Rozdział 16

Puszcza dostarczyła mi to, czego pragnęłam. Po tych wszystkich tygodniach pojawiła się przede mną możliwość ucieczki. Chwilowego wytchnienia.

Moje serce zabiło mocniej pod wpływem niespodziewanej euforii, która zalała rozgrzane ciało. Tak bardzo chciałam zrobić te kilka kroków i wyjść poza linię drzew. Na zawsze opuścić Głuszę Śmierci, Onyksowy Zamek i już nigdy się za siebie nie oglądać.

Chociaż zżyłam się z częścią rekrutów i pełnoprawnych członków Czarnego Oddziału, tęsknota za wolnością przeważała nad tymi więzami.

Zrobiłam pierwszy krok. Potem drugi. I trzeci.

Przed moimi oczami ukazał się obraz mojej rodziny. Jednakże nie szczęśliwej, jak zachował się w mojej pamięci, a wypatroszonej przez czarne miecze.

W głowie echem odbiły się srogie słowa Krwawego Księcia.

„Jeśli ktokolwiek dowie się, że przeżyliście Selekcję, wszyscy, na których wam zależy, zostaną wyrżnięci. Podobnie będzie, jeśli przyjdzie wam do głowy ucieczka."

Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam skazać bliskich na śmierć.

Mimowolnie krzyknęłam z frustracji. Byłam tak blisko, lecz tak daleko od tych, których kochałam.

— Podejmujesz dobrą decyzję. — Usłyszałam za sobą Adira, a jego głos zawierał domieszkę współczucia.

Obróciłam się w stronę czarnego żmija, nie potrafiąc ukryć rozpaczy.

— Co ty tu robisz? — jęknęłam.

— Wyczułem, że masz kłopoty. Nasza więź staje się silniejsza. — Stanął obok, a jego trzy głowy również spoglądały na skraj Mistycznego Lasu.

— Powstrzymałbyś mnie, gdybym spróbowała uciec? — Przybliżyłam się do żmija.

Chociaż nie wyczuwałam naszego połączenia w taki sam sposób jak on, w tym momencie rzeczywiście wydało mi się, że byliśmy bliżej niż kiedykolwiek. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, lecz obecność Adira uspokoiła chaos moich myśli. Zupełnie niczym magiczna muzyka Oktawiusza w piątkowe wieczory.

— Poszedłbym za tobą — prychnął, choć w jego głosie brakowało ironii. — Ale wyrażałbym swoje niezadowolenie tą decyzją.

— Doceniam szczerość. — Wysiliłam uśmiech, a lewa głowa żmija otarła się o moje ramię.

Mój wzrok jeszcze przez jakiś czas spoczywał na granicy lasu. Być może nie mogłam jej przekroczyć, lecz zamierzałam się pożegnać. Nawet jeśli nie czułam się gotowa, nadszedł czas, by zaakceptować nowe życie.

Przygryzłam język i wycofałam się w głąb lasu. Adir w ciszy podążył za mną.

Lysandra znaleźliśmy dopiero po kilkunastu minutach. Jego ubrania były poszarpane, a z kilku ran na rękach i nogach ciekła krew. Jednakże gdy wyraziłam zaniepokojenie, chłopak jedynie machnął ręką.

— Magia naszych demonów przyśpiesza leczenie. Za kilka dni nie będzie po tym śladu — uznał z wymuszonym uśmiechem. — Tak czy inaczej, chyba powinniśmy wracać. Wystarczająco wrażeń jak na jeden dzień.

Choć nie spędziliśmy zbyt dużo czasu w lesie, nie zamierzałam narzekać. Szczególnie że, pomimo zapewnień, Lysander nie wyglądał najlepiej. Zdawał się nieco bledszy i kilka razy zachwiał się na nogach, gdy szedł w stronę Deirdre. Liczyłam, że pasy go utrzymają i nie spadnie podczas drogi powrotnej.

Chłopak pośpiesznie wdrapał się na swojego raroga, podczas gdy ja z walczyłam z grzbietem Adira.

— Nemirio, pamiętasz te listy do rodziny, które miałaś pisać? — zapytał niespodziewanie, a jego głowa spoczywała na pierzastej szyi ogromnego ptaka.

— Mhm — Wreszcie zdołałam usadowić się w siodle.

— Spaliłaś je wszystkie, prawda? — Skierował na mnie swoje dociekliwe turkusowe spojrzenie.

Przez kilka sekund ciszy skrupulatnie zapinałam wszystkie pasy, przygotowując się do odpowiedzi.

