Ciemna strona raju

W apartamentowej kuchni panował chaos. Krzesła i stołki były rozrzucone po całym pomieszczeniu, przeróżne naczynia z blatu roztrzaskane na podłodze, a stół wciąż leżał do góry nogami. Swoje trzy grosze do całości tego kotła dokładał Smark, któremu raz po raz wyrywało się

- Co tu się odpierdoliło?! On serio chciał zadźgać Astrid?!

- Przestań panikować, żyję i mamy ważniejsze sprawy na głowie, niż zastanawianie się, czy dostałam tym nożem, czy nie!- dziewczyna starała się go uspokoić, ale jej zerowa cierpliwość do niego już dawno się wyczerpała.

- Jakie na przykład?! Chodzi ci może o kwestię pewnego, jak się okazało popieprzonego typa, który przed chwilą nawiał nam z pokoju i lata uzbrojony po hotelu?!

- Jest jak rudy Jeff The Killer, mój drugi crush po Eryku...- rozmarzyła się Sandra.

- Bardzo śmieszne, dopóki wszyscy ci mordercy siedzą w swoich creepypastach i nikt ci nie próbuje zabić przyjaciółki- Śledzia zjadała panika.

- Po raz setny powtarzam, nic mi nie jest, zajmijmy się Dariuszem! Trzeba coś zrobić, zanim on coś sobie zrobi. Albo... komuś.

Astrid jedyna przemawiała mniej więcej głosem rozsądku chociażby dla tego, że Czkawka był zajęty inną, równie ważną i szokującą sprawą, która sprawiła, że nie mógł wykrztusić z siebie słowa. Konkretnie tym, co powiedziała mu Helena, gdy przez krótką, aczkolwiek dłużącą się w nieskończoność i dość przerażającą chwilę siedzieli zamknięci w pokoju. Jej wyznanie było z jednej strony tak nieprawdopodobne, że nie potrafiło przejść mu przez głowę, a z drugiej... tak okropnie oczywiste... 

Helena siedziała na blacie obok kuchenki i podpierając głowę rękami patrzyła tępo w podłogę. Nawet nie próbowała udzielać się w krzykliwej dyskusji na temat tego, co się przed chwilą stało. Pochłaniała ją koszmarna myśl, że już za chwilę będzie musiała coś od siebie dopowiedzieć. Prawdę, okrutną jak zwykle. Dlaczego ona zawsze taka była? Z każdą sekundą naiwne kłamstwo, w którym dziewczyna żyła przez ostatnie miesiące sypało się coraz szybciej, a razem z nim resztki nadziei na wyjście z tragicznej sytuacji, jaką bezlitosny los zesłał na nią i Dariusza zupełnie, jakby przeszli za mało. Boleśnie uchodziło z niej złudzenie, że jeśli nikt nie wie, to nic się nie dzieje.

Czkawka po prostu stał obok niej i patrzył na nią z pomieszaniem szoku i współczucia. Nic nie mówił, bo jak tu mówić, niby co? Mimo to dziewczyna dosłownie słyszała w głowie jego głos, wręcz czuła te wszystkie wspaniałe, ciepłe słowa, które wypowiadała sama jego obecność przy niej, jakby komunikowali się telepatycznie. Jednak zamiast jakkolwiek ją pocieszyć, to sprawiło, ze zaczęła zastanawiać się jakim cudem on jej jeszcze nie znienawidził.

- Dobra, zrobienie czegoś to zarąbisty pomysł, teraz tylko trzeba ustalić, czego. Widzicie? Jesteśmy coraz bliżej opanowania sytuacji- stwierdził pogodnie Mietek, głaszcząc po pierzastej główce swoją kurę, którą trzymał w ramionach. Wszyscy obecni obrzucili go dziwnym spojrzeniem.- No co? Ludzie różnie radzą sobie ze stresem! Ja jestem optymistą! Przynajmniej was wszystkich nie biję, jak taka jedna, co nie powiem, jak się nazywa, bo mnie uderzy! 

- Bądź ty poważny przez chwilę! - wrzasnęła Astrid. 

- Ja to bym chciał wiedzieć, co mu w ogóle strzeliło do głowy!- Smark również zaczął się drzeć.

- O nie, ludzie...- odezwał się Śledź.- A jeśli... jeśli to ta klątwa, o której wam czytałem, kiedy tu jechaliśmy?

- Ja pier... Śledź! przestań się bawić w foliarza!

- Nie bawię się w foliarza, ale patrząc na to, co się odwaliło w zeszłym roku, to już wszystko jest możliwe!

- Co się odwaliło w zeszłym roku?- spytała niewinnie Sandra.

Tu wzrok wszystkich obecnych zawędrował w kierunku sztucznej nogi Czkawki.

- Nie ma co tego rozpamiętywać.- chłopak jak zwykle wkurzył się trochę, kiedy reszta ekipy przypominała mu wydarzenia z początku zeszłych wakacji.- To po pierwsze. Po drugie, ta cała klątwa brzmi tak cringowo, że zaraz nie wytrzymam. Nie warto nawet tłumaczyć, czemu.

- Czemu?- spytał niewinnie Mietek.

Czkawka strzelił tęgiego facepalma i kontynuował.

-Po trzecie, nie ma co panikować. Wiem, jesteśmy w dupie, ale jak zostało przed chwilą powiedziane, już nie raz byliśmy i nie raz wychodziliśmy z niej w jednym kawałku. Przynajmniej większość z nas. Więc o ile się ogarniemy i dogadamy w sprawie Dariusza, to tym razem też wszystko się dobrze skończy. 

- A co, jak jednak nie?- pytanie Śledzia było przepełnione niepokojem.

- Nie wiem. W razie czego zadzwonię do taty, żeby zabukował nam dobre miejsca na cmentarzu.

- Czekaj, to Dariusz chce nas zabić?!- wypalił Smark.

- Jakbyś jeszcze nie zauważył- mówiąc to Astrid przewaliła oczami z irytacją.

- Ale... czemu, co wy mu zrobiliście?!

- My?! Ty jesteś głupi, czy głupi?!

- Ludzie, uspokójcie się...- Czkawka z marnym skutkiem próbował załagodzić coraz bardziej napiętą sytuację.

