druga kropla cz. 2

Docieramy do drzwi od Malfoyowego pokoju. Właściciel nie wie, do czego służy klucz, więc wyręczam go i przekręcam metal, otwierając drzwi.

Pomieszczenie jest schludne i przyjemnie urządzone: łóżko z białą pościelą, na którym się sadowię, mała kuchnia z niezbędnymi sprzętami, drzwi do łazienki, stół i dwa krzesła, jakieś szafy, czarny dywan pośrodku. Podsumowując, zwyczajny hotelowy pokój, co tłumaczy skrzywioną twarz Malfoya.

– Łóżko masz genialne – mówię, klepiąc miejsce obok siebie. Chcę trochę poprawić mu nastrój. Zły Malfoy oznacza wyżywanie się na biednym Harrym w postaci niezbyt miłych epitetów.

– To propozycja, Potter? – pyta z ironicznym uśmiechem. Wzdycham, czerwieniąc się trochę. Co siedzi w głowie tego zboczeńca? Ech...

– O-oczywiście, że nie!

– Rumienisz się, Potty, więc może jednak? – To ja mu chcę poprawić humor, ale nie, Pan Malfoy Wielki nie potrafi powstrzymać się od drwin.

– Skończ z tymi głupimi insynuacjami!

– Jesteś nawet znośny, gdy masz takie czerwone policzki – mówi i siada obok mnie. Czuję, jak moje policzki robią się jeszcze bardziej czerwone. Potter, weź się w garść! Patrzę na jego bladą twarz, na iskierki w zazwyczaj martwych oczach i myślę, że rozbawianie Malfoya jednak się udało.

– Malfoy!

– Więc co teraz? – pyta mnie, wpatrując się w sufit. Może pyta o te poważne sprawy, ale nie potrafię o nich rozmawiać, po prostu nie.

– Potrzebujesz jedzenia. Czyli idziemy na zakupy!

Może mam halucynacje z powodu utraty krwi, ale czy na wspomnienie o zakupach nie zaświeciły mu się oczy? Jak dziecku, któremu obiecano dodatkowy prezent pod choinkę.

– No chodź! – mówi i ciągnie mnie za rękę. Mocny uścisk jest przyjemnie ciepły.

Zostaję wyciągnięty przez drzwi, oczywiście potykam się po próg, ale to mi przypomina, że powinniśmy je zamknąć.

– Czekaj – mamroczę i przekręcam klucz. Chowam go w kieszeni i spoglądam na zniecierpliwionego chłopaka. – To przeciw włamaniu, żeby cię nie okradli – tłumaczę.

Malfoy mnie nie słucha, tylko zbiega po schodach. Patrzę na niego i uderza we mnie myśl, że nadal jest w czarodziejskich szatach.

– Czekaj! – krzyczę i biegnę za nim. Słyszę jego śmiech lekko przytłumiony przez zadyszkę. Doganiam go po kilkunastu stopniach. Zbiegam na jedną z klatek schodowych i obracam się twarzą w jego stronę.

– Wiesz przynajmniej, gdzie masz iść? – pytam, szczerząc zęby. Zatrzymuje się w półkroku i mówi:

– Szczegóły. Ważne, że ty wiesz.

Policzki ma lekko zaróżowione, jakby przyprószone pudrem, oczy wyglądają na zaczarowane z tymi świecącymi iskierkami. Jednym słowem, wygląda jakby dobrze się bawił. Uciekając przede mną. Super, Malfoy. W tym momencie dociera do mnie, jak bardzo się zmienił. Albo tak naprawdę go nie znałem, bo prawdziwą osobowość skrywał za maską śmierciożercy.

– Jednak najpierw powinniśmy się udać po ubrania dla ciebie.

– Z tymi jest coś nie tak? – pyta i spogląda na swoje szaty.

– Zupełnie w porządku – zapewniam go – ale nie dla mugoli.

