Helena

W większości polskich szkół w pierwszej liceum raczej nie ma już muzyki. Ale jak nazywasz wiejską szkółkę średnią  imieniem Fryderyka Chopina, to musisz się liczyć z tym, że znajdzie się paru wariatów, którzy uznają, że na jego cześć w tej szkole przedmiot ten będzie obowiązywał. Na nieszczęście uczniów z tamtej miejscowości. 

O ósmej dziesięć cała klasa Czkawki czekała już pod salą na wiecznie spóźnioną nauczycielkę znienawidzonej przez wszystkich muzyki. Ktoś rzucił nawet propozycję masowej ucieczki z lekcji, ale niestety, jakby na zawołanie, zza rogu wyłoniła się postać pani Grażyny Freder, wspomnianej powyżej nauczycielki. Powiewając długą do ziemi spódnicą i jakimś biliardem apaszek, zarzuconych na ramiona oraz każdą inną możliwą część ciała otworzyła uczniom drzwi do sali. Ledwo zajęli swoje miejsca, pani Grażyna już zaczęła się na nich wydzierać. 

- Wytłumaczy mi ktoś, co się stało!? Cała wasza klasa, z niewielkim wyjątkiem- tu mrugnęła porozumiewawczo do Śledzia- ma na koniec zagrożenie z mojego przedmiotu. Z muzyki! Ktoś mi wytłumaczy, jak to jest możliwe!?

Nikt nie był chętny do udzielenia odpowiedzi na pytanie wręcz retoryczne. Oczywiste było, że klasa olała ten przedmiot, bo jego nauka nie ma najmniejszego sensu. Czy na rozmowach o pracę w dajmy na to firmie farmaceutycznej będą pytali o znajomość z utworami Moniuszki? Raczej nie. Uczniowie pozwolili więc pani Grażynie kontynuować krzykliwy monolog. I tak było wiadomo, że tylko Śledź zamierza jej słuchać.

Czkawka zdążył wyrazić swój artyzm z tyłu zeszytu od niemieckiego, rysując tam niezwykle realistyczną żyrafę, a kiedy skończył, jego wzrok automatycznie zwrócił się ku ławce Astrid. Tak się akurat złożyło, że siedziała tuż przed nim, więc nie wyglądało to zbyt podejrzanie. Te jej cudowne, jasne włosy każdego dnia rozświetlały mu drogę przez mękę. Jednak kiedy Czkawka spojrzał na miejsce obok dziewczyny, zauważył dziwną rzecz. Spodziewał się zobaczyć pustkę, ewentualnie rozwaloną tam torbę Astrid w kolorze moro, ze stalowymi brelokami w kształcie pistoletów i czaszek, ale tym razem widok na to miejsce zasłaniała mu jakaś czarnowłosa dziewczyna. Wcześniej jej w tej klasie nie widział. Nowa? Tydzień przed zakończeniem roku? Trochę dziwnie...

...

Na przerwie Astrid i ta nowa nie odstępowały się na krok. Czkawka w końcu nie wytrzymał z ciekawości i podszedł do nawijających w najlepsze dziewczyn. To znaczy, miał taki zamiar. drogę zagrodził mu Smark.

- Czego znowu?- westchnął Czkawka, przewracając oczami.

- No co mi tu gałami przewalasz, wyskakuj z hajsu! Wiem, że masz, zawsze masz, kupię coś za to mojej Helence!- Smarkowi włączył się tak zwany ,,tryb dresiarski". Włączał się zazwyczaj, kiedy ta dwójka na siebie wpadała.

- Jakiej Helence?- Czkawka powoli wspinał się na szczyt załamania nerwowego. Ze wszystkich debili tego świata, właśnie Smark obrał go sobie za ofiarę. Dlaczego właśnie Smark!?

- Helence, tej lasce, co gada z Panią Generał!-no co, skoro Smark był Smarkiem u Astrid, Astrid była u Smarka Panią Generał. Oczywiście ksywka miała jej boleśnie przypominać o tym, że nie może chodzić do liceum wojskowego, o którym tak marzyła i marzy nadal. Znajomi używali jej czasem, jednak w ten sposób symboliczne wyrażali swoje wsparcie i nadzieję, że dziewczyna kiedyś dostanie się do wojska. 

