Epilog: raj jest na piątym piętrze
Wakacje, noc pierwsza. Godzina zero zero dwadzieścia. Co zwykle ludzie w wieku licealnym, tacy jak Czkawka i reszta paczki robią o godzinie zero zero dwadzieścia? Według wielu amerykańskich produkcji imprezują do upadłego. Prawda wyglądała trochę mniej spektakularnie. Siedzieli na Messengerze.
Konkretnie na świeżo utworzonej grupie o wdzięcznej nazwie: Sok Z Arbuza.
Dyskusja rozpoczęła się od dość długiej, jak na autora, którym był Mietek, wiadomości.
Eeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeej jest sprawa jutro o 21.00 kazdy moze sie spotkac???? dawac robimy wlam na teren szkoly i slub na dachu
Jaki slub, wtf?
No czkawki i astrid
To pisz normalnie, a nie
OMG SLEDZ AKTYWNY ŁOOOOO
PolSkiE zNaKi PrOsZęęęęę
Będzie ślub??? gdziejakcochcęuczestniczyć! Mogę być kapłanką?
Jedyna, co pisze normalnie, Helena przywróciła mi wiarę w ludzkość.
Kaplanem ja jestem zawsze ale mozesz byc druhną astrid, sledz bedzie swiadkiem a smark eee no wiecie męską druhną czkawki
Ze co wy ze mnie chcecie zrobic?!
Że w sensie drużbą?
nom
Aaaa dobra może byc
A kim jest Sandra?
Asystentka kaplana
ok, słuchajcie muszę kończyć i pomóc bratu z ogarnianiem chaty BO NIE UWIERZYCIE, ZAŁATWIŁ NAM CHATĘ, JA NIE MAM POJĘCIA KIEDY I JAK ALE BĘDZIEMY TU MIESZKAĆ :DDDDDDD
Ale super, to jeszcze raz pamiętajcie wszyscy 21.00 wlam na teren szkoly ubieracie sie na bialo a druhny przynosza świeczki i spotykamy sie na dachu
po grzyb?
ŻEBY BYŁO POETYCKO KMIOCIE BEZ RESZTEK WYCZUCIA
k jak ci tak strasznie zalezy
Ej bo ogólnie to znowu leżę w szpitalu i nwm czy zdążę się ogarnąć...
CZKAWKA CO TY ZNOWU ODWALIŁES DO CHOLERY JADE PO CB!!!
Astrid, spokojnie, wszystko gra, ogarniają mi nogę.
A chyba ze tak
nie wazcie sie nawet spózniac na wlasny slub, to bedzie tak bardzo antypoetyckie, nie mozecie mi tego zrobic!
Jakby to nie ode mnie zależy kiedy skończą...
Ucicha! Masz byc!
Na tym konwersacja się skończyła.
Na dwudziestą pierwszą kolejnego dnia wszyscy czekali z wielką niecierpliwością. Gdy wreszcie wybiła, większość była już dawno na miejscu. Na tak ważną okazję nikt nie chciał się spóźnić. Prędzej spóźniliby się na prawdziwy ślub, niż na Oficjalny Ślub Uczniowski. Głównie dlatego, że podczas takich ceremonii zawsze były o wiele większe jaja. Nie było mowy o przyjściu nie na czas.
Punkt dwudziesta pierwsza Czkawka zjawił się na terenie Liceum Ogólnokształcącego imienia... i tak dalej, nieistotne, zamkniętego już po zakończeniu roku szkolnego. Od stóp do głów był ubrany na biało. Szedł przez puste boisko szkolne, wdychając pełną piersią czerwcowe powietrze przesycone zapachem polnych kwiatów. Czuł na twarzy promienie słońca zachodzącego za lasem. Ciepły wiatr tańczył mu we włosach, roznosząc na wszystkie strony jego słynnego Jeża. Zaczęły się wakacje. Dwa najpiękniejsze miesiące w roku, po brzegi wypełnione wolnością i szczęściem. A tegoroczne wakacje zapowiadały się wyjątkowo. Czkawka wreszcie miał je z kim spędzić. Wizje całych dziesiątek podobnych wieczorów z najlepszą ekipą, jaką widziała ta wieś dodawała mu skrzydeł, dosłownie czuł, że zaraz odleci.
