Rozdział 19
Oni mieli swoje własne demony. Nasi najwięksi wrogowie, potwory, które stawiano na równi z Dziećmi Puszczy, również dysponowali talentami i przerażającymi bestiami.
Ta myśl odbijała się głośnym echem w mojej głowie, zagłuszając szum deszczu i odległe grzmoty. Nawet zimno wiatru oraz szaleńczych kropel, które atakowały twarz, zdawały się nieważne.
Nowo poznany gniew wciąż pulsował w moim ciele. Nigdy nie odczuwałam tej emocji równie silnie jak podczas tego spotkania.
— Co się tam stało? — krzyknęłam do Adira, a środkowa głowa obróciła się w moją stronę.
Nieopodal nas piorun oświetlił ciemne niebo i uderzył w las.
— Porozmawiamy o tym kiedy wrócimy do zamku. Nie potrafię zapanować nad tą burzą, więc trzymaj się mocno.
Przywarłam do ogromnego kolca. Domyślałam się, że to on zmienił pogodę. Nie bez powodów żmije nazywano władcami gromów, miały nad nimi kontrolę podobnie jak rarogi nad ogniem, a wodniki wodą. Zdziwiło mnie jednak, jak szybko przywołał burzę.
Z tego, co czytałam, zwykle zajmowało im to kilka minut.
Najwyraźniej Adir był wyjątkowy.
Wciąż nie wiedziałam, co zrobić z tajemniczym spotkaniem. Przecież gdybym komukolwiek o nim wspomniała, przyznałabym się do opuszczenia terenu Onyksowej Góry bez pozwolenia. Co ściągnęłoby kłopoty nie tylko na mnie, ale również Lysandra.
Musiałam wymyślić sposób, żeby anonimowo przekazać wiadomość o szpiegach z Maorii. Być może mogłam napisać list? Chociaż na pewno rozpoznaliby charakter pisma. Aneas, Lydia oraz Dea czytali przecież moje cotygodniowe eseje.
Przez kolejne minuty wiatr oraz deszcz przybierały na sile, podobnie jak potężne rozbłyski.
Kilka razy dostosowywałam pozycję, a raz niemal się ześlizgnęłam. Musiałam zignorować ból zmarzniętych dłoni, by nie spaść. Naprawdę żałowałam, że nie wzięłam ze sobą siodła, warunki nigdy wcześniej nie były równie wrogie.
Przez myśl mi przyszło, że być może to ja byłam winowajczynią. Podobnie jak mój żmij, potrafiłam panować nad burzami i dziwna złość ją nad nami utrzymywała.
Tak! To musiało być to!
Czując narastającą ekscytację, spróbowałam się uspokoić. Wzięłam głęboki wdech i ponownie spojrzałam na niebo.
Gromy nie ustawały, jakby niebo czerpało przyjemność z nieustannego atakowania ziemi.
Przez kolejne kilka minut nieudolnie próbowałam siłą umysłu uciszyć wyładowania, jednak ciągłe rozbłyski udowadniały mi, że wcale nie mogłam ich kontrolować.
Czyli cała ta wycieczka była na nic. Miała zostawić po sobie jedynie przemoczone ubrania, odrętwiałe z zimna kończyny i problem szpiegów, o których bałam się komukolwiek powiedzieć.
Nie odkryłam swojego talentu. W najlepszym wypadku wyślą mnie na front i szybko na nim zginę, a w najgorszym Krwawy Książę uzna mnie za obciążenie i zrzuci w przepaść, tak jak to zrobił ze swoim bratankiem...
A to wszystko działo się przez tych przeklętych Maoriańczyków! Gdyby nie najechali nas te lata temu, gdyby wciąż nie planowali przejęcia władzy nad Krusją, Krwawy Książę nigdy nie otrzymałby tak wielkiej władzy.
Gniew powrócił.
Nie przekształciłby z Kosiarzem dożynek, święta wdzięczności za letnie plony na wyżynki — Selekcji stu dusz ofiarowanych demonom oraz oczywiście celebracji ich ofiary. Nawet jeśli w całym kraju panowała żałoba po straconych życiach.
Fala negatywnych emocji okazała się tak intensywna, że rozgrzała moje ciało swoim ogniem.
Gdyby nie Maoriańczycy Jelena wciąż by żyła, a ja mieszkałabym z rodziną. Moim największym problemem byłaby wiedza o tym, że zostałam adoptowana, a nie życie w miejscu wypełnionym śmiercią.
