Rozdział I "Gdzieś w Kazachstanie"


Blondyn przemknął wąską uliczką miasteczka, trącając łokciem jakąś wytwornie ubraną kobietę; dziwnie elegancką, jak na tak prowincjonalne miejsce. Burknął jakieś przeprosiny, ale nie wiedział nawet czy zrozumie rosyjski. Nie było to teraz ważne. Śpieszył się do kawiarni, był spóźniony dokładnie siedem minut i nie mógł tego faktu znieść.

Ból w klatce piersiowej promieniował aż do ramion, ale chłopak nie zwracał na to uwagi; dopóty dopóki nie zabraknie mu tchu w płucach, będzie pojawiał się w tej przytulnej kawiarni, wypełnionej zapachem świeżo zaparzonej kawy i dyniowych babeczek.

Ledwie łapiąc oddech, wpadł do niewielkiego pomieszczenia. Dzwoneczek nad drzwiami oznajmił jego przybycie, a brunet stojący za drewnianą ladą wymalowaną w kwiaty uśmiechnął się przyjaźnie. W Juriju serce zatrzepotało, ale starał się sobie wyjaśnić, że chłopak taką miał pracę: musiał być uprzejmy dla klientów. Nie był nikim więcej tylko kolejnym klientem, kolejną sprzedaną filiżanką kawy, kolejnym wydanym paragonem, kolejnym stolikiem do posprzątania.

A jednak wciąż tu przychodził, ciągle miał nadzieję, że chłopak go pamięta. Przecież nie mógł tak po prostu wymazać wszystkich wspomnień z nim związanych. Nie mógł od tak rzucić wszystkiego, co kochał i wyjechać, by pracować w kawiarni na jakimś zapomnianym pustkowiu.

- Co to zawsze? – zapytał uprzejmie chłopak, odstawiając na ladę wazon ze słonecznikami, pod którym przed chwilą przetarł blat – właśnie wyjąłem z pieca nową blachę babeczek, są jeszcze ciepłe.

Jurij przez kilka sekund wpatrywał się w spokojne oblicze baristy, jak urzeczony. Nie mógł oderwać wzroku od ciemno- czekoladowych tęczówek, z których emanował wręcz nieziemski spokój. Chciał, by te oczy patrzyły na niego z uczuciem, jakiego jeszcze nigdy nie doznał, z miłością, której każdy by zazdrościł.

Wiedział, że już kiedyś tak na niego patrzyły, ale on wtedy nawet nie spojrzał w morze czekolady. Był zajęty lśniącą oceaniczną głębią zupełnie innych oczu, które to nigdy nie interesowały się nim. Chory łańcuszek pogmatwanych uczuć. Tylko dlaczego on zrozumiał wszystko tak późno? Za późno...

- T-tak... poproszę – wydukał w końcu, orientując się, że bezczelnie gapi się na chłopaka. – I dwie babeczki.

Westchnął, odgarniając z twarz kosmyki złotych włosów. Gdy chłopak spisał jego zamówienie i odwrócił się do starego ekspresu, by przygotować kolejną tego dnia kawę, Jurij odszedł od lady, kierując się w najdalszy kąt niezbyt dużego lokalu. Usiadł w miękkim fotelu wyściełanym bordowym pluszem. Zawsze zajmował to samo miejsce. Kąt pomieszczenia, zaraz pod oknem; przy białym okrągłym stoliczku było tylko jedno miejsce, idealne dla samotnika, jakim na pewno był blondyn w tym momencie.

Nad jego głową zwieszały się wiązanki suszonych kwiatów. Okazałe bukiety lawendy i rumianku; idealne na herbatę w zimne zimowe wieczory, ale stanowiące też cieszącą oko i pięknie pachnącą kompozycję. Mało kto o tym wiedział, bo nigdy się nikomu nie chwalił, ale lubił kwiaty, zwłaszcza te polne; kojarzyły mu się z dzieciństwem i wakacjami na wsi. Najbardziej kochał niezapominajki; symbol pamięci, subtelne i nieśmiałe wyznanie.