- Fajnie, weź spadaj.- Czkawka znów westchnął i odsunął Smarka na bok, żeby przejść. 

- Jeszcze z tobą nie skończyłem, wracaj!- zawołał za nim Smark i znów podbiegł, zagradzając mu drogę.

- A ja z tobą tak. Weź sobie tą całą Helenkę i idźcie na drzewo, banany prostować...

Ten stoicki spokój, z jakim Czkawka wypowiedział ostatnie słowa, nieźle wkurzył Smarka. Już miał się na niego rzucić, ale na szczęście w pobliżu była Astrid i natychmiast przybyła na ratunek. 

- Hej, poznaliście się już z Heleną?- to powiedziawszy stanęła pomiędzy nimi wraz z czarnowłosą nieznajomą.

- Cześć...- odezwała się ta cała Helena. Jej głos był niesamowicie słodki, a w nieśmiałym, ćwiczonym latami uśmiechu ukazywała nieskazitelnie białe zęby. Smark gapił się na nią jak na talerz ciastek. 

- Hej, jestem Czkawka. - powiedział (jakże by inaczej) Czkawka i wyciągnął do niej dłoń.

- Że jak?- Helena, która nie poznała jeszcze wszystkich zwyczajów panujących w wiejskim liceum, była lekko zaskoczona.

- Taka ksywa, potem ci powiem...- wtrąciła Astrid. 

- Jest naszym bohaterem narodowym!- zza jej pleców wyskoczyli nagle Mieczysław i Sandra. 

- No bez jaj, trzeba mu postawić pomnik! 

- Sis, mieliśmy tu kiedyś jego kult...

- Tak, pamiętam, wtedy jak za składanie mu darów wylądowaliśmy u dyrektora! Ale była jazda!

- No... 

- Proszę was, nie przy ludziach... - i w tym momencie do Czkawki doszło, że proszenie jest bez sensu, bo i tak ma tu zjechaną reputację. 

- Xd, pamiętacie jak Mietek przywlókł do szkoły chomika, bo chciał dla niego jakiegoś błogosławieństwa od tego chudzielca?  Ale była masakra!- ryknął nagle Smark, celem ( jakże by inaczej ) zwrócenia na siebie uwagi dziewczyn.

- Proszę, nie przypominaj mu o tym chomiku.- Sandra spojrzała na brata z litością w oczach. - Tak długo prosił Czkawkę, żeby pobłogosławił mu tę kulę futra, że nie wytrzymał i przytaskał ją do szkoły... Uciekła mu.

- Ale po kiego grzyba było wam to całe błogosławieństwo!?- chciał wiedzieć Smark. Czkawka w tym momencie ostatecznie się załamał.

- Marina! - krzyknął nagle Mietek i zalał się łzami.- Moja mała, biedna Marina!  Jeśli mnie słyszysz ze swoich chomiczych zaświatów, proszę, daj mi jakiś znak! A jeśli dorwałaś płyn do mycia szyb od woźnej i zmieniłaś się przez to w zmutowaną bestię, proszę, przyjdź w nocy do mojej siostry, nagram to i razem zbijemy na tym miliony...- to mówiąc, przytulił się do siostry, która z ogromem zrozumienia wypisanym na twarzy poklepała go po plecach.

- Oni nie są do końca normalni...- szepnęła Astrid do Heleny, która powstrzymywała śmiech.

- Ależ Pani Generał, ja się z nimi absolutnie nie identyfikuję!- wybuchł nagle Smark.

- Wiesz co to znaczy identyfikować?- spytał Czkawka.

- Jasne! To jest wtedy jak rośliny się... a weź się zamknij!

Zdążyli się tylko wzajemnie pododawać na Facebooku i zadzwonił dzwonek na następną lekcję. 

...

Następna lekcja była koszmarem. 

Na początku było normalnie. Nauczycielka polskiego włączyła komputer, sprawdziła obecność, podała temat. Kiedy uczniowie pisali w najlepsze, a niczego nieświadoma nauczycielka jadła drożdżówkę, do klasy nagle wparowała pani Grażyna.