Gniew przemienił się w furię, a ja wrzasnęłam.
Mój głos przeszył niebo i choć grom szybko go zagłuszył, nie przestawałam krzyczeć. Po chwili rozbolało mnie gardło, lecz ten ból przyniósł ze sobą wyzwolenie.
Nie odnalazłam swojego talentu, lecz odnalazłam chwilową ulgę.
Wiedziałam, że zniknie ona, gdy wylądujemy na Onyksowej Górze, jednak tutaj, w powietrzu byłam wolna. Zostało mi przynajmniej kilka minut tego uczucia.
W pewnym momencie uderzył w nas silny powiew wiatru, który sprawił, że Adir przechylił się na bok, a ja utrzymałam się jedynie dzięki sile ramion i ud, trenowanych podczas poprzednich lotów.
Na szczęście dostrzegłam w oddali zarys wież Onyksowego Zamku, choć większość majestatycznego budynku pokrywał mglisty płaszcz.
Błyskawice zdawały się rozdzierać niebo na strzępy. Nieustannie uderzały w pobliskie szczyty, nie biorąc jeńców. Gdyby nie ulewny deszcz, świat pod nami dawno stanąłby w płomieniach.
— Nie wiem, co się dzieje. — Usłyszałam głos Adira. — Burza dawno powinna ustać, a z każdą minutą przybiera na sile. Trzymasz się?
— Jakoś daję radę! I tak już prawie jesteśmy na miejscu — zawołałam.
Żmij musiał wykonać jeszcze kilka manewrów, nim znaleźliśmy się nad Onyksową Górą.
Zaczął obniżać lot, a ja nie mogłam się doczekać, aż wyląduje, a ja będę mogła uwolnić obolałe mięśnie i ogrzać się przy ognisku.
Wtedy pojawił się on.
Niespodziewanie z jednej z jaskiń wzniesienia wyłonił się wielki gad o trzech wężowych głowach. W przeciwieństwie do czerni mojego żmija jego łuski lśniły karmazynem w świetle piorunów.
Ruszył na nas niczym huragan.
Adir sprawnie unikał ataków przeciwnika — był od niego niemalże trzy razy mniejszy, lecz dzięki temu szybszy. Tamten jednak nie ustawał i gonił nas wokół zamku.
Wiedziałam, że musieliśmy dostać się do okna naszej jaskini. Drugi żmij nie zmieściłby się w niej, więc korytarze groty zapewniłyby nam tymczasowe schronienie.
Podczas jednego z manewrów moja nadzieja na ucieczkę przygasła. Zobaczyłam bowiem jeźdźca czerwonego potwora.
Szkarłatne oczy wpatrywały się we mnie bezwzględnie, kontrastując z bladą cerą Krwawego Księcia.
Czy tak wyglądała śmierć?
Ogromny żmij zmusił nas, byśmy wycofali się nad sam zamek, jakby chciał, żebyśmy wpadli na jedną z wież i doszczętnie ją zniszczyli. Adir starał się ich unikać, lecz w pewnym momencie wykonał gwałtowny obrót, sprawiając, że musiałam poświęcić ostatki energii, by się utrzymać.
I właśnie wtedy moje ręce zawiodły.
Nie potrafiłam pojąć dlaczego, lecz jakby same z siebie puściły kolec. Mięśnie w nogach również się rozluźniły.
Czas zwolnił.
W oddali usłyszałam kolejny grzmot, a każde uderzenie kropli deszczu o moje ciało, zdawało się przynosić niewyobrażalny ból.
Mój wzrok odnalazł spojrzenie Krwawego Księcia. Nie znalazłam w nim żalu, satysfakcji ani furii. Jedynie obojętność.
Mimo to jakaś część mnie wiedziała, że to on sprawił, że moje kończyny odmówiły posłuszeństwa. To jego talent, czymkolwiek był, sprawił, że pociągnął za nie, jakbym była marionetką przeznaczoną do wyrzucenia.
Wiatr uderzał w moją twarz, w mój brzuch, w moje plecy. Zdawał się być moim jedynym sprzymierzeńcem, gdy ześlizgnęłam się z grzbietu Aidra i zaczęłam spadać.
Burzowe niebo miało być ostatnim, co zobaczę przed śmiercią. Mimo to zamiast strachu poczułam ulgę.
Zamknęłam oczy.
𖤓
Tak wypadło, że kolejny rozdział również jest króciutki xd więc znowu będzie dodatkowy w środę
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top