piętnasta kropla

Nim się orientuję nastaje sobota, a wraz z nią mecz otwierający tegoroczny sezon quidditcha. Gryffindor – Slytherin. Budzę się wyjątkowo wcześnie, sprawdzam na zegarku – piąta rano. Chwytam Błyskawicę i cichaczem wymykam się z dormitorium. Na palcach przechodzę obok chrapiącego Rona zaplątanego w czerwoną kołdrę i nie wstrzymuję oddech przy Neville'u, który ma płytki sen.

Zaciskam zwycięsko pięść, gdy portret Grubej Damy zamyka się za mną z delikatnym skrzypieniem.

Szybkim krokiem przemierzam jeszcze ciemne korytarze i udaję się na boisko.

Wiem, że powinienem być przyzwyczajony do meczów i związanej z nimi tremy, ale nie potrafię opanować uczucie rosnącego w brzuchu. Napiera na mnie i zmusza do działania.

Słońca powoli wschodzi, rzucając na kolorowe trybuny smugi światła. Przystaję na środku boiska i dochodzę do wniosku, że świat jest piękny o tak wczesnej porze. Dziwne, ale nie jestem wcale zmęczony, wręcz przeciwnie – rozpiera mnie energia.

Odpycham się nogami do góry i śmieję się na głos, czując wiatr we włosach. Po godzinie latania moje palce są skostniałe, więc wracam do zamku, by wziąć ciepły prysznic na rozgrzanie.

Na śniadaniu panuje większy rozgardiasz niż zwykle, szczególnie przy stole Gryfonów. Ron objada się kiełbaskami, kreśląc keczupem na serwetce rozstawienie drużyny. Ginny trajkocze z przejęciem z Demelzą, piszcząc co chwilę i porównując swoje stroje do quidditcha. Edmund i Edward układają wieżę z jabłek, ale ręce im się trzęsą i po trzech owocach zawsze się wali. Fion z podekscytowaniem opowiada coś zielonej na twarzy Lily pocieszanej i wspieranej przez Katie.

Zerkam na stół Slytherinu. Malfoy z przejęciem opowiada coś Zabiniemu, trzymając w górze widelec. Łapie moje spojrzenie, mruga i wraca do rozmowy. Ze śmiechem odwracam się do Hermiony, która studiuje książkę do run.

– Coś ciekawego? – pytam, biorąc kęs zapiekanki.

– Muszę zapamiętać znaki z szóstej tabelki na poniedziałek – odpowiada. – Mały teścik, rozumiesz.

– Ale musisz akurat dzisiaj? Jest mecz! – narzeka Ron. Przerywa taktyczne rozmyślania i spogląda na Hermionę.

– Właśnie dlatego, że jest mecz, uczę się teraz. Potem będę mogła oglądać z czystym sumieniem – tłumaczy.

– A... No chyba że tak.

Uśmiecham się pod nosem i dokańczam swoje śniadanie. Popijam obficie sokiem dyniowym, wycieram usta rękawem i wstaję. Moja drużyna jak jeden mąż podąża w moje ślady.

– Hej – mówię – ale możecie dokończyć swoje śniadania.

– Myślisz, że ktoś teraz o jedzeniu myśli? – pyta Katie.

– Mój brat się nie liczy – dodaje Ginny.

– Hej! – oburza się wyżej wspomniany, kończy swojego tosta i również wstaje.

Szczerzę się do nich, a miny dziewczyn mówią mi, że również rumienię.

– Idziemy?

– Aye, kapitanie! – odkrzykuję chórem, wznosząc pięści do góry.

– Takie nastawienie to ja rozumiem. Spotkamy się na trybunach – mówię Hermionie. Kiwa głową, nie odrywając wzroku od książki.

Z dobrymi humorami i pozytywnie nastawieni do meczu wchodzimy do szatni.

– Fion! – mówię. Niski chłopak odwraca się, słysząc swoje imię. – Będziesz na trybunach, nie?

– Tak – odpowiada z rezygnacją w głosie. Może liczył do końca, że wystawię jego zamiast Demelzy?

– Ze Ślizgonami potrzebujemy ostrej, szybkiej i precyzyjnej gry, ty i taktyczne zagrania przydacie się z Krukonami.

Uśmiecha się i żegna ze wszystkimi, którzy zaczynają przebierać się w stroje do quidditcha. Po założeniu wszystkich ochraniaczy spoglądam na teraz już lekko poddenerwowaną drużynę. Powinienem ich rozweselić, jakoś zmotywować, prawda?

