III
Rozdział trzeci
„Nie daj się zaskoczyć"
*
To było chyba najgorsze, co mogło się w tamtym momencie wydarzyć. Pożar w Czarnobylu był niczym, w porównaniu ze spustoszeniem, jakiego mogła dokonać tamta kobieta. Zuzanna. Dwudziestopięcioletni chodzący ideał. Śliczna, mądra i lubiana. Stała przed nią, ubrana w czarne legginsy z wysokim stanem, krótką luźną koszulkę i zarzuconą na ramiona dżinsową katanę. O Boże, jak jej nienawidziła. Estera uśmiechnęła się do kuzynki w najpaskudniejszy sposób, na jaki było ją stać. Poczuła, jak jej serce przyspiesza, gdy na usta cisnęła się jedna chamska uwaga:
— Za czyszczenie twojej pochwy powinien być chyba odpowiedzialny ktoś inny, co nie, Zuzia? — Blondynka prychnęła w odpowiedzi, z wyższością patrząc na młodszą kuzynkę.
— Tobie też by się ktoś do tego przydał, może byś przestała na wszystkich warczeć. — młodsza zazgrzytała zębami, mrużąc niebezpiecznie oczy.
— Masz dla odmiany do powiedzenia coś konstruktywnego? Jeśli nie, to zapraszam do wyjścia, zajęta jestem. — Dziewczyna założyła kosmyk włosów za ucho i powróciła do szorowania broni. Narzuciła sobie szybsze tempo, pragnąc ukryć drżenie dłoni. Pieprzona Zuza, nie miała kiedy się pojawić. Ta zaś, zamiast zgodnie z prośbą Estery opuścić lokal, oparła dłonie o blat stołu i przeniosła ciężar ciała na ręce. Potem przekrzywiła głowę i przyjrzała się kuzynce.
— Właśnie widzę. Karne czyszczenie broni. Wstyd. Już nie wspominając o twoim procesie. I to ma być ten twój sposób upamiętnienia rodziców? Jak tak, to gratuluję pomysłowości. Pewnie byliby z ciebie szalenie dumni. — Estera wzruszyła ramionami, choć w środku niemal zaczęła się gotować ze wściekłości. Nie chciała jednak dać Zuzi tej satysfakcji i wybuchnąć gniewem. Uspokój się, ona tylko cię podpuszcza, pomyślała i zastanowiła się nad względnie niefrasobliwą odpowiedzią.
— Ryzyko zawodowe. A ty po co tu przyjechałaś? Powymądrzać się? Znudził ci się Wrocław i postanowiłaś odwiedzić stare śmieci? — Blondynka uśmiechnęła się, jakby czekała na pytanie o cel wizyty. Wygrzebała coś z kieszeni kurtki
— Właściwie to nie. Dzięki, że pytasz. Powinnam to oczywiście zrobić wspólnie z Grzegorzem, ale wstyd mi, że moja n a j b l i ż s z a kuzynka pucuje właśnie za karę broń. Zapraszam cię na nasz ślub. Trzynasty sierpnia, godzina piętnasta, w kaplicy Macierzy wrocławskiej. Możesz zabrać osobę towarzyszącą. — Potem rzuciła na stół kremową wytłaczaną kopertę z ładnym kwiatowym wzorem malowanym akwarelą. Estera spojrzała na kopertę z lekkim podziwem. Znając rodziców Zuzy, najpewniej sypnęli hajsem, żeby ślub ich ukochanej jedynaczki był idealny. Musieli się pokazać, jeżeli chcieli zaistnieć wśród wyższych sfer. Najpiękniejsze wesele dziesięciolecia miało być do tego przepustką. Piękniejsze, niż uroczystość zaślubin księży Kate i księcia Williama.
— Dziękuję za zaproszenie. Zastanowię się. W razie czego, jakie prezenty cię interesują? Może być robot kuchenny? — zaćwierkała w odpowiedzi. Zuza westchnęła i wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
— Najlepszym prezentem od ciebie byłaby twoja nieobecność. Zapraszam cię, bo wypada. Nie zapłaczę jednak, jeśli przypadkiem okaże się, że masz tamtego dnia plany. — Estera zaśmiała się sztucznie, odrywając się na nowo od pracy.