- Dzień dobry!- wysapała.- Przepraszam, że tak bez ostrzeżenia, ale mam dla tej klasy bardzo ważne ogłoszenie!

Nauczycielka polskiego miała teraz taką minę, jakby chciała tu i teraz wyskoczyć przez okno. Czkawka i pozostali uczniowie zauważyli ten niepokojący znak. Już wiedzieli, że mają oficjalnie przerąbane. 

- Jak wiecie, wszyscy uczniowie z małym wyjątkiem mają zagrożenie z mojego przedmiotu.- kontynuowała pani Grażyna.- A jestem tym typem osoby, która pomaga innym, gdy tego potrzebują.- podczas przemowy gestykulowała w nieco irytujący sposób. Wielka, kolorowa chusta, która wcześniej spływała jej po ramionach, spadła na podłogę i wywołała tym cichy śmiech klasy.

- Kontynuując...- mówiła dalej, niezrażona śmiechami i schyliła się po swoją chustę.- Chcę wam pomóc. Miałam w tym roku zorganizować małe przedstawienie teatralne z okazji zakończenia roku szkolnego, by obudzić w młodych umysłach uśpioną miłość do sztuki. Jednak gdy proponowałam pozostałym klasom pierwszym i drugim udział w wydarzeniu, ci bezczelnie mi odmówili!

My chyba też bezczelnie odmówimy robienia z siebie debili przed całą szkołą, pomyślał Czkawka.

Nauczycielka rozejrzała się po klasie.

-Wnioskując po waszych minach nie jesteście przekonani. A gdybyśmy umówili się tak: ja dzisiaj wstawię każdemu z was tu zgromadzonych pięć na koniec z mojego przedmiotu. Czy za taką cenę zgodzicie się uratować moje marzenia?

W klasie zaległa cisza, jakby wszyscy zastanawiali się, czy warto. Te dwadzieścia sekund ciszy strasznie się dłużyło.

Nagle Mietek zerwał się z miejsca z okrzykiem

- JA JESTEM ZA, KTO JESZCZE!?

Jak się okazało, wszyscy byli za. Bo w sumie czemu nie? Sytuacja mimo wszystko wymagała drobnego poświęcenia. Wartałoby zdać.

- Świetnie...- pani Grażyna była... w szoku, że ktokolwiek się na to zgodził.- Następne lekcje, aż do końca roku szkolnego poświęcamy na przygotowania i próby! Musimy się streszczać, został nam tylko ten tydzień!

I w tym momencie klasa uświadomiła sobie, jak świetną decyzję podjęła. Do końca roku. Nie. Będzie. Lekcji. Wybuch za trzy. Dwa. Jeden.

- TAAAAAAAAAAK!!!- wszyscy na raz zaczęli wrzeszczeć, a Smark nawet rzucił krzesłem w bliżej nieokreślonym kierunku. Tak... teoretycznie. Bo praktycznie rzucił w Czkawkę, który w ostatniej chwili schronił się pod ławką.

...

Po lekcjach Czkawka jak zawsze zahaczył o kawiarnię, żeby zjeść jakieś ciasto albo wypić kawę. Po drodze do tej właśnie kawiarni zauważył Śledzia, który też zmierzał w jej kierunku, dźwigając jakieś plakaty, wykresy, rzutnik i coś co wyglądało jak prześcieradło. W każdym razie przez ulicę by tego sam nie przetaszczył, więc Czkawka pobiegł mu pomóc. 

- Jeny... dzięki.- wysapał Śledź, kiedy już przeszli na drugą stronę. Jakieś zapisane kartki wysypały mu się na chodnik.

- Co ty robisz? - spytał Czkawka, schylając się po kartki.- Po co ci te graty?

- To nie są graty. To materiał edukacyjny, który ma na celu uświadomienie ludzi z naszej wsi jak wielkie dla tej planety konsekwencje niesie jej zanieczyszczanie i niszczenie naturalnych środowisk zwierząt zagrożonych wyginięciem.

- Czyli po ludzku?

- Mam zrobić w kawiarni  mały wykład o ekologii. Taka klubowa akcja. 

- Aha.

