Ciąża, nożyczki i tajemnice

- Dariusz... Dariusz, żyjesz?- Helena powtarzała te słowa raz za razem, potrząsając delikatnie za ramię nieprzytomnego brata, który leżał na podłodze oparty o ścianę. Próbowała pozbierać myśli po tym, co tu się wydarzyło. Nie szło jej. Była kompletnie roztrzęsiona. 

Paniczny strach, który ogarnął ją w momencie, w którym zobaczyła przez kratkę w szybie wentylacyjnym jak Dariusz prawie morduje Czkawkę na miejscu, nie chciał jej odstąpić ani na krok. Wciąż nie wierzyła, że to się stało. Właściwie w to, co prawie się stało, a czemu udało się zapobiec wyłącznie dzięki temu, że Nagasaki z jakiegoś powodu nosiła przy spodniach śrubokręt na łańcuchu i była na tyle przytomna, żeby odkręcić nim śrubki, którymi kratka była zamontowana w szybie, po czym zrzucić ją Dariuszowi na głowę. Pełne napięcia przerażenie, z jakim Helena patrzyła, jak Nagasaki odkręca te śrubki i błaganie w myślach, żeby się pospieszyła było wykańczające, ale dziewczyna nie potrafiła się opanować nawet po fakcie. Wciąż miała przed oczami tę okropną scenę, jej własnego brata, mówiącego Czkawce żeby się przeżegnał... Był to jeden i ten sam brat, który poświęcił dla niej całe swoje życie, którego kochała i powinna była mu ufać, dla którego była całym światem... więc dlaczego z każdą chwilą coraz bardziej zaczynała się go bać? Jak mogła się go bać?! 

Cała ta sytuacja powoli doprowadzała ją do szaleństwa. Narastało w niej, mieszając się ze strachem, przez który nawet nie zdawała sobie sprawy, do czego to wszystko zmierza... Nie chciała wiedzieć, chciała tylko stąd uciec. 

Prawie podskoczyła, kiedy Nagasaki położyła jej rękę na ramieniu.

- Matko, już dobrze...- jej głos był tak cudownie spokojny, pomimo wszystkiego, co tu się przed chwilą stało.- Zaraz się obudzi. Przy okazji, co to był za chłopak, którego ten chciał załatwić? I wydawało mi się, czy on nie miał jednej nogi?

Helena spojrzała na nią przez zbierające się w jej oczach łzy, coraz mniej kontaktując z rzeczywistością.

Dlaczego Nagasaki z taką łatwością i tak radosnym głosem była w stanie przyznać, że Dariusz naprawdę chciał kogoś zabić? Dlaczego ktokolwiek by mógł? Dlaczego prawda, od której Helena uciekała już od tak dawna uderzała tak okropnie mocno? I dlaczego akurat teraz?!

Widząc jej rozpacz, ściekającą pod postacią łez po jej policzkach, Nagasaki przytuliła ją czule.

- Ej... on żyje, zaraz się obudzi. Tamten chłopak też jeszcze żyje, jak chcesz, to możemy po niego pójść. Ogarniemy to, wszystko będzie dobrze...- mówiła to nawet nie prosząc o szczegóły sytuacji. Ledwo znając samą Helenę. 

Jak wspaniałą musiała być osobą...

- Ta, będzie dobrze!- nagle dziewczyny usłyszały gdzieś niedaleko jakoś dziwnie brzmiący głos i głośne śmiechy. Helena była w stanie zorientować się, że byli to Smark i Śledź. 

Co oni najlepszego wyprawiali?

Po chwili wyszli zza zakrętu korytarza, bardzo widocznie ledwo stojąc na własnych nogach i śmiejąc się jak opętani.

_ Stary, ale faza...- westchnął Smark, prawie przewracając się na Śledzia.- Życie jest cudowne! Szczególnie z kimś takim jak ty! Chcę się budzić codziennie przy tobie, Rybko! 

- Wiem, co zrobimy! Wyjedziemy w stronę zachodu słońca, weźmiemy kredyt i wybudujemy bliźniaka!- wykrzyknął Śledź, jakby doznał jakiegoś objawienia.

- Tak! I pobierzemy się na takiej zajebistej plaży... koło morza, pełnego ryb, ale wiedz, że żadna inna ryba w morzu mi cię nie zastąpi, kocham tylko ciebie!

Wyglądali, jakby mieli zacząć się całować, ale w tym momencie dostrzegli Helenę, patrzącą na nich z przerażeniem. I Nagasaki, nie ogarniającą, co tu się właściwie dzieje.

- O, Helena! Makarena!- Smark podbiegł do niej, potykając się o własne nogi.- Bo ja wiem, że ci zależało i tak dalej, ale takie życie niestety, mam nadzieję, że jakoś to przyjmiesz, otóż...- tu wziął głęboki wdech, szykując się do wrzasku na cały korytarz.-Jestem gejem!

- Co... co wam się stało...- spytała Helena, nie dowierzając w to, co widzi.  

- Zioło...- Śledź musiał podeprzeć się o ścianę, bo by się przewrócił i nie wiadomo, czy wstałby z powrotem.- Dużo zioła... Mam problemy, jestem w piątym miesiącu ciąży, mamy jeszcze te ogórki kiszone?

- Kto to jest? - spytała Nagasaki, zupełnie jakby nic się nie działo i był to kolejny dzień jej codziennego, jak sama mówiła nudnego do bólu życia. Dobre sobie.

- Moi... nie, nie przyznaję się do nich- Helena już do reszty załamała się nerwowo.

Ale sadystyczny los oczywiście nie miał zamiaru na tym poprzestać.

Zza rogu korytarza od drugiej strony w nieodłącznym towarzystwie kury wyłoniły się bliźniaki. Nie były już połączone kamizelką kuloodporną. Zaginęła w akcji. Akcji, która najwyraźniej była gruba i ciekawa, bo oboje od stóp do głów byli uwaleni... spaghetti.

Mietek trzymał w ręku coś, co wyglądało jak odkurzacz.

- A wy co najlepszego odwaliliście?!- krzyknęła Helena na ich widok. Miała już dość. Serdecznie dość. Wszystkiego.

- Wiesz co...- Mietek uśmiechnął się do niej niewinnie.- długa historia. Bo tak se chodzimy i szukamy, to zrobiliśmy się głodni. 

- Wcięliśmy kanapki, zjedliśmy wszystkie ogórki, nawet wypiliśmy po nich wodę ze słoika!- dopowiedziała Sandra.

