piąta kropla cz. 1
Przede mną widnieje budynek Nory. Mimowolnie uśmiecham się na ten widok. Mam z nim tyle dobrych i lepszych wspomnień. To tutaj poznałem namiastkę rodziny, nie, w pewnym sensie Weasley'owie są moją rodziną.
– Chodźmy. – Tonks stuka różdżką w mój kufer, zdejmując Zaklęcie Kameleona i rusza przed siebie. Poprawiam okulary i idę za nią, rozglądając się i chłonąc wzrokiem zwyczajność. Brązowe i białe kury gdaczące i dziobiące ziemię, gnomy ukrywające się za krzakami żyjącymi własnym życiem i ta trawa, która wygląda zieleniej, gdy rośnie swobodnie.
– Harry! Kochaneczku! – słyszę, gdy tylko przekraczam próg domu. Zostaję złapany w niedźwiedzi uścisk pani Weasley.
– Dzień dobry, pani Weasley. – Dopiero słysząc te słowa, odsuwa się ode mnie i przypatruje wymizerniałemu ciału. Wyginam usta w uśmiechu, starając się wyglądać mniej mizernie, ale tej kobiety po prostu nie da się oszukać. Podpiera biodra rękami, a ja mam ochotę skulić się pod jej wszystkowiedzącym i przerażającym spojrzeniem.
– Czy ty cokolwiek jadłeś przez to lato? – Kulę się pod wpływem tego nieznoszącego sprzeciwu głosu. – Ale nie martw się, zaraz coś temu zaradzimy. – Uśmiecha się ciepło i zaprasza do kuchni.
– Tonks! Jak tam... – Mama Rona wita się z aurorką. Nie jestem w stanie usłyszeć dalszej części, gdyż zostaję objęty przez Hermionę. Burza brązowych włosów łaskocze mnie w szyję. Obejmuję przyjaciółkę mocno.
– Ciebie też miło widzieć, Hermiono.
– Harry, już przyjechałeś? – Z kuchni wychodzi Ron, przegryzając obsypane cukrem kruche ciasteczko. Mimowolnie burczy mi w brzuchu. Na szczęście dźwięk zostaje zagłuszony przez syk Hermiony:
– Mógłbyś przestać stwierdzać oczywiste fakty? – prycha niczym rozzłoszczona kotka i odsuwa się. – Dobrze cię widzieć, Harry.
– No co? – burzy się rudzielec, a ostatni kawałek ciastka znika w jego ustach.
– Długo tu jesteś? – pytam, zwracając się do Hermiony. Uśmiecha się i odpowiada:
– Kilka dni. Dopiero wczoraj dowiedzieliśmy się, że przyjedziesz. – Odgarnia zbłąkany kosmyk brązowych włosów, który po chwili znowu opada na opaloną twarz. – Jak wakacje?
– A jak miałyby być? – pytam. – Znośnie, ale wolałbym je spędzić z wami – odpowiadam trochę nieszczerze. Te dni spędzone z Malfoyem były wybawieniem i odskocznią od nieprzyjemnych myśli. Teraz śmierciożercy i Voldemort zejdą na pierwszy plan w rozmowach. Nie będę mógł pośmiać się z jego nieudolności i niewiedzy, ani nie poczuję tych ust na swoich.
Wzdycham cicho, a Hermiona przytula mnie ponownie, zapewne myśląc, że wspominam koszmarne wakacje.
– Och... Harry, jesteś. – Ze schodów schodzi Ginny z włosami związanymi w koński ogon na samym czubku głowy.
– Cześć, Ginny. – Uśmiecham się, na co odpowiada tym samym, co dziwne, nie rumieni się. – Jak wakacje? – pytam.
– W porządku. Fred i George przyjadą jutro, możemy zorganizować mecz.
– Pewnie. A gdzie są bliźniacy? – zwracam się do Rona.
– Założyli sklep – odpowiada. – Wiesz, myśleliśmy, że to wygłupy, ale mają lokal i wszystko... Zarabiają na tym kupę forsy. Jak będziemy robić szkolne zakupy na Pokątnej, możemy pójść sprawdzić, jak sobie radzą.
– Och, nie męcz go już tak, Ron – mówi Hermiona i kładzie dłonie na moich plecach, pchając w stronę schodów. – Harry jest pewnie zmęczony, chodźmy na górę.
Sprytnie, Hermiono. Odsunąć wszystkich niewtajemniczonych i przesłuchać biednego Harry'ego w obecności swojej i Rona.
Wchodzimy do pokoju Rona, gdzie ściany są zdominowane przez pomarańczowe plakaty jego ulubionej drużyny quidditcha – Armat z Chudley. Rudzielec kładzie się na jednoosobowe łóżko z narzutą koloru wściekłego i rażącego pomarańczu, gdzie jego płomienne włosy wydają się ciemne, a my z Hermioną sadowimy się na podłodze. Ja opieram głowę o łóżka, a Hermiona siada po turecku; między nogami trzyma książkę.
