Bitwa pancerna, pierwszy śnieg, napad, Cyganie i włoska pizza

LUUUUUDZIEEEEEEEEE!!!!!!!

Astrid dujże spac jest 3.30

ALE MAM ZARĄBISTY PLAN

no wal

NO NIE WALNE TUTAJ, TRZEBA SIE SPOTKAC

ale jest noooooc!

To po grzyb nas budzisz???

Calm down, wyłącz capslocka i mnie oświeć, bo umrę z ciekawości.

NIEEEEEE, BEDE MENDĄ I POWIEM WAM KIEDY INDZIEJ, NARKA, BESOSKI, MIŁEGO UMIERANIA<33 

no szlag, teraz to przez nią nie zasnę

Ale bez kitu, ciekawe co wymyśliła...

...


Pizzeria, o której wspominała Helena i w której miała podjąć pierwszą w pełni legalną pracę w swoim życiu została wkrótce oficjalnie otwarta. Dwa tygodnie oczekiwań ciągnęły się strasznie, ale pewnego pięknego dnia po lekcjach Czkawka niespodziewanie dostał ciekawy telefon od ojca. Ten ostatni powiedział mu, że ma natychmiast się zebrać i czekać, aż podjedzie po niego swoim Lamborghini. Kiedy w ruch szło ojcowskie Lamborghini już było wiadomo, że dzieje się coś dużego. Potem rzucił coś o uroczystym otwarciu czegośtam... wtedy Czkawka już zaczął domyślać się, o co chodzi. Lamborghini przyjechało, on dosłownie wskoczył do środka, w drodze do pizzerii (dopiero wtedy ojciec raczył dokładniej się wytłumaczyć) z wielkim trudem przebrał się w swój ultrauroczysty, ultraniewygodny i ultratrudny w zakładaniu garnitur od Armaniego. Dokonał tego niesamowitego wyczynu na siedząco, na tylnym siedzeniu samochodu, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jednak odziedziczył po ojcu jakieś polityczno-prestiżowe moce nadnaturalne. Cóż, jak już zdążył się przekonać w każdej teorii spiskowej Kazimiery jest ziarnko prawdy.

Wkrótce potem na spółkę ze swoim staruszkiem, w ogromnie oficjalnej atmosferze, wielkimi złotymi nożycami przecięli wstążkę na drzwiach nowego lokalu. Zaliczyli nawet zdjęcie na okładkę jakiejś gazety. Mietek i Sandra, który tak jak i reszta ekipy byli obecni na otwarciu zostali bohaterami drugiego planu- zwisając z drzewa w tle, zaczepieni nogami o gałąź.

Po wszystkich tych iście wyczerpujących formalnościach Czkawka mógł wreszcie dołączyć do przyjaciół i po prostu iść jeść. Wspólnie weszli do pizzerii, była wystylizowana na egzotyczną, śródziemnomorską knajpę, a w powietrzu unosiły się niebiańskie zapachy. Ze trzy razy zmieniali miejsce, bo a to siedzieli za daleko od okna, a to widok zza szklanej szyby nie odpowiadał wygórowanym standardom Elitarnej Ekipy Przyjaciół Syna Sołtysa. W końcu, po dość burzliwej naradzie zdecydowali się tradycyjnie zająć dostępną kanapę w jakimś przytulniejszym kącie.

- Ja pierdzielę, z tobą to nawet nażreć się nie można, bo zaraz zlatują się paparazzi!- Smark od progu restauracji po swojemu komentował sytuację.

- Gadaj jeszcze głośniej, to znowu się zlecą.- to mówiąc Czkawka bezskutecznie próbował poluzować swój krawat, żeby nie udusić się zanim spróbuje pizzy.- Powtórzmy to jeszcze raz. Kiedy zauważymy typów z gazety lub telewizji to ja chowam się pod stół, a wy?

- Mówimy im, ze cię tu nie ma, bo poszedłeś do domu.- dokończył Śledź.

- A potem Smark proponuje im wywiad i od razu uciekają ze wsi.- według swojego zwyczaju Astrid rzuciła mokrym sucharem w sam środek ego Smarka. Przez towarzystwo przeszedł stłumiony śmiech.

- Bardzo śmieszne...- westchnął Smark.

- Dobra- Czkawka uciszył ekipę.- A procedura na nawiedzone dziesięciolatki z fanklubu?

- Ty chowasz się pod stół, a my mówimy im, ze aktualnie lecisz do Tybetu pomagać transseksualnym surykatkom.- dokończył Mietek.

- Na Wyżynie Tybetańskiej nie ma surykatek...- wtrącił Śledź.

- Śledziu, mój inteligentny przyjacielu, fangirls Czkawki z podstawówki wiedzą jaki ma rozmiar buta, ale za Chiny nie ma szans, żeby wiedziały co to surykatka.- tymi słowami Sandra wywołała kolejną salwę śmiechu wszystkich obecnych.

- Ej, ale tak poważnie- Smark znowu zaczął wykładać swoje poglądy.- Co te dziewczynki niby widzą w takim Czkawce, czego nie widzą we mnie? Jakby ja wiem, że jest bogaty i w ogóle ale chyba nic poza tym, ja tu jestem samiec alfa i chyba wszyscy wiedzą, ze laski mnie uwielbiają, a już zwłaszcza taka Helena, nie?

- Nie!- Astrid i Sandra odpowiedziały jednogłośnie.

- Dzięki Smarku, zawsze byłeś naprawdę świetnym przyjacielem.- Czkawka użył niesamowitej siły sarkazmu i znowu wszyscy zaczęli się śmiać.

- Ale ja tylko mówię, jaka jest prawda!

- Słuchaj, jeśli serio chcesz atencji dziesięciolatek, to ją sobie weź i zabierz jak najdalej ode mnie.

- Te włosy.- Mietek odezwał się totalnie od rzeczy.

- Jakie włosy?

- Twoje włosy. Każdy na tej ziemi marzy przecież, żeby ich dotknąć. Te dzieci też. I Cezary Pazura. Ten cały fanklub to tak naprawdę wielki kult twoich włosów. Pewnie składają im ofiary z ciał fryzjerów, którzy nie potrafili sprawić, żeby ich kłaki też były tak perfekcyjnie puszyste...

- Serio są aż takie niesamowite?- Śledź aż wyciągnął rękę, by przekonać się na własnej skórze o magicznych właściwościach Czkawkowego Jeża Włosowego, ale szybko tego pożałował.

