Rozdział drugi

Obudziłam się wcześnie. Bolał mnie kark i żołądek. Generalnie czułam się jak gówno. Usłyszałam pukanie do drzwi.
— Proszę! — Krzyknęłam słabym głosem. Miałam wrażenie jakbym była na kacu. Do pokoju weszła moja gospodyni.
— Przyniosłam śniadanie. Jak się pani czuje? — Zapytała odstawiając tacę z jedzeniem.
— Źle. Przepraszam, gdzie tu jest toaleta?
Kobieta machnęła niedbale ręką.
— O tam, na końcu korytarza. Smacznego.
Odwróciła się i zostawiła mnie samą. Uznałam, że zanim zjem warto by było się odświeżyć. Na boso udałam się więc do łazienki, która okazała się być po prostu klitą z muszlą, zlewem i lustrem.
— Jak to szło? Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Ogarnęłam więc włosy i przemyłam twarz, zrzucając z niej resztki makijażu. Załatwiłam swoją potrzebę, jeszcze trochę opłukałam się wodą i wróciłam do pokoju. Spojrzałam na jedzenie. Dwa tosty chyba ze smalcem i coś, co wyglądało jak kompot. Zasiadłam przy stole i wzięłam się za jedzenie. Na przeciwko był okno, więc z braku lepszego zajęcia postanowiłam się poprzyglądać ludziom. Nie wyglądali na wielce pokrzywdzonych wojną. Wręcz przeciwnie, większości żyło się nawet dobrze. Naszła mnie niesamowita ochota, aby pozwiedzać miasto.

— Przepraszam panią... — zagadnęłam kobietę, kiedy ponownie weszła do mojego pokoju — chciałabym trochę się przewietrzyć i wyjść na miasto.

Gospodyni popatrzyła na mnie z ulgą.

— Bogu niech będą dzięki. Myślałam, że pani jest w ciąży.

— Co? — Zapytałam trochę nie rozumiejąc jej toku myślenia.

— No bo wczoraj — zaczęła — pani wyglądała na taką... — wskazała na prześcieradło — białą. A dzisiaj, wyglądała pani tak, jakby miała — wykonała niedbały gest, który oznaczał wymioty. Pokiwałam głową że zrozumieniem. — I myślałam, że pani będzie tu siedzieć mi teraz na głowie. Dziewięć miesięcy.

— Ah tak. Proszę się nie obawiać. — Odsunęłam talerz i podeszłam do łóżka, gdzie szybko wrzuciłam na siebie ubrania z wczoraj i wyszłam z domu. Aż odetchnęłam. Świeże powietrze aż mnie uderzyło. I nie tylko ono.

— Ała! Nie można trochę uważać? — Zwróciłam się po angielsku do Togo kogoś, kto na mnie wpadł. Podniosłam wzrok i napotkałam przenikliwe niebieskie tęczówki.

— Oh, jeśli moja nieuwaga przyciąga tak piękne kobiety, to nie mam zamiaru uważać. Bernardus Andreas Riphagen, miło mi panią poznać. — Złożył na mojej dłoni subtelny pocałunek.

Stałam jak zahipnotyzowana. Oczywiście, że wiedziałam kim był. Dries Riphagen, holenderski kolaborant i zbrodniarz drugiej wojny światowej. Stałam oko w oko z legendą.

— Czyżbym cię przestraszył lub onieśmielił? — Zapytał mężczyzna, cały czas uważnie wpatrując się w moje oczy. Szybko obliczyłam sytuację. Byłam w chuj dużo lat od swoich czasów, bez możliwości ratunku, a drogę zagradzał mi... jakby morderca.

— Nie, przepraszam. Lola McQueen. Mi również miło. — Przełknęłam nerwowo ślinę. Riphagen musiał wyczuć moje zdenerowanie, bo uśmiechnął się sympatycznie.

— Nie gryzę, Lolu. Nawiasem mówiąc, śliczne imię. Może zechciałabyś pójść że mną na kawę? Tu niedaleko jest fajna kawiarnia.

Pomyślałam sobie, że albo teraz, albo nigdy. Nie wiedziałam, ile przyjdzie mi siedzieć w tych pojebanych czasach, a sojusznik się przyda. Zgodziłam się więc na jedną kawę, która zakończyła się dwoma pustymi butelkami wina na stole.

— To mówiłaś, że skąd jesteś? Twoje nazwisko jest mało niemieckie. — Dries zaśmiał się i postukał palcami w moją dłoń. Był już wstawiony.

— Z Berlina. — Kłamstwo przyszło mi z lekkością. — Nie moja wina, że tatuś był że Stanów. — Nawet gdybym chciała się przyznać, nie mogłam, gdyż oskarżono by mnie o szpiegostwo. Domyślałam się jednak, że Riphagen nie jest tak głupi, by mi uwierzyć na słowo.

— Wiesz, która jest już godzina? — Zapytał mężczyzna, spoglądając na zegarek. — Osiemnasta. Może pojedziemy do mnie? Mam pyszne wino w barku... — wyszeptał mi do ucha, a ja jak głupia się zgodziłam.

Czy uwiódł mnie swoim urokiem? Nie wiedziałam. Weszliśmy do jego mieszkania, całując się i po omacku idąc do sypialni. Riphagen popchnął mnie na łóżko i zawisł nade mną. I kiedy już myślałam, że dojdzie do czegoś więcej, jego dłonie boleśnie zacisnęły się na moich nadgarstkach.

— A teraz posłuchaj mnie, kochanie. — Zaczął groźnie, a jego oczy pociemniały, tracąc miły wyraz. Czyli jednak nie był, aż tak pijany. — Doskonale wiem, i ty też wiesz, że mnie nie okłamałaś. Nie udało ci się. Prawda jest taka, że nie mieszkasz w Berlinie, tylko jesteś z Ameryki, a twoi rodzice wcale nie pracują w banku, tylko nie żyją. Twoje krętactwa nasuwają podejrzenia, że jesteś szpiegiem więc jeśli nie chcesz, aby to się wydało, będziesz pracować dla mnie.

Sparaliżowało mnie to co powiedział. Wiedział, że mu nie odmówię, jeśli zależy mi na życiu. Zacisnęłam zęby. Nawet nie starałam się zaprzeczać.

— Dobrze wiesz, że nie mam innego wyjścia. — Prawie to wysyczałam, za co zostałam uderzona w policzek.

— Nie tym tonem. Radzę być posłuszna. Nawet już nie wnikam, dlaczego tak powiedziałaś. Konkluzja: będziesz moim szpiegiem wśród Żydów i innych Niemców. Chcę wiedzieć wszystko. A z twoją urodą nie powinno być to trudne. — Przejechał dłonią po mojej talii i zatrzymał się na pośladkach, które ścisnął, przez co mimowolnie zadrżałam. Wstał i zaczął się rozbierać. — Nie myśl jednak, że odpuszczę sobie tę noc z tobą. Takie ciało nie może się przecież marnować. — Błysnął równym rządkiem zębów i ruszył w moją stronę, po chwili zamykając mi usta w namiętnym pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top