Rozdział 27

Przez cztery godziny nieustannie próbowałam wypełnić zadanie. Pomimo ciężaru wzroku służącego, zimna oraz zdrętwiałych palców, którymi ledwo mogłam poruszać, skupiałam siłę woli i starałam się zepchnąć kukłę.

Ona ani drgnęła.

W przypływach frustracji przywoływałam silniejsze powiewy, lecz nie byłam w stanie z wystarczającą siłą nacelować tam, gdzie chciałam.

Niestety w bibliotece nigdy nie znalazłam żadnej instrukcji do obsługi talentu. Zanea i Tein również nie potrafili dokładnie wytłumaczyć, jak korzystali ze swoich. Mówili, że po prostu po jakimś czasie stał się on ich częścią.

Ja w ogóle mojego nie czułam. Pomimo najszczerszych chęci i okazjonalnych porywów wiatru, gdy Krwawy Książę wszedł na wieżę, pokręcił z niezadowoleniem głową.

— Zawiodłaś mnie — powiedział, a służący dyskretnie wymknął się za jego plecami.

— Błagam o wybaczenie, Najciemniejszy Panie. — Padłam na kolana, tak jak oczekiwał.

— Nie pierwszy, nie ostatni raz. — Zmrużył oczy. — Masz szczęście, że jestem łaskawy. Teraz idź coś zjeść. Potem wyrwij z ogrodu źdźbło trawy, idź na główny dziedziniec i do północy utrzymuj je w powietrzu za pomocą swojego talentu. Wyślę kogoś, by cię obserwował. Jeśli nie będę zadowolony, czeka cię pięć minut Krzesła Łaski.

— Oczywiście. — Próbowałam ukryć zrezygnowanie. Od północy dzieliło nas osiem godzin, a wątpiłam, by pozwolił mi na posiłek dłuższy niż godzinę.

Z nieba zaczął padać deszcz.

𖤓

Nigdy wcześniej nie byłam równie skupiona przez tak długi czas. Nie pozwoliłam swojemu umysłowi nawet na sekundę odpoczynku. Chociaż źdźbło tańczyło w powietrzu niczym niezdarny błazen, wiele razy niemal dotknęło ziemi, a ciężki deszcz dodatkowo utrudniał zadanie, jakimś cudem odniosłam sukces.

Gdy Krwawy Książę równo o północy wszedł na dziedziniec, wyznaczony służący skinął. Natychmiast padłam na ziemię, a zżółkła trawa wylądowała na mojej czarnej rękawiczce.

— Masz zegar w pokoju, prawda? Staw się tutaj jutro o szóstej rano. Zamiast zajęć z Kosiarzem, polecisz ze mną na polowanie.

Położyłam czoło na mokrym bruku. Nie wiedziałam, czy chciałam się śmiać, czy płakać.

Wiatr ustał, a ja potrzebowałam jeszcze kilku minut, zanim zdołałam wstać i wrócić do pokoju. Musiałam zaczerpnąć tyle snu, ile mogłam przed nadchodzącym dniem.

𖤓

Chociaż za każdym razem, gdy widziałam Krwawego Księcia, w moim ciele tlił się płomień nienawiści połączonej z obrzydzeniem, bycie jego podopieczną miało jeden plus — częste wycieczki w przestworza.

Pomimo niecałych pięciu godzin snu, rześkie poranne powietrze szybko mnie obudziło i dodało motywacji. A dzięki kocowi, który Adir kazał mi zabrać, zimno doskwierało mniej niż zwykle.

Słońce dopiero pojawiło się na horyzoncie, gdy wylądowaliśmy w samym sercu puszczy. Las powitał nas niczym stary przyjaciel, kojąc swoją wszechobecną zielenią i przenikliwą ciszą.

Gdy Krwawy Książę zeskoczył ze swojego żmija, podszedł do siodła i wyciągnął z ogromnej kieszeni łuk oraz kołczan ze strzałami.

— Mam ci go podać? — zapytał, unosząc brwi.

Zmusiłam się do przepraszającego uśmiechu. Podeszłam do niego, a następnie wzięłam broń i przewiesiłam ją sobie przez ramię. Nie wiedziałam, na jakie demony chciał polować, lecz liczyłam, że wybierze łatwy cel. Wątpiłam, by te strzały powaliły potwory pokroju biesów czy psoglavów.

Nasze żmije miały udać się na własne łowy, choć Adir nie zdawał się być zbytnio podekscytowany wizją spędzenia czasu z Ostryzębem. Ten wciąż nie chciał ujawnić mu swojego prawdziwego imienia, co w kulturze Dzieci Głuszy oznaczało to okazywanie całkowitego braku szacunku do innego demona.

Krwawy Książe rozejrzał się, a następnie utkwił wzrok w odległym punkcie pomiędzy grubymi trzonami dębów.

