trzecia kropla cz. 2
— Idziemy? — pytam, kiedy oboje jesteśmy już najedzeni. Malfoy kiwa głową, więc wychodzimy z lokalu. I tu pojawia się mój problem: gdzie teraz?
Jest już po siedemnastej, zostały mi jakieś dwie godziny wolności, więc plac zabaw będzie raczej dobrym pomysłem. Draco Malfoy na zjeżdżalniach? Muszę to zobaczyć, koniecznie.
— Gdzie idziemy? — pyta po dwóch minutach marszu. Czyżby uaktywnił się Malfoy-Zrzęda?
— Dowiesz się na miejscu — mówię, chcąc go zdenerwować. Należy się Fretce!
— Ale z ciebie nudziarz! — oburza się i nie odzywa przez kolejne pięć minut, a ja mam święty spokój.
W końcu docieramy do maleńkiego placyku otoczonego krótko przystrzyżonym żywopłotem. Są tutaj dwie huśtawki z rdzewiejącego już metalu, zjeżdżalnia z domkiem i jaskrawożółta karuzela.
Rzucam się na huśtawki i siadam na jednej, zaraz odpycham się i lecę w górę, czując w piersi to uczucie, jakby serce unosiło się do nieba.
— Co to jest? —Malfoy siada na drugiej i przygląda się moim poczynaniom.
— Huśtawki! Radość dzieciństwa! — A raczej marzenie, żeby Dudley i jego paczka już poszli i żebym mógł się pobawić bez obawy o swoje zdrowie.
Fretka w dalszym ciągu siedzi i wpatruje się we mnie.
Wzdycham ciężko i ryję nogami o piasek, hamując. Zsiadam i podchodzę do chłopaka.
— Gdy się wznosisz, prostuj nogi, gdy cofasz, podkurczaj! — mówię i pcham go z całej siły z radosnym uśmiechem na twarzy. Widocznie Malfoyowi nie jest do śmiechu, bo drze gardło, jakby go co najmniej obdzierali ze skóry.
— Zdejmij mnie! ZDEJMIJ! Ja tu zginę!
— Nie pozwolę na to — odpowiadam ze śmiechem. — Najwyżej nabawisz się kilku obtarć.
— Obtarcia?! — piszczy jak dziewczyna. — Na tej alabastrowej skórze?! Ja ci dam obtarcia, Potter! Zdejmuj mnie stąd! Natychmiast!
Łapię za łańcuchy i przytrzymuję w miejscu. Gdy Malfoy czuje pewny grunt pod nogami, zrywa się i dopada mnie, łapiąc za górę bluzy.
— Nigdy więcej — mówi. W jego szarych oczach mogę dostrzec przerażenie. Co on taki strachliwy?
— To może teraz delikatnie? — Próbuję go przekupić. Obrałem sobie za cel ukazania Malfoyowi uroków życia jako mugol, tak łatwo mi się nie wywinie.
Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Zastanawia się, czyli mam szansę.
— No, chodź — nalegam. — Zobaczysz, czysta radość dzieciństwa. Każdy dzieciak o tym marzy.
— Tak się bawią mugolskie dzieci?
— Yhym! — Nie rozumiem sensu jego pytania, ale nie chce mi się tego drążyć. Łapię go za rękę. Jakaś część mnie rejestruje, że jest gładka, ciepła i przyjemna w dotyku. Ciągnę go ponownie do huśtawki, Malfoy drepcze za mną z zdezorientowaną miną, co chwilę zerkając na nasze złączone dłonie. Wolę nie zastanawiać się, co właśnie o mnie myśli. Po prostu nie mogę zdobyć się na to, żeby ją puścić. Nie chcę tego zrobić.
Fretka siada na plastikową huśtawkę i patrzy na mnie z przerażeniem. Teraz nasze dłonie nie są już złączone i czuję przeraźliwą pustkę, którą maskuję głupkowatym uśmiechem.
Popycham huśtawkę delikatnie, wznosząc Malfoya lekko w górę. Jego włosy błyszczą, gdy są rozsypywane przez wiatr. Odwracam wzrok zmieszany i skupiam swoje myśli na huśtaniu chłopaka.
— I jak? — pytam po chwili.
— Znośnie — odpowiada, ale w jego głosie słyszalne jest podekscytowanie. Plan zakończony sukcesem.
W końcu obaj siedzimy na swoich huśtawkach. Ja na poprzek odwrócony w stronę Malfoya, a on huśta się delikatnie, szurając butami po piasku. To zdumiewające w jak szybki sposób wyzbył się szacunku do ubrań. Chociaż możliwe, że nie uważa mugolskich rzeczy za godne dziedzica i arystokraty.
— Wychowałeś się tu?
Wzdycham cicho. Nie lubię opowiadać o dzieciństwie, naprawdę nie lubię. Już mam odpowiedzieć, że to nie jego zasrana sprawa, ale stwierdzam, że nie muszę być szczery. Nie mam obowiązku spowiadać się mu, jakby był księdzem. Mogę mu powiedzieć prawdę, ale zataić też pewne fakty.
— Mieszkam tutaj od pierwszego roku życia, więc tak. Prawie każde popołudnie spędzałem na tym placu zabaw.
— A kiedy lekcje? — pyta i unosi jasne brwi.
— Normalne dzieciaki nie mają lekcji etykiety. — Śmieję się.
— Sugerujesz, że jako dziecko byłem nienormalny?
— Wcale nie! — odpowiadam trochę za szybko. — U mugoli za lekcje możesz uznać obowiązki domowe. Wiesz, sprzątanie, pomaganie rodzicom...
— Zadania skrzatów domowych?
— Możesz tak na to patrzeć.
— Wolę lekcje.