— I miałoby mnie ominąć najważniejsze wydarzenie sezonu? Chyba jednak zapiszę sobie tą datę w kalendarzu, Zuziu. — Kuzynka obrzuciła ją długim, oceniającym spojrzeniem, po czym ruszyła do wyjścia. Na szczęście.
— Niech broń będzie gotowa za mniej, niż godzinę. Planujemy sobie zapolować z dziadkiem. Do zobaczenia, Estera. — Kiedy wyszła, dziewczyna wypuściła z płuc powietrze. Jej serce nadal dudniło ze złością, a na język cisnęło się tylko jedno słowo: suka. Zuza w swoim żywiole. Musiała jakoś pozbyć się napięcia. Spojrzała więc na ostrze kuzynki i splunęła na nie. Może i było to dziecinne, ale dało jej ogromną satysfakcję, gdy strużka śliny spłynęła po złoconym ornamencie pochwy i zdobionej rękojeści.
Miała dość upokarzającego zajęcia. Obecność kuzynki tym bardziej wyprowadziło ją z równowagi, sprawiając, że najchętniej uciekłaby stamtąd i zaszyła się w jednej z salek gimnastycznych. Zaprosiłaby do treningu również Michała, a w przerwie między kolejnymi seriami ćwiczeń opowiedziałaby mu o swojej złości. Przy następnych powtórzeniach wykorzystać buzującą w niej złą energię jako motor napędowy do działania. Potem odreagowałaby poprzez uderzanie w worek treningowy, wyobrażając sobie, że to właśnie Zuzę okłada pięściami. Takie ćwiczenia nie tylko pomagały jej się uspokoić i odreagować, ale również poprawiały jej kondycję, budowały mięśnie i sprawiały, że potrafiła trzymać się swojej naczelnej zasady: Trzymaj nerwy na wodzy.
Spotykali się jednak dopiero późnymi wieczorami i to dosłownie na chwilę. Estera była zazwyczaj zmęczona i obolała, a Michał wychodził wraz z bliźniaczkami, które na czas jej niedysponowania przygarnęły go do swojego zespołu, na wieczorne patrole po ulicach Chorzowa.
Ona mogła jedynie biernie przyglądać się wychodzącym na dwór Łowcom, patrząc przez okna dawnego ratusza miejskiego, w którym stworzono placówkę Macierzy. Członkowie Zakonu znikali to za jednym, to za drugim rogiem budynku, aż w środku została jedynie część odpoczywająca po dziennej zmianie. Tęskniła za przeczesywaniem ulic centrum Chorzowa i Katowic, pilnując porządku i upewniając się, że spacerujący cywile są bezpieczni. Zwłaszcza w weekendy, gdy ludzie ruszali na miasto, a ulice pełne barów i knajp, takie jak na przykład Mariacka, tętniły życiem. Głodni krwiopijcy z łatwością mogli wtopić się wtedy w tłum i atakować równie szybko i skutecznie, co wprawieni kieszonkowcy. Właśnie w takich chwilach na wagę złota był szybki refleks i dobre oko do szczegółów.
W końcu wampiry nie były niewidzialne. Były materialne i posiadały odbicie w lustrze, jak każdy człowiek. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różniły od ludzi i tylko dobrze wyszkolony Łowca był w stanie wypatrzeć je w tłumie. Choć Krok Drapieżcy stanowił ich niebezpieczną cechę, to właśnie on ich zazwyczaj demaskował wśród śmiertelników. Cichy, pełen gracji, nierzadko powłóczysty. Nieśmiertelni zazwyczaj trzymali się w cieniu lamp ulicznych, spuszczając głowy, gdy światło odbijało im się od twarzy. W ten sposób ukrywali nienaturalną czerwień tęczówek i zbyt ładne, jak na żywych ludzi, twarze. Pozwalali sobie na więcej jedynie w chwili głodu. To wtedy najtrudniej było ich wypatrzeć pośród fal zmierzających do śląskiej mekki pijaństwa i bezwstydnego imprezowania.