- On jest chory.

Nieoczekiwanie wyręczyła go Helena.

Fakt, że w końcu się odezwała natychmiast zwrócił ku sobie uwagę wszystkich obecnych. Nastała cisza pełna konsternacji. Dziewczyna wiedziała jednak, że to cisza przed burzą. Czkawka też czuł, co się święci. Krótko był jedynym, który zna prawdę...

- Chory? Ale... co masz na myśli?- pierwsza po dłuższej chwili milczenia odezwała się Astrid. Ona również zaczęła domyślać się, że coś tu bardzo nie gra. Za dobrze znała Helenę, żeby się w końcu nie połapać. 

Jej pytanie zawisło w powietrzu bez odpowiedzi. W międzyczasie Śledź, Smark i bliźniaki również zorientowali się, że coś się dzieje. Helena wbiła spojrzenie w podłogę, już nie tępe i nieobecne, a rozpaczliwie szukające ratunku przed zawaleniem się całego jej misternego planu.

- Chodzi mi o to, że... pamiętacie kiedy sprowadził się do nas na wieś? Zabrał ze sobą trochę rzeczy z naszego starego domu. Tego sprzed... wypadków, narkotyków, rodzin zastępczych... nieważne, to były głównie meble, sprzęt kuchenny i jakieś papiery...

- Ale co to ma do rzeczy?- spytał Smark, który już pogubił się w sytuacji.

- To, że opowiada nam wszystko chronologicznie, żeby taki jeden idiota ogarnął za pierwszym razem- rzucił Czkawka. Słuchał tej historii już po raz drugi i wiedział, że nie powinno się jej przerywać.

- Kto jest tym idiotą?- Smark ogłupiał do reszty.

Umilkli, a Helena kontynuowała.

- Te papiery okazały się dość istotne, ale dopiero jakiś czas po tym, jak Dariusz zaczął... dziwnie się zachowywać. Zawsze był nadopiekuńczy, ale w pewnym momencie to stało się nienormalne, przesadzone, jakby coś rzeczywiście nam groziło, a wszyscy wiemy, że wtedy wszystko było okej, nikt z nas nie miał żadnych problemów, więc o co mu chodziło? Próbowałam pytać. I pewnego dnia powiedział mi, że...- tu Helena podniosła oczy przepełnione zgrozą na swoich słuchaczy.- że ludzie Viggo są w okolicy. I że chcą nas wszystkich załatwić.

- Że... co, do cholery?- odezwała się Astrid.

- I ja głupia mu uwierzyłam! Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak dopiero, kiedy zamknął mnie w pokoju, zastawił drzwi szafą, zabił oko deskami, wywiercił dziurę w ścianie i trzymał mnie tak przez tydzień, podając mi przez nią jedzenie.

- Co?! Dlatego nie przyszłaś do mnie na urodziny?! On nam powiedział, że jesteś chora...- szokująca historia znów została przerwana, tym razem przez Śledzia.

- Wiem. Mówił tak wszystkim mniej więcej co miesiąc, bo potem faza na Viggo i zamykanie mnie w pokoju zaczęła go dopadać regularnie. Próbowałam jakoś powiedzieć mu, żeby się ogarnął, bo to chore i się boję, ale totalnie nic do niego nie docierało. W końcu stwierdziłam, że... to brzmi strasznie, ale normalna osoba by tak nie robiła. 

- Co masz przez to na myśli?- spytała Astrid.

- To, że zaczęłam szukać jakichś wskazówek. Rozgrzebałam te papiery z naszego starego domu i znalazłam...

- Co?

Do oczu Heleny napłynęły łzy. 

- Receptę. Na psychotropy. Przeciwko schizofrenii. I paru innym... rzeczom.

Astrid, Smarka, Śledzia i bliźniaki dosłownie zamurowało. A Czkawka, choć słyszał całą tę historię już po raz drugi, wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć. Choć już od dawna podejrzewał, że z Dariuszem jest coś nie tak, to w życiu nie spodziewałby się, że może być z nim aż tak źle. Schizofrenia. To słowo brzmiało jak straszny wyrok, którego nikt z nich nie potrafił nawet do końca pojąć.

- Ale zwrot akcji...- tymi słowami Mietek spuścił z siebie szok.

- Co, kurwa?!- wybuchł Smark.- Czyli chcesz powiedzieć, że cały czas jak tu jesteśmy, mamy tuż obok niepoczytalnego wariata?! Kiedy zamierzałaś nam powiedzieć, co?! Kiedy mu całkiem odwali i nas wszystkich załatwi, tak, jak próbował załatwić Astrid?!

- Smark, ogarnij się!- Astrid przerwała mu wywód, po czym zwróciła się do Heleny.- Jak to? Smark przesadza, czy naprawdę jest aż tak źle? 

- Jest źle- orzekła ta ostatnia. 

- Ej, poważnie... czemu nic nam nie powiedziałaś?

- No bo... do jasnej! Kiedy po sześciu latach życia osobno Dariusz wreszcie wrócił, zamieszkaliśmy razem, zaczęliśmy wszystko od nowa... wyobrażałam sobie, że już zawsze będzie dobrze... a kiedy odkryłam jego chorobę, to spanikowałam, bo gdyby ktokolwiek się dowiedział, to wszystko by się posypało, pewnie zamknęliby go w psychiatryku, a cholera wie, co stałoby się ze mną... Chciałam go namówić, żeby kupił sobie leki z recepty, ale powiedział, że wszystko gra i tylko w takim stanie może zapewnić mi bezpieczeństwo, czy coś równie popieprzonego, wtedy postanowiłam, że to załatwię, że pójdę do pracy, kupię mu te leki, jakoś przekonam go, żeby je brał... ale nie wyrobiłam się w czasie. 

- Przecież mogłaś powiedzieć mnie- Czkawka wzruszył ramionami, jakby totalnie nic się nie działo. - Ogarnąłbym ci te leki, bez problemu.

- Jasne, bez problemu, tylko znowu coś by ci się przeze mnie stało i miałabym kolejną rzecz na liście pod tytułem ,,tego nie wybaczę sobie do końca życia"!

- Ja ci przecież wybaczyłem...

- Nogi ci to nie zwróciło!

