czwarta kropla cz. 2
♦22 sierpnia
– Co to jest? – Malfoy leży na czarnym dywanie w swoim pokoju i zajada chipsy, które mu niesamowicie posmakowały. Uwielbiam sposób, w jaki oblizuje palce z przypraw. Obok siebie posadził Arystokratka (jeśli tylko wspominam o tym zdrobnieniu, Malfoy warczy na mnie jak pies) i co chwila poprawia go, by prosto siedział i nie krzywił kręgosłupa. Gdyby on go jeszcze miał, zrozumiałbym, w końcu tak został wychowany. Ale to jest wypchany pluszem króliczek!
Malfoy przypatruje się kasetom, które przyniosłem i teraz rozstawiam na podłodze.
– Kasety – odpowiadam. – Kolejny rodzaj mugolskiej magii. Ruchome obrazki z głosem. Zresztą zobaczysz.
Chyba go to ciekawi, bo poprawia się i opiera na łokciach. Ja tymczasem wyciągam z papierowego pudełka opatrzonego napisem Piotruś Pan czarną kasetę i wkładam ja do odtwarzacza.
Malfoy wpatruje się uważnie w telewizor, na którym pojawia się disneyowski zamek.
– Czego to mugole nie wymyślą... – mówi.
– To bajka dla dzieci – wyjaśniam. – O Piotrusiu Panu i Nibylandii.
Na ekranie w końcu pojawia się tytułowy bohater, któremu zaginął cień.
– Przecież to niemożliwe. – Malfoy wyraża swoje niezadowolenie.
– Aj, siedź cicho. To czysta poezja. – Nie pozwolę mu krytykować ukochanej bajki.
Do końca filmu już się nie odzywa, chyba jest obrażony, że go uciszyłem. Ale gdy pojawiają się napisy końcowe, łapię go na tym, że nuci.
– Ti dam, ti di... Ti dam, ti di, ti dam...
Arytokratek siedzi na jego kolanach, wręcz wtulony w brzuch Fretki, a on spogląda na mnie z uśmiechem i mówi:
– To było... interesujące przeżycie.
– Cieszę się. – Nie czuję się na siłach, by powiedzieć mu, że to opowieść o zmarłych przedwcześnie dzieciach. Gdyby Ron mógł usłyszeć moje myśli.... Martwisz się o samopoczucie Malfoya? To Malfoy! Wróg! Malfoy-Cholerna-Fretka!
Uśmiech mimowolnie wpełza na moje usta. Malfoy przygląda mi się przez chwilę, a potem podnosi się, przybliża i całuje.
– Za co to? – pytam, gdy odrywamy się od siebie. Dyszymy, wymieniając się oddechami. Jego jest cudownie miętowy z posmakiem przypraw, którymi obsypane były chipsy.
– Żeby zetrzeć ci ten uśmieszek z ust – odpowiada i szczerzy się zadziornie. Przez chwilę gapię się na niego i zachwycam szczerym uśmiechem, a potem przytomnieję i odpowiadam:
– Sto razy lepszy od ciosu w zęby.
Teraz to ja go całuję. Początkowo spokojnie, przecież mamy tyle czasu, ale gdy jego ręce lądują na moich plecach, pocałunek przeradza się w coś żarłocznego, przepełnionego pożądaniem.
Wplatam ręce w jasne włosy, rozkoszując się ich delikatnością. Wszystkie zmysły są pobudzone i nawet najmniejszy dotyk odczuwam, jakby musnął mnie prąd.
Jego ręce wędrują po moich plecach, by wkraść się ukradkiem pod koszulkę. Zaczyna gładzić skórę, a ja mimowolnie się wzdryga. Odsuwam się, przekręcam głowę i poprawiam materiał.
Nie mam odwagi na niego spojrzeć. Jestem takim... Nie zasługuję na okazywanie takich uczuć. Nie zasługuję na troskę, miłość... Nie. Nie zasługuję.
