dwudziesta pierwsza kropla
Hogwart wita mnie ponurą pogodą, nauczyciele stosem testów. Z westchnieniem przeciągam się, z całej siły usiłując nie ziewać, co jest naprawdę trudne. Trelowney właśnie opowiada niestworzone historie o symbolice każdego cholernego liścia każdej cholernej rośliny, a ja mam ochotę walić głową w ławkę. Zamiast tego kładę ją delikatnie i wpatruję się w szklaną kulę, w środku której wiruje mleczna mgła. Wydaje mi się, że widzę tam kogoś wysokiego z wodnistymi oczami patrzącymi prosto na mnie z udręką, widzę krzyczącego Malfoya; jego ręka drży, gdy trzyma różdżkę wyciągniętą i wycelowaną widocznie w kogoś. Z oparów mgły wyjawiają się czerwone oczy błyszczące niczym rubiny. Śliska skóra węża oplata czyjeś szerokie ramiona, trupia ręka wciąga Tonks pod wodę, widzę tylko błysk różu, po czym znika w odmętach zielonej wody.
Mrugam i podnoszę się gwałtownie.
– Co jest? – półgębkiem szepcze do mnie Ron.
– Wydawało mi się... – zaczynam, ale opamiętuję się w połowie zdania. Przecież to niedorzeczne, żebym cokolwiek tam zobaczył. – Zresztą nieważne. Chyba mam omamy przez tę senność.
– Rozumiem cię, stary. Mam dokładnie tak samo.
Po wróżbiarstwie kierujemy się na eliksiry, które upływają dość spokojnie. Snape odebrał mi tylko pięć punktów za źle pokrojone korzonki mandragory i spędza większość czasu przy biurku, zawzięcie coś notując. Tylko podnosi głowę i przygląda się pracującym uczniom spojrzeniem, którego nie powstydziłby się sam bazyliszek.
Wracam do uważnego mieszania eliksiru. Niestety jego barwa jest zbyt ciemna i raczej już nic nie uratuję, ale może załapię się przynajmniej na Zadowalający.
– Ej, Potter! – Odwracam się do tyłu, słysząc głos Malfoya.
– Chcesz czegoś konkretnego czy jak zwykle zawracasz dupę, bo się nudzisz? – syczę i z obawą zerkam na Snape'a, ale na szczęście dalej coś pisze.
– Zgadnij.
Zaniepokojony zerkam na swój bulgoczący kociołek, ale barwa eliksiru nie zmieniła się, czyli nie wrzucił tam jakiegoś składnika. O co mu chodzi?
Postanawiam go zignorować, ale teraz nie potrafię skupić się na pracy. Może to właśnie było jego celem?
– Potter! – Ponownie rozlega się jego głos. – Boisz się mnie?
– Jeszcze czego, Malfoy. – O co mu chodzi z tymi głupimi pytaniami?
Już więcej nic nie mówi na lekcji, za to szturcha mnie ramieniem, gdy wszyscy wychodzą z klasy. Mrożę go wzrokiem, na co tylko uśmiecha się drwiąco.
– Nie przejmuj się nim – próbuje pocieszyć mnie Hermiona. Uśmiecham się tylko do niej i przyśpieszam kroku, czując burczenie w brzuchu.
– Na poprawę malfoyowego humoru najlepsze są zapiekanki. – Ron podaje mi gorący półmisek.
W trakcie posiłku dostaję informację, że mam stawić się w gabinecie dyrektora. Czyżby chodziło o horkruksy?
– Czego może chcieć? – pyta zaintrygowany Ron.
– Nie mam pojęcia – odpowiadam, przeklinając obietnicę złożoną Dumbledore'owi. – Nie napisał.
– Może chodzi o twoje treningi – dedukuje Hermiona. Grzebie widelcem w talerzu, robiąc z jedzenia papkę.
– Coś się stało? – dopytuję się. Nie wygląda za dobrze. Gdy słyszy moje pytanie, wbija widelec z całej siły w drewniany stół.
– To takie frustrujące! – Marszczy brwi.
– Ale co?
– Jak mam nie walczyć?!
– Ale kto ci zabrania? – pytam zdziwiony.
– Faceci – prycha. Pakuje książkę, którą czytała podczas posiłku, do torby, zakłada włosy za ucho i odchodzi szybki krokiem. Przy wyjściu dogania ją Eryk, z którym wdaje się w burzliwą dyskusję.
– Już mu współczuję – mówi Ron i na powrót zajmuje się jedzeniem.
Po lekcjach udaję się do gabinetu dyrektora. Droga się dłuży, gdy lawiruję między biegającymi pierwszorocznymi. Skokiem omijam uciekającą przed kotem wielką, brązową ropuchę i wbiegam na długie schody. O mało nie zapominam o znikającym schodku, więc przez dziesięć sekund próbuję złapać równowagę.