Tym razem Helena zbyt mocno poruszyła drażliwy temat. Czkawka odwrócił się na pięcie i zniknął za drzwiami do pokoju, który dzielił z Astrid. Po chwili wrócił, upychając do kieszeni bluzy telefon oraz kanapkę z szynką, która została mu z podróży.

- Pójdę go poszukać. Zanim coś się komuś stanie- rzucił ponuro przez ramię, wychodząc z kuchni na hotelowy korytarz.

- Że co, do cholery?! Wracaj tu!- zawołała za nim Astrid.

- Co jest?

- To, że nie będziesz sam jeden sobie ryzykował życie! Idziemy wszyscy.

- A ta liczba mnoga, to po co?- spytał Smark.

Astrid obrzuciła go lodowym spojrzeniem, od którego dostał gęsiej skórki na całym ciele.

- A co, tchórzysz?- spytała wyzywająco.

- Nie tchórzę, tylko nieszczególnie chce mi się tak narażać, zwłaszcza po tym, co odwaliła Helena, dla jakiegoś psychopaty, który z wdzięczności może nas zanożować i dawno powinien już siedzieć w pierdolonym wariatkowie!

- Zamkniesz się, kurwa, czy nie?!- nagle Helena zeskoczyła z blatu, jakby miała dosłownie rzucić się Smarkowi do gardła. Zatrzymała się w ostatniej chwili, centymetry przed nim.- Mnie możesz wyzywać do woli, schrzaniłam sprawę, zasłużyłam sobie- cedziła przez zęby.- Ale jeszcze raz nazwiesz go psychopatą...

- I tobie też odwali? Poważnie, laska, przerażasz mnie. 

Dziewczyna w jednej chwili się opamiętała, zupełnie, jakby to, co zrobiła przed chwilą nie było do końca świadome. W jej oczach błysnął szok i kolejna z niezliczonych łez, którą ukradkiem otarła rękawem swetra.

- To ja już może... pójdę... szukać.

To powiedziawszy szybkim krokiem wyszła z kuchni, mijając się z Czkawką w drzwiach i ze wszystkich sił starając się nie patrzeć mu w oczy. Sprawiała wrażenie dosłownie przerażonej swoimi własnymi poczynaniami sprzed ledwo kilku sekund. Zupełnie, jakby coś ją opętało...

- Przesadziłeś, Smark- mówiąc to Śledź spojrzał na przyjaciela z wyrzutem.

- A wy bierzecie jej stronę? Ja pier...- Smark aż złapał się za głowę.- Ręce opadają. Z wami też jest chyba coś nie tak.

- Ale serio, przesadziłeś.- odezwała się Sandra.- Żeby obudzić w niej takiego demona, to serio trzeba się konkretnie znać na egzorcyzmach.

- Dori me...- zanucił Mietek.

- Dobra. Nieważne co komu jeszcze odwali, wychodzimy- zarządził Czkawka.- Naprawdę trzeba znaleźć Dariusza, bo... chyba nie muszę jeszcze raz tłumaczyć. A jak ktoś bardzo nie chce iść- tu zwrócił się do Smarka.- to może tu poczekać i dać nam znać, jeśli on tu wróci. Wszystkim to pasuje?

- No jacha! Zostaję tu- oświadczył Smark.- Miłego, wybywajcie!

- Nawzajem, egoistyczna świnio- rzuciła mu Astrid na odchodnym.- Mam nadzieję, że też umiesz obsługiwać patelnię, bo jak nie, to nie masz większych szans, kiedy Dariusz tu wróci.

- Uwierz mi, on nie umie obsługiwać patelni, wysłał nią naszą tortillę na sufit- szepnął Mietek, po czym wszyscy, którzy wiedzieli, o co chodzi głośno się roześmiali. Wyszli z kuchni i rozpoczęły się poszukiwania.

Minęło pięć sekund, potem kolejne pięć, dziesięć, dwadzieścia... Smark stał w kuchni sam jak palec, słysząc tylko tykanie zegara na ścianie. Wtem doszło do niego w jak beznadziejne położenie się wpakował. Faktycznie nie umiał obsługiwać patelni. A w takiej sytuacji o niebo lepiej byłoby jednak mieć przy sobie kogoś, kto umiał... Poza tym w jego męskie i twarde jak beton, którym skrajni narodowcy mają w zwyczaju rzucać w ludzi na paradach równości serce po cichu wkradło się poczucie winy za to, co powiedział Helenie. To go strasznie zirytowało.

- Och, do jasnej! Niech was wszystkich szlag, zaczekajcie!- zawołał, po czym wybiegł z kuchni.

                                                                                               ...

Poszukiwania Dariusza trwały w najlepsze. Niestety, przynajmniej z tego, co na chwilę obecną wiedział Czkawka nikt go jeszcze nie znalazł. Jakiś czas temu dzwonił do wszystkich w tej sprawie. Nie miał pojęcia, jaki czas temu dokładnie, bo kompletnie stracił rachubę, a bateria w jego telefonie postanowiła zostać pierwszym trupem pochłoniętym przez całą tę sytuację. Obstawiał środek nocy, bo musiał serio się starać, by nie zasnąć na miejscu. Hotelowe korytarze przepełnione luksusem oraz grozą, związaną z tym, że w każdej chwili zza rogu może wyskoczyć Dariusz z nożem zdążyły go już zmęczyć do granic możliwości. Kończył sprawdzać pierwsze piętro, starszego braciszka ewidentnie tu nie było. Może to i dobrze. Przez głowę przemknęła mu myśl, że rozdzielanie się w takich okolicznościach nie było zbyt rozsądne. W sumie nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby w końcu natknął się na Dariusza, aczkolwiek przypuszczał, że prędzej zasnąłby tuż przed jego nosem, niż wziął się za cokolwiek sensownego. Zupełnie na poważnie mógłby najwyżej rzucić w niego nadgryzioną kanapką z szynką.