– Coś się stało? – Czy on się martwi? Czuję wielką gulę w gardle, gdy tylko myślę o tym, że może się przejmować moim losem. W pewnym momencie już siebie nie kontroluję i policzki robią się mokre od łez tłumionych w sobie przez tyle czasu.
Czuję, jak moje ciało bierze w posiadanie szloch, a gardło zaczyna boleć, jakby czegoś niezmiernie poszukiwało. Ukojenia.
Kulę się, klęcząc na podłodze. Czuję miękkie włosy czarnego dywany i zupełnie nie wiem, dlaczego myślę o tym właśnie w tej chwili.
Moje drobne ciało przeżywa wstrząs, gdy czuje delikatny i ciepły dotyk dłoni. Dłoni należącej do Malfoya, który, gdy czuje, że nie odtrącam go, przytula mnie. Najpierw delikatnie, jakbym był najdelikatniejszą rzeczą na świecie. Potem uścisk się wzmacnia, a ja kładę głowę na jego ramieniu, wypłakując gorzkie łzy upokorzenia.
Nie chcę być taki. Nie chcę użalać się nad sobą i mącić w głowie Malfoyowi, ale to silniejsze ode mnie.
– Dziękuję – mówię po dłuższej chwili i wyplątuję się z jego dających ukojenie objęć. Wycieram powoli wysychające łzy z policzków i uśmiecham się lekko.
– Nie zmuszaj się. – Słyszę jego delikatny szept.
– Inaczej oszaleję – wyjaśniam. – Pogrążę w rozpaczy, muszę po prostu oszukiwać siebie, ze jestem szczęśliwy. Chociaż ostatnio chyba naprawdę byłem.
Czuję opór przed powiedzeniem mu, jakim wybawieniem dla mnie był. Tuż po... tym, pojawił się tak znienacka i to było tak absurdalne i niedorzeczne... I potem zaczęliśmy razem spędzać czas i było magicznie, bez słowa magia. Mogłoby być cudownie, gdyby nie wisząca nad nami klątwa, że wszystko skończy się w Hogwarcie. Tak bardzo tego nie chcę. Ale posądzą go o rzucenie Imperiusa czy czegoś innego, jeśli tylko zacznę z nim rozmawiać bez rzucania zaklęć.
Ale nie powiem tego. Jak już wspominałem, jestem tchórzem. Choćbym nie wiadomo ile potworów pokonał i ile razy spotykał się z Voldemortem, wykazując się gryfońską odwagą, nigdy nie będę w stanie zdobyć tej prawdziwej odwagi. Odwagi w rozmawianiu z ludźmi.
Nie wiem dlaczego, ale zawsze wtedy mam ochotę zwiać, więc teraz wybieram milczenie.
– Dla mnie – zaczyna Malfoy – te dni były czymś... czego dotychczas nie znałem. Mogłem być sobą i wcale nie musiałem się popisywać, by zachować wizerunek. Mogłem umorusać się czekoladą i całować z chłopakiem na środku ulicy. Mogłem nie myśleć o tym, co mnie czeka ja wrócę, że Czarny Pan... prawdopodobnie...
– Nie muszę wiedzieć.
– Musisz – mówi twardo. – Ja... Ja zostanę śmierciożercą. To raczej pewne, wiesz? Bo mój ojciec spartolił sprawę, wtedy w Departamencie Tajemnic...
– Voldemort nie usłyszał przepowiedni. – Przypominam sobie determinację Lucjusza Malfoya i zaciekłą wściekłość Voldemorta. I strach. O tak, bał się wtedy cholernie.
Sam nie wiem, co mam myśleć. Malfoy śmierciożercą? To śmieszne, niedorzeczne... przerażające.
– Więc to wszystko przez jakąś świruskę, która palnęła ślepo kilka bzdur? – Jego głos niebezpiecznie się podnosi. Cóż, ja też na początku nie wierzyłem w jej rzetelność.
– Przepowiednia jest prawdziwa.
– Znasz ją?
– Przecież się rozbiła idioto. – Chyba nie chcę się z nim dzielić faktem, że naprawdę jestem Wybrańcem i tylko ja mogę zabić Gada.