- Moje!- krzyknęła Astrid i z całej siły trzepnęła go w rękę.

Śledź ścisnął w drugiej ręce tę pierwszą, poszkodowaną, sycząc z bólu.

- Ale zaborcza...

- A co ja, komunistka? Moje włosy.

- Nasze włosy.- poprawił ją Czkawka.

- Nie, no bo wtedy wyjdę na komunistkę.

- To nie komunizm. To podział majątku.

Rżenia ciąg dalszy nastąpił.

- Coś podać?- niespodziewanie towarzystwo dobiegł znajomy, anielski głos. Wszyscy, ze Smarkiem na czele unieśli ciekawskie spojrzenia i... oniemieli. Stała przed nimi Helena w niesamowitej odsłonie. Miała na sobie szalenie elegancki fartuszek i wysokie, czerwone szpilki z zamszu, a jej włosy, zwykle w postaci luźnego warkocza były spięte w idealny kok. Ta kelnerska kreacja i jej cudowna uroda w idealnym połączeniu dosłownie krzyczały, że to jest włoska restauracja.

- O stara, ty pracujesz w pizzerii, czy w hotelu Plaza?!- Astrid pierwszej wrócił głos po wielkim grupowym wow.

- Już sama nie wiem...-Helena odparła z tym właściwym sobie, cichym i uroczym śmiechem.-Jeśli mogę wam coś doradzić, to odpuśćcie sobie spaghetti, mamy tu kucharzy importowanych prosto z Rzymu, którzy całe życie uczyli się robić pizzę!- tu nachyliła się delikatnie nad stołem (wzrok Smarka zawędrował w oczywiste miejsce) i teatralnym szeptem zwróciła się do damskiej części towarzystwa.- A jeden jest taki przystojny...Sandra, muszę cię z nim poznać!

- To chyba muszę sobie z nim pogadać. Wiesz Helena, ja to mam ochotę na jakieś... body sushi. Ewentualnie bez sushi.- Smark puścił do niej oko w okropnie prostacki sposób.

- Fuj, jak możesz do cholery?!- i tak właśnie stał się kolejną ofiarą Astrid, która oburzona jego wieśniactwem z całej siły nadepnęła mu na stopę jedną ze swoich nieodłącznych, ciężkich, idealnych do sprawiania bólu oficerek.

- As...trid...załóż...raz...normalne...buty!-wystękał, próbując się nie rozpłakać.

- Przesadzasz. Helena, masz chwilę czasu? To jest dobry moment, żeby coś wam ogłosić. 

- Dobra, tylko szybko, w kuchni powiem, że długo składaliście zamówienie.

- Ej, czekajcie!- Mietek zerwał się z miejsca.- Czy to możliwe, że chcesz nam wreszcie powiedzieć to co myślę, że chcesz nam powiedzieć?

- Zależy co myślisz, że chce nam powiedzieć i co ona myśli, że myślisz, że chcesz nam powiedzieć.- zauważyła błyskotliwie Sandra. 

- W sensie ten twój zarąbisty plan, którym nas kiedyś męczyłaś w nocy?- w głowie Śledzia odżyło wspomnienie jednej z wielu ostatnich messengerowych rozmów.- Zdradzisz go?

- Tak.-Astrid dumnie podniosła się z miejsca.- Czy w ferie też macie tak, że zawsze jeździcie tam, gdzie właśnie nie chcecie, a rodzina ciąga was po najbardziej gównianych atrakcjach pod słońcem?

- No...- wszyscy potwierdzili, oczekując już tylko aż dziewczyna przestanie budować napięcie i dojdzie do sedna sprawy.

Czkawka wolał się nie odzywać. Akurat on na czas ferii zimowych zwykle był odstawiany do wujka w Nowym Jorku.

- Koniec tego!- Astrid z całej siły walnęła pięścią w stół.-W te ferie wszyscy jedziemy na narty do hotelu za granicą!

Zapadła cisza pełna konsternacji.

- Nie wyglądacie na zachwyconych.

- Bo nie mamy na to pieniędzy, a ty nigdy byś nam tego nie postawiła.- zauważył Śledź.

- To może wytłumaczę dokładniej.- dziewczyna wzięła z podłogi swoją torbę, tą moro z brelokami, niemalże jeden z jej atrybutów i wyciągnęła z niej poskładaną kartkę, którą następnie zaczęła rozkładać na stole. Ku zdziwieniu wszystkich ta w całej swej okazałości ledwo się na nim mieściła.

Całe towarzystwo patrzyło oczami wielkości spodków na rozrysowany na ogromnej powierzchni plan Astrid, przypominający raczej coś pomiędzy tablicą, jakiej używa się do śledztw i bardzo skomplikowanym planem taktycznym prosto z poligonu. Była nawet czerwona nitka.

- Czekaj, ty chcesz jechać do hotelu na ferie, czy zrobić tam oblężenie?- odezwał się Smark, zszokowany jak i reszta.

Astrid go zignorowała.

- No dobra, już jakiś czas temu wymarzyłam sobie, że pojedziemy razem na ferie. Długo szukałam miejsca, które by się nadawało, ale w końcu znalazłam i jest w Tatrach, ale po słowackiej stronie, więc na stówę będzie śnieg. Zanim zaczniecie pytać, ten plan jest dopracowany perfekcyjnie od początku do końca i pomyślałam o wszystkim. Jesteśmy niepełnoletni, więc zgarniemy Dariusza i przy okazji wsadzimy go za kierownicę, bo pojedziemy starym autem moich starych. Dziewięć miejsc, czyli na spokojnie zmieścimy bagaże. Wyjeżdżamy wcześnie, zbiórka na moim podjeździe równo o szóstej nad ranem.

- Co?!

- Nie! Astrid, oszalałaś?!

Podniósł się masowy protest.

- To wy oszaleliście, musimy wyjechać wcześnie, żeby nie zapieprzać po Tatrach w nocy, będzie ciemno jak w dupie i skończy się tak, że trzeba nas będzie ratować z jakiegoś rowu! Wracając. Jeśli pójdzie gładko, to dojedziemy w południe, czyli do zmroku mamy zapas czasowy, gdyby GPS nawalił, czy coś. A jak już dojedziemy...- tu Astrid zrobiła pauzę, by jeszcze bardziej spotęgować napięcie.- to jesteśmy w cholernym raju z dwoma basenami, siedmioma saunami, trzema restauracjami, kawiarnią i dojazdem do dziesięciu różnych stoków narciarskich! A w porównaniu do innych takich hoteli płacimy za to grosze.