Rozmyślania przerwało mu zderzenie ze ścianą. Dosłowne. Był już tak zmęczony, ze nie zauważył, kiedy doszedł do końca korytarza. Zwiedził już z milion takich, jednakowych, pustych, rażących w oczy bielą ścian, czerwonymi dywanami na marmurowej podłodze, podróbkami znanych obrazów w złotych ramach i krzakami z tropików na każdym kroku. Chociaż tym razem pewnym urozmaiceniem były drzwi. W ścianie, na którą Czkawka przed chwilą wpadł były drewniane drzwi z elegancką złotą gałką, udekorowane równie eleganckimi, złotymi literami, głoszącymi wszem i wobec: tylko dla personelu oraz wstęp wzbroniony.

To zabrzmiało dla niego trochę jak wyzwanie.

Od razu się ożywił. Na logikę, czy głęboko chory schizofrenik (z całym szacunkiem dla Dariusza, ale niestety takie były fakty) przejmowałby się pustymi zakazami? Nie. Szanse wynosiły równo pięćdziesiąt na pięćdziesiąt: albo tam wlazł, albo nie. Więc warto to sprawdzić.

Jak się okazało, drzwi nie były zamknięte na klucz. Żeby je otworzyć, wystarczyło przekręcić gałkę. A potem nie dać się ponieść ciekawości na widok schodów, znajdujących się w ścianie hotelu i prowadzących nie wiadomo jak głęboko w dół...

Niestety tajemnicze schody w ścianie zaintrygowały Czkawkę tak bardzo, że nie było już odwrotu. Musiał wiedzieć, dokąd prowadzi ta mroczna droga. Schody ukryte w ścianie! Tego jeszcze nie grali. Chłopak obejrzał się za siebie, by upewnić się, że nie ma naocznych świadków włamania, zatarł za sobą ślady, zamykając drzwi i ruszył w dół, trzymając się mocno pozłacanej poręczy, by się nie przewrócić i przypadkiem nie złamać czegoś w tej ciemnicy.

Jedyne światło, jakie oświetlało mu drogę, biło od lamp naściennych, spowitych pajęczynami. Było ciemno, brudno i... nieco średniowiecznie. Oraz bardzo tajemniczo.

Po dłuższej chwili schody znów przekształciły się w korytarz, tylko tym razem prawdopodobnie sporo pod ziemią. Wciąż było ciemno, ale Czkawka zdążył się przyzwyczaić. Widział dokładnie ceglane łuki, podtrzymujące sklepienie podziemnego przejścia. Z każdym krokiem coraz bardziej zagłębiał się w średniowiecze.

Aż, zagapiwszy się na sufit, znowu wszedł w ścianę.

Czyli był to koniec wycieczki. Twardy, ceglany koniec, do którego przytwierdzona była ledwo świecąca, ścienna lampka w prestiżowo-zamkowym klimacie. Czkawka był tym trochę zawiedziony. Nie wiedzieć, czemu zaczął oczekiwać czegoś fantastycznego po tym niezwykłym miejscu...  Miał też dziwne przeczucie, że to się po prostu nie może tak zwyczajnie skończyć. Zrobiło się na to zbyt niesamowicie. W dzieciństwie ewidentnie przedawkował Scooby Doo.

Dopadła go nostalgia. Przed oczami stanęły mu te wszystkie sceny, w których jakiś bohater tej porąbanej bajki o naćpanych nastolatkach, ścigających cosplayerów ciągnie za lampę, niemal identyczną jak ta, którą miał teraz przed sobą, a potem okazuje się, że ściana to tak naprawdę tajne przejście do jakiegoś ukrytego pomieszczenia. Ten hotel odkrył już przed nim schody w ścianie i podziemny korytarz, więc... kto wie, co by się stało, gdyby spróbował? Nie spodziewał się spektakularnych rezultatów, może oprócz ewentualnego wyrwania lampy ze ściany, ale jako że zdecydowanie nie miał tyle siły w rękach, nie liczył nawet na to. Mimo to miał dziwne przeczucie, że po prostu musi to zrobić.

Chwycił lampę i pociągnął ją mocno w dół. Ku jego naprawdę ogromnemu zaskoczeniu...

Ruszyła się, zupełnie, jakby była dźwignią.

Jednak nic poza tym się nie stało, więc doszedł do wniosku, że chyba jednak ma na tyle siły w rękach, by wyrwać wiekową lampę ze ściany i warto by było ulotnić się, zanim ktoś ogarnie, że to zrobił. Miał chorego psychicznie braciszka do znalezienia i nie mógł sobie teraz pozwolić na wpadanie w inne kłopoty.

Zawrócił. Nie zdążył jednak nawet dojść do schodów, bo ledwo zaczął iść w ich kierunku, a to nawiedzone miejsce zmieniło zdanie i postanowiło znów nie na żarty go zaskoczyć. Nagle usłyszał za sobą jakieś dziwne zgrzyty, chrzęsty i trzaski. Powoli się odwrócił... i stanął jak wryty.

Ściana, kończąca korytarz rozsuwała się jak drzwi do windy, ukazując ukryte pomieszczenie.

- Co jest, do cholery...- z wrażenia wyrwało mu się wręcz firmowe powiedzenie Astrid.

Nie było innej opcji. Musiał wiedzieć, co kryło się za tą ścianą. 

Jak się szybko okazało, nie byle co. Pokój rodem z planu filmowego Ojca Chrzestnego, Rodziny Addamsów i The Crowna w jednym. Cokolwiek robił on w tym miejscu, musiał być sprawką wyjątkowo nadzianej osoby. Może lekko szurniętej, w końcu jakby nie patrzeć wejściem była rozsuwana ściana, ale to nie odejmowało temu pomieszczeniu klasy. Wręcz przeciwnie. Ono nią emanowało, unosiła się w powietrzu, promieniał nią każdy mebel i każdy skrawek powierzchni, staroświeckie regały pełne książek, podłoga z czarnego marmuru okryta dywanem z niedźwiedzia, ciemnoczerwona, gotycka tapeta na ścianach, kryształowy żyrandol, stojące idealnie pośrodku, zawalone papierami, eleganckie biurko, gigantyczny fotel, obity czerwoną skórą, nawet paprotka w kamiennej donicy, która stała sobie na biurku. 

