Uspokój się...

-Jack, nawet nie próbuj! Nie! Zły duch! - w białowłosego został rzucony drewniany półmisek, który jednak krzywdy wielkiej nikomu nie wyrządził, bo chłopak schylił się szybko, unikając przedmiotu.

-Ooo Hiccup się stawia? Jakieś święto? No chodź tu, przecież musisz się z tego obmyć.

W odpowiedzi duch zimy dostał protezą w bark.

Zielonooki zamarł, powoli przyswajając co zrobił.

-Ułatwiłeś mi robotę... - na chłopaka rzucił się białowłosy, podnosząc go szybko i, żeby ten nie spadł, owinął sobie jego nogi wokół bioder. - A teraz do wody! Toothless chodź pomóż!

-Nie! Mordko, zostań! Nie dostaniesz obiadu! - nie zważając na groźby swojego przyjaciela, rzucił się na niego, liżąc zapamiętale. - Toothless wiesz, że to się nie spiera!

-A teraz jak na grzecznego syna wodza przystało... pójdziesz się umyć z tego brudu, bo inaczej powiem ojcu co zrobiłeś.

Jack uśmiechnął się szeroko, niosąc zmarzniętego zielonookiego na górę do łazienki, z przygotowaną już balią z ciepłą wodą.

-Dobra, umyję się. Ale wyjdź. - chłopak stanął na jednej nodze i chwiejąc się podskoczył do krzesła, siadając na nim i patrząc na czarnego smoka w drzwiach. - No idź Jack.

-Nigdy w życiu stąd nie pójdę. I tak cię już widziałem. Nie masz już niczego, czego bym nie widział. - duch zimy roześmiał się, podrzucając śnieżkę blisko sufitu.

-Jack! Wyjdź! Po prostu wyjdź! - brązowowłosy podkulił nogę pod siebie, wbijając paznokcie w materiał otulający kikut drugiej. - Wyjdź...

-Ej, co jest? Hicc, co się dzieje? - starszy kucnął przed balią, wyciągając rękę do siedemnastolatka.

-Wyjdź! - krzyknął Hiccup i odtrącił jego dłonie. - To twoja wina! To wszystko twoja wina! Przez ciebie to wszystko się wydarzyło! Nie chcę cię znać! Jesteś dla mnie nikim! Wynoś się! - do łazienki wpadła, zaalarmowana krzykiem, Astrid. Obrzuciła wzrokiem wstrząśniętego syna wodza i spanikowanego Jacka.

-Hiccup spokojnie. Jesteś w domu. - odezwała się miękkim tonem, podchodząc powoli.

-Nie zbliżaj się! Mam was wszystkich dość! Gdyby nie on, nic by się nie stało! Nadal miałbym rodzinę! Nadal bym był sprawny! Wynoście się stąd! - Chłopak wrzasnął z furią, rzucając sztyletem i muskając ostrzem policzek ducha zimy.

Dwójka wybiegła, słysząc jeszcze stłumiony szloch i zaniepokojone pomruki Toothlessa.

-Co to było? - białowłosy odezwał się cicho, tracąc chyba wszystkie siły na zabawę i żarty.

-Atak paniki. To mu się coraz częściej zdarza, nawet do kilkunastu razy dziennie. Ciągle nie doszedł do siebie po tym..., jak go porwali. Oh, jakbym dorwała tych Łowców Smoków to żaden by nie przeżył!

-Nie da się go jakoś omamić ziołami? Chociaż tak, żeby się przespał więcej, niż pół godziny w tygodniu? Ast, a może go zabiorę do Northa?

-To nie byłby taki zły pomysł... Tylko martwi mnie Stoick. Ten to w ogóle się nie przejął Hicc'em! Nie rozumiem tego człowieka. Niby wódz, a jednak o własną rodzinę nie potrafi zadbać. - blondynka uniosła ręce z westchnięciem. - Ja go uspokoję, a ty go szybko przerzucisz przez ten wasz teleportocośtam. I jak wrócicie chcę z powrotem tego uśmiechniętego chłopaka.

