Rozdział 12
Niezdarnie wymknęłam się z pokoju Lysandra i szybkim krokiem wróciłam do swojego, ściskając kartki przy piersi. Byłam mu wdzięczna za wsparcie i najchętniej zostałabym tam dłużej, ale na samą myśl moje serce waliło jak oszalałe.
A to nie wróżyło dobrze.
W drodze powrotnej dostrzegłam, jak Miron przemyka pomiędzy pokojem Hiacynty a swoim. Zmarszczyłam czoło, lecz nic nie powiedziałam. Nie zamierzałam mieszać się w cudze sprawy.
Gdy wreszcie usiadłam przy biurku, znalazłam w szufladach atrament oraz pióro. Z niepewnością spojrzałam na puste strony. Co mogłam napisać? Od czego zacząć? Czy to w ogóle miało sens?
Spędziłam kilka minut, patrząc w biel, licząc, że odpowie na moje pytania. Usłyszałam jedynie ciszę nocy.
Postanowiłam najpierw wybrać adresata. Te listy i tak nigdy nie zostaną wysłane, więc nietrudno było zdecydować, od kogo zacząć.
Moja prawa dłoń niemal automatycznie nakreśliła dwa pierwsze słowa.
„Droga Jeleno..."
𖤓
Gdy tylko zaczęłam, nie potrafiłam przestać. Zdania wylewały się ze mnie niczym rwąca rzeka. Skończyłam pierwszy list w przeciągu kilku minut. Chociaż łzy zebrały się w moich oczach, towarzyszył im delikatny uśmiech.
Nie zdołałam przekazać przyjaciółce wszystkiego, co zamierzałam, ale musiało to na razie wystarczyć. Obiecałam sobie jeden list co wieczór.
Tak więc przeżywałam każdy następny dzień, czekając, aż pod jego koniec będę mogła przeprowadzić jednostronną rozmowę z kimś bliskim. Nawet jeśli nie mogli odpowiedzieć, wyobrażanie sobie ich twarzy, gdy czytali moje słowa, sprawiało, że czułam ciepło.
Ciepło, które umarło w dzień wyżynek. A przynajmniej tak wtedy myślałam.
Reszta dni mijała dość szybko. Zdołałam skończyć esej na czas, jednak Aneas nie wydawał się zadowolony z jego treści. Lysander wciąż uczył mnie posługiwania się nożami, a Dea przejęła zajęcia z łucznictwa.
— Nie bez powodu nazywają mnie Łowczynią — rzuciła, gdy podała mi łuk. — Lysander mówił, że masz potencjał, tylko wymagasz dużo pracy.
— Dlaczego to nie on mnie szkoli? — spytałam, próbując ukryć rozczarowanie.
— Bo zna tylko podstawy. Ja za to trenowałam łucznictwo cały poprzedni rok, tak jak ty teraz — zaśmiała się. — Nie martw się, też był niezadowolony.
— Naprawdę? — wyrzuciłam, zanim zdołałam się powstrzymać.
— Bycie opiekunem chyba mu służy. — Wzruszyła ramionami. — Stał się bardziej rozmowny, nawet zaangażował się w układanie twojego planu. Nie wiem, co robisz, ale masz na niego dobry wpływ.
Mrugnęła do mnie.
— To jaki był wcześniej?
— Hmm... skryty. Tak naprawdę nie spędzał nigdy z nami zbyt dużo czasu. Graliśmy jedynie czasem razem w karty, choć też nie za często, szczególnie że zawsze wygrywał. Żartował nawet, że jego talentem jest hazard. Zresztą, kto go tam wie, nie bez powodu nazywamy go Kanciarzem... ale teraz mamy ważniejsze rzeczy na głowie. No już, pokaż mi swoją postawę.
Dea okazała się surowsza od Lysandra, lecz potrafiła udzielić mi lepszych wskazówek, dzięki czemu już kilka strzał trafiło w tarczę. Poza tym cechowała ją gadatliwość.