Po nagłym zderzeniu z pełnią gotyckiego luksusu i elegancji Czkawka zawiesił oko na tajemniczym meblu, stojącym sobie pod ścianą, przez którą tu wszedł. Przypominał coś pomiędzy planszą do jakiejś gry, a stolikiem do kawy. Na jego blacie były rozstawione małe, kamienne figurki, dość realistycznie oddające ludzki wygląd. 

Nagle coś postanowiło przerwać mu podziwianie stolika. Coś małego, futrzastego i... ustawicznie ocierającego się o jego nogę. Czarny kot. Czkawka schylił się, by pogłaskać niespodziewanego przybysza. Od zawsze był wielkim kociarzem. Ogólnie zwierzęta zdawały się go z wzajemnością lubić. Ten konkretny miał ogromne, lśniące oczy koloru głębokiej zieleni...

- Jak myślisz, co to może być?- Czkawka wiedział, że pytanie kota o zagadkowy stolik nie ma większego sensu, ale w tych hipnotycznych oczach było coś, co sprawiało wrażenie, że ich posiadacz wie to i owo na ten temat. I na wiele innych tematów też...

- Szpony i topory- niespodziewanie odpowiedź na jego pytanie dobiegła go zza oparcia skórzanego fotelu. Wystraszył się nieco, był przekonany, że jest tu sam z kotem. W dodatku głos, który mu odpowiedział, wydawał się okropnie znajomy, w naprawdę najgorszym tego słowa znaczeniu. Miał bardzo złe przeczucie, co do tego, do kogo ów głos należał.- Niesamowita gra strategiczna, na której swoje zdolności rozwijali najwięksi wodzowie i królowie wszech czasów. Lata temu któryś z moich pradziadków odkupił ją od potomka samego Aleksandra Wielkiego, starożytnego króla Macedonii. Jest w rodzinie do dzisiaj i dobrze jej służy. 

Jedna krótka chwila. Tyle wystarczyło, by wszystkie tragiczne przeczucia Czkawki na raz okazały się prawdziwe. Bo dokładnie tyle czasu potrzebował skórzany fotel na obrót o sto osiemdziesiąt stopni i ukazanie mu człowieka, który w nim siedział. I jego okropnej, na wpół spalonej twarzy, lodowo błękitnego oka bez źrenicy, potwornych, długich blizn na szyi, skrywanych po części przez kołnierz koszuli eleganckiego garnituru. Od pamiętnych wydarzeń z początku wakacji ta twarz nawiedzała go w najgorszych koszmarach, do których aż do tej pory nigdy nikomu się nie przyznał. Miał przed sobą człowieka, któremu na parę dni udało się zmienić całe jego życie w piekło. Człowieka, przez którego Helena, on i cała reszta ich paczki o mało nie zginęli w tragiczny sposób. Człowieka, którego miał nie spotkać już nigdy w życiu! 

Viggo Czarcioustego. 

Natychmiast podniósł się z podłogi. Nie miał przy sobie nic, co mogłoby pomóc w ostateczności, żadnej broni ani pojęcia, co powinien ze sobą zrobić. Nie mógł wykrztusić z siebie ani słowa. Na chwilę zapomniał nawet oddychać... Jak?!

- Czkawka? Ty tutaj? Cóż za spotkanie... Muszę przyznać, że dopóki nie wparowałeś mi przez ścianę do gabinetu, byłeś ostatnią osobą, jakiej się tutaj spodziewałem- to mówiąc Viggo ze zwykłym sobie, spokojnym i kompletnym brakiem emocji wziął z biurka kryształową szklankę z resztką whiskey, wolną ręką delikatnie odchylił liście swojej paprotki i podlał ją, jak gdyby nigdy nic.- Co jest? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha, albo kogoś, kto w nieodległej przeszłości przypadkiem prawie przyczynił się do twojej przedwczesnej, acz bohaterskiej śmierci. Kiepska metafora. Co cię tu właściwie sprowadza?

Viggo nie wiadomo skąd wziął butelkę whiskey i drugą szklankę, po czym otworzył flaszkę i rozlał bursztynowy płyn do obu szklanek.

- O nie, jeśli serio myślisz, że po tym, co żeś odwalił tak po prostu siądę i się z tobą napiję, to chyba upadłeś na łeb z pierdolonej wieży Eiffla!- wrzasnął na niego Czkawka.- Jakim prawem ty tu jesteś?!

- Nijakim prawem, gdyż jak powszechnie wiadomo prawo jest pojęciem względnym i niezwykle łatwo jest je obchodzić, jeśli tylko ma się trochę więcej pieniędzy, niż przeciętny zjadacz chleba. Zapewne jesteś ciekaw, co ja tu właściwie robię. Otóż nic innego, jak zwykłe interesy. Przyjechałem sprawdzić, jak się ma największy z moich magazynów marihuany w tej części Europy.   

- Że... co?!

- Wierz mi, znalezienie odpowiedniego hotelu, który dałby sobie pomóc za rozsądną cenę było nie lada wyzwaniem. Ale moi ludzie dali radę. Zdaje się, że po tragedii z dwa tysiące dziesiątego miejsce, w którym, a właściwie pod którym teraz jesteśmy było na skraju bankructwa. Wystarczył prosty układ z właścicielem, żebym mógł wykorzystać ruiny tutejszych średniowiecznych piwnic do wiadomych celów i zyskać dziesiątki kilometrów kwadratowych powierzchni magazynowej. W zamian musiałem tylko odbić ten hotel od dna, co trudne nie było. I tak właśnie... znalazłem się tu i teraz. A to, że ty również znajdujesz się tu i teraz jest niezwykle ciekawym zrządzeniem losu. Widocznie tym razem bierze moją stronę. 

Czkawkę dosłownie zamurowało. Jakim cudem ze wszystkich hoteli na świecie on i jego przyjaciele wybrali sobie na miłe, wspólne ferie akurat ten, w którym ten potwór trzyma swoje zielsko?! Jakim cudem?! Nie była to jedyna zagadka na tę chwilę. Viggo powiedział coś, co naprawdę go zaintrygowało. 

- Jak to ,,twoją stronę"?- spytał ostrożnie.- O co ci chodzi?