– Tak... Rozbiła się i teraz z matką musimy znosić upokorzenie, że ojciec nie potrafił jej uratować przed bandą dzieciaków.
– Wiesz – próbuję go pocieszyć – to nie jest zupełnie wina twojego ojca, Neville ją rozbił.
– Co za bałwan powierzył coś tak ważnego drugiemu bałwanowi?
– Ja.
– I nagle wszystko stało się jasne – odpowiada. Chociaż jego słowa są wredne, to nie wypowiada ich tonem, jakiego używał w szkole. Po prostu się ze mną przedrzeźnia, chyba tak mogę to ująć.
Na chwilę milkniemy, a Malfoy wygląda jakby się nad czymś zastanawiał – marszczy brwi i lekko przygryza dolną wargę. W końcu bierze głęboki wdech i mówi:
– Matka pisała. Dwudziestego szóstego sierpnia... mam się stawić na Dworze. Zapewne... będę musiał przedstawić swoje plany, co do zadania, które mi powierzono i...
– Hej – mówię cicho i dotykam gładkiego policzka. Podnosi błękitne oczy i spogląda w moje z zaniepokojeniem. – Powiesz mi, jak wrócisz i wtedy spróbujemy coś zadziałać. Jakoś sobie poradzimy.
– Razem? – pyta z nadzieją i jakby obawą, że zaprzeczę.
– Razem – potwierdzam.
♦24 sierpnia
– Zrozum mnie, Potter! Ja sobie nie poradzę!
– Staram się ciebie zrozumieć, naprawdę. I sądzę, że nieźle mi to wychodzi. Poradzisz sobie, coś wymyślimy. – Staram się uspokoić Malfoya, który wybrał sobie na krzyczenie łazienkę.
Siedziałem sobie w pokoju, usłyszałem hałas, a on stał pośród kosmetyków i rzucał nimi na prawo i lewo. I skończyliśmy tak.
– Jak?! Kurwa jak?! – Obok mojego ucha przelatuje fluid, chyba. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Cześ, Dumbledore! Stary druhu! No chodź tutaj, tylko cię zabiję, żeby Czarny Pan nie zabił moich rodziców! Tak?
– Hej, jestem pewien, że...
– Skończ! Skończ, Potter! Po prostu się zamknij...
Wzdycham i przytulam go, pozwalając, by złapał moje ramiona kurczowo, jakby bał się, że zniknę.
– Obiecuję, będę tutaj jak wrócisz pojutrze. Będę, a ty mi wszystko opowiesz.
Kiwa gorliwie głową, a potem kładzie ją na moim ramieniu, łaskocząc szyję swoimi jasnymi włosami.
♦26 sierpnia
Przeciągam się i ziewam przeciągle. Mój wzrok pada na kalendarz wiszący nad łóżkiem, gdzie odznaczam czas pozostały do powrotu do Hogwartu.
Dzisiaj dwudziesty szósty sierpnia.
Mam nadzieję, że Malfoy sobie poradzi. Nie wymięknie przed Voldemortem i nie zrobi czegoś głupiego.
Nie obchodzi mnie to, że będzie miał Mroczny Znak, w końcu nie będzie prawdziwym śmierciożercą, po prostu urodził się w niewłaściwej rodzinie. Mroczny Znak wcale nie oznacza, że będzie próbował mnie zabić albo będzie się znęcał nad mugolami. Dokładnie, sam Znak o niczym nie świadczy. Zupełnie o niczym. To dalej będzie ten Malfoy, którego znam.
– Wyjeżdżamy do Marge. – Słyszę wuja Vernona, który właśnie wychodzi, niosąc wielkie walizy, by potem zapakować je do bagażnika. – Wrócimy jutro, więc masz do tego czasu nie roznieść domu w pył, zrozumiano? – dodaje, gdy wraca po kolejne bagaże.
– Tak, wuju.
Idę do salonu i czekam aż się zabiorą, a potem cieszę się wolnością, oglądając TV. Normalnie poszedłbym do Malfoya, ale on teraz jest ze śmierciożercami i próbuje przetrwać.