Po przymierzeniu dosłownie milionów par T-shirtów, bluz i jeansów w końcu wychodzimy obładowani torbami. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że było nawet zabawnie. Malfoy co rusz znikał w przebieralni, widząc chodź jedno skrzywienie na mojej twarzy, by pojawiać się w koszuli o innym odcieniu zieleni.

Nie odbyło się bez dziwnych spojrzeń i drwin z mugolskiego stylu i zupełnego braku gustu, jak to ujął Malfoy.

Zabawnie było, gdy przymierzał różowe koszulki z jednorożcami, to cud, że zdołałem go przekonać do zakupu paru. Nie mogłem przestać się chichotać na myśl, co powiedziałby Lucjusz Malfoy, widząc syna w koszulce z napisem: I'm a unicorn. Ale Draco stwierdził, że nie ma nic złego w byciu jednorożcem. Nie miałem serca wyprowadzać go z błędu.

– W którą stronę sklep ze słodyczami? – pyta Malfoy po odniesieniu toreb z cuchami do pokoju i przebraniu się w coś stosownego dla mugoli. Jak dla mnie kupił ich stanowczo za wiele, ale gdy to powiedziałem, nakrzyczał na mnie, że niby się nie znam. Jaasne...

– Za rogiem – mówię i kieruję się do marketu, nie czekając aż Pan Arystokrata za mną ruszy. Za chwilę mnie dogania z oburzeniem na twarzy, że go zostawiłem.

Nie mogę się oprzeć, by nie spojrzeć na jego minę, gdy drzwi otwierają się automatycznie. Mało brakuje, by nie rozdziawił ust ze zdziwienia.

– Mugolska magia – mówię ze śmiechem i wchodzimy do sklepu.

Słodycze zajmują prawie trzy długie regały. Regały pełne czekolady, słonych przekąsek i zbyt słodkich ciasteczek.

– Gotowy? – pytam z przekornym uśmiechem i pcham wózek do przodu. Malfoy wrzuca do środka wszystko, co mu się napatoczy. Patrzę na zapełniający się pakunkami wózek i wpadam na pomysł. Obecność Malfoya źle wpływa na moją psychikę. Bardzo źle.

– Wskakuj, Malfoy. – Wskazuję podbródkiem na sklepowy wózek. – Czas na przejażdżkę!

Na początku jedynie marszczy brwi, ale potem uśmiecha się diabolicznie i przekłada nogę, wchodząc do środka.

Nie mogę powstrzymać wzbierającego się w piersi okropnego chichotu, gdy widzę dumnie wyprostowaną Fretkę, która władczo rozkazuje pakować słodycze. Merlinie, dziękuję ci za te błahostki, które są niczym ładowarka dla człowieka; niezbędne baterie.

Po kilkunastu paczkach chipsów o wszystkich możliwych smakach stwierdzam, że zrobiło się nudno, więc przyspieszam napędzany malfoyowymi okrzykami oburzenia. Podeszwy zniszczonych trampek głucho uderzają o wypolerowane kafelki, by po chwili oderwać się i stanąć na barierce.

– Yahooo! – drę się na całe gardło, ściągając spojrzenia klientów i personelu. A idźcie się wszyscy pierdolić.

– Imbecylu! – wrzeszczy Fretka. – Pozabijasz nas, idioto!

Odpowiadam mu jedynie głośnym rechotem i zeskakuję z wózka, co sprawia, że Malfoy wzdycha z ulgą i chce się ponownie zabrać za pakowanie słodyczy. Oj, nie. Chwytam mocniej plastikową rączkę i zakręcam wózkiem z całej siły tak, że toczy ładne półkole. Krzyki Fretki są błogosławieństwem dla moich uszu.

Zdyszany uśmiecham się szeroko i podaję mu rękę, by mógł wstać. Jest to też pewien sposób wyrażenia uczuć – nie chciałem cię zabić.

Po tym wydarzeniu Malfoy już nie wchodzi do wózka, ale za to przekonuje mnie, żebym teraz ja spróbował. Patrząc na ten diabelski uśmiech, boję się o swoje marne życie, więc odmawiam za każdym razem, co wcale go nie zniechęca. Uparty osioł.