- Jak by to ładnie ująć...nie masz pojęcia, jak chciałbym powiedzieć choć słowo na temat tego, jak wiedzie się mojemu bratu, Richiemu. Jednakże... nie mogę, gdyż po incydencie sprzed wakacji nie wiedzie mu się w ogóle. Krótko mówiąc- przez ułamek sekundy w głosie Viggo słychać było ledwo wyraźną nutkę żalu.- nie żyje. Mój brat, najlepszy przyjaciel i niezastąpiony partner w biznesie. Nie żyje.

- Ten łysy patus, który nazwał Helenę ździrą, tak?

Na chwilę zaległa cisza.

- Tak- przyznał niechętnie Viggo.- Ale to nie jest istotne. Wyobraź sobie, że po jego śmierci nie było mi dane nawet odnaleźć jego ciała i musiałem pochować pustą trumnę na rodzinnym cmentarzu. Został mi po nim tylko kot jego byłej narzeczonej, z którym już zdążyłeś się zapoznać. Obecnie jestem w żałobie. I na całe rodzinne dziedzictwo poprzysiągłem sobie, że nie wyjdę z niej, dopóki nie odnajdę mordercy mojego brata i nie pozbawię go życia dokładnie w ten sam sposób, w jaki on zrobił to Richiemu. Pytanie brzmi- tu Viggo zrobił dramatyczną i pełną napięcia pauzę.- kto jest tym mordercą? Domyślasz się może?

- A skąd ja mam wiedzieć?- Czkawka tylko wzruszył ramionami, kompletnie nie rozumiejąc, do czego Viggo może zmierzać.  

- A więc... nie wiesz, że masz krew na rękach?

 Te słowa sprawiły, że na chwilę dosłownie stanęło mu serce. 

- Co... do... nie, przestań pieprzyć, ja nikogo nie zabiłem!- to zabrzmiało bardziej jak pytanie pełnie niedowierzania i niepokoju, niż stwierdzenie faktu. Choć dobrze wiedział, do jakich kłamstw jest zdolny Viggo, to... w sumie nie był pewien...

Przed oczami stanęła mu koszmarna wizja z chwili, w której on i reszta paczki ruszyli na ratunek Helenie. Moment, w którym rzucił się za nią pod koła pędzącego pociągu. Pamiętał, jakby to było wczoraj... Strzelał do jej oprawców z całej pary.

- Tak sobie wmawiaj. To nie zmieni moich planów wobec ciebie. A jeśli coś jeszcze nie jest jasne, zamierzam już niedługo z rozkoszą odesłać cię w zaświaty, skoro już mam ku temu okazję.

- Ja nikogo nie zabiłem!- Czkawka próbował władować w swoje słowa tyle pewności, ile tylko mógł, jednak brzmiały one tak fałszywie, że on sam nie mógł już ich słuchać. A tym bardziej potwora, którego miał właśnie przed sobą i który próbował udowodnić mu morderstwo.- Pierdol się! 

Tyle mógł powiedzieć Viggo na odchodnym, bo nie miał serca rzucać w niego kotem, a postanowił zabierać się stamtąd jak najszybciej. Nie miał zamiaru słuchać jego kłamstw ani sekundy dłużej. Choć... czy aby na pewno były to kłamstwa? Nie wiedział i nie chciał wiedzieć, nie chciał nic od niego wiedzieć, słyszeć, nie chciał go już dłużej widzieć na oczy! Powoli wycofał się z tego przeklętego miejsca w stronę korytarza, którym tu trafił, a potem wbiegł na schody i popędził nimi w górę, przeskakując po dwa stopnie.

Po drodze niemal wyrwał z zawiasów drzwi z napisem tylko dla personelu. Biegł przez korytarz hotelu, biel ścian raziła go w oczy, a w głowie huczał huragan myśli. Sam nie wiedział, gdzie i po co zmierza. Dobiegł do kompletnie pustego holu, schodami dotarł na piętro, którego numer niewiele go obchodził. Znowu leciał białym korytarzem, aż zauważył uchylone drzwi do któregoś z hotelowych pokoi. Pewnie przed chwilą był sprzątany. Wbiegł tam niewiele myśląc i zatrzasnął za sobą drzwi. I nagle usłyszał donośne, bolesne miauknięcie.

Jak się okazało przybiegła tu z nim jedyna pamiątka Viggo po Richim: czarny kot od szponów i czegośtam. Chłopak niechcący przytrzasnął mu drzwiami końcówkę ogona.

- Oj, sorry mordko- Czkawka uchylił nieco drzwi, żeby kot mógł wydostać się z potrzasku.

W odpowiedzi zwierzak tylko prychnął i wskoczył na ogromne łóżko pośrodku pokoju.

To, co się przed chwilą stało delikatnie mówiąc przechodziło ludzkie pojęcie. Po schodowym maratonie Czkawka czuł, że ze zmęczenia zaraz się przewróci. Usiadł na łóżku obok kota. Wyjął z kieszeni swoją kanapkę, rozwinął z folii aluminiowej, wyciągnął z niej szynkę i podsunął ją zwierzakowi pod jego czarny nos. Wiedział, że sam chyba do jutra niczego nie przełknie. Nie po tak chorej akcji...

Kot dosłownie rzucił się na szynkę, ale... jadł jakoś dziwnie. Jakby ciężko mu było gryźć. Czkawka przyjrzał mu się bliżej i zauważył ciekawy szczegół: zwierzak był kompletnie pozbawiony zębów.

- Szczerbatek- wymyślił dla niego tak genialne imię, że po prostu musiał je wypowiedzieć na głos. Wziął szynkę i zaczął rwać ją na małe kawałki, żeby kot, którego ochrzcił Szczerbatkiem miał trochę łatwiej z jedzeniem.

