Rozdział 24
Całą niedzielę spędziłam w łóżku. Chciałam krzyczeć, kopać, walić pięściami w ściany, ale nie mogłam. Bezsilność mnie pokonała. Wyssała energię niczym mroczna pijawka i pozostawiła jedynie pustkę.
Dopiero wieczorem wyczołgałam się spod koca, jedynie po to, by nałożyć maść od Lydii na obolałe żebra.
Dziewczyna zajrzała do mnie kilka godzin wcześniej i przypomniała o lekarstwie. Podejrzewałam, że również chciała sprawdzić, jak się czułam. Po tym gdy Lysander zatrzasnął drzwi przed moim nosem, Lydia wyjrzała nieśmiało ze swojego pokoju i zaproponowała, że mnie odprowadzi.
Ściany w Onyksowym Zamku mogły poszczycić się wysoką dźwiękoszczelnością, więc wątpiłam, by usłyszała temat naszej rozmowy, lecz widziała moje załzawione oczy. Mogłam jedynie być wdzięczna, że nie zadawała pytań.
Wyjrzałam przez okno, licząc na szarość i mżawkę. Zamiast tego czyste niebo zostało pokryte przez eksplozję kolorów pozostałych po zachodzie słońca. Złoto, róż i głęboki błękit nie miały prawa tak puszyć się swoim pięknem. Nie dzisiaj.
Zacisnęłam palce na kratach.
Za sobą usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a z nimi nadeszły chłód i kroki. Nie musiałam się odwracać, wiedziałam, kto mnie odwiedził.
Odwróciłam się w stronę Kosiarza.
— Krwawy Książę nie chciał sam się pofatygować? — Nie potrafiłam powstrzymać uszczypliwej uwagi. Nie po tym co zrobili Lysandrowi.
Wątpiłam, bym była na tyle odważna w obliczu Najciemniejszego Pana, jednak Kosiarz już mnie nie przerażał. Za bardzo starał się mi pomóc, żeby chcieć mi zaszkodzić.
— Ma obecnie ważniejsze sprawy na głowie. Duże problemy na granicy — uznał. — Dlatego to ja mam przekazać ci twój zmodyfikowany plan zajęć.
Położył kartkę na szafce, a w mojej pamięci błysnęło wspomnienie spotkania z żołnierzami Maorii poprzedniej nocy. Przez to wszystko całkowicie o nim zapomniałam. Nie zamierzałam jednak teraz wspominać tej sytuacji.
— Aha. — Ponownie wyjrzałam przez okno.
— Wiesz, że nasz czas dobiega końca?
Przykuł moją uwagę. Odwróciłam się w jego stronę, a on kontynuował:
— Zarówno ja, jak i Krwawy Książę sparowaliśmy się z naszymi demonami dwadzieścia cztery lata temu. Nasze dusze zostały niemal całkowicie pożarte, przy odrobinie szczęścia zostały nam może trzy lata.
— To i tak dłużej, niż myślałam — mruknęłam. Adir wspominał jedynie o dwudziestu, dobrze było wiedzieć, że niektórzy dożywali dłużej.
Nawet jeśli tymi wybranymi była trójka najbardziej przerażających członków Czarnego Oddziału. Bo generała Rzeźniczka także należała do piątki założycieli wyjątkowej jednostki. Z czego czytałam, pozostała dwójka nie żyła.
— Najciemniejszy Pan już od jakiegoś czasu poszukuje zastępcy. Obecnie na granicach mamy dwóch kandydatów, którzy zapewne z chęcią spróbowaliby przejąć władzę po jego nieuniknionej śmierci. Jednakże im również nie zostało zbyt wiele lat.
— I mówisz o tym, ponieważ...? — Oparłam się o zimną ścianę i chwyciłam lewą dłonią prawe ramię.