Nagle zmaterializował się przed nim Smark, czyli zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami na grupie jego męska druhna.... w sensie drużba. Również był ubrany na biało. W ręku trzymał ogromny wianek ze świętojańskich ziół.
- Stary, jak tu wszedłeś? Z tego, co pamiętam odcięło ci nogę...- tymi słowami powitał przyjaciela.
Czkawka bez słowa podwiną lewą nogawkę spodni, ukazując światu protezę.
- A, dobra!- Smark trzepnął się w głowę.- Bo generalnie wszyscy myśleli, że będzie trzeba jakoś wtargać cię na ten dach, ale skoro masz żelastwo, to... ej, wygodne to chociaż?
- Ani trochę.- Czkawka odpowiedział ze śmiechem.- Ale cóż, życie, będę musiał się przyzwyczaić.
- Gotowy na ślub?
- Chyba tak...
- To trzymaj krzaka!- to mówiąc Smark wcisnął Czkawce na głowę zielny wianek.
Przeszli przez boisko, to samo, na którym jeszcze nie tak dawno odbywała się procesja z taczką. Na ziemi wciąż leżały kwiaty, konfetti i czyiś samotny but... Doszli do ściany budynku, przy której w rzędzie rosły tuje. Za nimi kryła się wmurowana w tę ścianę drabina. Bez większych problemów weszli po niej na dach szkoły. Znajdowali się teraz na wysokości nieistniejącego piątego piętra. Było stąd widać wszystko, całą wieś, a w oddali nawet miasto. Wyżej była tylko wieża kościelna.
Zwykła wioska wyglądała stąd naprawdę niesamowicie. Czkawka pierwszy raz patrzył na nią w ten sposób. Zapragnął rozłożyć ręce, skoczyć z tego dachu i polecieć przed siebie. Od kiedy wszystko było takie piękne?
Poszedł za Smarkiem jeszcze kawałek do miejsca, w którym miała się odbyć prowizoryczna, acz uroczysta ceremonia. Mietek stał na niedziałającym kominie, przed nim był rozłożony podłużny, typowo rosyjski dywan wygrzebany chwilę temu ze śmietnika. To penie miał być ołtarz... wszyscy już tam na nich czekali. Astrid, również ze świętojańskim krzakiem na głowie i tradycyjnie w oficerkach, Sandra, obok Mietka, jako wierna asystentka kapłana, Śledź z zaszczytną rolą świadka ślubu i Helena z palącą się świeczką. Wszyscy byli ubrani na biało, dziewczyny miały lekkie suknie do ziemi.
- Wyglądacie jak sekta.- stwierdził Czkawka na ich widok.
- Chciałeś powiedzieć wszyscy wyglądamy jak sekta.- poprawiła go Astrid.
- Dobra, zaczynamy!- Mietek wysilił się na uroczysty, nie jajcarski ton głosu.- Smark, bierz świeczkę.
Smark wziął od niego świeczkę i stanął z boku obok Śledzia.
- Asystentka kapłana jest proszona o zapodanie odpowiedniej nuty.
Sandra wyjęła z torebki swój głośnik i telefon, po chwili ze sprzętu wydobyły się jakieś dziwne dźwięki, przypominające wilki, a następnie zaczęła się piosenka.
Chogiwa danbeone neukkyeo...
- Sandra, nie to! Organy! Nie k-pop!
- Sorry!- Sandra szybko się poprawiła i puściła właściwą piosenkę, taką typowo kościelno-ślubną.
Czkawka wszedł na ołtarz, stanął naprzeciwko Astrid, podali sobie ręce. Ze wszystkich cudów krajobrazu, który go otaczał ona była najpiękniejsza. Mietek zaczął swoją przemowę i odprawianie kapłańskich tańców.