— Podążaj za mną. Bezszelestnie — rozkazał.

— Jak każesz, Najciemniejszy Panie. — W moje słowa wdarła się nutka ironii.

Miałam nadzieję, że jej nie usłyszał.

Ruszyliśmy przez gęstwinę drzew. Liście zmieniły już kolor z zieleni na wachlarz odcieni żółci, pomarańczy i czerwieni. Nieliczne promienie porannego słońca przenikały przez korony drzew, a ich blask podkreślał bogactwo jesiennego krajobrazu.

Droga, którą wybrał, prowadziła przez błoto, co utrudniało ciche poruszanie się. Każdy mój krok zdawał się brzmieć zbyt głośno, szczególnie w porównaniu z Najciemniejszym Panem.

Krwawy Książę gwałtownie przystanął i kucnął, ja podążyłam za jego przykładem. Do moich nozdrzy doszedł charakterystyczny zapach mchu i rozkładających się liści, a gdy spojrzałam w bok, dostrzegłam białego grzyba.

Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ta sceneria przyniosła mi na myśl wycieczki na grzybobranie z ojcem i bratem.

Przyjemne wspomnienia szybko zostały przerwane przez brutalną rzeczywistość. Krwawy Książę wskazał palcem odległy punkt. Podążyłam za nim, a moim oczom ukazała się niewielka sylwetka jelenia.

Zmarszczyłam czoło. Szukałam w nim jakichkolwiek demonicznych cech, dodatkowego poroża, szponów zamiast kopyt czy skrzydeł, lecz zwierzę wyglądało całkiem normalnie.

Stało spokojnie, skubiąc trawę, zupełnie nieświadome naszej obecności. Nie przypuszczało, jaki los wybrał mu mój opiekun.

Czując na sobie ciężar jego spojrzenia, zdjęłam z pleców łuk i wyciągnęłam pojedynczą strzałę z kołczanu. Zwykle trenowałam łucznictwo z pozycji stojącej, ale Dea kilka razy utrudniła mi zajęcia, za co byłam jej obecnie dozgonnie wdzięczna.

Wycelowałam, wciąż kucając. Wiedziałam, że miałam tylko jedną szansę. Jeśli chybię bądź nie trafię w płuca lub serce, jeleń najprawdopodobniej ucieknie.

Trafiałam już wcześniej w podobne cele. Może nie zawsze, lecz wiedziałam, że z odpowiednim skupieniem dam radę. Mimo to nie potrafiłam wypuścić strzały. Niewidzialna blokada unieruchomiła moje ręce.

Jak mogłam skrzywdzić to biedne stworzenie?

Jeleń powoli uniósł głowę i się rozejrzał. Zostały mi sekundy, zanim mnie dostrzeże i rzuci się do ucieczki. Musiałam podjąć decyzję.

Wystrzeliłam.

Grot trafił w trzon świerku rosnącego zaraz obok zwierzęcia. Podświadomie wiedziałam, że tak się stanie. W ostatnim momencie mimowolnie przekręciłam ciało w lewą stronę, tracąc wcześniej wybrany kąt.

Stworzenie zaczęło uciekać, lecz po chwili stanęło i wydało z siebie przeszywający ryk.

Krwawy Książę wpatrywał się w niego beznamiętnie, a następnie kiwnął w moją stronę.

— Myślałem, że lepiej sobie poradzisz. Deanna najwyraźniej przeceniła twoje umiejętności. No dalej, masz jeszcze jedną szansę.

Zacisnęłam zęby i spróbowałam ponownie. Jednakże znowu pokonała mnie mentalna bariera, która wydała się nie do pokonania. Ani strach, ani zdrowy rozsądek nie potrafiłyby sprawić, bym odebrała życie temu niewinnemu zwierzęciu.

Tak więc kolejne pięć strzał, jedna po drugiej, wylądowało w tym samym drzewie.

— Ach, rozumiem — westchnął Najciemniejszy Pan, kręcąc głową.

Wszystkie cztery kończyny jelenia wykręciły się pod nienaturalnym kątem, a on padł na ziemię. Jego ryk przeszedł w przeraźliwe zawodzenie, a oczy zwierzęcia wyrażały ogromny ból.

Krwawy Książę podał mi nóż.

— Twoja rodzina mieszka w Złotolesie, czyż nie? — zapytał, niby od niechcenia, obracając ostrze w dłoni.

Wzięłam sztylet i podeszłam do nieszczęsnego stworzenia. Drżącą ręką położyłam kres jego cierpieniu.

Żołądek podszedł mi do gardła. Pomimo kilkusekundowej walki nie zdołałam powstrzymać wymiotów.

Najciemniejszy Pan się zaśmiał.

— Nie lubisz zabijać, prawda? — Nie wytrzymałam jego szkarłatnego spojrzenia. Odwróciłam wzrok. — Trzeba będzie to zmienić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top