Odpłynął myślami do wydarzeń sprzed chwili. Nie było sensu już dalej od nich uciekać, i tak nie był w stanie skupić się na niczym oprócz tego, sytuacji sprzed wakacji i okropnej aparycji Viggo, której miał już nigdy nie zobaczyć... W całym tym szoku doszło do niego, jak naiwni byli jego przyjaciele i on sam, myśląc, że już nigdy nic się nie wydarzy i że już zawsze będzie dobrze. A przynajmniej jak naiwni się wydawali w obliczu zaistniałej sytuacji. Najpierw Dariusz. Teraz to. Z chwilą, w której Czkawka zobaczył tu tego przeklętego, mafijnego potwora wszystko, co stało się w ostatnie dni szkoły zeszłego roku stanęło mu przed oczami i za żadne skarby świata nie chciało sobie pójść. A dopiero jakieś dwa miesiące temu przestał budzić się z krzykiem w środku nocy... Szok, niedowierzanie i czyste przerażenie, jakie zwykło dotrzymywać mu towarzystwa w tamtych chwilach, teraz dosłownie go wypełniało, paraliżowało myśli, zatrzymując je w momentach, których nie chciał pamiętać. Jeszcze jedno nie dawało mu spokoju. Jakim cudem?! Jakim cudem ze wszystkich hoteli na świecie trafili akurat na magazyn zielska Viggo?! To miejsce przecież od początku dawało im znać, że coś jest z nim nie tak, już kiedy Astrid mówiła o nim po raz pierwszy w pizzerii poruszyła temat jakiegoś wypadku... A oni i tak pojechali. Bo było tanio. Jak się okazało zagrożenie życia i zdrowia było wliczone w cenę.

Ale sama obecność Viggo w hotelu nie była jeszcze najgorszą nowiną dnia. Nic ani nikt nie przebije historii tego cholernego mafiozo o tym, jak to Czkawka zabił Richiego. To brzmiało niedorzecznie... nie, to nie mogła być prawda, przecież nawet, jeśli w ruch poszły pistolety, to szanse na trafienie Richiego tak, żeby go zabić były jeszcze mniejsze, niż na to, że Czkawka uwierzy w choć jedno słowo Viggo.

Chociaż z drugiej strony...

On nie grozi ludziom śmiercią bez powodu. Na jego zdegradowaną, pozbawioną ludzkiej moralności logikę, to się po prostu nie opłaca, chyba, że jest sadystą, co w sumie jest możliwe... Ale nie chciał wykończyć Heleny bez powodu. To była zemsta. Czkawce też obiecał zemstę, w nie byle jaki sposób. Na co on wtedy przysięgał...?  

Czkawka zdążył już zapomnieć, ale uświadomił sobie, że tak naprawdę Viggo nie miałby po co opowiadać mu zmyślonej historii o śmierci Richiego, nie miałby nawet po co poruszać tego tematu, gdyby...

Gdyby to wszystko nie było prawdą.

Złudzenia umarły. Oficjalnie umarły. Tak, jak Richi po tym, kiedy Czkawka go postrzelił. I zabił.

Z rozmyślań pełnych szoku i przerażenia wyrwał go nagle dźwięk otwieranych drzwi. To była Astrid. Zajrzała do pokoju i zaczęła się rozglądać, aż zauważyła Czkawkę.

- Ej, co ty tu robisz? Nie miałeś sprawdzać parteru?- przywitała się pytaniem.

- Co...- chłopak potrzebował chwili, żeby dojść do siebie.- Już skończyłem. A tobie jak idzie?

- Do dupy, nigdzie go nie ma- Astrid weszła do pokoju i usiadła na łóżku obok Czkawki.- A szczerze liczyłam na to, że to ja go znajdę, bo nie jestem przekonana, czy taki na przykład Smark by go ogarnął.

W tym momencie dziewczyna zauważyła Szczerbatka, wcinającego szynkę, kawałek po kawałku.

- Skąd masz kota?

- Przyłączył się po drodze- Czkawka dość wymijająco wytłumaczył się z obecności zwierzaka.

- Wabi się jakoś?

- Nie wiem. U mnie to jest Szczerbatek.

- Z dupy mu dałeś to imię- Astrid, jak to Astrid, wyraziła swoją bardzo szczerą opinię. Podrapała kota za uchem.

- Nieprawda! Urocze takie. O wiele bardziej urocze, niż jego właściciel, który grozi mi śmiercią.

- Czekaj...- dziewczyna na chwilę dostała laga mózgu.- Co, do cholery?

Czkawka w odpowiedzi tylko wbił wzrok w podłogę.

- Halo, Ziemia!- Astrid pomachała mu ręką tuż przed twarzą.- Powiesz mi, co jest grane? Bo ewidentnie coś jest grane, to akurat po tobie widać.

- Zastanawiam się, jak ci to powiedzieć, żebyś nie pomyślała, że zwariowałem.

- O cokolwiek chodzi, wal. Po tej akcji z Dariuszem i tym, co mi powiedziała obsługa, kiedy próbowałam pytać o sprawę z dwa tysiące dziesiątego nic już mnie nie chyba zaskoczy.

- A po co pytałaś?

- No wiesz... to jakoś nie mogło dać mi spokoju. Nie wierzę w tę całą ,,klątwę", ale z drugiej strony... tu zginęło dziesięć osób. W niewyjaśnionych okolicznościach. I po prostu musiałam się dowiedzieć więcej!

- Udało się?

Astrid, jakoś niezrozumiale podjarana wyjęła zeszyt z torby, którą tu ze sobą przyniosła (była to jej jedyna torebka, ta rozwalona, moro, z brelokami) i otworzyła go mniej więcej w połowie. Podała go Czkawce, wyraźnie z siebie zadowolona.

- Co to?- spytał Czkawka.

- Do dzisiaj mój planner, a od dzisiaj dziennik śledczy. Znalazłam w internecie nazwiska wszystkich zmarłych, daty przyjazdu, wyniki autopsji, które swoją drogą za wiele nie mówią...

- Jakim cudem dobrałaś się do wyników autopsji?

- Potęga Google'a. Ale do rzeczy, to mi nic nie dało, no to stwierdziłam, że zagadam z recepcjonistą, którego oczywiście nie było na stanowisku, to polazłam do restauracji. Tam udało mi się złapać i zapytać parę osób, ale wszyscy mnie olali! Jeden starszy kucharz powiedział tylko, żebym, cytuję, nie kopała za głęboko, bo... dokopię się do własnej trumny? Czy coś równie mrocznego. W ogóle ten gościu wyglądał jak typowy hrabia Dracula. Nieważne. Oni ewidentnie coś ukrywają! I to na stówę jest mocna sprawa. Jeśli ten Dracula myślał, że da radę mnie zastraszyć tekstem z jakiegoś taniego thrilleru, to mu coś nie pykło. Zamierzam się dowiedzieć, o co chodzi.