Wstaję, poprawiam zsuwające się oprawki i odchrząkuję cicho. Sześć par oczu momentalnie na mnie spogląda, szepty milkną.

– To pierwszy mecz po wieloma względami. Pierwszy mecz ze mną jako kapitanem, pierwszy otwierający ten sezon, pierwszy dla niektórych z was i wreszcie pierwszy w tym składzie. Niesamowitym składzie, chciałbym dodać. Lily, nie zieleniej tak na twarzy – z pewnością obronisz wszystkie rzuty. Ginny, Demelzo, Katie – uwierzcie w waszą szybkość i odbierajcie kafla każdemu ubranemu na zielono. Edward, Edmund – zwalcie z mioteł jak najwięcej Ślizgonów i uderzajcie z całej siły. Do dzieła Gryffindor!

– Do dzieła! – odkrzykuje drużyna, wstając z szerokimi uśmiechami.

Uderza we mnie wesołość i nadzieja, wiara w to, że jesteśmy w stanie wygrać mecz. Z radosnymi nastrojami wychodzimy na boisko. Gwizdy i aplauz ranią moje uszy jednocześnie powiększając uśmiech.

Ustawiamy się na przeciwko drużyny Slytherinu. Stoję oko w oko z Malfoyem, który uśmiecha się z wyższością, jakby mówił, że nie mamy szans. Unoszę brwi. Ciekawe, kto tutaj nie ma szans.

– Długo oczekiwany mecz otwierający tegoroczny sezon quidditcha – Gryffindor versus Slytherin! – rozlega się nieznany mi głos. Zerkam w stronę trybun. Komentuje żywiołowa dziewczyna z żółtym szalikiem zawiązanym wokół szyi, którą widzę pierwszy raz na oczy. McGonagall wygląda na spokojną i zadowoloną, jakby pierwszy raz dokonała właściwej decyzji odnośnie wyboru komentatora.

Pani Hooch podchodzi do ustawionych na środku drużyn i zdejmuje skórzane rękawice.

– Niech wystąpią kapitanowie. – Malfoy i ja zatrzymujemy się w niewielkiej odległości od siebie. Jego ręka jest ciepła, a uścisk silny. Uśmiechamy się do siebie. Z niechęcią rozluźniam uścisk.

– Chcę, żeby to była ładna i czysta gra. – Rozlega się gwizdek i czternaście graczy wzbija się w powietrze. Ostatni raz krzyczę, żeby uwierzyli we własne możliwości i robię kółko obserwując rozgrywkę.

– Weasley omija dwóch ścigających Slytherinu, podaje do Bell. Przymierza się do rzutu i... Jaka piękna obrona! Dickenson wykazuje się niezwykłą zręcznością i łapie kafla! Podaje do Morisona, ten do...

Przestaję słuchać ćwierkającego głosu dziewczyny i skupiam się na graczach. Lily broni rzut szczupłego Ślizgona z dużym nosem kopniakiem. Dziewczyna uśmiecha się do mnie zawadiacko i unosi dwa kciuki do góry.

– Znalazłeś sobie dziewczynę, Potter? – krzyczy Malfoy. Wiatr rozwiewa blond włosy, które wlatują do otwartych ust Ślizgona, Prycha, wypluwając je i wpatruje się we mnie twardo.

– A co? Zazdrościsz?

– Chciałbyś, Bliznowaty! – Uśmiecha się z wyższością i wznosi dalej ode mnie. Wzruszam ramionami i rozglądam się za zniczem. Wbrew woli, co chwila spoglądam na Malfoya i na jego białe spodnie ciasno przylegające do nóg.

– Wynik w dalszym ciągu wynosi zero do zera! – rozlega się głos komentatorki. – Gryffindor i Slytherin dorównują sobie w poziomie umiejętności obrońców! Niesamowite! Weasley podaje do Robins, która przeziera się przez gąszcz Ślizgonów! Czy będzie gol? Robins ledwo uchyla się przed tłuczkiem wysłanym przed Robertsa, ale nie trafi kafla! Podaje do Bell! Ta do Weasley, która strzela! Dickenson znowu broni! Czy w tym meczu padnie jakikolwiek gol? Ależ to frustrujące!

Trybuny buczą, zgadzając się z jej słowami.

Rozglądam się w poszukiwaniu błysku. Pod trybunami Ślizgonów go nie ma, koło Gryfonów też... Część dla nauczycieli! Jest! Tam na dole!

