Rozdział 2

Poza śpiewem ptaka jedynym dźwiękiem w puszczy były nasze płytkie oddechy.

— Myślisz, że to dobrze, że jeszcze nic nam się nie stało? Czy to znaczy, że przeżyjemy? — szepnęła Jelena, jej oczy wypełnione złudną nadzieją.

W pierwszym odruchu chciałam zaprzeczyć, lecz się powstrzymałam. Nie powinnam odbierać jej resztek wiary.

Sama straciłam ją, gdy tylko moja siostra została wskazana przez Kosiarza w czasie wyżynek. Podczas nauki do egzaminów do Akademii, dokładnie studiowałam historię darów dla Dzieci Głuszy.

Nikt nigdy stąd nie wrócił.

Zdarzały się wyjątki szaleńców podających się za poświęconych, by wyciągnąć pieniądze od rodzin w żałobie. Nasz król szybko dementował te przypadki.

— Kto wie? — Wzruszyłam ramionami i wysiliłam się na uśmiech. — Musimy spróbować znaleźć schronienie.

Skinęła, a w jej ruchach dostrzegłam determinację. Chociaż Jelena nie zasługiwała, by się tutaj znaleźć, doceniałam obecność znajomej twarzy w obliczu tego, co najprawdopodobniej było naszymi ostatnimi chwilami.

Ruszyłyśmy pomiędzy drzewami, ich wysokie korony całkowicie przysłaniały nocne niebo. Ciemność utrudniała widoczność, ledwo potrafiłam rozróżnić sylwetki krzaków i trzonów. Kilka razy potknęłam się o wystające kamienie i zaliczyłam jeden upadek, przez który zabrudziłam lniane spodnie oraz otarłam dłonie.

Towarzyszyły nam pojedynczy świergot i szelest liści. Nie wiedziałam, ile już szłyśmy, lecz obie wciąż niepewnie rozglądałyśmy się z każdym krokiem. Spodziewałam się setek głodnych bestii, a nie spokoju. Czyżby mieszkańcy Głuszy Śmierci sobie z nami pogrywali?

Bawili się w łowcę i ofiarę?

— Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś — zagadnęła Jelena przyciszonym głosem. — Przecież planowałaś iść do Akademii jak twój brat. Tak dużo się uczyłaś.

— Nie zdałam egzaminów — ucięłam.

Nie skłamałam. Rzeczywiście oblałam je za pierwszym razem, tak samo jak Nelia, moja siostra. Gdy więc mnie udało się zdać za drugim podejściem, a jej nie, moje sumienie nie pozwoliło mi nikomu o tym mówić.

Potajemnie spaliłam list przyjęcia, licząc, że Nelii uda się za trzecim razem i zaczniemy naukę razem. Jaka przecież była szansa, że któraś z nas zostanie wskazana przez Kosiarza?

Przeliczyłam się.

Tamtej nocy płomienie naszego domowego ogniska pochłonęły dar, za który niemal każdy wybrany by zabił. Zwolnienie z Selekcji.

— Przykro mi, że tu trafiłaś — westchnęłam po kilku sekundach. — Nie zasługujesz na to. Nikt nie zasługuje.

Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, co przechodziła rodzina Jeleny. Była jedynaczką, ukochanym skarbem rodziców otrzymanym po latach problemów z płodnością. A Kosiarz postanowił im ją odebrać.

— Ktoś musiał zostać wskazany. — Uścisnęła moją rękę. — Ale skoro tu jesteśmy musimy walczyć. Dla naszych bliskich. By ponownie ich zobaczyć.

Skinęłam.

Ścieżka stawała się coraz bardziej błotnista, a ja cieszyłam się, że ojciec pośpiesznie zaopatrzył mnie w moje najlepsze skórzane buty przed wyjazdem.

Im dalej szłyśmy, tym ciężej było przedostać się przez wszechobecne błoto. W pewnym momencie Jelena wdepnęła w wodę, sięgającą jej do kostek.

— Tutaj jest jakiś staw. — Zachwiała się i zanurzyła drugą stopę, by utrzymać równowagę. — Myślę, że powinnyśmy zawrócić i poszukać innej drogi.

— Zgadzam się.

Spróbowała zrobić krok, lecz nie potrafiła unieść nogi.

Szelest liści ustał.

— Nemi? Chyba podeszwy mi do czegoś przylgnęły... — W jej głosie narastała panika.

Ptak zamilkł.

Błyszczące oczy wynurzyły się z wody, a ich właściciel, ogromna ropucho-podobna istota skupiła się na mojej przyjaciółce.

Jelena krzyknęła. Potwór otworzył paszczę, a z niej wystrzelił długi, muskularny język, który owinął się wokół jej prawego ramienia.