Pod chimery strzegące przejścia docieram zdyszany i czerwony na twarzy, Hogwart to dom wariatów. Kochany i cudowny dom wariatów, który jest najwspanialszym domem świata. Wypowiadam hasło, które było zapisane na notatce i po minucie stoję przed drzwiami. Są uchylone, ale i tak pukam dwa razy.
– Wejdź, Harry. – Wita mnie miły głos dyrektora. – Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię wezwałem – kontynuuje, gdy zajmuję miejsce.
– Horkrusky – odpowiadam jednym słowem. Mój głos rozbrzmiewa w gabinecie, odbijając się od metalowych urządzeń. Dumbledore kiwa poważnie głową, potwierdzając moje przypuszczenia – to nie będzie rozmowa o cytrynowych dropsach.
– Chciałem z tobą dokładniej omówić sen, bo widzisz, Harry, mam teraz całkowitą pewność, że w jakiś sposób pochodził od Voldmorta. Może od cząstki duszy w tobie, w każdym razie informacje, jakie uzyskaliśmy są jak najbardziej prawdziwe... i cenniejsze od złota.
– Skąd pan wie?
– Czytałeś może ostatnio Proroka Codziennego? – pyta z błyskiem w oku.
– Chyba tak... Znaczy na święta coś słyszałem, było włamanie do Gringota.
– Dokładnie, Harry, dokładnie.
– Wysłał pan kogoś, aby ukradł horksurka?
– Uprzednio włamawszy się do grobu pani Bellatriks Lestrange, kradnąc jej włos i używając go, oszukać gobliny? Krótko mówiąc: tak.
Przez chwilę wpatruję się w dyrektora oniemiały, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem.
– Ale że... Nie robi pan sobie ze mnie jaj w tym momencie?
– Jakbym śmiał. To co mówię to najczystsza prawda, spytaj panów Weasley, jeśli chcesz dowiedzieć się szczegółów.
– Wysłał pan tam Freda i George'a?! – Nic nie mogę poradzić na to, że mój głos jest troszkę zbyt głośny, ale to wszystko brzmi tak nierealnie i absurdalnie.
– Zgłosili się na ochotników, w dodatku przedstawili sensowny plan, który, jak możesz zobaczyć, przyniósł nieoczekiwanie skuteczne rezultaty.
Czuję gorzki posmak w ustach, gdy zdaję sobie sprawę, że mogli zostać złapani. Wypełnia mnie poczucie winy, że od razu pytam o horkruksa.
– I znaleźli go? Został zniszczony?
Dumbledore wyciąga czarną czarkę z pęknięciem równo na godle z borsukiem. Przełykam ślinę, wpatrując się w zniszczony horkruks. Ten nie woła magią, nie przyzywa ani nie kusi, w końcu dusza została unicestwiona. Spalony metal i tyle. Nie ma już wielkiego znaczenia.
– Czyli... ile zostało? – Próbuję zliczyć te wszystkie, o których wiem. Dziennik, pierścień, diadem, medalion no i czarka... Co było jeszcze we śnie?
– Wąż.
I ja, odpowiadam sam sobie.
– Czyli będzie przy Voldemorcie?
– Możliwe, ale jedna rzecz się nie zgadza. W twoim śnie była jaskinia. – Kiwam głową, przypominając sobie mokre ściany i jezioro. – Myślę, że albo tam ukryta jest Nagini, albo jeszcze jeden horkruks, o którym nie wiemy. Jesteśmy zmuszeni przeszukać to miejsce.
– Kiedy? – pytam.
– W najbliższą sobotę.
– Będę musiał odwołać trening quidditcha – mówię szeptem. Za szybko, za szybko! Przecież jeśli zniszczymy tego horkruksa, zostanę tylko ja... Nie chcę umierać już, nagle, bez pożegnań.
– Będziesz musiał – przytakuje mi dyrektor. – Przykro mi, chłopcze.
Mam ochotę prychnąć, tupnąć nogą, wydrzeć się na niego, rozpłakać, skulić na łóżku, pocałować Draco i uprawiać z nim dziki seks. W zamian spuszczam tylko głowę i zaciskam zęby.
– Poślę po ciebie. A teraz – wstaje ciężko z krzesła i rzuca mi smutne spojrzenie – ciesz się życiem.
– Taki mam zamiar, panie profesorze.
♦♦♦
– Chodź do Pokoju Życzeń – szepczę w czwartek Malfoyowi, który czyta książkę o eliksirach w bibliotece i wychodzę, porzucając zapach starych książek.
Draco znajduje mnie siedzącego na szarej kanapie i przypatrującego się ogniu płonącemu w marmurowym kominku.
– Coś się stało? – pyta na wstępie i siada obok mnie.