Zerkam przez ramię na Malfoya – właśnie rozgląda się, na szczęście nie patrzy w moją stronę. Kieruję czubek Błyskawicy w dół i przyspieszam.

– Czyżby czekało nas zakończenie meczu! Wygląda na to, że Potter wypatrzył znicz!

Warczę na komentatorkę, która mnie zdradziła. Czuję szóstym zmysłem, że Malfoy ruszył w pogoń, siedzi mi na ogonie.

Już niewiele, tylko trochę...

Malfoy zrównuje się ze mną, zderzamy się ramionami.

– Hej! Odpierdol się! – krzyczę. – Byłem pierwszy!

– Język ci się wyostrzył, Potty? – śmieje się i trąca mnie ramieniem.

Mam ochotę wrzeszczeć z frustracji, więc napieram na niego całym sobą, czuję kości ramienia wbijające się w moje ciało. Malfoy nie pozostaje mi dłużny, wbija mi łokcia w brzuch.

Gwizdek pani Hooch przerywa naszą przepychankę. Nauczycielka podlatuje do nas z groźnym wyrazem twarzy.

– Co to ma być? Potter? Malfoy? Jeszcze jeden taki wybryk i schodzicie z boiska!

Odlatuje, mamrocząc pod nosem. Z rozpaczą rozglądam się za zniczem, którego spuściłem z oczu, ale zdążył już odlecieć. Zgrzytam zębami i gromię Malfoya wzrokiem.

– To twoja wina!

– I tak byś tego nie złapał – podsumowuje. Zaciskam pięści i wznoszę się na stałe miejsce obserwacji. Chcę wrócić i uderzyć Malfoya w twarz, by zetrzeć ten chytry uśmieszek z jego szczurzej twarzy, ale wiem, że powinienem skupić się na szukaniu znicza.

Gra toczy się coraz szybszym rytmem. Ginny o mal nie spada z miotły, gdy Roberts wkłada całą siłę w odbicie tłuczka. Ciężka piłka muska jej włosy, gdy Ginny się uchyla. Na chwilę traci równowagę, ale dzięki wyćwiczonym umiejętnościom zaraz łapie podanego przez Demelzę kafla i przymierza się do rzutu.

Edumnd w tym czasie odbija tłuczka z zawziętą miną w stronę Malfoya. Blondyn uchyla się z przerażeniem wymalowanym na twarzy i wrzeszczy coś, wymachując pięścią.

Parskam pod nosem i wracam do poszukiwań znicza.

– Strzał Weasley ponownie obroniony! Piłka w posiadaniu Ślizgonów! Co za szybka wymiana podań! Czy ktokolwiek nadąża? Bo ja nie!

Mija mnie wściekła Ginny z zawziętą miną, by odebrać piłkę i wreszcie zapunktować. Powinienem złapać znicza, zanim gra zrobi się agresywna.

Błysk na środku boiska, jakiś metr nad ziemią. Ponaglam Błyskawicę. Mocno zaciskam palce na trzonie. Uwielbiam dreszczyk emocji, gdy wypatrzy się już znicza.

– Potter zobaczył znicza! Czy tym razem go złapie?!

Znicz znika, gdy tylko sięgam po niego ręką.

– Potter! Zgubiłeś znicza! – wrzeszczy Malfoy, pojawiając się obok mnie.

Czuję łaskotki na plecach. Niemożliwe. Naprawdę wleciał mi pod szatę do quidditcha? Skrzydełko dotyka mojej łopatki, a ja się wzdrygam.

– Tak, tak. Idź już – warczę. Nie chcę, żeby zauważył, co się stało. Potrzebujemy tych punktów, aby wygrać! Ukradkiem sięgam ręką, próbując chwycić uwięziony w materiałach znicz.

– Co ty robisz, idioto?

Nie odpowiadam, tylko zmieniam kąt ułożenia ręki i próbuję dosięgnąć znicza.

– Żartujesz, że on ci tam wleciał? – Malfoy podlatuje bliżej i zaczyna przeszukiwać mój tors.

– Hej! Łapy przy sobie! – wrzeszczę i próbuję odlecieć. Uniemożliwia mi to chwyt na kapturze. – Malfoy, debilu!

Czuję jego rękę na plecach, więc warczę i uderzam go w twarz, po czym spokojnie wyciągam znicz. Jasne skrzydełka trzepoczą w mojej dłoni, gdy unoszę ją do góry w geście zwycięstwa.