Po chwili oboje wrócili do chaty wodza, kierując się każdy w swoje strony. Wojowniczka weszła na górę z kwiatem pokrzywy, który kładł nawet najsilniejszych wojów po kilku sekundach, przez swój odrzucający zapach.

-Hicc? Hej, to ja. Mogę wejść? - wślizgnęła się do łazienki, słysząc łkanie i widząc wciśniętego w kąt chłopaka, drgającego przez spazmy płaczu.

-Nie... Ja już nie chcę... proszę... ja nie chcę...

Astrid zaszkliły się oczy, widząc w takim stanie przyjaciela. Przez to przypominały się jej pierwsze dni po odbiciu lidera od Łowców.

'pięć tygodni wcześniej:
-Hiccup! Na Odyna, co oni ci zrobili?! - do leżącego bezwładnie na łóżku przyjaciela podbiegła Astrid, krzycząc do Wichury, żeby powiadomiła wodza o wybudzeniu się syna. - Powiedz coś!
Chłopak tylko mrugnął oczami, patrząc na nią z przerażeniem i odsuwając się na drugi kraniec łóżka.
-Błagam nie krzywdź... nie rób mi nic... Ja już nie... mam siły... - wyszeptał, chowając głowę między nogi i płacząc bezgłośnie. - Zostawcie mnie...
Blondynka uniosła brwi w osłupieniu, robiąc bezwiednie krok w jego stronę, co jednak okazało się być błędem, bo zielonooki krzyknął w panice i odsunął się gwałtownie, spadając z łóżka i tracąc przytomność.'

-Spokojnie... To tylko ja. - błękitnooka kucnęła powoli, gładząc jego kolano i siadając po chwili obok.

-As? - Toothless warknął nagle, czując zapach ziela. - Co ty robisz...?

-Nic ważnego. Popatrz na mnie. Proszę. - gdy tylko zobaczyła te szmaragdowe tęczówki, przepełnione strachem, przytuliła go, przytykając szybko kwiat do nosa. Nie zwracając uwagi na szarpnięcie i nagły kaszel, pogładziła jego przydługie kosmyki.

-Śpij... a jak się obudzisz, to wszyscy będą czekać... - odsunęła się delikatnie, patrząc na przymknięte powieki przyjaciela i skulone ramiona. - Odpocznij...

-Toothless... - szepnął cicho, zasypiając wykończony.

-Jack już możesz. - po chwili białowłosy wszedł do pomieszczenia i rzucił małą kulą w podłogę, otwierając niebiesko-zielono-różowy portal. Wziął blisko siebie przyjaciela i wdrapał się na siodło smoka, kierując go w kolorowe plamy.

-Baza Northa.

Toothless liznął włosy Astrid i wkroczył w portal z krótkim warknięciem.

-Jack! Wiesz, że nie może... Hiccup?! - Tooth podleciała zaskoczona. - Dlaczego tutaj jesteście? Coś się stało? Atak na Berk? Jest ranny? Jesteście głodni?

-Tooth. To nie to. Potrzebuję Sandmana, Hicc kilka tygodni temu został odbity od Łowców, którzy za mili to dla niego nie byli. Ciągle ma koszmary, ale tym razem to nie robota Mroka.

-Oczywiście, że nie moja zasługa. To jego podświadomość buduje wspomnienia. - z cienia obok Zająca wynurzył się mężczyzna.

-Przestań to robić! - Sandman zignorował kłócących się strażników i podleciał do brązowowłosego, zabierając go z koszmaru i dając przyjemny sen. Jednak ten po chwili znów się zmienił na czarny piasek i sprawił, że siedemnastolatek jęknął z paniką.