-Podajże mi garść kądzieli!- darł się, wymachując rękami i ładując w to przerażające ilości poetyckiego dramatyzmu.- Zapalam ją, wy z pośpiechem skoro płomyk w górę strzeli pędźcie go z lekkim oddechem!
Sandra podała mu opakowanie waty z Biedronki. Otworzył je i zaczął z rozmachem rozrzucać watę po ołtarzu.
- O tak, o tak! Dalej, dalej! Niech się na powietrzu spali! Ciemno wszędzie, głucho wszędzie!
- Mógłbyś proszę przestać?- Smark brutalnie przerwał mu kapłanowanie. - Dziady niektórym nie kojarzą się zbyt dobrze.
- I cały klimat pierdut, dziękuję! Sam jesteś dziad!
Czkawka, Astrid i wszyscy pozostali parsknęli śmiechem.
-To może przejdźmy do konkretów. Jedziemy z przysięgą małżeńską! Eee... Czkawko Zygmuncie Hipolicie Elżbieto...
- Czemu moje czwarte imię to Elżbieta?!- i ciąg dalszy czkawkowych wewnętrznych załamań nastąpi.
- Latając Potwór Spaghetti stwierdził, że ci pasuje.- odezwała się Sandra.- Jesteś urodzoną Elżbietą.
- Co...
- Nieważne, Elżbieto.- Mietek kontynuował.- W każdym bądź razie czy przysięgasz być z tą tutaj stojącą przed tobą Astrid Penelopą Marianną Doris Bridget Hofer na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, znosić z nią szkołę, dawać jej zżynać na sprawdzianach i kartkówkach i kochać ją niezależnie od tego ile kości ci złamie aż was studia nie rozłączą?
- Tak.
Astrid spłonęła rumieńcem, gdy Mietek wspomniał o łamaniu kości. Było oczywistym, że nie zamierzała tego robić, ale cała ta sytuacja sytuacja powoli robiła się coraz bardziej komiczna.
- Astrid Penelopo Marianno Doris Bridget, czy przysięgasz być z tym tutaj stojącym przed tobą Czkawką Zygmuntem Hipolitem Elżbietą Zahadockim na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, ratować mu dupę przy każdej możliwej okazji, wspierać mentalnie i fizycznie niezależnie od tego w jak wielką depresję wpadnie i kochać go aż was studia nie rozłączą?
- Tak.- dziewczyna ze wszystkich sił starała się nie roześmiać jak chora. Czkawka przeżywał coś podobnego. Najgorsze było to gapienie się na siebie ze świadomością, że jak jedno zacznie się śmiać, to drugiemu zaraz się udzieli...
- A więc ogłaszam was mężem i żoną, możecie się pocałować, elo!
Jak im Mietek kazał, tak też zrobili, przespektakularnie, w tle zachodziło słońce, z lasu wyfrunęło stado małych, burych ptaków, w powietrzu unosił się zapach ziół i kwiatów, a ich przyjaciele wrzeszczeli niczym stado koczkodanów w geście gratulacji. Chwila naprawdę mogłaby trwać wiecznie. Była magiczna. Niesamowita. Cały świat był niesamowity tego wieczoru.
- To co, wesele?- to mówiąc Smark dosłownie znikąd wyciągnął reklamówkę pełną butelek, wyglądających jak te na bimber, produkowany przez jego ojca.
- Kiedy dojdzie do ciebie, jaki to ma gówniany smak?- Astrid załamała się wewnętrznie.
- Ale to nie bimber! To piwko. Moje autorskie, moja receptura, moje pierwsze butelki. No co się tak patrzycie? To nie jest patologia, tylko rodzinne rzemiosło! Płynna, złota tradycja.
- Na takiej wysokości bez żadnych zabezpieczeń? Kiepski pomysł...- Śledź wtrącił komentarz bardzo w swoim stylu, spoglądając z przestrachem na boisko szkolne pięć pięter niżej.
- Ja na pewno dziś nie piję.- to mówiąc Helena usiadła na skraju dachu i zwiesiła z niego nogi.
- Ej no, co się stało z naszą stuprocentową wakacyjną party girl?- spytał Mietek, przysiadając się do niej.