- Ale nam to nie wystarczyło, więc poszliśmy poszukać kuchni...

- I znaleźliśmy kuchnię, a w niej makaron i sos, to zrobiliśmy spaghetti, nasz święty posiłek. No i mieliśmy je zjeść, ale przed zjedzeniem spaghetti zawsze trzeba się pomodlić, więc zaczęliśmy się modlić...

- I wtedy doznałem objawienia! Latający Potwór Spaghetti zapragnął od nas ofiary z chaosu, bo uznał, że będzie śmiesznie. No i...

- Czekaj, jakiej ofiary z chaosu?- zainteresowała się Nagasaki.

- Otóż...- tu Mietek zorientował się, że rozmawia z kompletnie nieznajomą osobą.-Ej, kim ty właściwie jesteś? 

- Ja spytałam pierwsza, o co chodzi z tą ofiarą z chaosu, bo czuję, że chcę ją złożyć!

- O, a ja czuję, że się dogadamy. Oglądasz anime? 

- Pewnie!

- Wyjdź za nas!- Mietek klęknął przed Nagasaki.- Albo adoptuj, jeśli masz willę z basenem to tak.

- Przemyślę- dziewczyna zaśmiała się pod nosem.- Najpierw powiedz, o co chodzi z tą ofiarą.

- Dobra, więc generalnie jest to nasz autorski dodatek do naszej religii, ale czujemy, że Latającemu Potworowi Spaghetti się spodobało. Od czasu do czasu po prostu rozpieprzamy wszystko w promieniu dziesięciu metrów i jest śmiesznie. No to wzięliśmy całe jedzenie z kuchni... 

- Nie...- Helena wbiła w niego przerażone spojrzenie.

- No i sztućce, kubki, talerze...

- Nie, nie zrobiliście tego...

- Doprawiliśmy wszystko święcąc tę kuchnię naszym spaghetti, byliśmy głodni, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.

- I teraz cała kuchnia jest nim uwalona- podsumowała Sandra. 

Helena wyglądała jakby zaraz miała zemdleć.

- Ja wiem, ja wiem, być może trochę przesadziliśmy, ale zdaliśmy sobie z tego sprawę, więc wzięliśmy odkurzacz...- kontynuował Mietek

- Nazwaliśmy go Azor!- wtrąciła Sandra.

- Ale trochę nam to sprzątanie nie wyszło i Azor się zapchał.

- Ale jak zapchał?- spytała Nagasaki, coraz bardziej zaintrygowana tym wesołym towarzystwem.

- No... spaghetti.

- Odkurzaliście walone spaghetti?!- wybuchła Helena.

Mietek i Sandra pokiwali jednocześnie głowami na tak, widocznie bardzo z siebie zadowoleni. 

I w tym momencie obudził się Dariusz. 

Powoli otworzył oczy. Półprzytomny zaczął się rozglądać, próbując zorientować się choć mniej więcej, co się właściwie dzieje.

Helena zauważyła pierwsza i natychmiast zareagowała. Usiadła przy nim na podłodze.

- Dariusz... żyjesz?- spytała, potrząsając go lekko za ramię. 

- Ta... chyba- jej brat bynajmniej nie wyglądał ani nie brzmiał na żywego. Błędnym wzrokiem patrzył to na nią, to gdzieś indziej. Chora pasja, z jaką mówił Czkawce o życiu po śmierci opuściła już jego głos. Na szczęście. Chyba. Bo nie wyglądał, jakby wszystko było dobrze.- Łeb mnie napierdala jak... gdzie my właściwie jesteśmy?

- No... w hotelu. W piwnicach.

- Jakim hotelu?

- Tym, do którego pojechaliśmy na ferie- ten brak pojęcia o sytuacji wydał się Helenie dość mocno niepokojący.- Spójrz na mnie. Jesteśmy w hotelu w górach. Wyjechaliśmy na ferie. Sam nas tutaj zawiozłeś. Ty tego... nie pamiętasz?

- Za ciula...

- Amnezja- odezwała się Nagasaki.- Przecież dostał w głowę. Ale zaraz powinno mu przejść.  

- Czyli już nie będzie chciał nas pozabijać? Bo zapomniał, że chce? I mu się nie przypomni? bo nie wiem, jak wy, ale ja to bym jeszcze pożył, spakowałbym się, wyjechał do Zanzibaru i popływał z delfinami...- westchnął Mietek.

- Ludzie, ogarnijcie się!- i tu wszyscy obecni zorientowali się, że od jakichś paru sekund jest z nimi Astrid. Nadbiegła z głębi korytarza, tej samej, z której przyszły bliźniaki, zostawiając za sobą drogę mleczną, a raczej mączno jajeczną, bo z tego właśnie składa się makaron.- Myślałam, że ktoś wziął i się wysadził i przez to wszędzie są flaki, ale ogarnęłam się, kiedy zaczęło mi to zajeżdżać sosem pomidorowym! Co to ma do cholery być?!

Bliźniaki wymieniły między sobą spojrzenia w stylu ,,siedź cicho, jak się nie odezwiesz, to nikt się nie domyśli", kompletnie pomijając fakt, że są w całości pokryci dowodami swojej zbrodni.

- Ja tego nawet nie komentuję...- dziewczyna wbiła w Mietka i Sandrę iście morderczy wzrok.- Kurde, serio zaczynałam się bać, zwłaszcza, że Czkawka zaginął w akcji!

- Jaka czkawka?- wtrąciła już nieźle pogubiona Nagasaki. 

- Taki jeden z magicznymi włosami. I jedną nogą- Mietek udzielił jej wyjaśnień, zanim Astrid w ogóle zauważyła, że wśród nich jest osoba, którą pierwszy raz widzi na oczy. 

- A, ten! Tam pobiegł- to mówiąc Nagasaki beztrosko wskazała tę część korytarza, z której przyszła zjarana część towarzystwa. Swoją drogą w chwili obecnej byli zajęci zabawą zapalniczką Smarka, którą raz po raz zapalali i gasili, powtarzając przy tym jak zahipnotyzowani

- Noc, dzień, noc, dzień, noc, dzień...

- Po co on tam lazł?- spytała Astrid.- Miał na mnie czekać przy drzwiach, bo ściana się rozwaliła...

- Jaka ściana?- na twarzach większości pozostałych obecnych malowało się lekkie przerażenie.