Większość ekipy już wyglądała na przekonanych. Tylko Śledziowi coś nie pasowało.

- Wszystko super, gdzie jest haczyk?- spytał z miną sceptyka.

- Jaki haczyk?

- Hotel w Tatrach i grosze to dwa wyrazy, które nie występują w jednym zdaniu.

- Chyba, że chodzi o ,,w hotelu w Tatrach każdy traci nawet swoje ostatnie grosze".- wtrącił Mietek.

- No bez przesady, naprawdę jest tanio i można pojechać!

- Niby czemu jest tak tanio?

Tu Astrid się zawiesiła.

- Parę lat temu zdarzył się tam pewien wypadek... to był chyba dwa tysiące dziesiąty. Ktoś umarł, potem umarł ktoś inny i ludzie wymyślili sobie, że jest jakaś klątwa, czy coś, wystraszyli się i przestali przyjeżdżać. Teraz hotel jest na skraju bankructwa i przyjmie każdy hajs. Także mamy szczęście.- wyjaśniła się.

- Ktoś chyba przedawkował Lśnienie.- zażartowała Helena.

- Pewnie tak. To co, pięć dni jeżdżenia na nartach za granicą w luksusowym hotelu za grosze, kto w to wchodzi?

- Ja na pewno, genialny pomysł!- Czkawka zadeklarował się niemal od razu. Spędzenie tych pięciu dni w ulubionym towarzystwie i to w takich okolicznościach, jakie zapowiadała Astrid było świetną perspektywą. Swoją drogą ten jej plan był naprawdę genialny. Trzeba mu później wymyślić godny kryptonim... A na tę ogromną kartkę po prostu brakło słów. Totalnie jak w filmie szpiegowskim.

- My też!- bliźniaki ogłosiły to jednocześnie.

- Oj, zrobimy wam taką zieloną noc, że nie pozbieracie się do następnych ferii!- dorzucił Mietek.

- Nie wiem, czy mama mi pozwoli...- odezwał się Śledź.

- Lamus.- Smark wyrzucił to z siebie niby szeptem, ale jednak tak, by wszyscy słyszeli.

- Ej, nieprawda!

- Właśnie, że prawda, ja tylko mówię jak jest.

- Dobra chłopaki, uspokójcie się.- Helena szybko wkroczyła, by zażegnać nadchodzącą kłótnię. W tym samym czasie Astrid znów skatowała smarkową stopę swoim butem. Ten zamknął się natychmiast, by zająć się powstrzymywaniem krzyku z bólu.- Też bardzo chętnie pojadę...

- Od ciebie i Dariusza właściwie zależy powodzenie misji, więc...-wtrąciła Astrid.

- Wiem, ale nie wiem, czy będą na to pieniądze. U nas to akurat słabo z kasą, bo wiecie jak jest...- westchnęła smutno.

- O hajs to ty się nie martw, ja mogę za was zapłacić.- Czkawka wiedział, że Helena wcale nie chciała niczego przypadkiem wyżebrać, ale naprawdę zaczęło mu zależeć na powodzeniu tego planu. A akurat ona i Dariusz, wiecznie zaharowane rodzeństwo zasługiwali na taki gest i choć krótki odpoczynek od rzeczywistości. On z kolei prędzej mógłby narzekać na nadmiar pieniędzy, niż odwrotnie. Na litość, siedział tu w garniaku od Armaniego!

- Nie!- wypaliła Helena.- Już wystarczająco dla mnie zrobiłeś, nie przyjmę od ciebie żadnych pieniędzy, tak się nie robi!

- W takim razie przyjdę w nocy do twojego domu, wrzucę ci ten hajs przez okno i ucieknę. Tylko jedźcie z nami, bo bez was, to trafi nas szlag.

- Zaklinamy cię!- Mietek zaczął wyć jak duch i wymachiwać przed dziewczyną rękami.- Dori me! Interimo adapare dori me!

-Ameno, ameno, latire...- do łacińskich śpiewów przyłączyła się Sandra.

Nagle przy Helenie zmaterializował się jakiś nieznajomy mężczyzna. Był podobnie ubrany, no może z wyjątkiem szpilek, więc na logikę też tu pracował. Ciekawie wyglądał, miał długie, czarne włosy związane w kucyk i zarost, przywodzący na myśl logo Adidasa. Z postury przypominał Pudziana skurczonego w praniu.

- Helena, pospiesz się trochę, Awokado ma do ciebie sprawę.- dyskretnie przekazał jej informację.

- No, to muszę się zwijać.- to powiedziawszy Helena już miała odejść, ale...

bliźniaki natychmiast zorientowały się w sytuacji. Niestety.

- I sos czosnkowy razy pięć, tylko koniecznie niepasteryzowany, bez spulchniaczy i glutenu!- Mietek zaczął prawić co mu ślina na język przyniesie, święcie przekonany, że ratuje sytuację.

- I woda lekko gazowana Nałęczowianka bez kalorii i sztucznych barwników!- Sandra przyłączyła się z niebywałym zapałem, ale zamilkła gdy tylko jej wzrok spoczął na żywej reklamie Adidasa. Zapatrzyła się w niego w podobny sposób, jak kiedyś Smark w Helenę w podobnej sytuacji...

Wszyscy zaczęli zanosić się śmiechem, a kelner z reklamą Adidasa na brodzie ledwo się powstrzymywał. Helena zaczęła się dyskretnie wycofywać.

- I pizzę la frutti di mare z creme de la creme, ale bez nawozów ropopochodnych!- zawołał za nią Mietek.- I pozdrów właściciela lokalu, jestem arabskim szejkiem!

- Coś podać?- żywa reklama Adidasa przerwała kabaret.

- Swój numer.- rzuciła Sandra.

Astrid strzeliła tęgiego face palma.

- Ej, my się znamy!- Mietek dostał jakiegoś właściwego sobie olśnienia.- Z obozu teatralnego! Eryk Cygan! Kopę lat, japierdziu...

- Zaraz zaraz... Mieczysław?- i tu, ku zdziwieniu wszystkim okazało się, że Mietek wcale nie robi sobie jaj. 

- Eryk Cygan!- Mietek wrzasnął tak, ze było go słychać w całym lokalu.

- Nie przy ludziach...

