Rozdział 30
Z zaciśniętą szczęką patrzyłem, jak odchodzi. Przeraził mnie wyraz twarzy Nemirii. Spodziewałem się smutku czy złości, lecz w tych pięknych oczach o kolorze ametystów ujrzałem jedynie przerażającą pustkę.
Ledwo zdołałem się powstrzymać, by za nią nie pobiec. Chciałem wykrzyczeć jej imię, błagać, by została, wszystko wytłumaczyć. Zamiast tego podszedłem do onyksowej ściany i z całej siły uderzyłem w nią lewą pięścią.
Nienawidziłem Krwawego Księcia.
Pulsujący ból przeszył moją rękę, kumulując się na grzbiecie dłoni przy małym palcu. Jakiekolwiek próby ruchu czy dotyku ciepłej skóry wzmagały dyskomfort.
— Kurwa — syknąłem. Nie tylko z powodu urazu, ale całej sytuacji.
Unikanie Nemirii już same w sobie było ciężkie. Tyle razy niemal się złamałem i wyznałem całą prawdę. Podczas każdych zajęć wyobrażałem sobie, jak jej mówię, że Najciemniejszy Pan mnie do tego zmusił...
Pomimo ogromnego pragnienia, nie mogłem tego zrobić.
Krwawy Książę nawet przed wyznaczeniem kary wyraził się jasno. Jeśli on czy Kosiarz kiedykolwiek dostrzegą ślad czułości, nawet jeżeli byłaby platoniczna, konsekwencje będą tragiczne. Nie tylko poddałby nas torturom, wyrżnąłby nasze rodziny.
Nie ważne jak bardzo mi na niej zależało, nie mogłem tego ryzykować. Wiedziałem, że kochała swoich bliskich ponad wszystko. Wspominała o nich wiele razy podczas naszych sesji, o tym jak uwielbiała piec z matką, chodzić na długie spacery z ojcem, wymyślać najróżniejsze intrygi z siostrą, uczyć się ze starszym bratem...
Ich śmierć by ją zniszczyła.
Chociaż zdawałem sobie sprawę, że powinna móc podjąć własną decyzję, bałem się, że będzie nalegała, by potajemnie się przyjaźnić, a ja bym uległ. Nawet jeśli sam dałem radę utrzymać kilka sekretów przed Kosiarzem i Krwawym Księciem, tutaj stawka była zbyt wysoka.
Czułem się z tym okropnie, ale musiałem sprawić, żeby to ona znienawidziła mnie. Każde okrutne słowo wychodzące z moich ust rozdzierało serce gwałtownymi szarpnięciami, mimo to wolałem, by Nemiria sama kazała trzymać mi się z daleka.
Spojrzałem na zmięty list, który wciąż trzymałem w prawej dłoni. Z troską spróbowałem go rozprostować, a następnie delikatnie złożyłem i schowałem do kieszeni.
Został moją jedyną pamiątką tego, co było.
Z każdą minutą lewa ręka bolała mnie coraz bardziej, a dodatkowo zaczynała puchnąć. Opuściłem bibliotekę i skierowałem się do sypialni Lydii.
Otworzyła mi dopiero po minucie, a jej rozczochrane rude włosy sterczały na wszystkie strony. Uniosła pytająco brwi, a zza jej pleców rozległ się zmęczony głos Dei.
— Kto to?
Wskazałem na moją dłoń. Kiedy tylko Lydia zobaczyła obrzęk, pokręciła głową i westchnęła.
— Muszę szybko coś załatwić, ślicznotko. Wrócę za dwadzieścia minut.
Gdy zanurzyliśmy się w mroku korytarza, zmarszczyłem czoło.
— Ślicznotko? Jak słodko — zażartowałem.
Pomimo ciemności wiedziałem, że spiorunowała mnie wzrokiem.
— Ty się nawet nie wypowiadaj. Co tym razem sobie zrobiłeś?
— Wypadek przy pracy?
Nie uwierzyła mi, lecz nie zadawała więcej pytań. Nigdy nie zmuszała mnie, bym wyjawił jej cokolwiek, a ja bardzo to ceniłem. Żałowałem, że nie mogłem nigdy się odwdzięczyć. Moja przyjaźń nie znaczyła zbyt wiele, nie chciałem się nawet do niej przyznawać.