Kupujemy pełno pudełek ciastek od czekoladowych z orzechami po te z malinową marmoladą, kilka paczek kakao i batoników, ogrom cukierków i żelek oraz rzeczy, które nie za bardzo wiem, jak nazwać, ale na opakowaniu prezentują się nad wyraz smakowicie.

Kolejka jest długa aż do końca świata, a my jesteśmy zmuszeni ustawić się na samym końcu,

– Nie ma czegoś dla VIP'ów? – pyta Malfoy ze zbolałą miną.. Rozgląda się wokoło szukając kolejki, gdzie jest mniej ludzi. Bezskutecznie.

– W zwykłym markecie coś takiego nie obowiązuje. – Popycham pełen wózek trochę do przodu.

– Zaprowadziłeś mnie do zwykłego sklepu?! – Charakter tego człowieka jest zmienny jak kobieta podczas okresu. No naprawdę!

– Nie – warczę zirytowany – do luksusowego w samym sercu Londynu.

– Czyli to co kupiliśmy... jest dla plebsu?

– Jest pyszne. I to ci powinno wystarczyć.

– Mugolski Minister Magii zjadłby to?

– Premier – poprawiam, wzdychając w myślach nad jego ewidentną głupotą. Dlaczego wcześniej nie zauważyłem, że aż tak nie rozumie niemagicznego świata? Mielibyśmy z Ronem ubaw po pachy. – I tak. Jeśli lubi słodycze, to z pewnością jada takie.

– To nie musimy tego zwracać – decyduje w końcu i uspokaja się, pogrążając w myślach. Boże dzięki!

– Szybciej tam! – krzyczy Malfoy po dziesięciu minutach stania w kolejce. Właśnie zbliżamy się do taśmy i szykuję się do rozkładania licznych opakowań.

Ludzie wkoło patrzą na niego jak na wariata, niektórzy mruczą pod nosem (niektórzy, czyli pewna staruszka za nami), że powinniśmy przepuścić starszych, a nie narzekać.

Łapię Fretkę za rękę i ciągnę w swoją stronę. Przyciskam palec wolnej ręki do jego ciepłych warg i warczę:

– Zachowuj się. Nie jesteś w swoim świecie, gdzie za plecami masz goryli albo ojczulka. Tutaj obowiązuje kultura, której widocznie nie przyswoiłeś.

Zabieram palec i czuję przejmujący chłód. Jakby zostało mi zabrane coś ważnego, niezbędnego do życia. Nie mogę wyzbyć się uczucia, że jego wargi są niesamowicie miękkie i delikatne. Ogarnij się, Potter!

Malfoy zamiera na chwilę, już otwiera te miękkie usta w nieprzyzwoitym różowym kolorze, ale kolejka się posuwa do przodu i krzyczę:

– O, wolne! Pakuj, pakuj, Fretko!

Dostaję w głowę za Fretkę, ale było warto. Ten wykrzywiony wyraz twarzy i zabójczy błysk w oku jest warty wszystkiego. Śmieję się głośno i wykładam zakupy.

Przy płaceniu jest dużo zabawy i naśmiewania się z nieudolności pewnego blondyna oraz jego grymasów gniewu. Oj, dostanie mi się. Drażnienie lwa za kratami (czy ewentualnie węża w terrarium) zawsze było moim zamiłowaniem.

Na zewnątrz jest tyrada o mojej głupocie. Już pilnuję się, by nie nazwać go pewnym milusim zwierzątkiem, jest w dość podłym nastroju. Cofam te słowa, gdy zaczyna narzekać i wydzierać się, jakie to torby są ciężkie. Wyklina na głupotę mugoli, a ja myślę, że on już jest raczej mocno wkurwiony.

W pokoju torby pełne łakoci zostają rzucone na sam środek, a ja kładę się na najwygodniejsze łóżko świata. Co za pech, że należy akurat do Malfoya, mógłbym spędzić na nim całe dnie.