— Oczywiście — skłamałam. Po raz pierwszy skłamałam, patrząc mu prosto w oczy. — Tak jak kazałeś.

Nie potrafiłam ich zniszczyć, jeszcze nie teraz. Zarazem nie chciałam przyznać się do tej słabości i zawieść jego oczekiwań.

— To dobrze. — Pokiwał głową. — Nie chcielibyśmy, by przysporzyły nam kłopotów.

𖤓

Kochana Nelio,

Zaczynam się przyzwyczajać do życia w Onyksowym Zamku, ale, zarazem, każdego dnia tęsknię coraz bardziej. Tęsknię za naszymi rozmowami przed snem, wspólnym pieczeniem ciast i wymykaniem się na potańcówki. Chociaż ostatni rok wiejskiego życia wydawał nam się nudny w porównaniu z miejskim przepychem, nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym móc go jeszcze raz doświadczyć. Wymienić mrok i ciągłe ćwiczenia na nudę i prostolinijność życia w Złotolesie.

Odkąd odkryliśmy talent Mirona, zaczęłam jeszcze bardziej martwić się tym, że mój milczy. Czasami wymykam się nocami do biblioteki i przeszukuję książki, szukając jakiejkolwiek wskazówki, co może oznaczać mój fiolet. Wiem, że purpurowe tęczówki pozwalają kontrolować emocje, lecz wątpię, bym potrafiła to robić. Próbowałam kilka razy, gdy Tein stresował się przed treningami z Oktawiuszem, ale niezbyt mu pomogłam. Tak szczerze wydaje mi się, że Oktawiusz mu się podoba, ale nie chce się do tego przyznać. Ja też nie zamierzam naciskać.

Wiem, że pewnie jesteś ciekawa, jak ma się moje życie miłosne, bo od czasów Deryla ciężko mi się było przed kimś otworzyć. No cóż, nie wspominałam o tym w poprzednich listach, jednak chyba kogoś poznałam. Może. Nie wiem w sumie. Nigdy nie wypowiedziałam tego na głos, nawet dziwnie się o tym pisze, ale muszę to z siebie wyrzucić.

Ma na imię Lysander i jest moim opiekunem. Nie martw się, dzieli nas tylko rok różnicy i pomaga mi w treningach. Na początku mnie dość denerwował, ale potem... nie wiem, ciężko mi to opisać. Coś się chyba zmieniło? Okazał się nie być takim dupkiem, jak na początku przypuszczałam? Bardzo mi pomógł, by się tutaj zaaklimatyzować i czasami, gdy go widzę, moje serce mimowolnie przyśpiesza. A najgorsze jest to, że zaczęłam o nim myśleć, nawet gdy nie ma go w pobliżu. Wiem, jakie to głupie.

Gdybyś tu była, mogłabyś się ze mnie pośmiać. A ja mogłabym ci przypomnieć, jak trzy lata temu zakochałaś się w synu karczmarza i planowaliście razem wielką ucieczkę...

Gdy pisałam ostatnie zdanie, poczułam ukłucie smutku.

Wzięłam głęboki oddech. Tyle bym dała, by móc wrócić do dawnych czasów, by mieć moją siostrę obok i nie zdawać sobie sprawy z naszego braku pokrewieństwa. Kiedyś wszystko wydawało się o wiele prostsze.

Jak dziesięć wcześniejszych listów, schowałam ten pod kupkę ubrań. Codziennie powtarzałam sobie, że zdobędę się na to, by je spalić.

Codziennie ponosiłam porażkę.

Zamiast zrobić to, co powinnam, czekałam, aż wszyscy zasną, by wymykać się do jaskini demonów. Od naszej wyprawy do Mistycznego Lasu poczucie klaustrofobii w zamku znacznie wzrosło. Miałam wrażenie, że wąskie ściany służyły za okrutne więzienie i choć już wcześniej o tym wiedziałam, po krótkiej ucieczce ta świadomość mnie dobijała.

Dlatego pomimo sprzeciwu zdrowego rozsądku spytałam Adira, czy moglibyśmy wybierać się w środku nocy na krótkie, potajemne wycieczki w przestworza.

Zaczęliśmy od pięciu minut. Następnego dnia dziesięć. Potem lataliśmy ponad godzinę.

Wreszcie poczułam się wolna. Jak ptak, który zdołał uciec z onyksowej klatki. Wiedziałam, że za każdym razem musiałam do niej wracać, lecz nic nie równało się z możliwością rozpostarcia skrzydeł, nawet na chwilę.

A utrzymywanie tego sekretu wywoływało we mnie dreszcz ekscytacji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top