Z wciąż niejasnego dla mnie powodu, Lydii to wystarczyło. Czasami zastanawiałem się, czy była to kwestia przyzwyczajenia z czasów, gdy dzieliliśmy opiekuna.
Zawędrowaliśmy do magazynu z lekami, a dziewczyna po krótkim badaniu od razu wzięła się za szukanie maści oraz bandaży.
— Uderzyłeś pięścią w twardą powierzchnię? — zapytała.
— Jak dobrze mnie znasz — prychnąłem. — Przeżyję?
— Będziesz musiał oszczędzać tę rękę. Prawdopodobnie złamałeś kość śródręcza, tę pod małym palcem, więc postaram się unieruchomić dłoń, żeby wszystko dobrze się zagoiło. Ale to zadziała tylko, jeśli postanowisz współpracować.
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy.
— Oszczędzaj się przez kilka następnych tygodni, masz szczęście, że nasze rany goją się szybciej niż u zwykłych ludzi — Wsmarowała chłodną maść w gorącą skórę, a po chwili zaczęła zakładać opatrunek. — Zdradzisz, co się wydarzyło pomiędzy tobą a Nemirią? I dlaczego trafiłeś na Krzesło Łaski? Skoro użyłam swojego talentu, żeby pomóc ci wymazać wspomnienia tortur, chyba mam prawo wiedzieć.
Moje ciało się spięło. Nie spodziewałem się tych pytań.
— Popełniłem błąd jako opiekun, to wszystko — mruknąłem. — Nic więcej.
— Coś słabo ci ostatnio wychodzi kłamanie, Kanciarzu — westchnęła. — A dziewczyna naprawdę zdaje się to wszystko przeżywać. Nie zamierzam wnikać w to, co było pomiędzy wami, ale odpuść jej. Doskonale wiesz, jak ciężkie są te pierwsze miesiące, nie musisz dodatkowo jej dobijać swoimi humorkami.
Nie mogłem winić Lydii za te słowa. Po zdradzie naszego opiekuna również się od niej odsunąłem, by nie narażać dziewczyny na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Wyszło jej to na dobre, gdyż właśnie dzięki temu zbliżyła się do Dei.
Pewnie uznała, że coś podobnego wydarzyło się w przypadku Nemirii. Nie zaprzeczyłem. Już w trakcie dzieciństwa przyzwyczaiłem się do bycia znienawidzonym przez wszystkich wokół.
Czasami myślałem, że sam podświadomie dążyłem do tego, by i w Czarnym Oddziale traktowano mnie jak wyrzutka. Gdy na nikim ci nie zależy, nie można cię skrzywdzić. Sytuacja z Nemirią tylko potwierdziła moje obawy, że w Onyksowym Zamku troska o innych to ryzykowny luksus, chwile ciepła ogrzewającego serce, za które oboje musieliśmy zapłacić cierpieniem.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie potrafiłem obwiniać dziewczyny. Jej plan nie należał do najbardziej przemyślanych, lecz rozumiałem stojącą za nim motywację. Zabolało mnie, że nie zaufała mi na tyle, by podzielić się swoim pomysłem. Wtedy mógłbym od razu wybić jej go z głowy i poinformować, że Ostryząb często patroluje nocami, czekając, aż któryś z rekrutów popełni głupi błąd.
Zarazem, jak mógłbym jej się dziwić? Sam skrywałem wiele sekretów, wliczając nawet mój talent. Nie miałem prawa oczekiwać, by wyjawiła mi swoje tajemnice. Nawet jeśli oznaczało to kłamanie, jak w przypadku listów.
— Gotowe. — Zmęczony głos Lydii wyrwał mnie z rozmyślań. — Jeśli chciałbyś z kimś porozmawiać...
— Wiem, wiem. Dziękuję, naprawdę to doceniam. — Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy. Zamiast tego przeniosłem wzrok na obandażowaną dłoń. Unieruchomiła mój mały palec przy pomocy wąskiej metalowej blachy i przyczepiła go do serdecznego.
— Wcale nie musisz być sam. Pamiętaj, że są osoby, które się o ciebie troszczą. — Ścisnęła moje ramię. — A teraz posprzątaj, proszę, bo ja padam z nóg. Dobranoc.