Dowiedziałam się od niej, że jeszcze rok temu znacznie więcej członków Czarnego Oddziału mieszkała w Onyksowym Zamku. Ich nauką nie zajmowała się jedynie grupa drugoroczniaków, mieli osoby z trzy czy czteroletnim doświadczeniem. Niestety przez ostatnie, bliżej im nieokreślone, perturbacje w kontaktach z Maorią oraz wewnętrzne problemy kraju niemal każdemu wyznaczono zadanie do spełnienia.
— Tak naprawdę oprócz nas, Kosiarza oraz Krwawego Księcia jedynymi stałymi mieszkańcami są służący. Kilku członków oddziału też regularnie dostarcza nam jedzenie, ubrania i inne potrzebne produkty, a generał Rzeźniczka przylatuje raz w miesiącu, by zdać raport — poinformowała mnie, gdy odkładałyśmy łuk i strzały do zbrojowni.
— Wytłumaczyli wam, co dokładnie się dzieje?
Dea pokręciła głową.
— W tego typu poufne informacje zostaniemy wtajemniczeni dopiero przed końcem lata nadchodzącego roku. Wy będziecie wtedy przygotowywać się do szkolenia następnego pokolenia.
Westchnęłam. W tym momencie nie widziałam się w roli opiekunki.
𖤓
Większość tygodnia zleciała mi na przyzwyczajaniu się do nowych zajęć, lataniu oraz odkrywaniu mojego talentu. A przynajmniej próbach tego ostatniego.
Z naszej szóstki, jedynie u Zanei objawiła się magiczna umiejętność. Stało się to, gdy podczas jednej z kolacji Miron ją sprowokował, narzekając na swój beznadziejny los i sarkastycznie rozważając skok z okna.
— To nie są tematy do żartów! — krzyknęła, uderzając pięściami o stół.
W tym samym momencie woda wyleciała z jej szklanki i prysnęła na chłopaka.
Wszyscy podskoczyliśmy, a Oktawiusz objął dziewczynę.
— No i nareszcie mamy powód do świętowania. Pójdę po piwo!
Tego wieczora opisałam wszystkie te wydarzenia w liście do brata. Po ukończeniu Akademii zdołał zdobyć pozycję praktykanta wśród Królewskich Uczonych, na pewno zaciekawiłyby go nasze talenty.
Chociaż Lysander kazał mi spalić listy, nie potrafiłam się na to zdobyć. Chowałam je w szafie pod ubraniami, jakby licząc, że pewnego dnia zdołam dostarczyć je do adresatów. Miałam wrażenie, że jeśli oddam je płomieniom, obrócę w popiół nie tylko kartkę, ale również nadzieje na ponowne zobaczenie bliskich.
Jednakże jedna wiadomość nigdy nie mogłaby zostać nadana. Po kilku dniach zdecydowałam się zabrać list Jeleny do jednego z niewielu dziennych pokoi. Był środek nocy, więc nie spodziewałam się towarzystwa.
Rozpaliłam kominek, a ogień oświetlił czarne pomieszczenie. Pozwoliłam jego płomieniom pochłonąć zawartość papieru. Rzadko kiedy się modliłam, lecz tym razem miałam nadzieję, że Duch Śmierci przekaże mojej przyjaciółce spisane słowa.
— Co tutaj robisz? — Melodyjny głos Zanei przeszył ciszę.
Niemal podskoczyłam.
— Ja... — Przez kilka sekund zastanawiałam się, czy wyznać jej prawdę, czy wymyślić pośpieszne kłamstwo.
Lysander stwierdził, że nikomu nie powinnam tu w pełni zaufać, jednak potrzebowałam przyjaciół. Osób, które powstrzymywałyby mnie przed szaleństwem przez następne lata.
A zwykle konkretna i cicha Zanea była jedyną rekrutką, poza Teinem, przy której czułam się swobodnie.
— Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. — Wzruszyła ramionami.
— Pamiętasz, jak wspominałam o mojej przyjaciółce, Jelenie, która też została wybrana?
— Tej, którą zjadł wodnik? — Skrzywiła się lekko.
Sama została sparowana z jednym i, gdy po raz pierwszy o tym wspomniałam, ogarnęło ją poczucie winy.
— Tak. Często o niej myślałam i chciałam spróbować się pożegnać, więc napisałam do niej list i go spaliłam.
Zanea posłała mi smutny uśmiech, po czym rozłożyła się na ciemnej kanapie.
— Też tak robiłam, gdy mój tato odszedł — westchnęła. — Mama mi kazała. Na początku uważałam to za głupie, ale naprawdę pomogło.
Usiadłam obok niej.
— Jak umarł, jeśli mogę zapytać? — Nie chciałam przez przypadek rozdrapać niezagojonych ran.
Zanea zamilkła na chwilę, lecz ostatecznie kiwnęła głową.
— To stało się dziesięć lat temu i może dobrze będzie to z siebie wyrzucić — mruknęła. — Jak pewnie zauważyłaś, jestem Tarnejką. — Jej ciemna skóra i długie dredy rzeczywiście przyciągały uwagę, gdyż rzadko spotykało się takie cechy u rodowitych mieszkańców naszego kraju. — Moi rodzice zostali tu sprowadzeni za młodu przez najeźdźców z Maorii, do pracy. Gdy Krwawy Książę wyzwolił Krusję, postanowili zostać...
Nie dziwiło mnie to. Wielu ludzi pochodzących z Tarnei nie wróciło do domu po odparciu Maorii, gdyż nasi wschodni sąsiedzi wciąż okupowali ich wyspy. Rodowitych Tarneńczyków często traktowano tam jak niewolników, a tutaj król Mieszko zapewnił im zwykłe życie na równi z obywatelami Krusji.
— Osiedlili się na południu, chcieli pracować, założyć rodzinę. Udało im się to, wielu ludzi było do nas naprawdę przyjaźnie nastawiona, lecz niektórzy... nadal kojarzyli nas z Maoryńczykami.
— Przecież Maoryńczycy nie wyglądają tak jak wy. — Zmarszczyłam czoło.
Choć nie wiedziałam, jak dokładnie wyglądali, a pośród ludzi krążyło wiele legend przedstawiających ich jako potwory, pojedyncze portrety z książek historycznych pokazywały osoby podobne do Krusjan.
— Ale to oni nas sprowadzili — westchnęła. — Mnie, moją siostrę i matkę jeszcze oszczędzali, jednak mojego ojca sąsiedzi prześladowali za każdym razem, kiedy opuszczał dom. Zaczęło się od przezwisk czy wulgaryzmów, skończyło na atakach... — zatrzymała się i przetarła niebieskie oczy. Potrzebowała kilku sekund, nim kontynuowała. — Nie wytrzymał tego. Moja młodsza siostra znalazła jego ciało w szopie. Miała wtedy tylko siedem lat... — Głos Zanei się załamał.
Położyłam dłoń na jej ramieniu.
— Przykro mi. — Nie wiedziałam, co innego miałam powiedzieć.
W porównaniu z jej historią moje problemy nagle przestały wydawać się tak istotne. Poza tym lepiej zrozumiałam, dlaczego Zaneę tak irytowały niektóre komentarze Mirona.
— Dzięki, że mnie wysłuchałaś — powiedziała ostatecznie.
— Sama zapytałam. Dziękuję, że mi powiedziałaś.
Spędziłyśmy w pokoju jeszcze kilka minut, siedząc w ciszy.
𖤓
Dziękuję wszystkim, którzy czytają, komentują i gwiazdkują! Jesteście najlepsi <3. Od następnego rozdziału akcja zacznie się już powoli rozkręcać!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top