Reszta osób obecnych na dachu również siadła na krawędzi.
- Nic, tylko... odzyskałam Dariusza po sześciu latach. Już drugi dzień ogarniamy nowy dom, on szuka pracy, ja wreszcie znalazłam prawdziwych przyjaciół, mówię o was, Dariusz strasznie chciałby was poznać... i ciągle nie mogę uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Że życie w końcu będzie normalne i że w ogóle jeszcze żyję.- tu zerknęła z ukosa na Czkawkę.- Dziękuję. Gdyby nie ty, to by mnie tu nie było.
- Chyba przeszliśmy noc oczyszczenia.- podsumował Czkawka.- A od tej chwili zapominamy o mafiach i cieszymy się naszym zajebistym żywotem. Helena, tylko błagam cię, mów kiedy masz problemy. Jakbyś czegoś potrzebowała to po prostu proś.
- Pomożemy ci, nie powstrzymasz nas!- Astrid dorzuciła swoje trzy grosze.
- Dokładnie!- Smark rozdał wszystkim butelki.
- Poproszę. I może warto bezpiecznie i rozsądnie wypić tylko troszeczkę... za nas.
Wszyscy unieśli butelki i mocno się nimi stuknęli.
- Za nas!
- Ramen, siostry i bracia!
...
Tymczasem całe setki kilometrów od podkarpackiej wsi, na której finalnie zapanowało szczęście, w rezydencji skrytej na dzikim skraju lasu, a dokładniej obok niej właśnie zakończył się pogrzeb. Viggo pospiesznie wszedł do swojego gabinetu. W ręku niósł łopatę. Chwilę wcześniej był zmuszony zasypać nią trumnę... Krok w krok podążała za nim młodziutka dziewczyna o niebieskich włosach.
Oparł łopatę o zdobione, dębowe biurko, padł na swój wielki, czerwony fotel z włoskiej skóry. Zawiesił pusty wzrok na sygnecie, zdobiącym serdeczny palec u jego lewej ręki.
Dziewczyna bezceremonialnie usiadła na blacie biurka, zrzucając z niego stertę papierów.
- Mia- odezwał się do niej, nie podnosząc wzroku ze swojego pierścienia.- proszę, podaj mi cygaro.
Niebieskowłosa natychmiast wstała z blatu. Otworzyła jedną z szuflad biurka i wyjęła z niej jedno z dziesiątek ekskluzywnych cygar, które w niej leżały. Po namyśle wzięła jeszcze drugie, dla siebie. Zgarnęła z blatu zapalniczkę, odpaliła skręty. Po chwili powietrze wypełnił tytoniowy dym. Palili w milczeniu.
- Nagasaki- Viggo zwrócił się do dziewczyny jej właściwym imieniem. Lubił nazywać ją ,,mia", co po włosku oznaczało dosłownie ,,moja". Była jego. Jego najdroższą przyjaciółką.- Dziękuję ci za to, że byłaś ze mną w tak trudnej chwili. Po stracie siostry naprawdę ciężko jest pochować jeszcze brata...
- Daj spokój, nie ma sprawy.- zrzuciwszy z biurka kolejną porcję dokumentów, położyła się na nim.- Marzyłam o tym, żeby zakopać tego dupka.
- Nie mów tak o nim.
- Niby czemu? Richi był dupkiem. I zbokiem. Też go przecież nienawidzisz, muszę przypominać jak się wkurzył i zmasakrował ci twarz?
- Nie nienawidzę go Nagasaki.
- A ja jak najbardziej.- wesoło wzruszyła ramionami.
Westchnął ciężko.
- Przykro mi ci to przypominać, ale nigdy nie miałaś prawdziwej rodziny. W rodzinie nie możesz nienawidzić. Jeśli z drugim człowiekiem łączy cię krew, to nawet, gdyby był jeszcze gorszy niż Richi po prostu nie masz prawa go nienawidzić. Taka strata boli bardziej niż wszystkie rany, które mój brat zadał mi w przeszłości.
