ósma kropla cz.2

Rano zostaję obudzony przez panią Pomfrey, by zrobić badania i przyjąć dzienną dawkę eliksirów.

Promienie słońca wpadają przez okno, sprawiając, że Skrzydło Szpitalne wygląda jeszcze jaśniej niż zwykle. Mrużę oczy, a pielęgniarka pyta:

– I jak się czujesz?

– W porządku, naprawdę – odpowiadam szczerze.

– Żadnych zawrotów głowy? – dopytuje się podejrzliwie i rzuca na mnie jakieś zaklęcie.

– Nic a nic. Jestem zdrów jak ryba.

– Nie przesadzajmy, panie Potter. Nadal pan jest osłabiony i niedożywiony, martwię się też o pana głowę...

– Nie ma powodu. Jak dla mnie to mógłbym już iść na lekcje.

– Co to, to nie! – oburza się. – Musisz nabrać sił. Zaraz przyniosę ci śniadanie i kolejną porcję eliksirów, których nie wolno brać na czczo.

Wzdycham cicho i kładę się na wznak na łóżku, wiedząc, że to będzie długi tydzień. Naprawdę nic mi nie jest, czuję się w porządku, może lekko otumaniony, ale w porządku. Byłbym w stanie wysłuchać wykładu McGonagall ze zrozumieniem czy nie wysadzić kociołka na eliksirach... zbyt szybko.

Gdy jem obfite i odżywcze śniadanie, które przyniosły skrzaty, do Skrzydła Szpitalnego wręcz wpada zdyszana Hermiona. Jej policzki są zaróżowione, a włosy przyklejają się do spoconej twarzy. Jedynym słowem: wygląda jak po przebiegnięciu maratonu.

– Biegłaś tutaj całą drogę? Coś się stało?

– Nie, nic...Zupełnie nic. Chciałam po prostu... zobaczyć, czy... wszystko z tobą w porządku – mówi, starając się uspokoić zdyszany oddech.

– Chcesz trochę? – pytam, widząc wzrok, jakim obdarza jajecznicę i grzanki. Hermiona przełyka ślinę i nieśmiało kiwa głową.

– Więc co się stało? – pytam, gdy wszystkie talerze są puste. Hermiona wyciera usta pomarańczowe od soku dyniowego rękawem szaty i spuszcza wzrok.

– Pewne komplikacje...

Marszczę brwi. Nie, nie mógłby...

– Malfoy? – pytam zaintrygowany, licząc w duchu, że to nie on.

– Malfoy? – dziwi się. – Nie, tym razem nie o niego chodzi. Po prostu wczoraj wydarzyło się coś dziwnego, znaczy ktoś mnie o coś spytał, a ja powiedziałam, że odpowiem mu dzisiaj – rumieni się – ale zupełnie nie mam pojęcia, nie mam cholernego pojęcia, co mu odpowiedzieć. – Patrzy na mnie zrozpaczona i wygina swoje palce.

– Czyli uciekasz przed chłopakiem, który spytał, czy nie chciałabyś się z nim umawiać, tak? Dobrze zrozumiałem.

– Tak – mamrocze żałośnie. – Eryk jest miły i mądry, i inteligentny i naprawdę, możemy rozmawiać ze sobą dość swobodnie, ale... ja nie wiem, czy to jest miłość.

– A czy musi? – Hermiona wzrusza ramionami i ponownie wygina palce tak mocno, że aż strzelają kości. – Przestań tak robić, mam wrażenie, jakbyś chciała połamać wszystkie palce w ręce. Kto wtedy pożyczy mi notatki, hm?

Wreszcie pojawia się u niej lekki uśmiech.

– Jeśli nie chcesz się z nim umawiać, to tego nie rób. Ale jeśli chciałabyś, ale boisz się reakcji innych, to zgódź się.

– Myślisz, że to będzie w porządku wobec was? Pamiętasz Rona w czwartej klasie?

– Zostaw tego idiotę mi – odpowiadam. Hermiona śmieje się cicho i przytula z całej siły.

– Przyniosę ci notatki po lekcjach – mówi tylko i wybiega.

Więc Hermiona ma chłopaka... Zapowiada się zakręcony rok szkolny. Ciekawe czy to, co czuję przy Malfoyu to miłość? Raczej wytchnienie od obowiązków, wykorzystujemy siebie nawzajem dla egoistycznych pobudek, choć do niedawna nie byłem świadomy ich istnienia.

Wzdycham zmęczony niezdecydowaniem i tym, że nie potrafię określić swoich własnych uczuć. Chciałbym zobaczyć tego kretyna, to pewne. Chciałbym go przytulić, może nawet i pocałować, ale wszystkie te pragnienia wymagają z mojego zagubienia, a nie z miłości. Zresztą... kochać Dracona Malfoya? Co za biedak chciałby skazać się na taki los?

Wieczorem w odwiedziny przychodzą Ron z Hermioną.