Zaparłam się nogami i pociągnęłam Jelenę w moją stronę, byle tylko wyszła ze stawu. Wiedziałam, że jeśli uda mi się wyzwolić ją od potężnego jęzora, będziemy mogły uciec.

Zacisnęłam zęby i pociągnęłam jeszcze raz.

— Nemi, błagam cię, nie puszczaj...

Jej dłoń wyślizgnęła się z mojej.

Z gardła przyjaciółki wydał się przerażający krzyk, lecz po chwili zanikł pod powierzchnią ciemnej wody. Bestia pochłonęła ją w mroczne głębiny.

Stałam przez kilka sekund, wpatrując się z szerokimi oczami na staw, a przenikliwa cisza niemalże sprawiała mi ból.

— Jelena? — jęknęłam.

Jej imię rozeszło się echem po lesie, niczym oskarżenie.

Puściłam jej rękę. Skazałam ją na śmierć z rąk tego potwora.

Wpatrywałam się w złudnie spokojną taflę, która wyglądała na czarną. Domyślałam się, że skrywała okrucieństwa i wiele stworów podobnych do ohydnej, przerośniętej ropuchy. Mimo to coś kazało mi się w niej zanurzyć. Poszukać mojej przyjaciółki. Sprawdzić, czy może cudem przeżyła.

Albo zginąć z nią i zakończyć ten koszmar.

Dlaczego ta wizja wydała mi się tak błoga?

Jak zaklęta ustawiłam nogi tam, gdzie przed chwilą znajdowała się Jelena. Moje podeszwy nie przywarły do powierzchni. Zrobiłam kilka kolejnych kroków, a woda dosięgła mi do kolan.

Ze wzrokiem utkwionym w punkcie, gdzie wcześniej wynurzył się stwór, powoli szłam do przodu.

Niespodziewanie ciszę przeszyło chrupnięcie łamanej gałązki. Krótko po nim rozległ się głęboki, męski głos.

— Naprawdę chcesz tak durnie umrzeć?

Obróciłam się, orientując, że końcówki moich warkoczy mąciły taflę. Byłam już zanurzona po brzuch.

Nad brzegiem stawu jawił się zaledwie zarys postaci. Wysoki, smukły cień opierał się o drzewo, a jego włosy... nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo z równie jasną barwą. Nawet w mroku rozpoznałam ich księżycową biel.

Jednakże to nie ona najbardziej przyciągała wzrok, lecz jego lśniące, turkusowe oczy skierowane w moją stronę.

Chociaż przypominał człowieka, skąd mogłam mieć pewność, że nie był Dzieckiem Głuszy? Według podań przybierały postaci potworów, jak ogromna ropucha, ale nigdy nie znalazłam żadnych podań o ich umiejętnościach czy ogólnego spisu. Wiedziano jedynie, że niektóre z nich posługiwały się demoniczną magią.

A ten chłopak na pewno nie był żadnym z wybrańców. Nie przyglądałam się zbyt dobrze reszcie, lecz nie wątpiłam, że bym go zapamiętała.

— Przecież i tak zesłano mnie tutaj na śmierć, nie mogę jej dla siebie wybrać? — zawołałam.

— Oczywiście, że możesz — prychnął. — Choć mogłabyś przynajmniej wykazać jakąkolwiek wolę walki. Zostanie zjedzonym przez wodnika, bo jest ci smutno, że pożarł twoją przyjaciółkę, nie brzmi jak ciekawe zakończenie.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem i ruszyłam w jego kierunku.

— Kim ty w ogóle jesteś?! Chcesz sobie oglądać moją śmierć jak jakiś absurdalny spektakl?

Brudne krople ciekły wzdłuż lnianych spodni. Gdy dotarłam do brzegu i spróbowałam postawić nogę na błocie, poślizgnęłam się, upadając na twarz.

Chłopak się zaśmiał.

— Widzisz? Teraz przynajmniej zrobiło się interesująco.

— Ja ci dam interesująco! — Chociaż zazwyczaj nie traciłam opanowania, nie potrafiłam pojąć, jak on śmiał żartować sobie z tej sytuacji.

Przed chwilą zginęła moja przyjaciółka, do cholery.

Podniosłam się, otarłam błoto z brody oraz ust, a następnie doskoczyłam do niego.

— Tylko nie rób niczego głupiego, nie masz ze mną szans w walce wręcz, a ja nie chcę pobrudzić sobie ubrań...

Wymierzyłam mu policzek.

Popatrzył na mnie zaintrygowany, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, na ułamek sekundy moje serce stanęło. Dopiero z tej odległości dostrzegłam jego przystojne, ostre rysy.