- Nie wasz interes. Dobra, po jaką cholerę on tam lazł?

- Eee... Prawdopodobnie żeby uniknąć śmierci jakiś pięćdziesiąty raz w ciągu jednego dnia?- zasugerowała Sandra. 

- Na chwilę go spuścić z oka... Dobra, słuchajcie, musimy patrzeć na pozytywy. Widzę, że już prawie wszyscy się odnaleźliśmy...

- Chociaż ja szczerze mówiąc nie ogarniam, co się dzieje, od pięciu minut nic, tylko siedzę na podłodze i słucham, jak wszyscy się drą...- odezwał się Dariusz, dając znać o swoim istnieniu, o którym w ogólnym zamieszaniu wszyscy chyba zapomnieli.- Może mi ktoś w końcu wytłumaczyć, gdzie jesteśmy?

- Ktoś ci opowie po drodze. 

- Po drodze gdzie?

- Do wyjścia! Zjeżdżamy stąd! Wy możecie już lecieć, ja was dogonię, polecę po Czkawkę. Podstawowe pytanie brzmi: jak do cholery wyjdziemy z hotelu zasypanego lawiną? Ktoś coś, jakieś pomysły?

- Pragnę ci przypomnieć, że jesteśmy tu zasypani, a zjeżdżanie nie wyszło, Śledź prawie skończył jako mrożonka rybna.

- Idealne danie główne na nasze wesele!- wykrzyknął Smark, a Śledź z jakiegoś powodu rozpłakał się ze wzruszenia.

Dariusz wyglądał, jakby chciał zadać miliony pytań, ale brakło mu słów na to, co się dzieje.

- Eee...- Astrid rozejrzała się po wszystkich obecnych z nadzieją, że ktoś ma jakiś pomysł, ale tę nikłą nadzieję wzięli diabli po jednym spojrzeniu na Dariusza z amnezją, Smarka i Śledzia zjaranych w pień, bliźniaki w spaghetti oraz totalnie nieznajomą alternatywkę, która właściwie nie wiadomo skąd się wzięła.- Matko jedyna, dlaczego Czkawka zniknął gdzieś akurat, kiedy przydałyby się jego pomysły... 

Wtem nagle wspomniana wcześniej alternatywka znikąd podniosła rękę wysoko do góry i zamachała nią energicznie  w powietrzu. 

Astrid spojrzała na nią wyczekująco. Czyżby jednak los postanowił zesłać jej kogokolwiek ogarniętego? 

- Więc po pierwsze, to trochę się o ciebie martwię, widać, że jesteś strasznie zdenerwowana, polecałabym ci melisę albo może coś mocniejszego, trochę tu tego jest, chcesz, to możesz spróbować...- dopiero tu Nagasaki zorientowała się, jak bardzo zjechała z tematu.- Dobra, może później, bo zaraz zapomnę pytania i wszystko mi się popieprzy. Sorry, po prostu jestem strasznie podjarana tym, co tu się odwala. Więc... właściwie, to lawiny są tutaj co chwilę, dlatego mamy wyjście awaryjne. Pod wycieraczką koło głównych drzwi. To wejście do tunelu, leci cały czas prosto i nie jest jakiś długi, ale wychodzi poza doliną, tam raczej nigdy nie zasypuje. I są takie fajne, kolorowe światełka, różowe, niebieskie, fioletowe... 

- Czyli że literalnie od samego wejścia mieliśmy wyjście tuż pod naszymi stopami?- podsumował Mietek z niedowierzaniem.- To dlatego nie dało się zawinąć w tę wycieraczkę jak w naleśnik i stoczyć się w niej ze schodów...

- Co... Nie, nieważne, nie chcę wiedzieć. No- tu Astrid spojrzała wielce zadowolona na nieoczekiwane zbawienie pod postacią Nagasaki.- Ale żeby nie było, jeśli to jest ściema, to masz przewalone, czy to jasne?

- Jeju, jaka akcja konspiracja! Czad!- Nagasaki aż podskoczyła z podekscytowania.- Jasne, że jasne, kiedy idziemy?

- Teraz. Ja idę po Czkawkę, więc nie będę mogła cię pilnować, jakby nie było ciul wie, skąd ty się urwałaś... Więc Helena się tym zajmie.  

- No to będzie problem, bo poszła sobie dobre parę minut temu.

- Co?!- Astrid zamarła i rozejrzała się po wszystkich obecnych.

Faktycznie. Helena zniknęła. I śladu po niej nie było.

- Ja pierdolę! Znowu! Trzymajcie mnie ludzie, bo zaraz odlecę...

- Pójdę po nią- oświadczył Dariusz i chwiejnie podniósł się z podłogi. Widać było, że kręciło mu się w głowie. Nie mógł ustać na nogach, musiał podpierać się o ścianę. Ewidentnie mocno dostał tą kratką. 

- Ty nigdzie nie idziesz, już wystarczająco dużo żeśmy się ciebie naszukali. I nawet nie pamiętasz, gdzie jesteś. Idźcie już do wyjścia. Ja ją znajdę. I Czkawkę. A potem stąd w końcu spieprzamy- tu Astrid znów zwróciła się do Nagasaki.- Powiedzmy, że ci ufam. Na tyle, że powierzam ci tych czterech debili- wskazała Mietka i Sandrę oraz Śledzia i Smarka, którzy chyba zaczynali trzeźwieć, ale bardzo powoli, bo jeden chyba próbował zjeść drugiemu kaptur od bluzy. 

To powiedziawszy Astrid odwróciła się na pięcie i odbiegła w głąb korytarza.

Już tak niewiele dzieliło ją i całą resztę przyjaciół od wyjścia z tego przeklętego hotelu...

Byli na ostatniej prostej...

Trzeba było jeszcze tylko znaleźć Helenę i Czkawkę. 

...