Czkawka otworzył mu drzwi i weszli do niewielkiego pomieszczenia, znajdującego się na tyłach wiejskiego centrum handlowego. O ile oczywiście ruderę stojącą w tym miejscu od osiemdziesiątego dziewiątego i mieszczącą w sobie zaledwie parę sklepów z rozmaitym badziewiem można nazwać centrum handlowym. Okazało się, że na wielkich kanapach  w kącie owego pomieszczenia siedzą sobie Smark, bliźniaki, Astrid i ta nowa Helena. Gadali o czymś, Astrid co chwilę kopała Smarka pod stołem, wymachując mu przed nosem jakąś kartką. Wyglądała na załamaną i jednocześnie ostro wkurzoną. Musieli rozmawiać o nieszczęsnym przedstawieniu. 

Resztę lekcji tego dnia poświęcili na organizację tego tragikomicznego cyrku. Wszyscy dostali role i scenariusze. Klasa liczyła dokładnie dwadzieścia osób, a do przedstawienia właściwie była potrzebna tylko ósemka. Nauczycielka uparła się jednak, że ,,każdy musi mieć w tym swój udział", więc niektórzy zostali wciśnięci w akcję na siłę, dla samej zasady i nie robili praktycznie nic. Niektórzy... połowa klasy! Astrid akurat się ,,poszczęściło", bo dostała główną rolę, ale Czkawka był wśród tych, którzy mieli grać bo tak. Ustalono, że przez całe przedstawienie ma siedzieć za makietą krzaka i podpowiadać tym, którzy zapomną tekstu. Po prostu kreskówkowy klasyk. Ale chyba lepsze to niż przebieranie się za stracha na wróble. To dostało się Smarkowi. I dobrze mu tak. Jeśli zaś chodzi o Astrid... przechodziła załamanie nerwowe. 

Śledź wziął swoje rzeczy i zaczął przygotowywać się do wykładu. Czkawka zamówił kawę i dosiadł się do znajomych. 

- Hej, sunie się ktoś?- spytał.

- Weź spier...- wyrwało się Smarkowi, czego niemal natychmiast pożałował. Astrid znowu z całej siły kopnęła go pod stołem.

- Jasne, ty się jeszcze zmieścisz, ale Śledź już tak średnio...- powiedziała Sandra i przesunęła się w stronę brata.- Weź powiedz coś Astrid bo jej zaraz żyłka pęknie.

- Zabiję tę babę! Zabiję! Uduszę! - Astrid snuła swoje mroczne plany na przyszłość pani Grażyny, z każdym słowem wbijając widelczyk w swoje ciasto, jakby je również chciała zabić, udusić etc. itp.

- A co się stało? Główna rola w tym przedstawieniu to chyba jeszcze nie koniec świata? 

- Dla niej tak...- westchnęła Helena.

- Główna rola!? A gówna rola! - Astrid kontynuowała monolog.- Nie dość, że będę musiała zapier...- w tym momencie poczuła na sobie oburzony wzrok starszego pana z sąsiedniego stolika. Wbiła w niego lodowe spojrzenie, po czym głośno i dobitnie dokończyła wulgaryzm.- po tej scenie jak nienormalna, w sukience chyba z szesnastego wieku i rozrzucać po ludziach jakieś durne kwiatki, to jeszcze kazali mi zaśpiewać! Czaicie!? Kazali mi śpiewać! Jak to gówno szło... lato, lato, lato szczeka i jakaś rzeka... cholera! 

- Chyba czeka, nie szczeka...- wtrącił Czkawka. 

- Chrzanię!

- Serio kazali ci śpiewać? Tobie?- Mietek był przerażony. - Co za... co za... no, niech ktoś mi poda jakiś wulgarny, obraźliwy przymiotnik, odpowiedni dla nastolatka wkurzonego na ten okropny świat!

- Może pieprzona?- zasugerowała Sandra.

- Nie, zbyt pospolite... Solona! Przesolona! Co za przesolona menda! Przesoliło jej mózg! Naraża wszystkich uczniów w szkole na utratę słuchu! Nie żeby coś, ale słyszałem śpiewającą Astrid... tragedia.

Astrid kopnęła go pod stołem.