W czasie swojego aresztu, Estera mogła co najwyżej pomarzyć o wyjściu na zewnątrz. Bo choć teoretycznie nikt jej nie pilnował, wiedziała, że w Macierzy ściany mają uszy. I nigdy nie zostawiają informacji dla siebie. Bo choć na mieście łatwo było odłączyć się od grupy i skopać nieśmiertelnego w ciemnym zaułku, tak w tych murach nic nie umykało uwadze Rady. Nawet jeśli sama miała problem z utrzymaniem dyscypliny w swoim gronie.
Nudziła się niewyobrażalnie. Zakaz opuszczania Macierzy już od samego początku kary dawał jej się we znaki, ale im dłużej siedziała odcięta od swoich zwyczajnych obowiązków, tym bardziej roznosiła ją niespożyta energia. Nawet samotne wieczorne treningi nie wystarczały jej, by zaspokoić potrzebę ruchu. Dni płynęły zdecydowanie za wolno, a ona nie miała już więcej pomysłów co zrobić, żeby poza pracą u mistrza Sebastiana nie zwariować.
Właściwie istniała możliwość, by skrócić czas swojej udręki. A przynajmniej, żeby mogła lepiej zagospodarować swój czas. Przypomniała sobie o tym, gdy pewnego wieczoru przechodziła koło kaplicy na pierwszym piętrze. Weszła do środka i tradycyjnie spojrzała na masywną, kamienną ścianę z piaskowca, znajdującą się tuż za ołtarzem. Rząd palących się świec rzucał poruszające się pod wpływem powietrza blask na wklęśnięciach i wypukłościach skały, naprzemiennie rozjaśniając i zacieniając wyryte dłutem nazwiska. Ściana Poległych. Według legendy, na długo przed powstaniem Macierzy, była częścią ściany nieistniejącego już kościoła, którą Łowcy przenieśli na własnych barkach, by za pomocą poświęconego muru, zapewnić sobie ochronę przed nieśmiertelnymi. Kiedy pierwszy z Łowców zginął przez zachłannych krwiopijców, po raz pierwszy upamiętniono nazwisko poległego na ścianie. Z biegiem czasu pojawiało się ich coraz więcej, aż stało się to największą tradycją w Macierzach, które idąc za śląskim przykładem, same tworzyły sobie własne Ściany. Nawet, jeśli nazwiska miały być wyryte w tynku.
Polegli byli bohaterami, męczennikami, którzy oddali swoje życie w walce z wynaturzonymi stworzeniami, dla dobra ludzkości. Należało więc zachować powagę, gdy stało się pod długimi i licznymi rzędami imion i nazwisk.
Bez problemu odnalazła te dwa, będące dla niej najważniejszymi. Znajdowały się na wysokości jej wzroku.
Dorota Wagner–Lewandowska
Aleksander Lewandowski
Musnęła wgłębienia po dłucie palcami i westchnęła cicho. Zawsze nachodziło ją w tym miejscu uczucie głębokiego smutku i wstydu, że mimo upływu lat, ona dalej błądziła, niczym dziecko we mgle, chwytając się nawet tych mało prawdopodobnych informacji, wciąż dążąc do znalezienie zabójców.
— Gdybym tylko wiedziała gdzie zacząć... — Naraz w jej głowie pojawiło się całkiem świeże wspomnienie. Do tej pory unikała myślenia o propozycji Cecylii, z obawy o utratę bliskich. Przymknęła oczy i zastanowiła się nad wszystkimi za i przeciw. Czy warto było poświęcać przyjaźnie dla przerwania klątwy? Czy życie było mniej warte, niż bliskie relacje? Może i było to egoistyczne, ale pragnęła żyć. Pragnęła odnaleźć kolejny sens w życiu, gdy już zemści się i po wielu latach odzyska pełną sprawność. Nie ważne, czy sama, czy z kimś.
Po raz kolejny podniosła wzrok na nazwiska swoich rodziców.
— Czy tego właśnie byście chcieli? — spytała cicho, choć nie liczyła na odpowiedź. Zmarli nigdy nie przemówili do niej ludzkim głosem. Chyba, że pili ludzką krew i chowali się w ciemnych zaułkach.
Podjęła jednak decyzję.
*
Dość krótko, ale w sumie zadowolona jestem z treści. Przynajmniej trochę poopowiadałam o świecie Esterki.
Jak wrażenia? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top