– Oszustwo! – prycha Malfoy, wycierając krew cieknącą z nosa. Odpowiadam mu radosnym uśmiechem.

– Do zobaczenia potem – grozi i zlatuje na ziemię.

– Harry Potter łapie znicz! Gryffindor wygrywa 150:0!

Zostaję otoczony przez gąszcz czerwonych płaszczy, oplata mnie z tuzin ramion na raz.

– Wygraliśmy! Wygraliśmy! – wrzeszczy mi Katie do ucha.

– Brawo, kapitanie! – Bracia Bradley przybijają sobie piątkę i wznoszą mnie o góry.

– To też moja zasługa! – krzyczy Fion z ziemi. – Nie zapominajcie o mnie!

♦♦♦

Wymykam się z ogarniętego euforią Pokoju Wspólnego i kieruję w stronę boiska. Chmury przysłaniają większą część nieba, nie jestem w stanie zobaczyć żadnej gwiazdy. Siadam na trybunach, trzymając w ręce Kremowe Piwo i upijam łyk. Podgrzany zaklęciem napój rozgrzewa moje wnętrzności, przymykam oczy z przyjemności.

– Nie świętujesz? – Malfoy stoi przede mną z rękoma w kieszeniach spodni. Spoglądam na jego luźną postawę i zielono-srebrny krawat ciasno zawiązany wokół szyi.

– Przecież właśnie to robię – odpowiadam. Wyciągam rękę z butelką przed siebie. – Chcesz?

Nasze palce spotykają się, gdy odbiera piwo. Siada tuż obok mnie i pije dwa duże łyki. Przyłapuję siebie na obserwowaniu jabłka Adama, które porusza się, gdy pije.

Siedzimy w ciszy, racząc się bezprocentową imitacją alkoholu, gdy Malfoy wypala:

– Dlaczego mnie wtedy uderzyłeś?

– A jak myślisz? Chciałeś zabrać mi znicz! Ale nie martw się, pani Hooch ukarała mnie stratą dziesięciu punktów – wzdycham na wspomnienie jej zawiedzionej miny i ostrej reprymendy. Potem pogratulowała mi jeszcze dobrego meczu i dodała, że powinienem się cieszyć, że nie dostałem szlabanu.

– Co nie zmienia faktu, że mnie uderzyłeś. Musiałem iść do Skrzydła Szpitalnego, aby pani Pomrfey to uleczyła. Byłem w krytycznym stanie! Mało brakowało, abym się wykrwawił.

Przewracam oczami i całuję go lekko w usta mające słodki posmak karmelu.

– Lepiej? – Kręci głową i przyciąga mnie na dłuższy pocałunek.

– Teraz lepiej. – Wyrywa mi piwo z ręki i pije.

Na kark spada zimna kropla deszczu, więc zerkam w niebo, z którego zaczyna lać. W kilka sekund jestem całkowicie przemoczony. Wstaję i okręcam się wokół własnej osi.

– Złap mnie! – rzucam hasło Malfoyowi. Jego twarz przybiera wyraz: co ty odpierdalasz, ale posłusznie wstaje z krzywym uśmiechem.

Deszczowa pogoda wzywa mnie do biegu i całowania. Przypomina mi o pierwszym pocałunku z Malfoyem. Tylko wtedy było dość ciepło – dzisiaj zęby szczękają z chłodu.

Nie przejmując się pogodą i przeziębieniem biegnę przez mokre boisko, woda chlupocze pod adidasami. Malfoy jest tuż za mną.

Zatrzymuję się i spoglądam na Fretkę.

– Pocałuj mnie.

– Rozkaz.

Podnosi mój podbródek i spogląda w oczy. Samą siłą woli powstrzymuję się, aby nie wybuchnąć śmiechem.

– Od kiedy jesteś romantykiem?

– Nie jestem – odpowiada i rozciąga moje policzki. – Za to ty jesteś uroczy.

– I mokry.

– I mokry – zgadza się. – Obaj wyglądamy jak przemoczone szczury.

Składa delikatny pocałunek na moich wargach i gładzi policzek. Obrysowuje kość policzkową i kształt ust.

– Wszystko w porządku?

– Nic nie jest w porządku. Ale teraz... mogę o tym zapomnieć. – I całuje mnie z pasją, jakby nic na świecie nie liczyło się poza czerwonymi i zimnymi wargami.

♦♦♦


I jak się podobało? Znowu zostawiam Was ze słodkim zakończeniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top