Chociaż Helena nie zdążyła w ciągu tych kilku minut oddalić się jakoś bardzo, to była daleko myślami, które huczały jej w głowie jak tornado. Kiedy wszyscy odnaleźli się parę chwil temu, chaos związany z planowaniem spektakularnej i wyczekiwanej ucieczki dział się obok niej, jakby w ogóle jej nie dotyczył. Jakby temat rozmowy w ogóle jej nie obchodził. Jakby się wyłączyła. W istocie trochę tak było. Czuła się, jakby całe zło, którego doświadczyła przez ostatnie godziny zebrało się w niej i przesłoniło wszystko wokół. Nie potrafiła usunąć sprzed oczu tej okropnej sceny, w której Dariusz, jej kochany starszy brat, któremu zawsze ufała, który zawsze był gotowy ją chronić i który oddałby za nią wszystko prawie pakuje Czkawce kulkę prosto w łeb. W osobie, która się tego dopuściła nie widziała nawet cienia Dariusza, którego znała. Był zimny. Bezwzględny. Okrutny. Nieprzewidywalny. Bała się go. Jak mogła się go bać?! Po tylu miesiącach prób wbicia sobie do głowy, że to tylko choroba, że znajdzie się lekarstwo, że w końcu na nie uzbiera, że wszystko będzie dobrze to wydarzenie zamordowało w niej nadzieję.  

Szła na przód, na oślep, nie wiedząc dokąd ani po co zmierza, czując jak krew gotuje się w jej żyłach. Kto i kiedy śmiał zrobić Dariuszowi coś takiego? Dlaczego? Jakim trzeba być zwyrodnialcem, potworem, psychopatycznym sadystą żeby doprowadzić człowieka w potrzebie do takiej ruiny?!

Na całym świecie znała tylko jedną osobę, odpowiadającą temu opisowi.

Viggo.

To Viggo mu to zrobił.

To Viggo zmusił Dariusza do zabijania.

To Viggo zmienił go w potwora. 

Zrujnował mu życie.

Zrujnował życie Helenie.

To on był wszystkiemu winien. 

Dziewczyna nie wiedziała, gdzie niesie ją gniew, który wypełniał ją do szpiku kości. Pulsował jej w żyłach, zaciskał pięści sprawiając, że paznokcie przebijały dłonie i ciekły z nich strugi krwi. Nie miała pojęcia jak to się skończy. Wiedziała jedno.

Skończy się dzisiaj. 

Już za chwilę.

Zaraz... Co?

Nagle w oczy rzucił jej się bardzo znajomy element wystroju tego piekła. Świeca przytwierdzona do ściany. Wypełniło ją przeczucie, ciężko było jej powiedzieć, czy dobre, czy złe. Ale pchało ją do przodu bez opamiętania. Wciąż nie wiedząc, co robi ani co właściwie zamierza, niczym opętana jakąś mroczną siłą rzuciła się na świecę i pociągnęła ją w dół. Ściana zawirowała, przez co Helena znalazła się w pokoju, którego bynajmniej nie kojarzyła, choć może przewinął się gdzieś, kiedy Nagasaki prowadziła ją przez wentylację... Ale z jakiegoś powodu czuła, gdzie jest. Wystarczyło spojrzeć na dywan z niedźwiedziej skóry. Marmurową posadzkę. Ciężkie, czarne regały pełne książek. Dębowe biurko na środku. A przy nim ogromne, czerwone krzesło ze skóry. I kryształowy żyrandol. 

Znała ten widok z dzieciństwa. Bardzo dobrze. Za dobrze. wydawać by się mogło szczęśliwe, a w rzeczywistości okropne wspomnienia nigdy jej nie opuściły. 

Wiedziała, gdzie jest.

Wiedziała, kto tu urzędował. 

Viggo.

Nie wiedziała, czy po prostu kompletnie odwaliło jej z przerażenia, czy naprawdę coś ją opętało... ale nie chciała uciekać. Jakaś jej część, mroczna i nieprzewidywalna ani myślała się stąd ruszyć. Przejęła kontrolę nad całym jej ciałem. Nie wiedziała, czego chce. Nie czuła ogromnego strachu, który targał jej duszą na wszystkie strony.

Nie czuła żadnych granic rozsądku.

Rzuciła się na biurko i zaczęła zrzucać z niego wszystko jak leci, otwierać wszystkie szufladki, wywalając z nich całą zawartość. W panicznym poszukiwaniu... sama nie wiedziała, czego. Aż nagle z którejś z szuflad błysnęło jej w oczy ostrze nożyczek. Srebrnych, zdobionych, dużych i ewidentnie ostrych nożyczek.

Które jakby ją do siebie przyciągały...  

Usłyszała dźwięk szurania czymś ciężkim o podłogę, jaki zwykle towarzyszył obracaniu się ściany, kiedy wchodziło się do jakiegoś pomieszczenia w tych przeklętych katakumbach. Aż podskoczyła. W ostatniej chwili, nie myśląc ani trochę trzeźwo, zgarnęła nożyczki z szufladki i schowała się pod biurkiem. 

 Do środka weszły dwie osoby. Rozmawiały ze sobą i nie brzmiało to zbyt przyjaźnie. Jeden z głosów był Helenie znany: to był Viggo. Drugi należał do jakiejś kobiety. Na chwilę przez ocean szaleństwa w głowie dziewczyny przebił się promień rozsądku, który uświadomił jej, co się właściwie wokół niej dzieje. Wstrzymała oddech. Ścisnęła w dłoni nożyczki.

- Jak mogłeś myśleć, że to go powstrzyma?!- kobieta brzmiała, jakby była naprawdę zdenerwowana na swojego rozmówcę.-Już raz się przekonałeś, że nie masz do czynienia z dzieckiem! 

- Miałem złudną nadzieję, że tym razem postanowi wykazać się choć resztką rozsądku i nie pakować się w paszczę lwa!- Viggo chyba również nie był w najlepszej kondycji nerwowej. 

Dziwnie było widzieć go w takim stanie...

Helena zamarła, kiedy szybkim krokiem podszedł do biurka po stojącą na nim butelkę whiskey. Nalał jej sobie do kryształowej szklanki. Wyglądało na to, że nie przejął się specjalnie bałaganem w swoim biurze. Może pomyślał, że to robota Nagasaki, bo czegoś szukała? Możliwe.

- Sytuacja sprzed pół roku niczego cię nie nauczyła?- to mówiąc tajemnicza kobieta weszła głębiej do pokoju, dzięki czemu Helena była w stanie się jej przyjrzeć przez niewielką szparę pomiędzy blatem, a deską, która łączyła go z ziemią. Miała elegancki, czarny kapelusz z woalką i piórami, wielkie, ciemne okulary, czarne, atłasowe rękawiczki i skromną, ale szykowną czarną sukienkę. Trochę jakby wracała z pogrzebu. Jedynym elementem odcinającym się od tego grobowego zestawu były jej kasztanowe włosy. Elegancko splecione fale, spływające po jej ramionach.-Dla swoich przyjaciół jest w stanie zrobić dosłownie wszystko. Po co ty mu cokolwiek mówiłeś?! 