- Pamiętasz jak mieliśmy wystawiać Dziady Mickiewicza, a ty się wkurzałeś, bo wolałeś Balladynę Słowackiego? A potem ja dostałem główną rolę!- tu Mietka dopadła totalnie teatralna faza, wstał z miejsca, stanął na siedzeniu i uniósłszy rękę po szekspirowsku zaczął deklamować słynne dzieło narodowego wieszcza.- Ciemno wszędzie, głucho wszędzie! Co to będzie, co to będzie! Zamknijcie drzwi do kaplicy, stańcie dookoła truny, żadnej lampy, żadnej świcy! 

Czkawka zdmuchnął świeczkę, która stała na stole, bo uznał, że tak będzie jeszcze zabawniej. Wszyscy goście w restauracji patrzyli na Mietka w kompletnym osłupieniu. No może poza jednym starszym panem, który ni z gruszki, ni z pietruszki zaczął bić brawo. On, Śledź, Smark i Astrid dusili się ze śmiechu.

- Mietek, ja cię proszę, jestem w pracy...- ten cały Eryk zwrócił się do Mietka niemal błagalnym tonem. 

- Co, masz sztywnego szefa?- ten ostatni wreszcie raczył posadzić tyłek na miejscu.

- Żebyś wiedział, Awokado to straszny typ... znaczy...-Eryk chyba uchylił Mietkowi i pozostałym nieco zbyt dużego rąbka tajemnicy zawodowej. Język plątał mu się strasznie.- Podać coś? Ogarnę wam sosy gratis.

- Wegańską, dwie hawajskie, Margheritę, Capricciosę, Diavolo...- Astrid z miną znawcy gustów wymieniła wszystkie kosmiczne rodzaje pizzy, które zwykle zamawiała reszta ekipy.-Ej, jest tu pizza z dziczyzną? 

Eryk miał jej coś odpowiedzieć, ale na scenę weszła kolejna nieoczekiwana przez nikogo osoba. Jej ruda czupryna od razu zwróciła uwagę Czkawki, który rozpoznałby ją wszędzie. To był Dariusz.

Nie wiedzieć czemu chłopak miał naprawdę złe przeczucie...

Podszedł do ich stolika i niemal od razu spytał

- Ej, widzieliście Helę? Nigdzie jej nie ma, zaraz mnie coś trafi!

- Ale przecież pracuje. Tutaj. Wiesz o tym, sama ci powiedziała, o co ci chodzi?- Czkawka zdecydował się jak najszybciej zabrać głos w sprawie, naprawdę wolał, żeby Dariusz nie zrobił kolejnej dziwnej sceny w miejscu pracy jego siostry.

- Pracuje. No tak... Ty, makaroniarz!- tu Dariusz w co najmniej nieuprzejmy sposób zwrócił się do Eryka.- Gdzie Hela?

- Co, proszę?- Eryk wydawał się być pogubiony w sytuacji.- Proszę mnie nie obrażać z powodu pochodzenia, bo to podchodzi pod rasizm...

- Gdzie moja siostra, do cholery?! Masz mnie do niej w tej chwili zaprowadzić, a diabli cię wezmą, jeśli coś jej się stało!

- Niech się pan uspokoi, jest w kuchni, rozmawia z szefem.

- To gdzie ta cholerna kuchnia?!

- Drzwi za barem, ale to pomieszczenie tylko dla personelu...

- Gówno mnie to obchodzi!- Dariusz rzucił to Erykowi w twarz na odchodnym i szybko podążył w stronę baru.

Czkawkę zamurowało. Był przyzwyczajony do przeróżnych dziwnych poczynań Dariusza... ale  tym razem dosłownie go zamurowało. Tak bardzo, że nawet przez chwilę nie pomyślał o próbie powstrzymania starszego braciszka przed wtargnięciem do kuchni. Reszta również doświadczyła czegoś podobnego.

Dariusz z rozmachem otworzył drzwi i wparował do restauracyjnej kuchni jak do siebie. Ignorował krzywe spojrzenia pracowników oraz do bólu formalne prośby o opuszczenie tego miejsca. Miał to gdzieś, miał wszystko gdzieś. Liczyła się tylko Helena, która podczas jego wielkiego wejścia faktycznie rozmawiała z jakimś wielkim typem w białym fartuchu o długich, czarnych dredach rodem z Piratów z Karaibów. 

- Hela! Tu jesteś, szukam cię po całej wsi! Przyniosłem ci zapiekankę na obiad.

- Co... co ty tu robisz?!- dziewczyna chyba niestety nie ucieszyła się na widok brata choćby tak, jak on sam na jej. Oderwała się od pogawędki z dwumetrowym, karaibskim rastamanem z twarzą w kształcie awokado i wzięła brata na stronę.

-O co ci chodzi? Przyszedłem tylko sprawdzić, czy wszystko u ciebie gra, już grubo po szesnastej, zaraz będzie ciemno, a ja nie mam pojęcia co się z tobą dzieje, poza tym obiadu nie jadłaś...

- Nie mogłeś po prostu zadzwonić? Dariusz, to nie jest miejsce na takie akcje, ja tu pracuję!- tu Helena ściszyła głos do ledwo słyszalnego szeptu.- Musimy zachować chociaż pozory...

- Nie, kiedy jacyś makaroniarze...

- Dość!- wybuchła, ale zmieszana szybko się opanowała.- Znaczy... dzięki za obiad. I za to, że się tak martwisz, ale naprawdę możesz oszczędzić sobie nerwów. I wchodzenia do pomieszczeń tylko dla pracowników restauracji, którzy są bardzo zajęci i muszą wrócić do roboty. Teraz.- podkreśliła ostatnie słowo, niby z oczekiwaniem, a jednak gdzieś w środku tylko z nadzieją, że Dariusz odpuści i sobie pójdzie.

Westchnął ciężko, wyjmując sporą zapiekankę owiniętą folią z wewnętrznej kieszeni swojej starej, obdartej ramoneski.

- Zadzwoń do mnie, jak skończysz. Przyjdę po ciebie.

To mówiąc przekazał jej zapiekankę, odwrócił się na pięcie i w milczeniu skierował się do wyjścia.