– Ten Malfoy to zadufany w sobie arystokrata, który powinien wykąpać się w smoczym łajnie. Może to starłoby z jego twarzy ten krzywy uśmiech – mówi mściwie Ron.

– Co takiego zrobił? – pytam zaintrygowany i odkładam na półkę skopiowane zaklęciem notatki na pergaminach.

– Jak nie ma ciebie, to uwziął się na nas jeszcze bardziej. Co chwile dopytuje, czy teraz zostałem przywódcą trio, a potem dodaje, że nie, to niemożliwe, bo jestem za biedny i rudy. I ciągle wyzywa Hermionę!

– Przecież to dla niego normalne – stwierdzam tylko.

– A nie mówiłam? – Ron przewraca oczami. – Dramatyzujesz.

– Ja? Ja dramatyzuję? A kto dzisiaj zwiewał przed Tudorem?

– To całkowicie inna sprawa!

– Jasne – mamrocze Ron i zakłada ręce na piersi.

– Jak tam pierwszy dzień lekcji? – pytam, próbując odwieść ich od kłótni.

– Szósta klasa zapowiada się genialnie pod względem materiału! Przeczytałam już transmutację i eliksiry i to, czego będziemy się uczyć bardzo przyda się na OWTM-ach!

– Stary, ile my wolnego mamy! Tyle okienek w planie lekcji nigdy nie widziałeś!

– Rezerwuję sobie partyjkę szachów z tobą – mówię.

– A nawet i dwie, w końcu będziesz potrzebował rewanżu, jak z tobą wygram – szczerzy się Ron.

Wieczór upływa na rozmowach. Hermiona skrobie na kolanach konspekt wypracowania z Obrony Przed Czarną Magią, gdy w tym czasie Ron jęczy, że Snape jest tyranem i już pierwszego dnia coś zadaje. Potem przychodzą Ginny z Nevillem.

– Jak się czujesz? – pyta siostra Rona.

– Wybacz, że nie przyszliśmy wcześniej – mówi zaraz po niej Neville.

– Nie mam wam tego za złe – uśmiecham się – nic mi nie jest, naprawdę. Pani Pomfrey dramatyzuje trochę. – Po wypowiedzeniu tego zdania, rozglądam się z uwagą, czy aby na pewno tego nie usłyszała.

– To dobrze. – Ginny uśmiecha się promiennie, a ja nie mogę powstrzymać się od myśli, że jej uśmiech jest uroczy i taki pełen radości i życia.

– Harry, kiedy wracasz na lekcje? – pyta Neville. – Mamy naprawdę ciekawe rośliny na Zielarstwie i szkoda by było, gdybyś je przegapił. Najlepiej zobaczyć je na żywo, gdy pani Sprout je opisuje.

– Myślę, że za parę dni powinienem już siedzieć z wami w klasie.

– To super, w ogóle Harry, wiedziałeś, że rosiczka jest po części magiczną rośliną? Istnieje odmiana, która...

Zasypiam, zanim zdąży dokończyć. Nie wiem, czemu zwykłe rozmowy tak mnie zmęczyły. We śnie jest mi zimno. Czuję kamienną podłogę i wilgoć spływającą po ścianach; jej stęchły zapach. Przytłacza mnie ciężkie powietrze.

Wślizguję się do wielkiej sali i owijam wokół ozdobnego tronu z czarnego marmuru. Czerwone oczy Voldemorta błyszczą w ciemnościach.

– Lucjuszu – syczy – wszyssstko gotowe? – To jego syczenie, gdy mówi po angielsku jest irytujące. Chcę zatkać uszy, ale orientuję się, że nie mam rąk. Jestem wężem.

– Tak, panie. – Szukam wzrokiem starszego Malfoya. Znajduję go pod ogromnymi drzwiami; stoi w cieniu, skrywając twarz kapturem, ale nie ma maski. – Twoja armia już czeka. Jesteśmy gotowi wziąć odwet.

– Nich ci głupcy poczekają... Pokażę im siłę Lorda Voldemorta! Chodź, Nagini, moja towarzyszko, czas wyczyścić brud z Bristolu.

Budzę się cały spocony i pierwsze, co robię, to sprawdzam, czy mam ręce. Gdy wszystkie moje kończyny zostają znalezione, odrzucam mokrą kołdrę i biegiem ruszam do gabinetu dyrektora, mając nadzieję powstrzymać masakrę.

Zatrzymuję się przed chimerą, jest mi zimno w stopy, nie mogę skupić się, by wymyślić dobre hasło. Wszystkie nazwy słodyczy, jakie wypowiadam są złe, niewłaściwe. Dlaczego, na Merlina, nie pasują?!

– Harry? – Skąd tutaj Dumbledore? Może wyszedł, bo mnie zobaczył (może są tu jakieś bariery?).

– Panie profesorze! – mówię na jednych wydechu, jeszcze zdyszany po biegu przez cały zamek. Jest ciemno, środek nocy, ale nie jestem śpiący. Adrenalina krąży w żyłach, pobudzając do działania. – Bristol! Voldemort atakuje Bristol!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top