- Żeby się nie zapuszczał tam, gdzie nie powinien i nie zobaczył tego, co nie jest przeznaczone dla jego oczu. Ale kto by pomyślał, że nastolatki uwielbiają robić wszystko na przekór nawet kosztem własnego życia? 

- Oboje coś o tym wiemy. Ale to nie zmienia faktu, że zamiast go ochronić znowu niepotrzebnie go naraziłeś!

- Sam się naraził, na własne życzenie. A z całą tą ochroną, która z jego zamiłowaniem do ryzyka tak czy tak niewiele daje, męczymy się niemiłosiernie. Najwyższy czas mu powiedzieć.

Na te słowa tajemnicza kobieta w czerni jakby wpadła w panikę.

- Nie, nie ma mowy!- zaczęła bardziej krzyczeć, niż mówić.- Nie możesz!

- A dlaczegóż to? Bo mi zabronisz?- Viggo, jak to on, nawet nie wzruszył się jej słowami.- Nie jesteśmy już dziećmi, nie muszę słuchać się starszych. 

- On nie może się dowiedzieć, to za duże ryzyko! Przecież to jest jeszcze dziecko!

- Przed chwilą powiedziałaś coś innego.

- Błagam cię, nie! Niby co nam to da?

- Choć trochę spokoju, jeśli w końcu dotrze do niego, ile jest wart. 

- Ale... 

- Jakie ,,ale"?

Przez chwilę kobieta wydawała się jakby wahać co do słów, które chciała powiedzieć.

- Ale to będzie dla niego za dużo...- odezwała się po kilku sekundach męczącej ciszy. 

Viggo uśmiechnął się do niej ironicznie. Z kącika jego ust pociekła krew. 

- Lata temu jakoś nie przykładałaś większej wagi do tego, co będzie stanowiło za dużo dla mnie. Niczym się nie przejmowałaś. Aż jestem ciekaw, co się w tobie odmieniło.

- Ja...- było słychać jak głos tej kobiety się załamuje.- Wiesz, że byłam młoda, głupia...- brzmiało to, jakby nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.- Nie zliczę tych wszystkich razy, kiedy próbowałam cię przeprosić...

- Puste słowa niczego mi nie zwrócą.

- Viktor, proszę cię...

- Nie nazywaj mnie tak- Viggo zwykle brzmiał okropnie chłodno, ale teraz Helenę aż przeszły ciarki, gdy usłyszała te słowa.

Kimkolwiek była ta kobieta, musiał jej naprawdę nienawidzić...

Było słychać, jak próbuje powstrzymać łzy. Viggo oczywiście nic sobie z tego nie robił.

- Myślę, że na ciebie już czas. Vittoria.

- Wiesz jak mnie boli każdy raz, kiedy muszę używać tego imienia?

- Wiem. I niezmiernie mnie to satysfakcjonuje. Sama prosiłaś się o ten ból.

Kobieta w czerni, która okazała się Vittorią spuściła wzrok ciężko wzdychając, w ten sposób jakby przyznając Viggo rację. Odwróciła się, pociągnęła za świecę i po sekundzie zniknęła, zostawiając Helenę z setką pytań bez odpowiedzi.  

I jeszcze większą nienawiścią do Viggo. Ten przeszywający chłód, z jakim potraktował Vittorię, kimkolwiek dla niego była, ta obojętność na losy osoby, o której rozmawiali, to jak cieszył go ludzki ból i cierpienie... to wszystko sprawiło, że wszystkie cząstki nienawiści w sercu Heleny połączyły się w całość. W spontaniczny, chory, bestialski plan przesłodkiej zemsty. 

Viggo wypił jeszcze łyk swojej whiskey, resztę zawartości szklanki wylał do doniczki z paprotką, po czym wziął się za zbieranie papierów porozrzucanych po ziemi przez Helenę. Chyba jej o to nie podejrzewał. Ani jej obecności tutaj w ogóle. Tymczasem ona, ściskając nożyczki w drżącej, mokrej od potu dłoni czekała cierpliwie, aż Viggo podejdzie odpowiednio blisko... 

W końcu się doczekała. 

Wyskoczyła spod biurka i z krzykiem rzuciła się na niego, powalając go na podłogę. Udało jej się go nieźle zaskoczyć, ale szybko zorientował się w sytuacji i zaczęli się szarpać. Zacisnęła dłoń na jego szyi, wbijając paznokcie aż do krwi. W drugiej ręce trzymała nożyczki, które już zaraz miały się jej przysłużyć... Patrzyła mu prosto w oczy, w które bała się spojrzeć całe lata swojego życia. A w jej własnych szalały demony. W jej żyłach krew gotowała się z szaleńczym pragnieniem, by zrobić Viggo coś strasznego. Tak, żeby bolało. Tak, żeby śnić mu się w koszmarach w piekle. Tak, żeby pomścić zniszczoną duszę swojego brata. Leżał na ziemi, patrząc na jej bladą twarz, zalaną potem i łzami, już nie tak bez emocji, jak zwykle. Ale jej to nie wystarczyło. Przystawiła mu ostrze nożyczek do gardła. Trwała tak przez chwilę w zawieszeniu, przywołując sobie w głowie wszystkie znane jej sposoby żeby kogoś skrzywdzić... Aż w końcu znowu wezbrał w niej szał. Rozdarła mu koszulę, odsłaniając jego nagą pierś, a potem wbiła mu nożyczki pod skórę... i zaczęła ciąć. Krew wylewała się powoli z coraz dłuższej i dłuższej szramy. Cienkie, czerwone strużki płynęły, plamiąc wszystko dookoła śladem zbrodni. Każda z nich, każda kropla krwi była dla Heleny niczym odrobina płynnego, szaleńczego szczęścia. Chorego szczęścia. Szczęścia, którego normalna osoba w życiu nie poczułaby po potraktowaniu kogokolwiek w ten sposób. 

W końcu skończyła swoje dzieło. Krwawe szramy, dzieło jej opętanych rąk, układały się w jej inicjały. Dokładnie takie same inicjały, jakie w pewną czerwcową noc złożyła na kartce z tą przeklętą umową, na mocy której nieświadomie zaprzedała duszę narkotykowemu diabłu, który teraz był zdany tylko na jej łaskę. Dziś jej dusza odradzała się we krwi. Czuła to. Czuła to całą sobą. Z trudem opanowawszy ciężki, zmęczony oddech nagle zaczęła się histerycznie śmiać. Już miała w głowie to, co zaraz zrobi. Zakończy to raz na zawsze. Wbije mu ostrze prosto w gardło i wreszcie będzie naprawdę wolna. I wszyscy inni też. Wreszcie wszystko będzie dobrze. Oczami wyobraźni widziała już tę piękną fontannę krwi...