Nagle odechciewa mi się telewizji, więc wracam do pokoju. Na schodach dobiega mnie dziwny dźwięk. Przeraźliwe chrobotanie i zgrzytanie.
Cofam się na parter, nie spuszczając wzroku z wejściowych drzwi. Dursley'owie mnie zabiją, jeśli ktoś się włamie, gdy akurat oni wyjechali.
– Auć! – Dobiega kobiecy głos, słychać trzask i drzwi się otwierają, a w nich stoi nie kto inny jak Tonks.
– Tonks? – pytam zdziwiony. – Co ty tu robisz?
– Jak to co? Przyszłam cię zabrać do Nory! – mówi dziarsko i zamyka drzwi. Tym razem ma białe włosy z różowymi końcówkami i bladoróżowe usta.
– Ale nikt mnie nie poinformował... Żadnego listu ani nic...
– O, cholercia... Naprawdę? Przepraszam, Harry! Myślałam, że wysłałam. Widocznie się gdzieś zawieruszył na biurku, chyba nie muszę mówić jaki stos papierów na nim jest. A tak przekonywałam innych, że to moje zadanie i ja cię zawiadomię i wszystko zrobię.
– W prządku – mówię, ale tak naprawdę jestem przerażony. Zabierają mnie. Już? Ale obiecałem, obiecałem, kurwa! – Czy mógłbym – muszę przynajmniej zostawić jakąś wiadomość – jeszcze coś zrobić, zanim pójdziemy?
– Jasne, nie krępuj się. To ja pójdę po kufer i sowę, a ty zmykaj. Tylko wróć za dziesięć minut. Molly zrobi mi awanturę, jeśli się spóźnimy...
– Dzięki, Tonks! Jesteś wielka! – krzyczę i wybiegam z domu.
Pędzę ile sił w nogach, żeby jak najszybciej dotrzeć do hotelu. Jak to dobrze, że wysłali Tonks, Szalonooki na pewno by mnie nie puścił, już to widzę, jak pozwala mi wybiec bez wyjaśnień. A tak to wcisnę jakiś kit i po sprawie. Teraz ważniejsze, aby Malfoy mnie nie znienawidził.
Dopadam do recepcji i mówię zdyszany:
– Ma pani kartkę i... i długopis? – Nie potrafię uspokoić oddechu, a serce bije w przyśpieszonym rytmie.
Nie mam czasu na wyjaśnienia, więc piszę jedynie, że spotkamy się trzydziestego pierwszego na Pokątnej.
– Czy mogłaby pani zachować ją dla chłopaka spod szóstki? To ważne.
Gdy kiwa z uśmiechem głową, podaję jej kartkę.
– Dziękuję.
I znowu wracam biegiem, tym razem lekko uspokojony, ale w dalszym ciągu boję się o Fretkę. Modlę się, żeby nie wrócił i nie zaczął mieć czarnych myśli, że go zostawiłem. Proszę.
Tonks czeka na mnie w domu wujostwa.
– Zakładaj pelerynę, ja rzucę zaklęcie kameleona na twoje rzeczy. Dojdziemy do końca ulicy i użyjemy teleportacji łącznej, okej? To może być trochę nieprzyjemne uczucie, ale nie bój żaby, Harry! Dasz radę.
Robię to, co poleciła i wychodzimy na słoneczny ogródek Dursley'ów.
– To co? Ładna ta dziewczyna?
– Ee... – myślę gorączkowo – tak, całkiem.
– Kto by pomyślał? – mówi i puszcza do mnie oczko. – Spokojnie, nie wygadam.
– Dzięki. – Uśmiecham się do niej, ale jakoś nie jestem pewien jej zapewnień.
– No, jesteśmy – mówi, gdy wchodzimy do jakiejś ciemniejszej uliczki. – Złap mnie mocno za rękę – robię to – i hop!
Czuję skurcz w żołądku, jakby ktoś go skręcał i obracał na karuzeli. Tracę grunt pod nogami i wiruję wokół własnej osi, by po chwili pojawić się na podwórku Nory.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top