trzynasta kropla cz. 1
– Potter! Nie istnieje bardziej ignorancki człowiek od ciebie! Jeśli mówię niewerbalnie, to masz nie wypowiadać nazwy zaklęcia! Czy to takie trudne?
– Tak – mamroczę, poprawiając dziwne rękawiczki na dłoniach, które dał mi Snape. Mają niby stanowić podparcie dla różdżki, żeby nie ślizgała się w spoconej ręce.
Ćwiczymy w specjalnej sali, którą załatwił dyrektor dla moich treningów, już od dwóch godzin. Rezultaty są zerowe, a nawet minusowe, bo jak zauważył Snape, cofam się w rozwoju. Boli mnie głowa od skupiania się na dziwnych zaklęciach, których próbuje mnie nauczyć Stary Nietoperz.
– Evanescetos! – myślę, celując w kość jakiegoś ptaka. Nowe zaklęcia są dziwne i dość mroczne. Na przykład Evanescetos powoduje, że znika kość, na którą wskazuje się różdżką. Mortem Fumus tworzy trujący gaz, który wnika do nosa, uszy i oczodołów człowieka, którego trafi zaklęcie. I wiele, wiele gorszych i bardziej przerażających.
– Teraz Frisan. Zamroź tę krew w szklance.
Celuję, myślę słowa zaklęcia i nic się dzieje. Szklanka ze zwierzęcą krew pozostaje niezmieniona, płyn nawet nie drgnie.
– Źle! Źle, Potter! Znowu źle! O czym ty myślisz?! Bo na pewno nie o przeżyciu!
– Myślę o tym, żeby poprawnie wykonać zaklęcie.
– Jesteś na poziomie pierwszorocznego, Potter? – Wzdycha ciężko i siada na czarnym fotelu. – To zaklęcia z pogranicza czarnej i białej magii. Nie są zakazane przez Ministerstwo, ale nie są też przyjemne w skutkach. Większość z nich nie została stworzona dla człowieka, ale zadziwiająco dobrze go zabija. Dlatego skup się na magii, nie na obowiązku. Po prostu czaruj. Mam cię uczyć podstaw?
Wzdycham ciężko i skupiam się. Czubek różdżki wskazuję na szklankę. Znowu nic. Snape podchodzi do mnie z gniewną miną. W przypływie paniki myślę formułę zaklęcia. Snape pada na ziemię.
O. Mój. Boże.
Zaklęcie zamroziło mu krew. Jak to odkręcić? Patrzę z przerażeniem na niezdolnego do ruchu profesora, którego oczy ciskają błyskawice.
– E...li...k...sir – mówi z przerwami, siląc się na każdy oddech. Jego twarz jest przerażająco blada. Drącymi dłońmi otwieram małą buteleczkę z napisem Frisan i wlewam parę kropel do ust profesora.
– Przepraszam! – mówię, gdy tylko Snape wstaje i sprawdza wszystkie swoje kończyny. Nie odpowiada na moje przeprosiny jedynie mrozi mnie wzrokiem. Jeżeli kiedyś ośmieliłem się twierdzić, że ten człowiek mnie nienawidzi, byłem młodym i niedoświadczonym przez życie gówniarzem. Teraz dopiero widzę, co to znaczy doświadczyć czystej furii profesora.
– Przepraszam – powtarzam ciszej. – Ja naprawdę... Ja nie chciałem.
– Chciałeś, nie będziesz mi wmawiał kłamstwa prosto w twarz, Potter. Minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru! A teraz... – robi niebezpieczną pauzę, podczas której spogląda na mnie jak na nic nieznaczącego śmiecia – pozwól, że nauczę cię czegoś, korzystając z tej... okazji. Żeby rzucić jakiekolwiek zaklęcie musisz tego chcieć. W niektórych wola wymagana jest bardziej w innych mniej. Jako przykład weźmy klątwę Cruciatus, której rzucenie wymaga nienawiści do konkretnej osoby. Z kolei, by rzucić Obliviate, musisz jedynie chcieć wymazać pamięć. Ale chcesz to zrobić, dlatego zaklęcie działa poprawnie.
Dlatego też masz takie problemy z nowymi, niewerbalnymi zaklęciami. Nawet pomińmy niewypowiadanie formuły. Potter, ty po prostu nie chcesz się ich nauczyć, tak samo jak nie chciałeś nauczyć się okulmencji, do której przejdziemy w następnym miesiącu. Stworzyłeś barierę i nie nauczyć się tego, choćbym nie wiadomo jak dobrze cię uczył.
Mam ochotę powiedzieć coś o tym, że do dobrego uczenia brakuje mu stuleci praktyk i nauki, ale trzymam język za zębami, nie chcąc pogorszyć sytuacji.
– Przemyśl swoje karygodne błędy i spróbuj jeszcze raz. – Snape stęka cicho i siada na czarnym fotelu, odchylając głowę. – Frisan. Niewerbalnie.
Celuję koniec różdżki w czerwony płyn i myślę, myślę i uporczywie myślę, że chcę, aby się zamroziła, jednocześnie wznosząc różdżkę ku górze i dołowi. Nic się nie dzieje.
Próbuję jeszcze raz. I kolejny. W końcu sfrustrowany wypowiadam po cichu formułę, robię różdżką odpowiedni ruch, a krew zastyga, Dzieje się to naprawdę powoli. Płyn najpierw zastyga, gęstnieje, zmienia w ciało stałe, aż wreszcie na szkle pojawia się szron.
Spoglądam wyczekująco na Snape'a.