  - Poznaję ten wzrok...- bestialską wizję brutalnie przerwał jej głos Viggo. Ciężko było jej powiedzieć, czy się bał, jeśli tak, to dobrze to ukrywał... albo rany po prostu bolały go za bardzo, by mógł pamiętać o strachu. Wbijała w niego spojrzenie jak sztylet, próbując choć przez sekundę zobaczyć go w jego obliczu. On też się w nią wpatrywał, jakby usiłując skojarzyć obecną chwilę z jakimś wydarzeniem z przeszłości.- Tak... deja vu. Już kiedyś ktoś tak na mnie patrzył. Już kiedyś ktoś próbował mnie zabić. W podobnych okolicznościach. Chcesz wiedzieć, kto? Bardzo chętnie uchylę rąbka tajemnicy. I uświadomię ci po raz kolejny, że osoby, które uważasz za godne twojego zaufania wcale nie są takie, jakie może ci się wydawać... Opowiadałem ci już tę historię. Parę miesięcy temu. Pamiętasz?

- Zamknij się, bo przysięgam, wydłubię ci tym oczy- wycedziła przez zęby, wciąż targana mroczną, nieodpartą chęcią, by wykończyć go na miejscu. 

- Dariusz. 

To jedno imię sprawiło, że nożyczki wypadły jej z ręki. 

- Co? Zaskoczyłem cię tym? A mnie się zdawało, że akurat ta historia zapadła ci w pamięć- Viggo kontynuował swoją opowieść. Okropnie umęczonym głosem. Było słychać, że nie wytrzymuje z bólu, że oddycha ciężko, jakby za chwilę miał umrzeć, ale jednocześnie kompletnie nic sobie z tego nie robił. Zupełnie jakby nic nie czuł. To było trochę przerażające.- Masz dokładnie takie same oczy, jak on. Ale najbardziej przypominasz go, kiedy kogoś... mordujesz. Ten szał, jakby uleciało z ciebie człowieczeństwo... Nie masz pojęcia, jak bardzo jesteście podobni. To pewnie rodzinne. W końcu nie tylko Dariusz to  psychicznie chory pomyleniec. Znałaś w życiu jeszcze kilku. Pamiętasz? Pamiętasz, co zrobiła twoja matka na wieść o wypadku twojego ojca? A on? Najpewniej również pewnego dnia po prostu stwierdził, że wjedzie w drzewo, bo wydawało mu się to dobrym pomysłem. Widać, że masz to we krwi... Wszyscy macie. Wszyscy jesteście tacy sami.

Te słowa sprawiły, że Helenę jakby zamroziło. 

Próbowała nie dopuścić słów Viggo do głowy, próbowała nawet nie myśleć o tym, co jej powiedział, ale im rozpaczliwiej się starała, tym bardziej wdzierało jej się w duszę to, że... on chyba miał rację.

Miał rację. 

Siedziała na nim, jeszcze przed chwilą chcąc go zadźgać. Na jego porozcinanej piersi lśniły rubinowe strugi krwi. Oddychał ciężko. Ona też. Siły ją opuściły. Mrok gdzieś się ulotnił. Przeszło jej... I zorientowała się, co najlepszego wyprawia.

Prawie kogoś zabiła.

Prawie

kogoś

zabiła.

Nie było istotne kogo, ani czy zasługiwał, ona prawie dokonała morderstwa. 

Wstała i cofnęła się z przerażeniem. Nie. To się nie działo naprawdę. Całe jej dłonie były uwalone krwią... ciekła jej po rękach, plamiła sweter, kapała na podłogę... Jak do tego doszło?! Czy naprawdę aż do teraz była do tego stopnia zaślepiona? Czuła, jak do oczu napływają jej łzy. Sekundę temu była o włos od zostania morderczynią. 

Naprawdę zabiłaby Viggo. 

Wiedziała to. 

Wiedziała, że byłaby do tego zdolna...

Do czego jeszcze?

Bała się nawet o tym myśleć...

Bo nie chciała myśleć, że naprawdę jest w stanie dokonać czegoś tak strasznego. Ale nie miała nawet jak się okłamywać. Dosłownie przed sekundą prawie zabiła, a dowód rysował się krwawymi liniami na piersi Viggo. 

Normalni ludzie tak nie robią...

Normalni ludzie nie zachowują się jak żądne krwi potwory.

Takie, jakiego ujrzała w sobie Helena. Nie potrafiła usunąć go sobie sprzed oczu, on dosłownie wychodził z jej zszarganej duszy, przesłaniając jej widok na świat. Nie mogła na niego patrzeć. Nie mogła patrzeć na siebie. Nie mogła uwierzyć w to, co prawie udało jej się zrobić.

Odwróciła się, po omacku, nie widząc niczego przez łzy, odnalazła świecę w ścianie i pociągnęła ją w dół. Sekundę potem była już po drugiej stronie. Z daleka od śladów zbrodni zostawionych przez to, co w nią wstąpiło. Ale nie zatrzymywała się. Biegła przez korytarz, próbując się jakkolwiek uspokoić, ale nie mogła nawet oddychać, przerażenie samą sobą odcinało jej powietrze. Jak ona mogła? Jakim cudem? Od kiedy była do tego zdolna? Kto i kiedy tak zdewastował jej duszę?

Viggo był zawsze najprostszą odpowiedzią. Zawsze najłatwiej było jej zrzucić cały swój mrok, gniew i nienawiść na osobę, która była odpowiedzialna za zniszczenie jej życia...

Ale... czy na pewno?

Tak, to on zamknął jej brata w więzieniu doszczętnie niszcząc jego umysł, to on wciągnął ją w narkotyki, to on próbował dosłownie rozjechać ją pociągiem i wrzucić w mentalną otchłań rozpaczy, jednak... To wszystko zaczęło się nie dlatego, że Viggo odnalazł ją i Dariusza i wybrał ich sobie na ofiary.