– Stęskniłem się – odpowiadam tylko, ukrywając prawdę głęboko w środku, i całuję go delikatnie w usta; zaledwie delikatnie je muskam, ale przez całe moje ciało przechodzi gorąca fala pożądania.
– Teraz to na pewno wiem, że coś się stało. – Malfoy odsuwa się ode mnie na niewielką odległość i spogląda z pytaniem wymalowanym na twarzy. Wzdycham lekko i chwytam jego dłoń. Przez chwilę bawię się gładkimi i szczupłymi palcami, aż w końcu mówię:
– Mam głupie przeświadczenie, że ta cholerna wojna niedługo się skończy.
– Pocałowałbym Dumbldeore'a, gdyby to była prawda. – Uśmiecham się lekko na te słowa. Stres odbiera mi zdrowy rozsądek, nie chcę, żeby Draco teraz żartował, chcę, aby mnie wysłuchał. Czy to takie trudne?
– Co jeśli będzie bitwa, a my zostaniemy zmuszeni, by walczyć po przeciwnych stronach?
Draco przez chwilę milczy, ale gdy się odzywa, jego głos brzmi pewnie.
– Jeśli, ale tylko jeśli, ta bitwa będzie decydującą... stanę po twojej stronie. – Napierające zewsząd uczucia odbierają mi na moment głos. Jednocześnie chcę go przytulić, całować bez opamiętania, krzyczeć, że jest nieodpowiedzialny i rozpłakać się ze szczęścia.
– Chciałeś chyba powiedzieć, że staniesz po stronie Dumbledore'a – mówię zamiast tych wspaniałych zdań układających się samoistnie w mojej głowie. Kocham cię. Dziękuję.
– Nie. Chciałem powiedzieć dokładnie to, co powiedziałem. – Bierze moją twarz w obydwie dłonie i spogląda prosto w oczy. – Nie obchodzą mnie inni, Potter. Jesteś tylko ty i ja. Tylko my liczymy się na tym cholernym świecie. Wszyscy są egoistami – więc i my nimi bądźmy. Pierdolmy tę wojnę, Czarnego Pana, Dumbledore'a i Ministerstwo Magii. Zaszyjmy się gdzieś pośród mugoli, tylko ty i ja. Ty i ja. Bez rodziny i tylko wymagających ideału przyjaciół.
Nie mogę powiedzieć mu prawdy, nie mogę odrzucić też targających mną uczuć, więc po prostu całuję go mocno. Bierze to chyba za tak, bo mruczy i z zapamiętaniem oddaje pocałunek.
Stękam cicho, gdy naprężam obolałe mięśnie po treningu z Moodym. Przenoszę mokre pocałunki na szyję Malfoya, który wygina się pod wpływem dotyku. Delikatnie obcałowuję linię szczęki, by powrócić do miękkich ust.
Z naszych ust wydobywają się westchnienia przyjemności, gdy pozbawiamy się ubrań. Guzik za guzikiem, krawaty zostają rzucone za obszerną sofę. Skarpetki leżą na miękkim, fioletowym dywanie.
Obcałowuje każdą bliznę na moim ciele. W zamian ja śledzę językiem Mroczny Znak, co spotyka się z jego wzdrygnięciem, a potem czuję lekkie ugryzienie w ucho.
Chiche westchnienia mieszają się z jękami rozkoszy, gdy pogrążamy się w pożądaniu. Delikatny dotyk, żadnemu z nas nigdzie się nie spieszy. Fascynujące spojrzenie zamglonych oczu, opuchnięte od pocałunków wargi, wszechogarniający gorąc i śliska od potu skóra.
Chcę powiedzieć, że go kocham, ale przebłysk rozsądku mi tego zakazuje, w zamian skupiam się na obojczyku.
Gdy myślę o tej nocy pamiętam właśnie ciepło i bezgraniczny smutek pomieszany z wonią róż stojących w szklanym wazonie. Tak bardzo chcę wyznać mu swoje uczucia, ale nie jestem gotowy. I nie będę. Los zaplanował dla mnie zbyt krótkie życie.
♦♦♦
Wieczory w wieży Gryffindoru przepełnione są śmiechem i ciepłem płynącym z wesoło trzaskającego ognia w kominku. Zerkam za okno, pada śnieg. Jakoś sprawia to, że uśmiecham się smutno. Z westchnieniem odwracam wzrok i skupiam się na szachownicy. Mój ruch. Jeśli zbiję wieżą tego piona, który aż się prosi o to, będę na celowniku królowej. Nie mam co liczyć na łut szczęścia, że Ron nie zauważy tego ruchu. Zauważy na sto procent. Z westchnieniem przesuwam więc wieżę, zbijając piona. Bo co to za gra bez ryzyka?
Ron z cwanym uśmiechem zabiera moją wieżę.