Fretka patrzy na mnie krzywo. Chyba nie podoba mu się moja samowolka.

– Moja pomoc ma swoją cenę, Malfoy – mówię i wtulam się w miękką poduchę.

– Przypadkiem Gryfoni nie mieli być tacy szlachetni, bezinteresowni? – pyta głosem przesiąkniętym ironią.

– Mili Gryfioni zostali zatruci jadem wstrętnego węża – burczę niewyraźnie z racji swojej pozycji. Po prostu poduszka jest przyjemna w dotyku i nie mam zamiaru zabierać z niej głowy, by odpowiedzieć głupiemu Malfoyowi na jego głupie pytanie.

Draco nie odpowiada, tylko kładzie się obok mnie. Być może trochę przesadziłem, robiąc aluzję do Voldemorta, ale co się będę przejmować tym, że uraziłem Pana Arystokratę. Jego ciotka zabiła Syriusza. Cała ich rodzina powinna sczeznąć w ogniach piekielnych... Nie myśl jak Tom! Nie myśl jak Tom!

Nie mogę pozwolić zemście, by odebrała mi wolną wolę. Mam misję, najpierw ratowanie świata, potem sprawy osobiste...

Budzą mnie promienie zachodzącego słońca. Poprawiam się na dziwnie wygodnym łóżku i czuję czyjąś nogę obok mojej.

Zrywam się szybciej niż Struś Pędziwiatr. Naprawdę spałem w jednym łóżku z Fretką?! Gdyby Ron o tym wiedział, wypominałby mi to do końca życia.

Wzdycham cicho i piszę na karteczce, że wrócę jutro po południu. Wiadomość zostawiam na łóżku, na miejscu, gdzie przed chwilą leżałem. Ciekawe, czy Malfoy jest świadomy tego faktu...

Pędem biegnę na Privet Drive, łudząc się, że nie dostanę za późne wracanie do domu i włóczenie się po nocach. Jak ja nienawidzę u siebie tej cholernej iskierki nadziei. Powoduje tylko rozczarowanie i większy ból.

Cicho przymykam drzwi i na palcach wspinam się na schody. Jeszcze tylko pięć stopni. Cztery... trzy... dwa... i...

– Chłopcze! – Noż kurwa! Tak mało brakowało. Dzisiaj dziwnie nie mam ochoty na pogawędkę z wujem. Najchętniej po prostu poszedłbym spać, nawet nie chcę żyletki. A to nowość – Harry Potter nie chce widzieć krwi. Tak jej łaknąłem przez te wakacje, sprawiała, że czułem się człowiekiem. Skoro boli, to znaczy, że żyję. A teraz marzę jedynie o ciepłej kołdrze i tym niezwykłym uczuciu, gdy zamykasz powieki, rozkoszując się wygodą.

– Tak, wuju? – Wzdycham ciężko i schodzę do salonu.

Vernon czeka już na środku pokoju czerwony na twarzy.

– Gdzie się włóczysz po nocach?!

– Ale wuju, jest dopiero wczesny wieczór...

– Dudley wrócił pół godziny temu! – przerywa mi. – Zobacz, Petunio – zwraca się do stojącej obok żony, która patrzy na mnie spod przymrużonych powiek – gówniarz będzie się jeszcze stawiał! Bezczelność! We własnym domu będzie mnie pouczał... Wypominał! Myślisz, że nie wiem, jaką porę dnia mamy?! – Podchodzi do mnie i łapie za górę bluzy. – Masz mnie za głupca, dziwaku?!

– Nie – mówię stanowczo. Zazwyczaj przedrzeźniam się z nim, staram rozzłościć, a teraz modlę się, by już się znudził.

– Co sobie ludzie o nas pomyślą? Jesteś hańbą, skazą tej rodziny! – warczy rozeźlony.

– Jestem tego świadom.