Zamknęła za sobą drzwi, zostawiając mnie w niewielkim pomieszczeniu. Samotnego, jak zawsze. Z własnego wyboru.
Tak było najlepiej dla wszystkich.
Gdy uporałem się z bałaganem, zgasiłem świecę i wyszedłem na korytarz. Skierowałem się do jaskiń, lecz nie zdążyłem nawet przejść kilku kroków, gdy za mną rozległ się głos Kosiarza.
— Dobrze cię widzieć, Lysandrze.
Z trudem powstrzymałem odruch wymiotny. Krwawy Książę mógł być okrutnym brutalem, lecz w Kosiarzu było coś niepokojącego i oślizgłego, co zawsze przyprawiało mnie o dreszcze.
Zmusiłem się do uniesienia kącików ust i przybraniu nieodgadnionego wyrazu twarzy.
— Czego ode mnie chcesz w tę jakże czarującą noc? — Przynajmniej nie musiałem się silić na uprzejmości jak w przypadku najwyższego dowódcy Czarnego Oddziału.
— Mamy dla ciebie zadanie.
— Nie jestem zainteresowany — utrzymałem uśmiech i ruszyłem przed siebie.
Następne słowa Kosiarza od razu mnie zatrzymały.
— Zadanie poza granicami Mistycznego Lasu. Na zachodzie Krusji.
— Co z moimi obowiązkami? — Patrzyłem w pustkę przede mną, próbując zamaskować zaintrygowanie.
— Członkini oddziału została ranna przy starciu na granicach. Wróci na kilka tygodni do Onyksowego Zamku i chętnie przejmie twoje obowiązki. — Tkał obietnice niczym pajęcze sieci, a ja dawałem się w nie uwikłać. Choć mój rozum podpowiadał, że powinienem odejść, nogi odmówiły posłuszeństwa.
— Ile by mnie nie było?
— Mieliśmy ostatnio kilku uciekinierów z Mistycznego Lasu, którzy pałętają się na ziemiach Krusji, a król wyraża zaniepokojenie. Musiałbyś ich wytropić i wyeliminować, więc wszystko zależy od tego, ile czasu ci to zajmie. Oczekiwałbym kilku tygodni.
Propozycja brzmiała zbyt pięknie, by mogła być prawdziwa. Oczyma wyobraźni widziałem, jak Deirdre skrzeczy z radości, że wreszcie może uciec z tych zimnych, ciemnych jaskiń. Poza tym, dzięki tej misji, nie musiałbym konfrontować się z Nemirią po moich okrutnych słowach.
Byłem tchórzem i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Ceniłem jej bezpieczeństwo zbyt mocno, by pozwolić jej się ponownie do mnie zbliżyć. Nawet jeśli ciągłe ranienie dziewczyny powoli wysysało moją duszę.
Ucieczka objawiła się jako proste rozwiązanie. Pomimo wstydu postanowiłem z niego skorzystać.
— Zgoda — poczułem, jak na ułamek sekundy maska obojętności spadła z mojej twarzy. Pośpiesznie ponownie ją założyłem. — Kiedy mam odlecieć?
— Możesz nawet teraz. — Obślizgły uśmiech wkradł się na twarz Kosiarza, kiedy ten wyciągnął zapieczętowany dokument ze swojej szaty. — Masz w nim pieczęć i podpis Krwawego Księcia, na wypadek, gdybyś wpadł na Gwardię Królewską.
— A pieniądze?
Podał mi pojedynczą srebrną monetę.
— To powinno wystarczyć. Wykorzystaj do czegoś ten swój talent do hazardu i ją pomnóż. — Usłyszałem nutkę sarkazmu, lecz ją zignorowałem.
Liczyłem, że naprawdę uważał, że moje umiejętności obejmowały jedynie hazard. Przez ponad rok usilnie je ukrywałem, więc zdziwiłbym się, gdyby mężczyzna znał prawdę. Choć czasami miałem wrażenie, że nic nie ukryje się przed jego białymi oczami.
Wziąłem srebrną monetę i bez słowa ruszyłem w kierunku swojego pokoju.
Wyleciałem jeszcze tej samej nocy, obserwując, jak po raz pierwszy od wielu miesięcy pojedyncze płatki śniegu spadały na Onyksowy Zamek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top