Patrząc, jak brat odchodzi Helena poczuła, że coś ściska ją za serce. Znała to uczucie aż za dobrze, było z nią kiedyś przez bardzo długi czas. Aż do początku ostatnich wakacji. Wtedy wszystko się zmieniło, wtedy była pewna, że nigdy więcej go nie doświadczy i wszystko już zawsze będzie dobrze. Ale życie, już zwłaszcza jej życie to nie bajka Disneya. Jedno szczęśliwe zakończenie nigdy nie wystarczy, a historia kocha się powtarzać. Znów z każdym krokiem naprzód czuła się coraz bardziej winna.

Dariusz poświęcił jej całe życie...

Tak bardzo pragnęła dla niego szczęśliwego zakończenia...

Ale jak ma przy tym być dla niego dobrą, wdzięczną siostrą, za którą tęsknił przez tyle lat? 

Znów musiała być silniejsza niż własne sumienie.

- Nawet tutaj będą nas nachodzić?- usłyszała tuż za sobą gruby, nieco zachrypnięty głos swojego szefa. Nawet nie zauważyła, kiedy do niej podszedł.

- Szczerze, nie wiem. Jest dość nieprzewidywalny.

- Idź po kurtkę. Wyjdziemy na dwór, tam nie będzie przeszkadzał.

                                                                                        ...

Tymczasem przy stoliku Elitarnej Ekipy Przyjaciół Syna Sołtysa odbywała się dość burzliwa dyskusja, dotycząca ostatniego wydarzenia.

- Ja pier... niech ktoś po niego pójdzie, bo zaraz tam zrobi zadymę!- najgłośniejszym jej uczestnikiem był oczywiście Smark.

- Droga wolna.- Astrid beztrosko wzruszyła ramionami.

- Eee... nie, dzięki, wolę nie.

- Niby czemu? Atencja gwarantowana, wszyscy wiemy, jak ją kochasz.

- Ja po niego pójdę.- Czkawka wzniósł oczy do nieba i podniósł się z miejsca.- Ale drzwiami od dworu, bo ja za dużą atencją nie przepadam.

- Raczej atencja nie przepada za tobą!- zawołał za nim Smark.

- Wie, że jej nie lubię i wszędzie wysyła za mną reporterów. Nie chcesz tak skończyć, więc przestań chrzanić, okej?

Wyszedł z pizzerii, śmiejąc się pod nosem z parcia na szkło Smarka.

Będąc już na zewnątrz chciał zarzucić kurtkę, ale przypomniał sobie, ze niestety ma tylko garnitur. Bycie znanym i nadzianym ma swoje plusy, ale również od groma minusów. No trudno. Berków Małe to przecież nie Syberia. Ale niewiele mu brakuje, jeśli nie ma się na sobie kurtki.

Przeszedł na tyły Wiejskiego Centrum Handlowego, ostatnimi czasy coraz mniej Wiejskiej Ruiny Handlowej. Znał to miejsce i całą wieś jak własną kieszeń, więc od razu znalazł tylne drzwi do pizzerii. Były obok wielkiego kontenera na śmieci, użytkowanego przez wszystkich pracowników centrum. Śmierdziało nieziemsko.

Już miał iść pukać, ale zorientował się, że na schodkach przed drzwiami ktoś siedzi. Zza kontenera dojrzał Helenę i jakiegoś wielkiego typa z mnóstwem czarnych dredów. Jeśli Helena była tam, to Dariusz na logikę albo jej szukał, albo sobie poszedł. Już miał stamtąd iść, ale zatrzymała go co najmniej intrygująca rozmowa, dobiegająca ze schodków.

- Faktycznie dobrze z nim nie jest.- ten facet w dredach mówił głosem żywcem wyjętym z Piratów z Karaibów. W sumie wyglądem też przywodził na myśl te klimaty. Z twarzy był  Abrahamem Lincolnem po roku w Rosji.

- No właśnie wiem...- Helena z kolei wydawała się strasznie przybita.

O kim rozmawiali? Czkawka zdecydował się zostać na dłużej i się dowiedzieć.

- Słuchaj, ja nie robię w ekonomii, ale umiem liczyć szmal. Nie uratujesz go, pracując tu na pół etatu.

- To... to nie wiem, rzucę szkołę!- to, że dziewczyna jest bliska płaczu było słychać z kilometra.- Będę przychodzić na każdą nocną zmianę, szorować podłogi szczoteczką do zębów, cokolwiek, byle zdążyć zanim mój własny brat kompletnie odejdzie od zmysłów!

Czyli chodzi o Dariusza. W jakim sensie miałby odejść od zmysłów? To jakaś metafora?

- Aż tak się nie musisz poświęcać.- ruski Lincoln odezwał się po krótkiej chwili ciszy.- Mam dla ciebie w zanadrzu inną robotę. Dam ci za to dwa razy więcej, niż za latanie z tacą.

- Zrobię wszystko.

- No dobra. Podobno znasz się z tym chłopakiem z jedną nogą, tym takim... jak mu tam?

- Czkawka. A co?- pytanie szefa totalnie zbiło Helenę z tropu.

- Czkawka...- powtórzył ruski Lincoln, jakby chciał dobrze zapisać to sobie w pamięci. Jednocześnie zrobił to tak, że samego Czkawkę, wciąż chowającego się za kontenerem aż przeszedł dreszcz.- Kto normalny nazywa tak dzieciaka?

- To nie prawdziwe imię. Nikt go nie zna, a on mówi, że powie nam dopiero po maturze.- miłe wspomnienie na chwilę rozjaśniło jak dotąd czarne myśli dziewczyny.

- A nazwisko znasz?

- Zahadocki.

- Gdzie mieszka?

I właśnie w tym momencie Helena zdała sobie sprawę z sytuacji. Nie miała zielonego pojęcia czemu jej szef tak bardzo interesował się osobą Czkawki, ale nie miała również najmniejszego zamiaru sprzedawać mu najlepszego przyjaciela. Kto wie, po co mu to wszystko wiedzieć? Od pierwszej chwili znajomości wydawał się podejrzany. Musiała więc wymyślić coś dobrego na poczekaniu.

- Z ojcem. Sołtysem. Ten jego staruszek jest tu po prostu uwielbiany, ale ja tam się nie dziwię, świetny z niego... no, sołtys. I ojciec. Na punkcie Czkawki to ma po prostu obsesję. W sumie od kiedy stracił nogę, to wszyscy trochę mamy, jego dziewczyna nigdzie go nie puści bez obstawy. I ja bym na nią uważała.

Skończyła pleść wiązankę odpowiedniej prawdy i pięknego kłamstwa i zamilkła w oczekiwaniu na reakcję szefa.