– Jest tego świadom! Świadom, Petunio! Bezczelny gówniarz! – Uderza mnie pięścią w nos i czuję jak krew skapuje na zielony materiał bluzy. Krzywię się nieznacznie, mając nadzieję, że jak zobaczy, że mnie boli, to da spokój.

– Tato, tato! Zaczyna się! – Dochodzi nas głos Dudleya z kuchni. Ogląda pewnie jakiś program na maleńkim telewizorze. – TAAATO!

– Już idziemy, Dudziaczku! – odkrzykuje ciotka, zerka na Vernona i wychodzi z salonu.

Zostaję rzucony na ziemię, uderzając ramieniem o kant sofy, a wuj podąża za żoną.

Dzięki ci, Dudley. Wycieram rękawem krew kapiącą z nosa i idę na górę z zamiarem położenia się na łóżku, jednak zauważam sowę z listem w dziobie. Świstoświnka Rona wierci się niesamowicie, skacząc wkoło Hedwigi. Zabieram list od przyjaciół i daję małemu listonoszowi kilka smakołyków.

Po przeczytaniu wyjmuję czystą kartkę i piszę odpowiedź.

   02.08. 1995r.

Drodzy Ronie i Hermiono!

Dziękuję za troskę, u mnie wszystko w jak najlepszym porządku. Może pomijając Dudleya i nieznośne diety ciotki Petunii. Nie myślałem, że kiedykolwiek będę aż tak tęsknić za kuchnią Twojej mamy, Ron. Pozdrów ją ode mnie.

Zazdroszczę Wam, że jesteście już w Norze i odpowiadając na Wasze pytanie: nie, chyba nie będę mógł przyjechać szybciej. Dumbledore mówił, ze to konieczne, bym jak najwięcej czasu spędził u Dursleyów. Czasami zastanawiam się, czy on aby na pewno nie ześwirował... Wiem, Hermiono, że powiesz, że jest potężnym i mądrym czarodziejem, ale nigdy nie przekonam się do jego decyzji o umieszczeniu mnie u Dursleyów.

Odżywiam się zdrowo dzięki Waszym datkom, za które jeszcze raz wielkie dzięki. Życie mi ratujecie, w tym dosłownym znaczeniu.

Nie zgadniecie, kogo dzisiaj spotkałem! Malfoya! W mugolskim świecie! Wpadł na mnie i jeszcze próbował wmówić, że to moja wina. Niektórzy ludzie chyba nigdy się nie zmienią...

Też nie mogę się doczekać wyników SUM-ów, trochę się denerwuję. I uspokój się Hermiono, na pewno będą same Wybitne.

Jak spędziliście wakacje? U mnie żadnych rewelacji, poza obserwowaniem zmagań ciotki z dietą Dudleya. To naprawdę zabawne, gdy człowiekowi brak jakiejkolwiek rozrywki.

Nie mogę się już doczekać naszego spotkania!

Harry

Odkładam długopis i podaję list sowie Rona, która po chwili odlatuje w stronę zachodzącego słońca. Patrząc na nią, znowu myślę o wolności. O tym jak bardzo chciałbym jej doświadczyć.

Kładę się na wznak i zamykam oczy. Zwykły list od przyjaciół aż tak bardzo potrafi podnieść mnie na duchu. Świadomość, że jest się w jakiś sposób ważnym dla drugiej osoby, nadaje chęć życia. Czasami się zastanawiam, czy nie żyję tylko dla nich. Przecież nie musiałbym się martwić Voldeortem jako martwy człowiek. Ale gdy tylko myślę o swojej śmierci przed oczami stają mi ich załamane twarze i wtedy wiem, że chcę widzieć je radosne i dlatego pokonam Toma. Nie dla Dumledore'a, tylko dla nich, by ten cudowny uśmiech nigdy nie spełzał z piegowatej twarzy Rona i żeby Hermiona zawsze miała te iskierki podniecenia w oczach, gdy dowiadywała się czegoś nowego.

Układam się wygodniej i przekręcam na bok. Ciekawe co wymyśli jutro Malfoy... I ile słodyczy już zjadł beze mnie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top