– Jak się czujesz, Harry? – pyta dziewczyna, wpatrując się we mnie czekoladowymi tęczówkami.
– A jak mógłbym się czuć? Syriusz, jedyna rodzina jaką miałem, nie żyje. Został zamordowany. To oczywiste, że czuję smutek i wściekłość, nienawiść do tej suki Bellatrix.
– Język, Harry, język – upomina mnie Hermiona, ale to raczej z zasady, że to złe i tyle. Nie wydaje się być oburzona, że tak nazywam Bellę.
Wzdycham tylko i pocieram bliznę. Przyzwyczaiłem się już do tego, że często boli i ostatnio dotykam jej odruchowo, coś w stylu nawyku.
– Sam-Wiesz-Kto? – pyta Ron z przerażeniem w oczach.
– Całe wakacje rzuca się, jakby wścieklizny dostał – odpowiadam, próbując obrócić to w żart. – Nie ma powodów do obaw.
– Powinieneś pójść do profesora Dumbledore'a. – Hermiona przypatruje mi się ze szczerym zmartwieniem. Uśmiecham się, chcąc ją podnieść na duchu; nie zasługuję, by smucili się z mojego powodu.
– To nie ma sensu, Hermiono... Przecież Dumbledore doskonale o tym wie.
– Ale...
– Daj spokój, Hermiono – wtrąca się Ron – Harry nie musi się mu spowiadać przecież. Ale Harry... miałeś, no wiesz, wizje?
– Nie. Ostatnio nie pamiętam swoich snów... oprócz jednego.
Przypominam sobie watę i chłopca, wzdycham i opowiadam ogólnikowo ten dziwny sen. Hermiona marszczy brwi i zamyśla się, jak to ona, a Ron drapie się po głowie.
– Nie ogarniam, zupełnie – mówi i drapie się po głowie długimi palcami.
– Sny nie zawsze muszą coś oznaczać – oznajmia Hermiona po zastanowieniu. – Mózg potrzebuje chwili odpoczynku, to po prostu twoja podświadomość, Harry. Nie istnieje coś takiego jak prorocze sny.
– Ale wizje... – zaczyna Ron, ale Hermiona mu przerywa:
– Pokazują teraźniejszość. Chyba nie wierzysz w te bzdury z wróżbiarstwa! Trewlony to stara oszustka!
– Którą bawi przepowiadanie mojej śmierci minimum dwa razy dziennie – śmieję się, a Ron z Hermioną po chwili mi wtórują.
Jakbym powrócił do czasów sprzed powrotu Voldemorta, myślę, zginając się od napadu dobrego humoru. Patrzę na roześmiane twarze moich przyjaciół, dla których ciągnę tę farsę – nie potrafię żałować podjętych decyzji. Wszystko, by utrzymać te uśmiechy i móc usłyszeć poprawiającą mnie Hermionę i Rona trajkotającego o quidditchu.
Myślę o tym wszystkim również, gdy leżę na podłodze rozwalony na granatowym materacu, wsłuchując się w cykanie świerszczy. Otwarte okno wpuszcza do środka nocne powietrze, ale i tak jest duszno i nie potrafię zasnąć.
Ciekawe co robi Malfoy? Jak bardzo się wkurzył? Zapewne czeka mnie jego długa tyrada, jak się spotkamy, ale i tak nie mogę się doczekać momentu, gdy go zobaczę. Wiem, że to nie będzie przyjazna i przyjacielska pogawędka, ale i tak fantazjuję o tych wargach ocierających się o moje.
Następnego dnia budzi nas pani Weasley. Schodzę do kuchni wraz z ziewającym Ronem, który od razu chwyta grzanki i kiełbaski. Siadam na przeciwko Hermiony, której rano włosy wydają się jeszcze bardziej napuszone.
– Dzień dobry – witam się ze wszystkimi na raz i chwytam najbardziej przypieczoną grzankę, jaką potrafię dojrzeć.
– Dzień dobry, dzień dobry. – Pan Weasley wychyla swoją głowę znad Proroka Codziennego, by mi odpowiedzieć i zaraz wraca do lektury.
– Coś ciekawego piszą? – pytam. Muszę w końcu zacząć prenumerować jakąś informacyjną gazetę, nie wiem zupełnie nic o posunięciach Voldemorta.
– Harry – rozlega się upominający głos mamy Rona – to nie są rzeczy dla dzieci. Was to nie dotyczy – dodaje łagodniejszym tonem.
Mam ochotę parsknąć śmiechem prosto w parującą herbatę, a jednocześnie wykrzyczeć wszystkie swoje żale i smutki. Nie dotyczy mnie? Zabawne, to się pani udał żart, pani Weasley.
– Wszystko w porządku, Harry? – pyta Ginny, pochylając się w moją stronę. Zauważam, że ma na sobie błękitną piżamę w żyrafy i uśmiecham się ciepło. Ciekawe jak Malfoy by w niej wyglądał?
– Jak najbardziej.
– Zginęło dwóch członków Zakonu Feniksa – mówi pan Weasley, przewracając stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top