- Całkiem szybko poszło.- ruski Lincoln wykrzywił twarz w czymś, co zapewne miało być uśmiechem, po czym wyjął coś z tylnej kieszeni spodni. Czkawka ledwo mógł to dojrzeć zza kontenera, ale był pewien, że ten typ dał Helenie pieniądze. Grube pieniądze.

- Drago- dziewczyna spojrzała na swojego szefa z nieudawanym niepokojem.- Mogę wiedzieć, po co ci właściwie te informacje?

- Już niedługo się dowiesz. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to bardzo niedługo. Wracajmy, robota się sama nie zrobi.

Po tych słowach ów Drago otworzył Helenie drzwi i oboje zniknęli w kuchni.

A Czkawka, pomimo okropnego zimna, jakie panowało na dworze stał jak wryty, nie mogąc kiwnąć palcem z niedowierzania w to, co właśnie usłyszał. Chyba znowu miał kłopoty...

                                                                                            ...

Kolejne dni zmieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące i tak dalej, i tak dalej. Czas oczekiwania na Wielki Dzień Wyjazdu, który finalnie miał nastąpić w pierwszy dzień ferii zimowych, wlókł się jak flaki z olejem. Albo nitki pora w grochówce... Przez rodziców Astrid Czkawka widział tę przeklętą zupę już dosłownie wszędzie. Na szczęście istniała droga ucieczki, a był nią nowo powstały lokal Drago's: Prawdziwie Włoska Pizza i Pasta w Berkowie Małym, choć od kiedy chłopak podsłuchał rozmowę Heleny z jej tajemniczym szefem, wolał się tam zbyt często nie pokazywać. Wolał. Ale przez zamiłowanie reszty ekipy do tej cudownej kuchni kompletnie mu to nie wychodziło. Poza tym martwił się o Helenę. Kto wie, co jeszcze oprócz stalkowania ludzi za pośrednictwem swoich pracowników przyjdzie do głowy temu całemu Drago? Nie udało mu się zrobić na Czkawce wrażenia osoby zdrowej na umyśle.

Wracał do domu po ciężkiej bitwie na parkingu pod Lidlem. Jakkolwiek to brzmi, zabawa była niesamowita. Był to już początek grudnia i obudziwszy się nad ranem oraz wyjrzawszy przez okno Czkawka doznał takiego szoku, że przez następne dwadzieścia minut stał i nie mógł się oderwać od szyby. Przez noc spadło z pół metra śniegu. Podkarpacie, w przeciwieństwie do większości terenów Polski jest rejonem, w którym mistyczny biały piasek z nieba pada co zimę w bardzo dużych ilościach. Jeśli nie wszędzie, to przynajmniej w Berkowie Małym i okolicach. Uczniowie Liceum Ogólnokształcącego Imienia Fryderyka Chopina natychmiast zadecydowali, że masowo oleją lekcje i pójdą grzebać się w śniegu jak małe dzieci. Przyłączyli się nawet pseudotwardziele pokroju Smarka.

Klasa druga C naprawdę nie musiała długo czekać, aż jakiś genialny ktoś, oczywiście Mietek i Sandra, wymyślą mądry sposób na wspólne spędzenie czasu na śniegu. Dwadzieścia osób, w tym oni sami, Smark, Śledź, Helena, Astrid i Czkawka udali się na parking pod Wiejskie Centrum Handlowe, na którego parterze mieścił się Lidl. A obok, pod typowym, plastikowym daszkiem stał sobie równy rząd sklepowych wózków. I wtedy wszystkich olśniło. Klasa podzieliła się na dwie,mniej więcej równe grupy, każda wzięła sobie po parę wózków, załadowała do nich chętnych z dobrym celem, naprodukowała śniegowych kulek i rozpoczęła istną biwę pancerną. Nieszczęsne wózki, siłą szalonej wyobraźni dwudziestu siedemnastolatków przemienione w profesjonalne czołgi jeździły po całym parkingu z prędkością godną sportowego samochodu, wjeżdżały w siebie, powodując tragiczne w skutkach wypadki, a siedzące w nich osoby rzucały śnieżkami we wszystkich wokół. Czkawka wylądował w jednym wózku z Astrid, która naturalnie okazała się być najlepszą snajperką. Z okrzykiem ,,Za Narnię!!!" dosłownie masakrowała pozostałych uczniów. Nie dało się niestety powiedzieć podobnie na przykład o Śledziu. Nie trafiał w nikogo i ciągle obrywał, ale był w wózku z niesamowicie ,,inteligentną i kreatywną" osobą: Smarkiem, który szybko podpierniczył sztuczną nogę Czkawki, by używać jej jak kija bejsbolowego i choć trochę oszczędzić przyjacielowi bólu. Po minucie proteza była cała w śniegu, a po całej akcji Smark musiał wydłubywać go z niej kijem. Najpiękniejszym momentem był ten, w którym Astrid uparła się, żeby z rozpędu wjechać w inny czołg. Osoba, która pchała ich wózek nie śmiała jej się sprzeciwić. W ostatniej chwili wózek dopadła klątwa jednego niedziałającego kółka i w efekcie oba czołgi wylądowały w trzymetrowej zaspie śniegu, usypanej tam wcześniej przez typa od odśnieżania. Gdyby Czkawka miał lewą nogę, to właśnie wtedy by ją złamał. Ale ,,na szczęście" jej nie miał i wszystko grało.

Gdy wszyscy zmarzli do szpiku kości, wszystkie możliwe ubrania i buty całkowicie przemokły, a część uczniów zaczęła zgłaszać, żeby to dobrze ująć, ciężkie urazy fizyczne, Bitwa pod Lidlem dobiegła końca i na dobre przeszła do legendy. A Czkawka wraz z przyjaciółmi udali się do Śledzia na kakao. Poszły hektolitry mleka sojowego, bo Śledź miał w domu tylko takie. Ani się obejrzeli, już było ciemno jak w grobie, a później trzeba było się niestety rozejść.