To wszystko zaczęło się po kolei sypać, gdy to Dariusz w rozpaczliwiej potrzebie zarobienia czegokolwiek odnalazł Viggo. By Helena nie umarła z głodu.  

Uświadomienie tego sobie bynajmniej jej nie pomogło.

Nagle z rozpędu wleciała prosto w czyjeś ramiona.

Jak się okazało, wbiegła centralnie w Nagasaki. Poznała po niebieskich włosach, bo obraz kompletnie rozmazał jej się przez łzy. Co ona tutaj robiła?

- Helena, tu jesteś, szukałam cię!- strasznie się ucieszyła na widok dziewczyny, przytuliła ją jakby chciała dosłownie połamać jej żebra.- Gdzieś ty znowu spieprzyła? Dobra, nieważne, ważne, że się w końcu odnalazłaś i możemy iść do wyjścia, zanim ta wojskowa babka wróci z Czkawką i skapnie się, że zostawiłam tych gości od makaronu samych. Kuźwa, nie moja wina, że się martwiłam!

Helena próbowała powiedzieć jej cokolwiek, ale zalana łzami i krwią nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. To z resztą nie było potrzebne. Nagasaki w końcu zauważyła jej czerwone ręce. 

Nie wyglądała, jakby ten widok ją jakoś przeraził. Była najwyżej lekko zdziwiona.

- Co... co się odwaliło?- delikatnie chwyciła Helenę za rękę, kompletnie olewając fakt, że jest cała we krwi. Drugą ręką otarła jej łzy, spływające strumieniami po bladej, zmęczonej twarzy, na której rysowało się czyste przerażenie. Przerażenie tym, do czego Helena okazała się być zdolna. Przerażenie samą sobą. Nie była w stanie nawet spojrzeć Nagasaki w oczy. Co, jeśli ją też byłaby w stanie skrzywdzić?

Co mogłaby jej zrobić... Dlaczego w ogóle o tym myślała?!

Bać się osoby, którą kochała nad życie było po prostu potwornie. Ale wtedy przynajmniej miała jakąkolwiek drogę ucieczki... Przed samym sobą nie da się uciec.

Płakała, nie mogąc się uspokoić. Wylewała łzy w ramię Nagasaki, która nie mając nawet pojęcia, co ona przeżywa, nie puszczała jej ani przez chwilę. I dobrze, bo gdyby nie ona, to Helena nie ustałaby na własnych nogach.

- Ja... ja...- trzęsła się, kiedy mówiła.- Ja go prawie...

- No już, spokojnie... Jestem tu. Co się stało?

- Ja prawie zabiłam Viggo!- wypaliła.

Tego Nagasaki bynajmniej się nie spodziewała.

- Prawie- powtórzyła powoli, jakby chciała się upewnić.- Czyli że żyje?

- Tak, ale było blisko...

- Japierdziu...

- Ja nie wiedziałam, co robię! Przysięgam, nie chciałam... znaczy chciałam, ale nie... Prawie zabiłam... Nożyczkami, jak jakaś psycholka!

Przez chwilę Nagasaki wyglądała, jakby była w ciężkim szoku. Ale po chwili doszła do siebie.

- Opowiadałaś mi, co się odwaliło w twoim życiu- nagle z jej głosu wyparowało to zwykłe podekscytowanie wszystkim, co się działo wokół. Tak, że jakimś cudem udawało jej się brzmieć poważnie. Ale nie w ten sposób, jakby była zła, po prostu... spokojnie. Sprawiała, że Helena zaczęła dochodzić do siebie. - Ten mafios, dla którego pracował twój brat... Tobie chodziło o Viggo, prawda?

Helena odsunęła się od niej i wbiła wzrok w ziemię.


- Wybacz, ale chyba jednak nie jesteśmy po tej samej stronie. I... Zaczynam kwestionować to, kto tu jest tym dobrym. O ile jest tu ktokolwiek taki.

- O czym ty mówisz?

- O tym, że mi odwaliło! Zachowuję się jak popieprzona psychopatka i od samego początku wszystko zawalam, najpierw to przeze mnie zaczęła się cała ta akcja z Viggo, potem wciągnęłam w to mnóstwo kompletnie przypadkowych ludzi, bo nie umiem sobie sama poradzić, a jak próbuję, to kończymy w zasypanym hotelu z moim bratem, który prawie zabił Czkawkę i to też jest moja wina! A teraz jeszcze morduję ludzi...

- Nieprawda. Przecież nikogo jeszcze nie zabiłaś.

- Ale niewiele brakowało. I to jeszcze osobę, która jest dla ciebie jak ojciec, no po prostu świetna ze mnie pierwsza znajoma w twoim życiu, pieprzona egoistka!- tu Helena oparła się o ścianę i zjechała po niej na podłogę.- Pewnie mnie znienawidzisz... Nic, tylko wciągam wszystkich w swoje problemy.

- Przecież się o nie nie prosisz...- Nagasaki usiadła obok niej. - Niby dlaczego uważasz, że to twoja wina? To bez sensu. Słuchaj... Miałam cztery lata, kiedy Viggo znalazł mnie na śmietniku. W Nagasakach, gdybyś jeszcze nie zgadła skąd mam to pojebane imię. Ja też jestem pojebana. Jemu to nie przeszkadza, ale czasem... Czasem myślę sobie, że z jakiegoś powodu znalazłam się na tym śmietniku. Może dlatego, że ogień mnie uspokaja, a może dlatego, że jak zjem za dużo cukru, to zaczynam latać po ścianach... To jest okropne. I jeszcze to, że... w dużym skrócie czasem nie wiem, co jest dobre, a co złe i robię dużo złych rzeczy. Nawet o tym nie wiedząc.

- Zabiłaś kiedyś kogoś?

- Żeby to raz, mafia to nie są przelewki- Nagasaki zaśmiała się pod nosem.- I czasem też zastanawiam się, dlaczego taka jestem. I do czego jestem zdolna. Ale wtedy myślę sobie, że przecież daję z siebie wszystko, żeby jakoś to ogarnąć. I nikt mi tego nie odbierze. Nigdy. Czasem nie wychodzi, ale... no, takie niestety jest życie. Trudno. Ale przynajmniej większość rzeczy zawsze da się naprostować. Nie powiem, Viggo i jego grubość portfela naprawdę się przydają, szczególnie jak wysadzisz budynek...

- Budynek?!