— Moim zdaniem, najkorzystniejszym wyjściem z sytuacji byłoby wyszkolić nowego zastępcę. Kogoś młodego, kto miałby jeszcze dużo czasu przed sobą, lecz zarazem rozumiał powagę i delikatność sytuacji. — Zrobił krok w moją stronę, a ja nie miałam gdzie się cofnąć. — Mogłabyś zostać tą osobą.
Mój żołądek się zacisnął. Nie wiedziałam jednak, czy ze strachu, czy obrzydzenia wizją stania się następcą Krwawego Księcia.
Jednakże ku mojemu przerażeniu, ta myśl mnie skusiła. Niczym wąż otuliła się wokół mojej wyobraźni, pokazując możliwości, które bym otrzymała z tą rolą. Być może mogłabym znowu porozmawiać z rodziną. Znaleźć inny sposób na rekrutację niż wyżynki i znieść coroczny strach związany końcem lata.
— Przecież Najciemniejszy Pan myśli, że planowałam go zdradzić i uciec. Dlaczego chciałby mnie wyszkolić na swojego zastępcę, szczególnie że ma tyle innych opcji? Deanna czy Aneas mają świetne umiejętności przywódcze, oni pewnie bardziej by się nadawali. — A co jeśli to był test i mężczyzna chciał sprawdzić, czy pragnęłam władzy? Od teraz planowałam cały czas mieć się na baczności.
— Ustaliliśmy oficjalnie, że całość okazała się nieporozumieniem spowodowanym przez brak kompetencji twojego opiekuna. — Chciałam wykrzyczeć mu prosto w twarz, jak bardzo się mylił. — Sparowałaś się z potężnym demonem, nawet jeśli młodym. Otrzymałaś również rzadki talent. W ciągu tych wszystkich lat nigdy nie spotkaliśmy nikogo, kto władałby wiatrem, a podejrzewam, że odpowiednio użyta, to może być niezwykle... użyteczna magia.
— A więc, co takiego powinnam zrobić? — zapytałam niepewnym głosem.
— Zostań przykładną podopieczną dla Krwawego Księcia. Bądź mu posłuszna, niczego nie odmawiaj, stań się najlepszą ze wszystkich rekrutów, a wtedy, kto wie... być może zobaczy w tobie godną następczynię. To ty będziesz wydawać rozkazy i siać przerażenie wśród członków Czarnego Oddziału.
Nie chciałam tego ostatniego, jednak możliwość decydowania o swoim losie, po tym wszystkim, co przeszłam w ciągu ostatniego miesiąca, brzmiała jak słodka, nieosiągalna rozkosz. Nie zamierzałam się do tego przyznać, lecz niezmiernie jej pragnęłam.
— Nie interesuje mnie to — skłamałam. — Chcę jedynie przeżyć.
— Oczywiście. — Posłał mi usatysfakcjonowany uśmiech. Wiedział. — Dla dobra naszej sprawy lepiej trzymaj się z daleka od Lysandra poza waszymi zajęciami. Nie chciałabyś, by Najciemniejszy Pan pomyślał, że ma on na ciebie zły wpływ.
Ugryzłam się w język tak mocno, że poczułam metaliczny smak krwi.
𖤓
Musiałam zrozumieć, co wydarzyło się w sali tronowej za zamkniętymi drzwiami. Słowa Lysandra nawiedzały mój umysł cały dzień, a ja nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że wypowiedział je sam z siebie.
Część mnie liczyła, że Krwawy Książę go zmanipulował bądź jego moc pozwalała mu kontrolować umysły, a znałam jedną osobę, która przeżyła Krzesło Łaski. Chociaż późnym niedzielnym wieczorem planowałam zobaczyć się z Adirem, najpierw zapukałam do drzwi Hiacynty.
Dziewczyna otworzyła je i rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie różowych oczu.
— Czego chcesz? — zapytała, a ja zorientowałam się, że nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiałyśmy.
— Ja... czy mogłabym wejść do środka?
— Nie. — Wzruszyła ramionami. — Nie lubię cię. To nic osobistego, nie lubię nikogo z was prócz Lydii, więc nie zamierzam wpuścić cię do mojego pokoju.