Teraz Czkawka szedł samotnie do domu wiejską uliczką, śliską, ciemną, zabłoconą, oświetloną przez raptem dwie lampy na krzyż, za wszelką cenę próbując nie wywrócić się na zdradliwej nawierzchni z rozjechanego samochodem śniegu i błota. Padał lekki śnieg. Berków Małe już spało. W pojedynczych domach wokół raz po raz gasły światła i zapalały się świąteczne dekoracje. Rekordziści ustawiali je już w październiku. Wtedy chłopak miał odruchy wymiotne na ich widok, ale teraz, w zimny grudniowy wieczór wyglądały naprawdę magicznie. Brakowało mu tylko porządnej laski cynamonu, której zapachem mógłby się zaciągać jak ostatnia świąteczniara... no i rękawiczek. Te ostatnie po wydarzeniach spod Lidla dosłownie ociekały wodą, więc u Śledzia od razu wylądowały na grzejniku. Tam też zostały. Biorąc pod uwagę ich zapewne wciąż wysoki jak w diabli poziom przemoczenia, Czkawka niewiele mógłby z nimi zrobić. Chował więc odmrożone dłonie głęboko w kieszeniach, licząc na cud.

Nagle zdał sobie sprawę,  że nie jest sam. Gdzieś za sobą słyszał kroki stawiane w taki sposób, jakby ktoś nieudolnie próbował stąpać cicho na polskim, zimowym mokradle do jeżdżenia. Trochę go to zaniepokoiło, bo droga zwykle nie była uczęszczana o tej porze. Wyobraźnia ruszyła jak jakiś chory roller coaster. Morderca! A może tylko starsza pani, która bardzo nie chce się wywalić... Nie no, na pewno morderca!

- Mordercza starsza pani- Czkawka mruknął do siebie pod nosem tę dziwną wizję, by sprowadzić się z powrotem na ziemię.

Ledwo ochłonął... a jego mordercza starsza pani zaczęła iść podejrzanie szybciej.

On również przyspieszył kroku. Grudniowa magia prysła w ułamku sekundy. Naprawdę zaczął się bać, ze mroczna wizja sprzed chwili się spełni. Robiło się coraz szybciej i coraz niebezpieczniej. Czy teraz gleba w błoto skończyłaby się tragiczniej, niż zwykle?

Ten ktoś z tyłu        

zaczął biec.

Puścił się biegiem, nie oglądając się nawet za siebie, serce waliło mu jak dzwon, a w głowie huczał huragan przerażających myśli. Czyli chyba jednak morderca. Pędził przed siebie, ślizgając się na drodze, omijając kolejne domy i słysząc ją... jego... TO COŚ coraz bliżej siebie.

Gdzie uciec?

Bliźniaki mieszkały najbliżej. Czkawka wziął ostry zakręt w leśną ścieżkę na prawo, stanowiącą znany skrót i... stało się to, czego obawiał się najbardziej. Poślizgnął się i runął na ziemię.

Wyrżnął twarzą w śnieg, przetoczył się na plecy i usiadł, próbując jak najszybciej się zebrać i zwiać, ale coś go zatrzymało. Nie mógł oderwać wytrzeszczonych z przerażenia oczu od tej tajemniczej postaci, która bardzo powoli zbliżała się do niego po skrzypiącym pod jej stopami śniegu. Nie wiedział czemu, ale z postury wydawała się znajoma. A raczej... wydawał. 

 Nagle szok przeszył go jak piorun.

- Wara od mojego brata!- z krzaków wyskoczył Dariusz i jak jakiś lew rzucił się na tego drugiego faceta.

Zaatakowany znienacka nie miał zbyt wiele do gadania. Dariusz porządnie trzasnął go w zęby, a potem dosłownie rzucił nim o ziemię.

Leżał bez ruchu.

Dariusz demonstracyjnie strzelił palcami nad nieprzytomnym napastnikiem.

- Te pięści już dawno nie wymierzały sprawiedliwości na ulicy...- jak gdyby nigdy nic zebrało mu się na jakąś nostalgiczną fazę. Spojrzał na Czkawkę z rozbawieniem, którego nawet nie próbował ukryć.- Co tam, braciszku? Znowu goniło cię paparazzi?

W pierwszej chwili Czkawka był zbyt zszokowany całym tym zajściem, by cokolwiek odpowiedzieć. A w drugiej coś sobie uświadomił.

- Ej, on w ogóle oddycha?

- Co?

Zerwał się z miejsca i przykucnął przy wciąż nieprzytomnym typie, który jeszcze przed chwilą go gonił. Widział teraz z bliska jego twarz, co tylko spotęgowało szok w najczystszej jego formie.

To był Eryk.

Nie było czasu na zastanawianie się, czego chciał od niego współpracownik Heleny. Czkawka wsadził dłoń pod jego szalik i przyłożył dwa palce do głównej tętnicy. Przy okazji na szybko połączył kropki. Czy to, co się tu przed chwilą działo miało związek z wypytującym jakiś czas temu o szczegóły z jego życia szefem Heleny?

Zamarł, kiedy wyczuł... no właśnie. Nic.

- O kurwa.- wyrwało mu się. Uniósł przerażone, wielkie jak spodki oczy na Dariusza. Temu ostatniemu również przestało być do śmiechu.

- Dobra, już nie takie sprawy się w życiu załatwiało.Ogarniemy to.- mówiąc to w taki uspokajający sposób Dariusz również zjechał do parteru i kucnął.- Mnie możesz zaufać, robiłem to milion razy.

- Resuscytację?- chciał się upewnić Czkawka.

- Eee... ja bym tak tego nie nazwał. Dobra, słuchaj. Pójdę do domu po łopatę i jakiś dobry nawóz, a ty przeszukaj mu kieszenie, tylko koniecznie załóż rękawiczki. Jak znajdziesz telefon, to rozwal, byle porządnie.

- Dariusz! Na litość, nie mamy czasu na użyźnianie gleby! Trzeba człowieka ratować, dzwoń po karetkę, a nie...

Przerwał. Coś do niego doszło.

- Dariusz, co ty chcesz zrobić?!- z każdą kolejną sekundą tej chorej akcji Czkawka był coraz bliżej granicy obłędu. Może tylko coś mu się przesłyszało, może źle się zrozumieli, może Dariusz tylko żartował, w końcu po nim wszystkiego można się spodziewać...

Ale to, co przed chwilą usłyszał nie mogło być na serio...

Dariusz już miał się wytłumaczyć, ale przerwał mu nie kto inny, jak Eryk, który nagle się ocknął, poderwał z ziemi i z prędkością światła uciekł w las. Po sekundzie zniknął wśród ciemności i drzew.

Przez dłuższą chwilę pozostali na miejscu gapili się za nim, jakby właśnie zobaczyli w lesie kosmitów.