- Astrid, proszę cię...- Czkawka naprawdę nie był w nastroju na rozpoczynanie sprawy kryminalnej. Musiał w końcu powiedzieć Astrid, co się właściwie stało w piwnicy hotelu. Przecież tego nie przemilczy, wszyscy, on, ona, wszyscy są w niebezpieczeństwie! A mówienie o takich rzeczach bynajmniej nie jest łatwe i przyjemne.

- Wiem, wiem, brzmi niebezpiecznie. Ale jeśli to, co Smark nazywa klątwą hotelu grozi też nam? Albo następnym przyjezdnym? Myślisz, że Johannson będzie coś o tym wiedział?

- Chcesz wiedzieć, czy coś nam grozi?- przerwał jej, nieco zirytowany.- Otóż tak! A chcesz wiedzieć, co? Nie ma sprawy, otóż w piwnicy tego pieprzonego zamku zobaczyłem się z naszym starym znajomym z mafii, aka Viggo, aka tym, co chce mnie zabić i próbuje mi udowodnić, że zabiłem mu brata! Mało tego, ma rację! Przed chwilą dowiedziałem się, że zabiłem człowieka!

Ten jego wybuch sprawił, że Astrid dosłownie zatkało. Jej oczy rozszerzyły się niemal do wielkości spodków. Patrzyła na Czkawkę w kompletnym osłupieniu, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. W końcu z troską przyłożyła wierzch dłoni do jego czoła.

- Ty się dobrze czujesz?- spytała.

Chłopak ujął jej dłoń w obie ręce.

- Tak, zarąbiście- sarkazm w jego głosie był niemal bolesny.- Do jasnej, no chyba nie! Zabiłem człowieka, do cholery!

- No wiem, ale to wszystko brzmi, jakbyś miał gorączkę. Niby skąd Viggo, ten konkretny Viggo miałby się tutaj wziąć?

- Bo ten hotel to ściema, przykrywka dla jego składu marychy. Jest tak tanio, bo Johanson tak naprawdę nie potrzebuje pieniędzy, Viggo go opłaca, a ta cała klątwa to pic na wodę i pewnie ci ludzie, co wtedy zginęli też zorientowali się, co tu jest grane i wtedy Viggo ich załatwił. 

- Czyli chcesz powiedzieć, że... przez totalny przypadek przyjechaliśmy na ferie do składu zioła Viggo, a on chce cię zabić, bo ty zabiłeś Richiego? Ale... co? Niby kiedy? 

- Pamiętasz, co było pół roku temu? 

- Ostatnio często to wspominamy... Chyba trochę wykrakaliśmy. I ty serio go wtedy... 

- Tak- Czkawka wszedł jej w słowo. Wolał, żeby nie kończyła.- Chce się zemścić, trochę się boję, że nie tylko na mnie.

- No to jesteśmy jednym słowem w dupie...- Astrid opuściło wreszcie niedowierzanie. 

- Dziękuję, że mi to podsumowałaś.

- To... co chcemy z tym zrobić?

- Mnie się pytasz?

- Ty zawsze wiesz.

Na chwilę zapadła cisza.

- Przede wszystkim znajdźmy Dariusza, zanim Viggo go znajdzie- odezwał się Czkawka po chwili namysłu.- Musimy powiedzieć reszcie, co jest grane. Zadzwonić po pomoc, bo na Johhansona i obsługę nie ma co liczyć. Skorumpowani. A potem trzeba stąd spieprzać. No i przekazać sprawę komuś, kto ją ogarnie. Nie ładujemy się w to, bo jeśli znowu komuś coś się stanie, to...

Astrid naprawdę nie potrzebowała więcej słów, by go zrozumieć.

- Ej... wtedy na torach... zrobiłeś wszystko, co mogłeś, żeby ratować Helenę. Dosłownie, narażałeś swoje życie, zrobiłeś coś, czego nawet ja nie potrafiłam zrobić, na co w nigdy bym nawet nie wpadła! 

Czkawka westchnął ciężko. 

- Jeśli myślisz, że to był jakiś ,,akt heroizmu", czy coś w tym stylu, to sorry, ale nie. Wtedy po prostu miałem wszystko w dupie i... nie zależało mi na życiu. Nie jestem święty.

- Nikt nie jest. Ale to nie znaczy, że masz się obwiniać o wypadek. Bo to był tylko wypadek. 

Patrząc mu w oczy, dziewczyna dosłownie widziała duszę, targaną przez poczucie winy. Choć nie rozumiała, dlaczego Czkawka tak głęboko żałuje śmierci kogoś takiego, jak Richi, to czuła, że jest w tym coś niesamowitego. Nieważne, co takiego to było, nieważne, ile mafiosów jeszcze wyjdzie spod ziemi, nieważne, jak potoczy się cała ta chora sytuacja, ona zamierzała trwać przy Czkawce do końca. Wspierać go zawsze i wszędzie. Kochała go.

Ich usta połączyły się w pocałunku, który na chwilę oderwał ich obu od koszmarnej rzeczywistości. Życie znowu postanowiło dać w kość, ale oni wiedzieli, a przynajmniej głęboko wierzyli, że razem przetrwają. A jeśli jednak nie... dziś już nie chcieli o tym myśleć.

Wiiiiiitajcie czytelnicy! :DDD 

Wiem, wyrabianie się z rozdziałami idzie mi tragicznie i straaaaaaaaaaaaaaaasznie was przepraszam ;-; 

Jak się okazało, wszystkie Wasze teorie i domysły na temat choroby psychicznej Dariusza były prawdziwe ( no kto by się spodziewał...) ;)) 

Dajcie znać jak Wam się podoba koncepcja Szczerbatka? 

Gdyby ktoś był ciekaw, jak się ma Helena po tych wszystkich przejściach z ostatnich rozdziałów... wybaczcie mi, że ją tak męczę, ale spokojnie, wynagrodziłam jej to ostatnio wyjściem na miasto, żulowałyśmy w tramwaju:

SuChAr :DDD

Pozdrawiam cieplutko wszystkich moich najzarąbistszych na świecie czytelników i... Do następnego rozdziału <3333333333333 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top