Zmarszczyłam brwi. Nie spodziewałam się takiej reakcji, lecz Hiacynta stanowiła dla mnie większą zagadkę niż Kosiarz czy nawet Krwawy Książę. Jedyne co o niej wiedziałam, to że była skryta i w przypływie złości zabiła Mirona.
Może zachowałam się głupio, licząc na przyjemną konwersację. Desperacja potrafi zaprowadzić człowieka w najdziwniejsze miejsca.
— Ale czy mogłybyśmy porozmawiać? Proszę, to dla mnie ważne.
Przechyliła głowę.
— Co będę z tego miała?
Zacisnęłam szczękę. Nie miałam jej niczego do zaoferowania. Musiałam zmanipulować faktami.
— Mój talent się objawił, a Krwawy Książę oficjalnie został moim opiekunem. — Czułam się, jakby z moich ust wychodziły obrzydliwe kłamstwa, choć oba stwierdzenia były prawdziwe. — Możesz mnie nie lubić, ale nie zaprzeczysz, że lepiej mieć dobre stosunki z kimś, kto od teraz będzie tak blisko Najciemniejszego Pana.
Miałam nadzieję, że nikt nie dowie się, dlaczego Krwawy Książę przejął nade mną opiekę. Wstyd za własną bezmyślność wciąż urzędował w mojej głowie niczym niechciany gość.
Wydęła usta i uniosła brew.
— No cóż. Możemy w takim razie pójść do twojego pokoju.
Tak też zrobiłyśmy. Hiacynta rozsiadła się wygodnie na moim łóżku, a jej lśniące, kasztanowe włosy spływały falami po ramionach i plecach.
— O czym więc chcesz porozmawiać? — zapytała, kończąc niekomfortową ciszę.
— Jak wygląda Krzesło Łaski? Co się tam dzieje?
Wyraz twarzy dziewczyny posępniał.
— Dlaczego pytasz? By dowiedzieć się jak twój nowy opiekun kara nieposłuszeństwo?
Z trudem ukryłam ulgę. Ucieszyło mnie, że sama dała mi dobrą wymówkę.
— Chcę znać ryzyko. Zgaduję, że będzie oczekiwał perfekcji, więc muszę być przygotowana na konsekwencje, jeśli mu jej nie dam. — Modliłam się do Ducha Władzy, bym się myliła.
Jeśli Krwawy Książę rzeczywiście czcił tylko jego, tylko on mógł coś zdziałać.
— To powinnaś dobrze się przygotować — mruknęła. — Nigdy nie przeżyłam takiego bólu, jak w ciągu tych pięciu minut. Kazał mi usiąść na zwykłym drewnianym krześle, a potem... to tak jakby cała krew się w tobie gotowała, wszystkie żyły i tętnice stanęły w ogniu, a ty, nieważne jak bardzo chciałabyś je sobie wyrwać, nie możesz się poruszać. Masz wrażenie, że ciało zaraz rozpadnie się na milion kawałków, a twoim jedynym towarzyszem jest własna świadomość...
Wpadła w swoisty trans. Mówiła te wszystkie słowa, wpatrując się pusto w przestrzeń pomiędzy nami, a ja czułam, jak dreszcze przechodziły po mojej skórze.
— A tracisz tą świadomość? Czy torturował też twój umysł?
— Nienaruszanie mojej świadomości podczas tego wszystkiego było największą torturą, jaką mi zadał. — Pokręciła głową. — W tamtej chwili modliłam się o śmierć.
— Myślisz, że to była odpowiednia kara za zabicie Mirona? — Spodziewałam się, że nie odpowie, lecz ona jedynie wzruszyła ramionami.
— Nie. Naprawdę mnie wtedy wkurzył.
— To chyba jego specjalność. — Mimowolnie się uśmiechnęłam.
— Znieważył mnie — syknęła, a ja się wzdrygnęłam. — Ale przeprosił, a ja nie chcę wrócić na Krzesło Łaski, więc postanowiłam mu wybaczyć. — Zlustrowała mnie wzrokiem. — Może wcale nie jesteś tak nudna, jak myślałam.