- Ta...- dziewczyna uśmiechnęła się, jakby próbowała zgrywać niewiniątko. - Jeny no, nikt mi nie powiedział, że był ważny, poza tym te fajerwerki były ładne! Nieważne. Nawet jak nie da się ogarnąć wszystkiego, to trzeba ponaprawiać przynajmniej to, co się da i iść do przodu. Wyciągnąć może jakieś tam wnioski i iść. I może będzie lepiej... I nigdy, przenigdy nie dopuszczać do siebie myśli, że to, co spotkało cię w życiu, to twoja wina. Nie jesteś Fortuną, czy inną Ateną żeby panować nad swoim losem. A los to największa ździra pod słońcem. Na szczęście nie zawsze- tu Nagasaki chwyciła Helenę za ręce. - Pamiętaj. Jesteś wspaniałą osobą. Nieważne, co cię w życiu spotkało. Nieważne, co jeszcze cię spotka. Nieważne, jakie decyzje przez to podejmiesz. Widzę, jak się starasz. I myślę, że wszyscy inni też. A nawet, jeśli tego nie widzą, to jest ich problem. Nie twój. I masz prawo zamachać środkowym palcem tuż przed oczami każdemu, kto myśli, że może zrzucić na ciebie odpowiedzialność za coś, co stało się w twoim życiu kiedy byłaś jeszcze dzieckiem i gówno mogłaś zrobić. Teraz możesz coś zrobić. Pomóc samej sobie, przepracować co trzeba na jakieś terapii czy coś... I wreszcie. Się. Uwolnić. Tylko tak się uwolnisz. Nie krzywdząc kogoś albo samą siebie. Chodź tu- to mówiąc Nagasaki przytuliła się do Heleny tak czule, jakby miały rozstać się na pięćdziesiąt lat.- A teraz powtarzaj za mną. Jesteś zajebista.

- J... Jestem zajebista- w ramionach tej niebieskowłosej wariatki te słowa przeszły przez usta Heleny jakoś tak... łatwo. Tonęła w nich, ale nie chciała się ratować. Chciała zostać tak na zawsze. Naprawdę by mogła. Z jakiegoś powodu pierwszy raz od zdecydowanie zbyt wielu pełnych zgrozy dni i nieprzespanych nocy czuła, że wszystko jest dobrze. Te wszystkie piękne słowa, które Nagasaki jej powiedziała... była o krok od uwierzenia w nie. Skubana była w tym niezła. Musiała mieć doświadczenie...

- Dasz radę.

- Dam radę...- powiedziała to powoli, żeby tylko trwać w obecnej sytuacji jak najdłużej. Pośrodku pola bitwy o śmierć i życie, jednak zupełnie, jakby nagle razem z Nagasaki oderwały się od tej rzeczywistości. Jakby to był sen. Przepiękny sen. Oddałaby wszystko, żeby się nie budzić.

- Już zaraz stąd wyjedziecie i wszystko będzie dobrze. Tak?

- Tak... Przynajmniej się postaram.

Tuliły się do siebie jeszcze przez chwilę, nie chcąc jej sobie przerywać. Z jakiegoś powodu było po prostu zbyt pięknie. Zbyt dobrze, żeby to wszystko mogła być prawda. Wyjście było już na horyzoncie. Wszystko naprawdę zaczynało się układać...

- To co? Wracamy tam do nich zanim zrobią kolejną bitwę na jedzenie bez nas?- spytała Nagasaki.

- Pewnie. Trzeba stąd wreszcie spadać.

Nagasaki wstała i podała rękę Helenie, by ona też mogła podnieść się z ziemi. Bez niej raczej by tego nie zrobiła, bo po uświadomieniu sobie, że są już o krok od wyjścia doszło do niej również, jak bardzo chce jej się spać. Po tych wszystkich nocach przelatanych w tej piwnicy...

Szły, wciąż trzymając się za ręce. Względnie bez powodu. Choć w sumie Helena jakiś miała. Kiedy już stąd wyjadą, to raczej już nigdy nie zobaczy Nagasaki. Ona wróci na mafijne salony u boku Viggo, a Helena na swoją spokojną wieś. Trochę szkoda, ale... przynajmniej miały okazję się poznać.

Ej...- Helena zatrzymała się na chwilę, jeszcze zanim dokładnie przemyślała, co powie. A chciała powiedzieć wiele. Jednak z racji tego, że nie miała pojęcia od czego zacząć, powiedziała po prostu-Dziękuję. Za wszystko.
- Nie ma sprawy- Nagasaki chyba nie zczaiła, jak wielką wagę miały te podziękowania. - Też dziękuję.
- Niby za co?
- Bo mogę. No i za to, że nie zwiałaś jak tylko mnie zobaczyłaś z tym moim różowym pistoletem...
Śmiejąc się jak przyjaciółki, które znają się od lat, dziewczyny opuściły wreszcie mroczną scenerię hotelowych podziemi. Jedna z nich na zawsze. Z nowym światłem nadziei. Świeciło się na niebiesko.

***

LUDZIE ZDĄŻYŁAM

JAKIMŚ CUDEM ZDĄŻYŁAM PRZED SYLWESTREM

YAY :DDD

Naprawdę MEGA was przepraszam za tak długą przerwę i za to, że w końcu nie wyrobiłam się z backstory Viggo, ale po prostu strasznie chciałam W KOŃCU cokolwiek wstawić, bo strasznie martwo tu było ostatnio... Nowa szkoła, koniec semestru, przegląd prac plastycznych i tak dalej. Z nieba spadła mi przerwa świąteczna. Tą scenę z nożyczkami pisałam tuż po Wigilii i zmusiłam moją mamę, żeby to przeczytała i oceniła, czy mi wyszło... i była przerażona :D

Spóźnione wesołych Świąt, szczęśliwego Nowego Roku i wszystkiego naj <333

Wyczekujcie backstory Viggo ;D

A teraz poświęćmy chwilę, aby podziękować moim przyjaciółkom za najlepsze urodziny w życiu: porwały mnie, zamknęły w piwnicy (byłam przywiązana do krzesła), po czym okazało się, że jednak nie chcą mnie zabić, a porwały mnie jedynie na imprezę. Tort był w kształcie NOGI, dostałam paprotkę i tablicę z nazwą miejscowości z napisem Berków Małe. I obraz ze Szczerbatkiem. I łańcuch z Castoramy, którym przywiązały mnie do krzesła. Ładny jest xdxd

Dziewczyny, kocham was <333

I was też, drodzy czytelnicy <333

Sayonara,

ja 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top