- Moim zdaniem nie jest aż tak źle. Słyszałem od zarąbania piosenek wojennych w twoim wykonaniu i było dobrze...- Czkawka najwyraźniej w ogóle się nie przejmował.

- Piosenki wojenne to zupełnie inna sprawa!- Astrid była z kolei całkowicie załamana. 

- No tak... A ty Helena, jaką dostałaś robotę?- Czkawka szybko zmienił temat. 

- Mam na czymś grać. W sensie zapodaję muzykę na żywo do przedstawienia. Ale nie mam pojęcia jak, gdzie, na czym i kiedy, bo cóż... mam to gdzieś. - po tych słowach, wypowiedzianych przesłodkim głosem podniosła do ust mikroskopijną filiżankę i zaczęła z niebywałą gracją sączyć swoje espresso. Smark nie odrywał od niej wzroku. 

- A wy? Mietek? Sandra?

- A oni pełnią najważniejszą funkcję w całym przedstawieniu, mianowicie siedzą w kącie, żeby niczego nie spierdolić! - krzyknął wyrwany z miłosnego transu Smark i zaczął się idiotycznie śmiać. Starszy pan z sąsiedniego stolika aż wyszedł z kawiarni. Sandra i Astrid jednocześnie kopnęły go pod stołem. Krzyknął z bólu i już się nie odezwał. 

Nagle z podestu obok lady dobiegło ich głośne chrząknięcie do mikrofonu. To Śledź zaczynał swój wykład. 

- Witam wszystkich zebranych bardzo serdecznie, ja nazywam się Juliusz Germanicz i przygotowałem dla państwa...- zaczął naukowy bełkot. 

- Ha, serio, Juliusz!? Julek!?- Mietek nie dowierzał.- Nasz Śledź ma na imię Julek!?

- Czyli przegrałam zakład...- westchnęła Sandra.

- Ale ja też nie trafiłem z tym imieniem...

- Zakładaliście się o imię Śledzia?- Astrid spojrzała na nich znad swojego ciasta z czystym niedowierzaniem.- Żadne z was nie wpadło na to, żeby nie wiem, sprawdzić na Facebooku? Albo z listą obecności? Czy chociaż się wysilić i zwinąć mu dowody, albo legitymację...- tu przerwała, bo zorientowała się, że zaszła trochę za daleko i wszyscy dziwnie na nią patrzą.

- Astrid do Gliniarzy !- zawołała Helena i roześmiała się, ukazując światu swoje nieskazitelnie białe zęby. Astrid przewróciła oczami, ale też ryknęła śmiechem. Pozostałym również się udzieliło. 

- A ty, Czkawka, jak masz naprawdę na imię?- spytał Mietek.

- Umówmy się, że jeśli do końca szkoły wyrzekniecie się robienia mi kebaba z plecaka, to powiem wam... po maturach.- odpowiedział Czkawka, po czym wziął się za swoją kawę, którą wreszcie, łaskawie mu przynieśli. 

- To szantaż!- stwierdziła z oburzeniem Sandra. 

- Daj spokój sis, zawsze możemy wypróbować na tym plecaku, że tak powiem inne sztuczki...- szepnął do niej Mietek i oboje spojrzeli na siebie nawzajem wzrokiem, który zwiastował światu zniszczenie.

- Słyszałem, siedzę obok ciebie Mietek! - odezwał się Czkawka.

- No, nie do końca obok mnie. Obok siostry. Ale nasz psycholog powiedział, że jako rodzeństwo uzupełniamy się nawzajem, z  czego można wywnioskować, że jestem jej częścią, więc w powiedzmy pięćdziesięciu procentach siedzimy obok siebie... Czekajcie, siedzimy, czy nie?

I po raz kolejny tego dnia Czkawka doznał załamania. 

Śledź kontynuował. Wykład trwał jakieś półtorej godziny. Potem wszyscy razem poszli pokazać Helenie wieś. W końcu była tu nowa. Jednak ta najwidoczniej zwiedzała już wcześniej, bo było widać, że się nudzi. Reszta też się nudziła, więc wpakowali się w autobus i pojechali do miasta. I tam wszyscy bawili się świetnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top