— Chyba każdy by wolał, ale w niemagicznym świecie są one zbędne. A zresztą, takie życie jest nudne. Lepiej dodać mu trochę zabawy, nie sądzisz?
Przez chwilę milczy, by po chwili odpowiedzieć z lekkim wahaniem i niepewnością:
— Nie znałem takiego życia, dopóki mi go nie pokazałeś. Nigdy nie myślałem, że zwykłe zakupy czy jedzenie można spędzić w miły sposób. To naprawdę dziwne uczucie, tak nie przejmować się niczym.
— Mieć w dupie cały świat — przytakuję mu. — Genialne uczucie.
— Wiesz... Dziękuję, że mi je pokazałeś.
— Eeee... — Nie za bardzo wiem, co odpowiedzieć. Malfoy uparcie na mnie nie patrzy, skupiając się na karuzeli. - W końcu zobowiązałem się pomóc, prawda? Jako idealny przewodnik, nie mogłem tego zawalić.
Malfoy śmieje się cicho i odgarnia stopą piasek, kreśląc jakieś wzory.
— Do ideału sporo ci brakuje, Potty — przedrzeźnia się. — Ale źle nie jest.
Zastanawiam się, kiedy weszliśmy na taki stopień relacji. Od próby wzajemnego zamordowania przez wzajemną tolerancję do żartowania jak dobrzy znajomi. Szybko nam to idzie.
— Będę się starał z całych sił, my lord. Ukłoniłbym się, ale tak huśtawka jest zadziwiająco wygodna.
— Wręcz przeciwnie. Twarda i uwiera — spiera się Malfoy.
— Masz po prostu zbyt wysokie wymagania.
— Są normalne!
— Jasne, jasne. — Unoszę dłonie do góry, widząc, jak jego policzki różowieją. Łatwo daje się wyprowadzić z równowagi. — Nie powinieneś lepiej kontrolować swoich emocji?
— Kontroluję je doskonale — odpowiada dumnie.
— Właśnie widzę.
— Bo to twoja wina, Potter!
— Moja?
— Dokładnie, twoja.
— Niby jakim cudem?!
— Bo wyprowadzasz mnie z równowagi! Sprawiasz, że plączą mi się słowa i zapominam, co miałem powiedzieć! W dodatku zawsze musisz powiedzieć coś głupiego i nie wiem, jak mam się zachować. Zdzielić cię po tym pustym łbie czy wysłać do jakiejś szkoły dla niedorozwiniętych? Jesteś zagadką, Potter. I zupełnie nie wiem, dlaczego wywołujesz u mnie tak sprzeczne uczucie.
— Tak sprzeczne jak miłość i nienawiść?
Mrozi mnie wzrokiem.
— I widzisz? Nie da się z tobą normalnie.
Przewracam oczami i uśmiecham się lekko. Malfoy udaje obrażonego, ale na ustach błąka się niepożądany uśmiech. Jeśli się go bliżej pozna, to jest straszliwie przewidywalny. I dziecinny.
— Masz ochotę na loda? — pytam, wstając z huśtawki.
— Tylko żadnych podtekstów - mówi i idzie moim śladem.
— Nie śmiałbym — odpowiadam i zanoszę się śmiechem, w którym wtóruje mi Malfoy.
— Potter! — słyszę i momentalnie zamieram.
Dudley.
I jego banda.
Często tu przychodzą, to ich miejsce do przesiadywania. Jak mogłeś zapomnieć, idioto?!
Malfoy patrzy to na mnie, to na Dudleya, a ja mam ochotę zwiać.
— Koniec na dzisiaj. Jutro o tej samej porze? — Staram się, aby mój głos był słyszalny jedynie dla Malfoya.
— Co się dzieje? Kto to?
— Nikt ważny. — Nienawidzę tego strachu, ale Malfoy nie może zobaczyć zdenerwowanego Dudleya. Nie może się dowiedzieć o mojej sytuacji, chyba zapadłbym się ze wstydu pod ziemię.
— Twój nowy chłopak, Harry? A gdzie, jak mu tam, Ceasar? Cedrik? Rzucił cię? — Jego kumple wybuchają głośnych rechotem.
— Zazdrosny, grubasie? — Malfoy robi tę swoją arystokratyczną minę wyższości i patrzy na mojego kuzyna z pogardą. Ty sobie teraz pogawędzisz, Malfoy, a ja wyląduję w szpitalu, gdy się poskarży wujowi.
Chociaż może mina Dudleya jest warta kilku stłuczeń?
— Teraz grasz cwaniaka, Potter, ale... — Nie daję mu dokończyć, bo łapię Malfoya i zwiewamy. Jeśli nie chce odejść po dobroci, to pobawimy się w złego Harry'ego.
— Co ty wyprawiasz?! — wrzeszczy Malfoy przed hotelem i wyszarpuje dłoń z uścisku.
— Poproś rodziców o kolację i jutrzejsze śniadanie, albo kup sobie coś w spożywczym, ja muszę już iść — mówię na jednych wydechu i odchodzę, machając jeszcze na pożegnanie. Nie odwracam się, nie chcę widzieć miny Fretki.
— Potter! — wrzeszczy jeszcze.
— Do jutra!
Docieram do domu, modląc się, żeby Dudley jeszcze nie wrócił. Mam nadzieję, że Malfoy da sobie spokój i nie będzie dopytywał.
Otwieram drzwi i od razu słyszę głos wuja Vernona:
— Chłopcze!
Wychodzi z salonu i łapię mnie za ramię, by zaciągnąć do pokoju. Zostaję rzucony na ziemię i uderzam głową o ramę łóżka. Auć.
Kolejna fala bólu nadchodzi, gdy wuj kopie mnie w bok, a potem przestaję liczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top