– Szach. – Z niepokojem zerkam na szachownicę. Królowa stoi na wprost króla, nie przewidziałem tego. Cofam się po ukosie. Robiąc ten manewr, nie zauważam laufra, który zastawia mi drogę ucieczki.
– I mat – wyręczam Rona. – Koniec na dzisiaj? – Przeciągam się, czując senność.
– Jeszcze jedna partia, co ty na to? – Nie potrafię odmówić, więc Ron różdżką ustawia figury na właściwych pozycjach.
Hermiona siedzi na obszernym fotelu obok nas z podkulonymi nogami i czyta opasłe tomiszcze, które nazwała lekką lekturą na zabicie czasu. Na podłodze przed kominkiem Dean i Seamus grają w Eksplodującego Durnia, więc co chwilę moich uszu dochodzi odgłos wybuchu i śmiechy. Neville rozmawia z Colinem o zrobieniu zdjęć do jego albumu zielarza. Ginny leży na sofie i przypatruje się wszystkim po kolei; uśmiecha się, gdy zauważa mój wzrok. Lavender i Patrivi chichoczą na bliźniaczych fotelach i zmieniają sobie nawzajem kolor włosów. Lily rozmawia z Demelzą na podłodze, obok nich bracia Bradley grają w karty. Fion uczy się zawzięcie eliksirów, ignorując czarnego kota, który łasi się po pieszczoty.
Rozgrywka z Ronem kończy się tak samo szybko jak poprzednia i z takim samym wynikiem – moją sromotną klęską. Przyjaciel uśmiecha się z wyższością i zbiera figury.
– Odrobiliście pracę domową z zielarstwa? – pyta Hermiona, śledząc nas uważnie wzrokiem, jakby doszukiwała się kłamstwa czy choćby śladu oszustwa na naszych twarzach.
– Zrobiliśmy wczoraj – odpowiadam za nas dwóch. – Możesz sprawdzić jak chcesz.
– Chyba jestem na to za bardzo zmęczona. – Przeciąga się i ziewa szeroko, zakrywając usta dłonią. – Pójdę już. Dobranoc. – Zatrzaskuje książkę i wchodzi po schodach do dormitorium dziewcząt.
– Też idziemy spać? – pytam Rona, na co ten kiwa głową.
Jeszcze raz zerkam na oświetlony Pokój Wspólny Gryfonów i panujący w nim przyjemny hałas. Neville macha do mnie z nieśmiałym uśmiechem, więc odpowiadam tym samym i kieruję się na schody. Za oknem sypie śnieg, pokrywając dachówki na wieży białym puchem. Hogwart zimą wygląda pięknie. Z mocnym postanowieniem wychodzę z wieży Gryffindoru, zostawiając Rona w ciepłym łóżku i kieruję się na zewnątrz z Błyskawicą w dłoni.
Boisko do quidditcha wręcz lśni pod warstwą błyszczącego śniegu. Obręcze wyglądają tak samotnie, a trybuny są opustoszałe, przykryte białą warstwą puchu. Wznoszę się parę metrów nad ziemię, spoglądając z góry na krajobraz.
Jest zimny wieczór, więc moje palce marzną zaciśnięte na trzonku miotły, ale widok wart jest tego niewielkiego cierpienia. Księżyc wisi samotnie nad Hogwartem, który świeci się milionami świec, a ja potrafię tylko zachwycać się zamkiem i kontrastem ciemnych ścian z jasnym śniegiem.
Wzbijam się w górę; mroźny wiatr wpada do oczu, więc je mrużę. Oddycham szybko, zwiększając prędkość. Policzki pieką od mrozu, serce łomocze, ale jestem szczęśliwy. Tak bardzo szczęśliwy jak może być człowiek w mojej sytuacji. Człowiek, który żyje ze świadomością, że najprawdopodobniej jutro pożegna się ze swoim życiem.
Nie potrafię sprecyzować swoich uczuć. Powinienem być smutny i rozgoryczony, ale chyba czuję ulgę. Koniec. Nareszcie koniec życia ciągłym treningiem i walką. Czeka mnie ostatnie zadanie, po którym odpocznę. Będę zwykłym Harrym, więc problemy magicznego świata nie będą mnie już obchodziły.
W zaświatach powiem Draco, że go kocham. Myśl o Draco mrozi mój umysł, sprawiając, że oczy pieką od łez. Czy muszę go zostawiać? Nie zasługuję na jeszcze chwilkę z nim?
Nie. Voldemort mnie naznaczył i tylko ja mogę go pokonać. Zrobię to, ocalę ważne dla mnie osoby.
Z westchnieniem wyciągam z kieszeni karteczkę i rozwijam ją zaczerwienionymi, zziębniętymi palcami. Napisane jest, bym przyszedł jutro po lunchu do gabinetu dyrektora. Przymykam oczy. To się wreszcie skończy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top