Po kolejnej chwili smutnej ciszy przesyconej zapachem tytoniu Nagasaki postanowiła zmienić temat.
- A czemu zginął?- spytała.- Żeby takie bydlę zdechło trzeba się trochę postarać...
- Przestań. Proszę. Ktoś go postrzelił.
- Wiadomo kto?
- Jakiś... chłopak ze wsi. Może rok młodszy od ciebie.
- Że co? Ale kozak...- Nagasaki aż wstała z wrażenia.- Ale raczej się nie umówię, wolę dziewczyny.
- Oczywiście, mia...- z płuc Viggo wyrwało się kolejne, ciężkie westchnienie.
- Ej, dasz radę bez niego. Masz jeszcze mnie, no i Gustava, my nie zamierzamy dać się postrzelić.
Uśmiechnął się do niej blado. Pękł jeden ze strupów w kąciku jego ust. Cienka strużka krwi spłynęła mu po brodzie.
Nagle zadzwonił telefon. Staromodny grat, stojący na biurku Viggo od wieków. Natychmiast zerwał się z miejsca.
- Wyjdź, to pilne.
Nagasaki bez słowa wstała z biurka i opuściła jego gabinet.
Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły, podniósł słuchawkę.
- Halo?
- Viggo.- w słuchawce usłyszał chłodny, kobiecy głos.- Mogę wiedzieć, czemu ode mnie nie odbierasz?
Jego rozmówczyni była spokojna, jednak ten jej spokój przerażał. Było to słychać, gdyby była obecna w gabinecie Viggo prawdopodobnie już by go dusiła.
- Wyobraź sobie, że nie spodziewałem się twojego telefonu i udałem się na pogrzeb. Są dobre wieści. Richi nie żyje. Nasza misja i Smocze Oko są bezpieczne. Choć to ciężkie...
- Zawsze miałam cię za inteligentniejszego brata.- wypaliła po krótkiej chwili ciszy.- Jak zginął?
- Został postrzelony.- Viggo odpowiedział jej dokładnie tak, jak przed chwilą Nagasaki.
- Ile kulek?
- Jedna.
- I pozwolę sobie zgadnąć, twoi nierozgarnięci sługusi nie znaleźli ciała.
Viggo nie spodziewał się takiej sugestii. Ale faktycznie. W tajemnicy przed Nagasaki pochował pustą trumnę.
- Posłuchaj, na własne oczy widziałem, dostał prosto w serce, nie miał szans, żeby przeżyć. Niestety przez okoliczności musiałem zostawić go na pewną śmierć. W nocy, w samym środku lasu na kompletnym odludziu. Powtórzę się więc. Richi nie żyje.
- Jasne, umarł i uciekł, idioto! Jak zwykle.
Znów zapadła cisza.
- Właściwie po co dzwonisz?- Viggo odezwał się po chwili.
- W sprawie Heleny Berserkov. Nie będę nawet pytała, co ty sobie myślałeś. Maszynista pociągu, którym chciałeś ją bezmyślnie rozjechać jest moim człowiekiem, w przeciwieństwie do twoich inteligentnym i godnym zaufania. Z kilkoma innymi pilnuje z ukrycia Smoczego Oka. Nie masz pojęcia, kim był chłopak, który zepchnął tę całą Berserkov z torów, przy okazji tracąc nogę prawda?
Viggo zamarł. Jego nogi jakby wrosły w ziemię. Upuścił cygaro na dywan.
- Szesnaście lat temu pomogłeś mi zniknąć Richiemu z celownika. Zabezpieczyć naszą rodzinę. I ukryć Oko tak, żeby ten psychopata go nie znalazł. Chyba nie zrobiłeś tego po to, żeby teraz, po wszystkich dołożonych staraniach zrujnować całą operację?!
- O... oczywiście, że nie...
- Jeśli coś jeszcze pójdzie nie tak- cedziła przez zęby.- zginiesz. Ja też zginę. Cały świat słono zapłaci za to, że banda nieudaczników nie znalazła tego ciała.
Rozłączyła się.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top