-Sand mówi, że nic nie zadziała. Może tu nie o sny chodzi, a o wspomnienia... Porozmawiaj z nim Jack, rozmowa jest najlepszym rozwiązaniem. Jak coś się pogorszy, wtedy przyprowadź go znowu. - wróżka zębuszka patrząc na piaskowe znaki, pokiwała głową w stronę błękitnookiego.

-On mnie nie chce słuchać. I ma ataki paniki.

-Zrób może coś raz porządnie. Dasz radę Frost. - Bunny zakręcił bumerangiem.

Toothless ryknął, zwracając uwagę na siebie, ale wszyscy wlepili wzrok w budzącą się do życia postać jeźdźca.

-Toothless gdzie... - zielonooki zamarł, patrząc ledwo przytomny na rozmazane osoby, zebrane wokół niego. - Jack...?

North rozbił kolejną kulę, a ta zabrała ze sobą ducha zimy z jeźdźcem Night Fury.

Przyjaciele spadli na łóżko, a czarny, jak noc, smok uniósł się dzięki skrzydłom nad podłogą i umościł na kamiennej płycie.

-Zostaw mnie. - białowłosy rozszerzył oczy, patrząc w niesamowicie soczyste zielone tęczówki. Musnął wargami usta, przymrażając jego nadgarstki do ramy łóżka.

Ignorując pełne przerażenia spojrzenie, pogładził kosmyki bruneta, patrząc ze spokojem.

-Jack proszę puść... powiem to, tylko mnie puść...

-Ale co chcesz powiedzieć?

-Nie wiem...

-To teraz posłuchaj uważnie mnie. To co się wydarzyło jest tylko i wyłącznie winą Johanna Kupczego. To on cię zdradził. Nie Toothless, nie ja, nie Astrid. To nie był nikt z Berk. Wspomnień nie usuniesz, wiem, ale możesz sprawić, że będą lepsze i szczęśliwsze. Wszyscy cię wspierają Hicc, wszyscy chcą pomóc. Astrid nie śpi, zawsze przychodząc tutaj i pytając Stoicka, jak się czujesz czy spałeś czy o cokolwiek innego! Toothless też się martwi, nie latałeś na nim od tygodni. Chcemy ci pomóc. Tylko daj nam możliwość.

-Jack... - brązowowłosy przymknął oczy, wtulając policzek w zimne dłonie. - Przepraszam... Po prostu ciągle... ciągle mam przed oczami mamę i jej wzrok..., taki rozumiejący..., ale to moja wina. Mogłem bardziej uważać.

-Nie. Nie mogłeś, inaczej nie nazywałbyś się Hicc'em. - Frost rozmroził szron, pokrywający nadgarstki młodszego i położył się obok, całując go w szyję. - Chodź pójdziemy do Astriś.

-Możemy jeszcze zostać? Nie mam... Toothless! - chłopak stęknął, przez cielsko swojego przyjaciela, który położył się mordką na jego klatce piersiowej. - Idę polatać. Chodź mordko.

Jeździec wskoczył na siodło, od razu zostając porwanym w przestworza.

Jack roześmiał się, lecąc szybko za nimi i strzelając śnieżkami w ludzi na dole.

Wspomnienia, będące jednocześnie najgorszym koszmarem, nadal trwały. Przez długie miesiące Haddock przyzwyczajał się do życia z innymi, jednak gdy udało się pokonać wszystkie lęki, nabyte u Łowców Smoków, udowadniał innym, że nie ważne, jak bardzo przeszłość jest pogmatwana, tylko ważne jest to, jak sobie z nią poradzisz. Ważne jest to, że patrząc w przeszłość, nigdy nie dojrzysz przyszłości.

1315 słów.
Pisałam to dwa dni i nie jestem zadowolona z tego co wyszło, no ale tak to jest wtedy, gdy pisze się w pociągu...
Mam nadzieję, że one-shot się spodobał i coś po sobie zostawicie, drodzy czytelnicy!
Do następnego napisania moje małe smoczki!
A.A.J.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top