głowie.
- Jakbym komuś powiedział, to poszłabyś siedzieć!- Śledź dalej bulwersował się na całego. - Nie masz ani osiemnastu lat, ani pozwolenia na broń!
- Za to mam rodziców antyterrorystów i znajomości. A ty nikomu nie powiesz, bo biorąc tu ze sobą spluwę uratowałam ci życie i jesteś mi bardzo wdzięczny.
Śledź westchnął zrezygnowany.
- Astrid, jesteś po prostu niesamowita. Dobra ludzie!- tu Czkawka uderzył ręką w brzeg walizki, by skupić na sobie uwagę wszystkich obecnych. - Każdy bierze to, co w miarę ogarnia, jedzenie, wodę, naładowany telefon i apteczkę. A potem...
- Idziemy się wszyscy zabić?- spytał Smark, uśmiechając się ironicznie.
- Normalnie jak w Suicide Squad!- odezwała się podekscytowana Sandra. - Mogę być Harley Quinn? To moja ulubiona postać!
- Nie. Nie idziemy się zabić. Idziemy uratować Dariusza. I damy radę. Nie ma innej opcji.
...
Pół godziny minęło wszystkim, jakby trwało kilka sekund. Nic w tym dziwnego. Poświęcili ten czas na przygotowania do misji... Smark miał w sumie rację, samobójczej. Nikt za wiele o tym nie myślał, każdy wolał skupić się na celu, którym było odbicie Dariusza Viggo oraz najprawdopodobniej ogromnej liczbie jego ludzi za pomocą jednego pistoletu. I gazu. I kilku innych rzeczy, minimalnie zwiększających ich szanse przeżycia. Ewentualnie kanapek i wody na drogę. Czy było inne wyjście? Oczywiście. Było jeszcze pełno sposobów na ucieczkę z hotelu i zostawienie problemu za sobą, a potem wezwanie pomocy. Ale wszyscy dobrze wiedzieli, że liczy się teraz każda sekunda. Mieli ich za mało na mniej ryzykowne plany.
Po cichu schodzili do piwnic. Strome schody, oświetlone staroświeckimi lampami doprowadziły ich do podziemnego korytarza.
- Dobra, z tego, co wiemy, na końcu jest ściana. To gdzie niby magazyn i to całe zioło?- spytał złośliwie Smark, rozglądając się po tym upiornym miejscu.- Nie ma? Cudownie, spadajmy stąd.
- Bądź ty trochę ciszej, co?- Astrid sprzedała mu sójkę w bok.- Nie wymiękaj, ja ci dałam shotguna na zachętę, a tobie jeszcze coś nie pasuje.
- Żebyś wiedziała.
- Zamknij się.
- Nawet teraz musicie się kłócić...- westchnął Śledź, poprawiając sobie plecak z prowiantem, który zsuwał mu się z ramion przez za długie szelki.
- Mogę mieć głupie pytanie?- spytał Mietek. Wciąż trzymał swoją kurę pod pachą, a jego druga ręka była chwilowo niedostępna, bo wcisnął się razem z Sandrą w jedną kamizelkę kuloodporną.
- Nie, ja ci teraz zadam pytanie. Po grzyba nawet tutaj targałeś tę biedną kurę? Co ona ci zrobiła? To podchodzi pod znęcanie się nad zwierzętami!
- No bo jakbym ją zostawił w pokoju, to przylazłby Viggo i zrobiłby z niej rosół! A to nie podchodzi pod znęcanie się nad zwierzętami, to... to podchodzi nad! Poza tym Czkawka też wziął swojego pokemona, a jego się jakoś nie czepiacie.
- Jakiego pokemona?- spytał Czkawka, totalnie nie ogarniając, o czym w ogóle jest mowa. Był zbyt zamyślony, by nadążać. Próbował odpowiedzieć sobie oraz reszcie ekipy na pytanie postawione przez Smarka, które brzmiało następująco: gdzie do ciężkiej cholery jest ten cały magazyn? Jeśli serio miał dziesiątki kilometrów kwadratowych, tak jak mówił Viggo, to gdzie i jakim cudem on je upchnął?!
- Takiego pokemona- to mówiąc Mietek wskazał ruchem głowy na Szczerbatka, który przemknął mu właśnie między nogami i zatrzymał się centralnie przed Czkawką. Ten ostatni schylił się, by podrapać niespodziewanego przybysza za uchem.
- Ja go tu nie brałem, sam przylazł... Tylko po jakiego grzyba, co?
- Ja pier papier, do stu niebieskich oposów, nawet kot jest tu samobójcą!
- Dobra, bo to nie ma sensu- zirytowany Smark przerwał dyskusję o pokemonach i oposach.- Albo chodźmy gdzie trzeba i zróbmy co trzeba, albo stąd spadajmy. Czkawka, do jasnej, gdzie ty masz te magazyny?
- To jest dobre pytanie...- chłopak wzniósł oczy do sufitu, jakby miał odszukać na nim odpowiedź. Potrzebował jej na już, ale ta za nic w świecie nie chciała przyjść mu do głowy. Może wejście było w tym gabinecie, do którego trafił zeszłej nocy? Przywołał go w pamięci jak najdokładniej. I doszło do niego, że był w tamtym wnętrzu pewien szczegół, na który wcześniej nie zwrócił uwagi, choć czuł, że coś jest nie tak.
Pokój był kompletnie pozbawiony drzwi!
Wszedł tam przez ścianę, nie przez drzwi. Ciągnąc za lampę, a nie za klamkę.
Może tak to tu działało?
Rozejrzał się wokół. Do ścian korytarza co jakieś dwa metry były przytwierdzone lampy, dokładnie takie, jak ta, która przeniosła go do mafijnej Krainy Czarów. Pokryte kurzem i pajęczynami roztaczały wokół swój słaby, tajemniczy blask.
Niesiony jakimś dziwnym przeczuciem chwycił najbliższą lampę i pociągnął dokładnie tak, jak to zrobił zeszłej nocy...
I ku niesamowitemu zdziwieniu wszystkich ściana rozstąpiła się na dwie części, tworząc przejście do kolejnego, bocznego korytarza.
Wyglądał o wiele mniej średniowiecznie. Bardziej przypominał korytarz spod centrum handlowego Starcourt z trzeciego sezonu Stranger Things. Ściany były jakby stalowe, a oświetlenie stanowiły świecące zimnym światłem listwy w podłodze.
Wszystkim włącznie z Czkawką dosłownie opadły szczęki.
***
Ludzie, zrobiliśmy to. Właściwie WY to zrobiliście. To jest WASZA zasługa: Dobiliście mi 100 gwiazdek :DDD Nie macie pojęcia, jak baaaaaaaaaaaaardzo jestem za nie wdzięczna, jaka superultraszczęśliwa i jak bardzo Was wszystkich uwielbiam <333
Chcielibyście z tej okazji jakiś special? Mogę zaoferować na przykład randomowe ciekawostki z uniwersum KZP, Opowieść Świąteczną (czyli słynną historię z wujkiem i doniczką), albo specjalny, przesycony cringem rozdział, pisany przez moją dziewięcioletnią siostrę (w formie osobnego oneshota), ale jeśli macie jakieś ciekawsze pomysły, to piszcie w komentarzach :DD
Jest jeszcze jedna ważna sprawa. Niedawno trafiłam na profil o nazwie LemonGreenTea_Books i stwierdziłam, że to, jak mało osób tam zagląda to jest po prostu zbrodnia Wattpada. Dawać, zróbcie jej porządny wjazd na profil! Jej cudowna twórczość (szczególnie fanfik z BNHA) na to zasługuje <333
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top