Sympatia Hiacynty znalazła się niepokojąco wysoko na liście pozytywnych doświadczeń z ostatnich dwudziestu czterech godzin.
𖤓
Adir leżał skulony w jaskini, a ja usiadłam obok i oparłam się o czarne łuski jego boku. Miałam wrażenie, że wydarzenia poprzedniej nocy zbliżyły nas do siebie, szczególnie że tylko z nim mogłam o nich porozmawiać.
Nie zamierzałam wspominać niczego Zanei i Teinowi. Jakaś część mnie bała się, że bym ich zawiodła. Tak jak zawiodłam Lysandra i siebie samą.
I Adira. Chociaż on zbytnio mi tego nie wyrzucał.
— Przynajmniej teraz nie będziesz martwić się swoim talentem — westchnął.
— To już nie ma znaczenia. — Czułam w piersi niewyobrażalny ciężar przesiąknięty bólem i smutkiem. — On mnie nienawidzi. Powiedział mi to prosto w twarz.
— Ach wy ludzie i wasze emocje. Ile ty go znasz? Nieco ponad miesiąc?
— Tyle, ile znam ciebie. — Przejechałam palcem po twardej, lśniącej łusce. — Muszę to jakoś naprawić, Adirze.
— No właśnie, ja bym się nie przejął, gdybyś mnie nienawidziła. Nigdy nie zrozumiem ludzkiej miłości, jest zbyt skomplikowana. Dobrze, że my demony nie mamy takich problemów.
— Ja go nie... — Powstrzymałam się. Nie mogłam całkowicie temu zaprzeczyć. Co do niego czułam? Na pewno coś więcej niż przyjaźń, lecz czy było to na tyle silne, by nazwać miłością?
Wiedziałam, że jego słowa na pewno rozszarpały moje serce na strzępy.
Nawet jeśli zawiniłam i przeze mnie cierpiał tak bardzo, jak opisywała Hiacynta, nie potrafiłam pogodzić się z tym, co wydarzyło się pod jego pokojem.
Wzięłam głęboki oddech.
— Nie rozmawiajmy o tym. Powiedz mi, jak żmije doświadczają miłości. — Zmieniłam temat.
— Nie doświadczają. — Na kilka sekund rozpostarł skrzydła, jakby się przeciągał. — W wieku około stu lat znajdują sobie partnera i zwykle zostają z nim na stałe. Ale nie ma w tym miłości takiej jak u ludzi, raczej przywiązanie.
— Czy to nie smutne?
— Patrząc na ciebie? — prychnął. — Mamy dużo szczęścia.
Zamknęłam oczy. Być może miał rację. Dałabym wiele, by pozbyć się cierpienia i poczucia winy. Nawet pojedyncze ukłucia w żebrach wydały mi się niczym w porównaniu, choć jeszcze poprzedniej nocy utrudniały zwykłe chodzenie. Zgadywałam jednak, że maść Lydii pomagała złagodzić ten rodzaj bólu.
Mojej dusza potrzebowała podobnego balsamu.
Nagle w jaskini rozległy się kroki. Mimowolnie podskoczyłam na nogi, iskierka głupiej nadziei podpowiedziała mi, że być może zaraz przede mną stanie Lysander.
Zamiast tego z ciemności wyłonił się Krwawy Książę.
— Tak się składa, że cię szukałem.
Panika zamroziła mi ciało. Nie potrafiłam nawet mu odpowiedzieć, więc kontynuował.
— W związku z twoją pasją do nocnych wycieczek, zorganizujemy sobie jedną. Ty i twój żmij macie stawić się na tylnym dziedzińcu za dwadzieścia minut. Weź ze sobą ciepłe ubrania i siodło. — Odwrócił się do mnie plecami, a ja w końcu odzyskałam głos.
— Gdzie lecimy?
Odpowiedziała mi cisza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top