- Aha. Czyli problem rozwiązał się sam.- Dariusz przerwał ciszę tym co najmniej nieadekwatnym do sytuacji komentarzem, jeszcze wzruszył ramionami jakby totalnie nic się nie stało. Jakby codziennie miał styczność z nawiedzonymi, mdlejącymi kelnerami.

- Dariusz, co ty chciałeś zrobić?- Czkawka powtórzył swoje pytanie, które zaczęło nurtować go już do granic możliwości.

Dariusz wstał i otrzepał kolana ze śniegu.

- Sorry, stare nawyki.- odpowiedział wyraźnie zmieszany.- A ty? Jaka cholera cię opętała, żeby o tej porze łazić samemu? Tu się przecież aż roi od meneli!

- Co ty, menele z tej wsi nie skrzywdziłyby muchy, porządni ludzie- Czkawka również wstał.

-Tak sobie wmawiaj, braciszku. Tylko potem się nie dziw, jak wszyscy w końcu wbiją ci nóż w plecy. A tak będzie, bo ludzie to skończone mendy.

- Weź, nie jest aż tak źle- Czkawka spróbował przywrócić Dariuszowi cząstkę wiary w ludzkość, po czym głośno kichnął. Robiło się strasznie zimno.

Dariusz ściągnął kurtkę i zarzucił mu ją na ramiona. Ruszyli przed siebie, nie wiadomo gdzie.

- Zadzwoń do starego i powiedz mu, że przyjdziesz do domu później.

- A czemu miałbym przyjść później?

- Bo porywam cię na herbatę.

- Nie trzeba, już wystarczy, że mnie uratowałeś przed tym...

- Makaroniarzem? Od początku wydawał się jakiś nie taki. Muszę powiedzieć Heli, że ma rzucić tę robotę.

- Przydałoby się.

- Co?

- Nic, tylko...- Czkawka już miał powiedzieć Dariuszowi o rozmowie, którą kiedyś podsłuchał, ale w ostatniej chwili postanowił się powstrzymać. Kto wie, jaką scenę zrobiłby Dariusz, gdyby się o tym dowiedział?- po prostu też myślę, że to wszystko jakieś lewe.

- Zabiorę ją stamtąd, zanim zdąży powiedzieć ,,daj mi spokój, wszystko gra". Na to może liczyć.

- Strasznie się o nią trzęsiesz.

- Jest dla mnie całym światem! Czkawka, ja poszedłem dla niej siedzieć, a jeśli będzie trzeba, to pójdę znowu. Albo... nie, obiecałem jej, że już zawsze będziemy razem, więc to odpada. A w ogóle...

- Co?

Dariusz westchnął ciężko.

- Mogę ci się zwierzyć?

- Jasne, wal.

- Jak by to powiedzieć... Ostatnio w ogóle nie idzie się z nią dogadać. W ogóle mnie nie słucha, robi co chce, jakby zapomniała, że ja po prostu chcę dla niej jak najlepiej... Co ja robię źle?

Udało mu się nieco zaskoczyć Czkawkę tym zwierzeniem. Chłopak na początku nie wiedział, co odpowiedzieć, ale na szybko zebrał do kupy swoje niesamowite umiejętności przemawiania do ludzi i skleił z tego całkiem ładną gadkę.

-  To nie twoja wina. Jedyne, co tak na prawdę warto obwiniać, to to, że ona jest już właściwie dorosła i chyba oczywiste, że będzie robić z życiem, co jej się podoba.

- Ale ma dopiero siedemnaście lat!

Czkawka parsknął śmiechem.

- Sorry. Nie przesadzasz trochę? Poza tym, poświęciłeś jej całe życie, poszła do tej pracy żeby ci się odwdzięczyć, doceń to.

- Nie musi mi się odwdzięczać! Czemu tak bardzo tego chce?

- Bo cię po prostu kocha.

Na moment znów zaległa cisza. Było słychać szum wiatru w łysych drzewach, pokrytych śniegiem. Nawet spadające na chodnik płatki. A po chwili tę ciszę przerwał Dariusz, przepięknymi słowami.

- Też ją kocham. Najbardziej na świecie.


***

Wiiiiitajcie po dość długiej przerwie!<333

Ten rozdział miał wyjść wcześniej, ale akcja rozwinęła się nieco bardziej, niż przypuszczałam na początku. Ale mam nadzieję, że przynajmniej się tu nie nudziliście, a poza tym wyszedł z tego przedwczesny prezent na mikołajki.

Mam nadzieję dostać czekoladki, bo to one mają dla mnie najwyższą zawartość weny twórczej...

...oczywiście zaraz po waszych komentarzach!

Wracając do komentarzy. Pod ostatnim rozdziałem pewna osoba, konkretnie  GuineaPigi (nie ogarniam oznaczania ludzi na Wattpadzie, nie wiem co się dzieje, ale niesamowita twórczość tej niesamowitej osoby naprawdę zasługuje na poświęcenie pięciu sekund i wyszukanie w tradycyjnej, wattpadowej wyszukiwarce) napisała, że bardzo jej szkoda sałaty, którą Dariusz okrutnie zadźgał. I tak zaczęłyśmy stawiać znicze, a nawet składać ofiary... było naprawdę fajnie.

!!!W ZWIĄZKU Z TYM OFICJALNIE OTWIERAM KULT ZADŹGANEJ SAŁATY!!!

Chcesz do niego dołączyć? Cofnij się do poprzedniego rozdziału i postaw Wszechpotężnej Sałacie znicza!

Podstawy wierzeń kultu:

1.Bardzo żałujemy śmierci niewinnej Sałaty poprzez zadźganie, lecz wierzymy, że znicze, modły i ofiary w komentarzach przywrócą ją do życia w kolejnych rozdziałach jako Wszechpotężną Sałatę.

2. Sałata lub jakakolwiek zielenina to święty posiłek, jedząc ją trzeba wspomnieć o Zadźganej Sałacie.

3. Oczekujemy jej ponownego przyjścia, a gdy przybędzie, to będziemy się cieszyć i będzie super. To będzie oznaczało, że Duch Sałaty wysłuchał naszych próśb i dzięki nim odrodził się jako Wszechpotężna Sałata.

4. Shrek i Izuku z BNHA to jej prorocy, bo są zieloni, a to jest święty kolor.

No to życzę, żebyście się wszyscy obłowili w mikołajki i wszystkiego zielonego!

Adios, ja<333





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top