dwunasta kropla cz. 1

W łazience unosi się zapach starej wody i kanalizacji; słychać spadające do zardzewiałego zlewu krople z zepsutego kranu. Trzy pomalowane szarą farbą kabiny, nigdzie nie słychać zawodzenia Marty.

Spoglądając na twarz Malfoya, chciałbym zapytać o wiele rzeczy dotyczących jego samego.

– Dlaczego damska łazienka? – pytam w zamian. Malfoy uśmiecha się w odpowiedzi i siada na podłodze, opierając się plecami o kabinę.

– Chodź. – Klepie ręką miejsce obok siebie. – Nikt tutaj nie zagląda – mówi, gdy siedzę tuż przy nim; nasze ramiona stykają się. – Zupełnie nikt. To opustoszałe miejsce, gdzie nikt nie wchodzi, chodź każdy o nim wie.

– Hermiona się go nie boi – zauważam, zanim zdążę ugryźć się w język. Wpatruję się w bladą twarz Malfoya, jego prosty nos, przemęczone oczy, długie palce.

– Więc jedyną przyjaciółką Granger jest Jęcząca Marta? – Spogląda na mnie z wyzwaniem w oczach.

– Naprawdę nie mam siły się dzisiaj z tobą spierać – szepczę zmęczony. – Powinienem upomnieć cię za grubiaństwo, ale nie chce mi się.

– Coś się stało? – Fretka mruży oczy i uważnie studiuje moją twarz. Podnoszę jeden kącik ust do góry.

– A co miałoby się stać? Wszystko w porządku, naprawdę.

– Masz mnie za idiotę, Potter? Znam cię. Masz mnie za ślepca? Widzę twoje zmęczone oczy. Masz mnie za ignoranta? Rozmawiam z tobą i słyszę. Zachowujesz się inaczej... Jak wtedy, gdy spotkaliśmy się w mugolskim mieście.

Odwracam wzrok. Czuję się zażenowany, że zauważył, ale jednocześnie jest mi ciepło w środku i... i po prostu cieszę się, że zauważył. Nie zwiódł się kłamstwami i wymówkami jak Ron i Hermiona. Nie mam im tego za złe, naprawdę, nie chcę chować do nich urazy. Czasami jednak odnoszę wrażenie, że powinienem zachowywać się normalnie, by ich nie martwić, sprostać stawianym wymaganiom i być ideałem.

– Po prostu miałem złą noc – odpowiadam. Nie wiem, co zrobić. Z jednej strony pragnę mu wszystko opowiedzieć, z drugiej... cholernie się boję i wstydzę.

Malfoy przez chwilę mi się przygląda. Po chwili jedynie wzdycha i opiera głowę o kabinę, wpatrując się w sufit.

– Nie chciałem tego robić, ale i pragnąłem całym sercem. – Odwraca się do mnie. Jego spojrzenie jest poważne, a mina zacięta i zdeterminowana, by... No właśnie, do czego on zmierza?

Malfoy drżącymi palcami podciąga do góry rękaw koszuli. Mroczny Znak odcina się wyraźnie na tle białej skóry i pojedynczej błękitnej żyły.

Czarny wąż obejmuje zaborczo jednolitą czaszkę, z której oczu zieje pustka. Zęby stanowią karykaturę uśmiechu, miejsce na nos to bezdenna przepaść. Wąż porusza się na ręce, spogląda na mnie i wystawia język, smakując powietrze.

Zanim się zorientuję, dotykam opuszką palca czarnych linii magii. Wydawałoby się, że znak będzie zimny, emanował mroczną energią, ale tak nie jest. Pod palcami czuję tylko delikatną skórę Malfoya.

Odsuwam się i wracam do poprzedniej pozycji, a pomiędzy mną a Malfoyem zapada cisza. Miła i spokojna cisza. Czuję wibrujące ciepło w piersi i jestem wdzięczny, że mi zaufał.

– Nie tylko ty masz źle – stwierdza po dłuższej chwili Malfoy. – Każdy człowiek mierzy się z własnymi demonami. Oczywiście koszmary koszmarom nierówne – są mniejsze i większe.

– Chyba jednak moje demony i złe samopoczucie nie jest większe od twoich koszmarów – mówię i uparcie wpatruję się w umywalkę. Wejście do Komnaty Tajemnic. Srebrny wąż wpatruje się we mnie błyszczącymi oczami, jakby zapraszał, by wejść w dół, stanąć na zaśmieconej kośćmi posadzce i kruszyć je nogami.

– Przekonajmy się – rzuca wyzwanie Malfoy. Niebieskie oczy błyszczą zaciekawieniem i prowokacją.

– Nie chcę – mówię cicho po chwili milczenia. Przyciągam kolana do piersi i skubię skórę przy paznokciu.

– Dlaczego?

– Chyba... chyba się boję. Wiem, to bardzo nie gryfońskie, ale nie potrafię.