– Myślisz, że nie słyszałem twojego szeptu? Obudziłby słonia, Potter. Śmiem mniemać, że mam dobry słuch. Nic nie poradzę na twoją niechęć do współpracy. Dyrektor kazał cie nauczyć, nie precyzował sposobu w jaki mam tego dokonać. Silencio!
Patrzę z wyrzutem na profesora i staram się cokolwiek powiedzieć, ale z moich ust wydobywa się jedynie gorące powietrze. Jak on mógł?! No jak?! Czy to jest wychowawcze, humanitarne albo chociaż normalne?
A czegoś ty się spodziewał po takim bydlaku jak Snape? Opuszczam ramiona z rezygnacją, rzucam w stronę profesora nieprzyjazne spojrzenie i wracam do zamrażanie krwi.
– Teraz spróbuj Evanescetos. I minus pięć punktów dla Gryffindoru za bezczelność.
Wykończony po morderczej lekcji ledwo dowlekam się do pokoju wspólnego. Padam zmęczony na kanapę i marzę o spotkaniu z Draco. Chcę położyć głowę na jego kolanach i zasypiać kołysany jego narzekaniem na ignorancje świata zewnętrznego.
Układam się wygodniej i poprawiam niewygodną poduszkę. Z ust wydobywa się ciężkie westchnienie.
– Harry! – woła Hermiona. Zabiera moje nogi i siada na tej samej sofie co ja. Patrzę na nią z oburzeniem. Jak mogła? Ignoruje to całkowicie i tylko pyta:
– Jak trening z profesorem? Czego się nauczyłeś?
– Że Silencio skutecznie pomaga w nauce niewerbalnych zaklęć. – Przekręcam się na brzuch i kładę głowę pod poduszkę. Buty spadają na ziemię, a bose nogi lądują na kolanach Hermony. – I że po czterech godzinach z tym szaleńcem człowiek na ochotę się ukamienować, by już nigdy go nie zobaczyć, nie spotkać, nie rozmawiać, nie myśleć o nim!
– Nie mogło być aż tak źle – próbuje pocieszyć mnie Hermiona. Drobna dłoń wędruje wzdłuż mojej łydki. To miłe uczucie, ale jestem wkurzony, więc mówię, żeby przestała. Zabiera rękę jak poparzona, a ja żałuję ostrego tonu. W tym dość niezręcznym momencie ze schodów do dormitorium schodzi Ron, ziewając szeroko.
– Nie łudź się, Harry. Będzie tylko gorzej. – Rudzielec siada na fotelu obok i posyła mi szeroki uśmiech. Prycham na niego.
– Naprawdę umiesz pocieszyć przyjaciela. – Mój głos zagłusza poduszka przyciśnięta do ust.
– Więc czego się nauczyłeś? – pyta z entuzjazmem Hermiona.
– Jak już mówiłem – podnoszę się i siadam po turecku – w miarę łapię rzucanie niewerbalnym zaklęć. Z większością już mi to wychodzi.
– To naprawdę trudne. Jak nauczyłeś się tego tak szybko? – Czy ja słyszę nutkę zazdrości w jej głosie?
– Osiągnąłem swój limit frustracji. – Wzdycham, gdy widzę ich twarze. Nie zrozumieli, nie dali spokoju, chcą wiedzieć więcej. Siadam wygodniej i przeciągam się. – Nie mogłem się nauczyć rzucać jakiegokolwiek zaklęcie niewerbalnie. W końcu się wkurzyłem, tak jakby go przekląłem, powiedziałem formułę zaklęcia szeptem, a potem on rzucił na mnie Silencio. A gdy nie możesz mówić, naprawdę szybko łapiesz jak rzucać zaklęcia bez wypowiadania formułki.
– Żartujesz sobie z nas – mówi Ron, nachylając się w moją stronę.
– Profesor Snape uciekł się do tak żałosnych metod?! – Hermiona wykrzywia z oburzenia krzaczaste brwi. – Ale wszystko w porządku? – dodaje ze zmartwieniem. Uśmiecham się zażenowany jej troską.
– Przecież to zaklęcie nie wyrządza szkody. To po prostu było... frustrujące i upokarzające, i wkurzające, okropne, wkurwiające, zawstydzające i...
– Rozumiemy, stary – ucisza mnie Ron. Nabieram powietrza w usta i wypuszczam je powoli.
– Na rozluźnienie proponuję wyznaczyć gwiazdozbiory z astronomii oraz napisać wypracowanie z transmutacji i zaklęć.
Hermina wstaje i przywołuje potrzebne książki. Moje i Rona też. Wielkie tomiszcza z hukiem spadają na dywan. Hermiona siada, otwierając podręcznik do zaklęć na kolanach i zaprasza nas gestem, byśmy dołączyli.
Z miną męczenników zwlekamy się z Ronem i bierzemy za wypracowania, eseje i inne bezwartościowe bzdury.
– Transmutacja ludzka – mruczę pod nosem. – Gdzie znajdę formułę zaklęcia zmieniającego kolor skóry?
– Strona pięćdziesiąta trzecia – mówi Hermiona automatycznie, nie odrywając wzroku od pergaminu, na którym skrobie wypracowanie o Zaklęciu Kameleona.
– Ma to jakieś skutki uboczne? – pyta Ron.
– Tylko jeśli będziesz zmieniał kolor zbyt często – tłumaczę. – Wydaje mi się, że maksimum to dwa razy dziennie.
– Jeśli zmienisz z kolidujących ze sobą kolorów na przykład z czarnego na biały, wyskoczą ci krosty wokół ust – dodaje Hermiona. – O specyfice i leczeniu jest na stronie sześćdziesiątej – uprzedza nasze pytanie.
– Dzięki! – odpowiadamy chórem, co wywołuje u Hermiony lekki uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top