— Lepsze błoto na twarzy niż na nowej kurtce. — Uniósł brwi i wzruszył ramionami.

Pokręciłam głową, odwracając wzrok.

— Co jest z tobą nie tak? Przecież też tu jesteś i pewnie zginiesz, jak reszta z nas — stwierdziłam, choć tak naprawdę chciałam dowiedzieć się, czy rzeczywiście był człowiekiem.

Skoro już musiałam znosić jego arogancję, przy okazji mogłam się czegoś dowiedzieć. Przecież nazwał ropucho-człowieka wodnikiem, więc zapewne posiadał wiedzę na temat tego miejsca. A przynajmniej większą niż ja.

Spojrzał na mnie i przechylił głowę.

— Nie musisz się o mnie martwić. Ale doceniam troskę. — Uśmiechnął się i odwrócił.

— Hej, poczekaj! — krzyknęłam, kiedy zaczął iść w tylko sobie znaną stronę.

Spróbowałam za nim pobiec, lecz jedno z drzew złamało się z hukiem. Pień padł tuż przed moim nosem. Gdybym znajdowała się niecały metr dalej, zmiażdżyłby mnie i zabił na miejscu.

Chociaż może przynajmniej oszczędziłoby mi to spotkań z innymi potworami czy dupkami.

Westchnęłam. W drodze do Głuszy Śmierci wyobrażałam sobie wiele scenariuszy, lecz żaden nie przewidział tego, co się właśnie działo. W moich najśmielszych przewidywaniach nie spodziewałam się przeżyć dłużej niż dziesięć minut.

Mimo to wciąż tu stałam. Ubrudzona błotem, przemoczona od brzucha w dół, z otarciami oraz mieszanką smutku i wściekłości gotującą się w moim sercu.

Żyłam.

Gdy przekroczyłam próg lasu, byłam pogodzona ze swoim losem, lecz z każdą kolejną minutą coraz bardziej chciałam przetrwać. Jakby ślepa nadzieja, zamiast zatonąć z Jeleną, przeszła na mnie.

Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam szybkim krokiem, przedzierając się przez krzaki. Wokół dostrzegałam coraz więcej spróchniałych drzew porośniętych mchem oraz grzybami.

Nieopodal mnie przeleciał dzięcioł, wylądował na korze starego dębu i zaczął uderzać dziobem w drewno. Nie był to świergot, ale ucieszył mnie widok ptaka. Powrócił również wiatr a z nim szelest liści.

Wciąż co jakiś czas się rozglądałam, licząc, że gdzieś w oddali ujrzę turkusowe oczy nieznajomego. Niestety nie został po nim żaden ślad.

Zastanawiałam się, ile czasu minęło, odkąd przekroczyłam granicę Głuszy Śmierci. Podejrzewałam, że niecała godzina, choć równie dobrze mogło być ich kilka. Zresztą, nawet gdyby świt pochłonął noc, roślinność puszczy zakryłaby jego światło.

Moje spodnie przestały już ociekać wodą, gdy dotarłam do wzniesienia. Postanowiłam się na nie wspiąć, licząc, że wyższa pozycja zapewni mi lepszą widoczność.

Momentami musiałam wspomagać się rękoma, lecz ostatecznie dotarłam na szczyt, na którym znajdowało się rozległe wejście do jaskini. Jej ciemność nie zapraszała do środka, zdawała się przestrzegać przed przerażającymi mieszkańcami.

Nie zamierzałam ryzykować.

Odwróciłam się z zamiarem zejścia na dół, jednak, kiedy tylko spuściłam jaskinię z oczu, wiatr ustał. A z nim reszta dźwięków lasu.

Moje serce przyśpieszyło.

Za mną rozległy się ciężkie kroki. Na pewno nie ludzkie. Nie wilcze. Nie niedźwiedzie. Ich właściciel był o wiele większy.

Choć umysł kazał mi uciekać, ciało nie chciało go słuchać. Nie potrafiłam nawet spojrzeć na potwora wychodzącego z mroku jaskini.

Warknięcie sprawiło, że przeszedł mnie dreszcz.

Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam trzy pary szmaragdowych ślepi, umieszczonych na trzech gadzich głowach, które łączyły się w potężnym czarno-zielonym, skrzydlatym cielsku. Kreatury górowały nade mną o kilka metrów i syczały złowieszczo.

Zastanowiłam się, czy białowłosy chłopak uznałby tę śmierć za ciekawszą niż utopienie przez wodnika.

Wszystkie trzy paszcze rzuciły się na mnie w tym samym czasie, a ja zamknęłam oczy. Miałam nadzieję, że wykończą mnie przy pierwszym uderzeniu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top