Malfoy parska cicho pod nosem.

– Najbardziej gryfoński Gryfon przyznaje się, że wcale gryfoński nie jest.

Przewracam oczami i uśmiecham się lekko. Malfoy robi minę, jakby wygrał coś wartościowego.

– Strach trzeba przezwyciężać – mówi.

– Powiedział największy tchórz, jakiego widział Hogwart – śmieję się. – Nie boję się samych demonów – tłumaczę – raczej chodzi o reakcję ludzi, gdy o nich opowiem.

– Będziesz się przejmował zdaniem podrzędnych plebejuszy? – Oburzenie maluje się na twarzy blondyna, jeden kosmyk włosów opada na oko.

– Chciałbym umieć nie przejmować się innymi. Próbuję, wmawiam sobie, że jestem wolny i opinia ludzi, których nie znam nie powinna się liczyć, nie liczy się. Ale wmawianie sobie nie sprawi, że tak się stanie.

– Popracujemy nad tym – obiecuje Malfoy. – Jeszcze zrobimy z ciebie człowieka.

Zbliża się i całuje mnie lekko. Przymykam oczy, zatracając się w ulotnej przyjemności. Czuję tylko jak wargi ocierają się wzajemnie. Zdecydowanie zbyt szybko Malfoy się odsuwa z tryumfalnym wyrazem twarzy.

– Hej! – mówię oburzony. Ten idiota odwrócił uwagę pocałunkiem, by załapać mój nadgarstek w delikatny uścisk. – To było...

– Bardzo ślizgonskie? – podpowiada Malfoy.

– Zwykłe oszustwo – mamroczę. – Puść.

– Nie ma mowy. To było uczciwe, ślizgońskie zachowanie. Zresztą – poważnieje – chcę pokazać ci, że nie powinieneś obawiać się reakcji ludzi. Jedynie na ciebie nakrzyczę – dodaje z szczeniackim uśmiechem.

Nie protestuję już więcej, gdy odpina dwa guziki w białej koszuli i powija rękaw aż do łokcia. Spogląda na mnie pewnie i odwraca rękę.

Blade linie ciągną się w poplątane i chaotyczne wzory, nikt nie byłby w stanie stwierdzić, gdzie zaczyna się jedna blizna, a gdzie kończy druga.

Wzdrygam się, gdy czuję dotyk na świeżej ranie z wczorajszego wieczora. Próbowałem rano coś z nią zrobić. Przeszukując podręcznik z zaklęć, natrafiłem na zaklęcie zasklepiające rany, ale chyba zrobiłem coś nie tak, bo zrobił się jedynie ładny strup, do tego swędzący.

– Boli? – pyta Malfoy widocznie zaniepokojony moimi mimowolnych odruchami na kontakt z dotykiem.

Przeczę głową i wbijam wzrok w palec Malfoya, który śledzi drogę każdej jednej blizny. Są brzydkie i wstydzę się ich. Samookaleczanie to idiotyzm największy jaki widział świat. Długie linie szpecą rękę, a ja nie chcę ich już widzieć.

– Po prostu to dziwne uczucie – odpowiadam na pytanie Malfoya. Delikatne łaskotanie w miejscu bólu. Niecodzienna odmiana – czuć przyjemność zamiast bólu.

– To nawet miłe – mówię w końcu cicho. – Pamiętać o cierpieniu, ale mieć świadomość, że ono już odeszło i nie wróci.

– Zrobiłeś się strasznie... filozoficzny. – Malfoy puszcza mój nadgarstek i spogląda na mnie. – I sentymentalny – dodaje.

– Zwyczajnie się starzeję. Ciebie też to czeka. – Trącam go ramieniem, na co odpowiada udawanym oburzeniem. Przez chwilę siedzi z założonymi rękoma, po czym uderza mnie łokciem w brzuch w idealnym momencie, kiedy wpatruję się w wzory na kafelkach.

– Hej! – krzyczę i oddaję mu. Nie pozostaje dłużny i szczypie mnie w policzek. Łapię się za zaczerwienioną skórę i kopię go w kostkę.

– Teraz to sobie nagrabiłeś – złowieszczy syk Malfoya jeszcze rozbrzmiewa w pomieszczeniu, gdy ten czochra mnie z całej siły po głowie, trzymając ją przy piersi. Czuję pięść wbijającą się w czaszkę, ale nie mogę zrobić nic przez obezwładniający śmiech. W końcu zostaję uwolniony, więc kładę się na podłogę, dziękując Merlinowi, że Marta uciekła i łazienka nie jest zalana.

– Wyobraź sobie, co musi dziać się w głowie Dumbledore'a – żartuje Malfoy, gdy nasza mała potyczka się kończy. – Jeśli ty masz szesnaście i tak świrujesz, to co dopiero musi robić on.

– Marzy o skarpetkach pod choinkę.

– Skarpetki? Dla takiego wpływowego człowieka wypada dać książkę czy alkohol.

– I właśnie o to chodzi – śmieję się. – Wszyscy dają mu książki, a on cierpi na brak ciepłych skarpetek.

– Dziwaczne – mówi Malfoy. – I w sumie przez to, że jest dziwaczne, to do niego pasuje.

Malfoy bawi się moimi włosami, próbując je ułożyć. Poddaje się po dwóch minutach. Delikatne palce dotykają policzka, spoglądam w te poważne i pełne bólu oczy.

– Nie chcę go zabijać. – Malfoy obrysowuje kontur moich ust. Próbuję się uśmiechnąć.

– Nie będziesz musiał. Jak coś to... – urywam, nie będąc pewien, czy mogę powiedzieć mu o Zakonie Feniska.

– Istnieje pewna organizacja – mówię – która walczy z Voldemortem. Założył ją i przewodniczy jej sam Dumbledore. Jeślibyś do niego poszedł to z pewnością...

– Nie będę błagał tego starca o życie – mówi. – Nie będę przed nim klęczał, ani błagał, żeby przygarnął mnie niczym zbłąkanego kundla.

– Nawet jeśli będzie to twoja jedyna szansa, by zachować życie?

– Nawet – mówi pewnie, ale potem spogląda na mnie ze zwątpieniem. – Nie wiem, Potter. Chcę żyć, ale nie chcę służyć żadnemu z nich.

– Nie chcę, żebyś zginął – mówię cicho, zbyt cicho by usłyszał ktokolwiek poza nim.

– Bo ja wyrywam się w pierwszy szereg, żeby zginąć – warczy, ale wzrok, którym na mnie spogląda, jest ciepły. Otula zziębnięte serce i podeptane uczucia. – Nie jestem takim masochistą jak ty.

– Wcale nie jestem masochistą!

– Przepraszam za przejęzyczenie, to się poprawnie nazywa kompleks bohatera. – Rzucam mu oburzone spojrzenie. – Jak kiedyś zobaczę świeżą szramę, zwiąże cię i schowam w pokoju wspólnym Slytherinu.

– Nie chcę – marudzę i siadam po turecku. – Wy, Ślizgoni, nie macie wyczucia stylu. Wszystko u was jest ciemne, mroczne i wilgotne. Bue, jakby tam pleśń na stałe mieszkała.

– Ha? Wcale, że... Skąd wiesz, jak wyglądają pokoje wspólne Slytherinu? – Malfoy mruży zabawnie oczy, jakby przesłuchiwał mnie w roli podejrzanego o zabójstwo.

– To długa historia – odpowiadam wymijająco.

– Masz dużo czasu, żeby ją opowiedzieć.

– Pamiętasz drugą klasę?

– Masz mnie za idiotę?

– Czasami się zdarza. Po prostu chciałem jakoś zacząć. W sumie to jest zabawne historia w niezbyt zabawnych czasie.

– Przejdź do sedna. – Malfoy macha dłonią, jakby udzielał mi pozwolenia na mówienie i zakłada ręce na piersi.

– Jako młodzi, dobrze prosperujący detektywi chcieliśmy rozwiązać zagadkę Komnaty Tajemnic. Szukaliśmy dziedzica Slytherina. Głównym podejrzanym byłeś ty z tym wymądrzaniem się i mówieniem do Hermiony, że będzie następna.

– Nie mogę uwierzyć w waszą głupotę.

– Zaraz nie będziesz mógł uwierzyć w swoją. Ta łazienka odgrywa bardzo ważną rolę w tej opowieści, bowiem postanowiliśmy uwarzyć w niej eliksir wielosokowy, aby wypytać ciebie, czy aby na pewno nie jesteś dziedzicem. Po miesiącu, gdy eliksir był gotowy, uśpiliśmy Crabba i Goyle'a. Wzięliśmy z Ronem ich włosy i wypytaliśmy ciebie. W ogóle nie zauważyłeś różnicy.

– Byliście chorzy, jesteście chorzy nadal! Co za idioci wpadają na takie... idiotyczne, głupie i dziecinne pomysły? Miałem pewnie zły dzień – usprawiedliwia się. – Na pewno bym was rozpoznał, gdybym był w sile możliwości. Zresztą – dodaje – nie jest trudno udawać tych półgłówków.

– Jasne – mówię tylko i ziewam szeroko.

– Wracaj do łóżka, Potter, bo jutro będziesz wyglądał, jakbyś miał limo pod obojgiem oczu.

– To wzruszające jak się o mnie martwisz. – Wstaję powoli i przeciągam się. Biała koszula unosi się do góry i czuję zimne powietrze na odsłoniętym brzuchu.– Kiedy spotkamy się ponownie?

– Och... – Malfoy wygląda na lekko speszonego. – Nie martw się, Bliznowaty, coś się wymyśli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top