Jego ciałem targnął napad intensywnego kaszlu. Drapanie w gardle nie ustawało, a do oczu Jurija napłynęły łzy. Nie mógł złapać oddechu. Zasłonił usta dłońmi. Dobrze wiedział co teraz nastąpi i czując mokre kropelki na skórze, był pewien, że to krew.

Błękit zabarwił jego ręce, gdzieniegdzie zdobiony szkarłatnymi malunkami. Jego ukochane niezapominajki. Drobne kwiatki w kolorze nieba z wymiętymi płatkami. Kilka listków, fragment złamanej łodyżki i odrobina krwi.

Już nie dziwił go ten widok. Wiedział, że umiera i to w jeden z najokrutniejszych sposobów. Wytarł dłoń za pomocą papierowej serwetki, po czym zwinął ją w kulkę, dyskretnie rozglądając się po lokalu. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że się dusił, a kto choć spojrzał w jego kierunku, już zdążył odwrócić wzrok, zniesmaczony, lub zwyczajnie niezainteresowany.

Odetchnął głęboko. Wciąż czuł mdlący posmak nektaru, spływającego po jego gardle. Przełknięcie śliny tylko wzmogło nieprzyjemne uczucie. Na szczęście rudowłosa kelnerka przyniosła po chwili jego herbatę. Odstawiając filiżankę na niski stoliczek, pochyliła się stanowczo zbyt prowokacyjnie, eksponując przy tym biust, zakryty mocno wydekoltowaną bluzką. Chłopak jedynie przewrócił oczami. Przychodził do kawiarni od miesiąca i od miesiąca rudowłosa kelnerka starała się go uwieść. A to rzucając słodkie słówka, a to zostawiając swój numer nas serwetce, czy kołysząc ponętnie biodrami, gdy wracała do kuchni. Jednak Jurij nie zwracał na to uwagi. On widział tylko jedną osobę, która, o ironio, nie widziała go.

Miłość bywa okrutna. Blondyn doskonale o tym wiedział, jednak zdawał sobie też sprawę, że świat jej pozbawiony byłby szary i bez życia. Ludzie mieli do wyboru, albo umierać z miłości, albo jej z braku. Taka kolej rzeczy. Uczucia zawsze były zabójcze.

Wziął łyk parującego napoju. Gorzka zielona herbata z nagietkiem; dziadek mówił, że pomaga na przeziębienie. Dawała ukojenie zdartemu gardłu i zmniejszała kaszel. Ale chłopak nie był przecież przeziębiony. Choroba, na którą umierał, nie była tak prosta do wyleczeniu.

Powoli sączył esencjonalny napój, śledząc wzrokiem tak dobrze mu znaną sylwetkę Otabeka. Umiał rozpoznać go po najmniejszym geście, nawet, gdy widział zaledwie jego cień rysujący się gdzieś na ścianie, dobrze wiedział do kogo należał.

Brunet poprawił biały fartuch, który miał zawiązany w pasie. Schludna kokardka nieco się przekrzywiła, tworząc kształt serca. Symbol miłości... Jurij prychnął. Miłość to bujda. Przynosi tylko ból tobie i wszystkim dookoła... a jednak wciąż tu przychodził. Wciąż się łudził, że może zasłużył na szczęśliwe zakończenie. A jeśli nie on, to Otabek. Przecież mu należy się to uczucie. On tu niczym nie zawinił. Kochał go piękną miłością, niewinną, tą pierwszą; ale Jurij był ślepy. Ranił go, wbijał kolejne szpile w serce młodego łyżwiarza. A ten patrzył wciąż na niego z niezachwianym spokojem w czekoladowych oczach. Uśmiechał się, gdy chłopak z zawziętością opowiadał, o swoim pierwszym zakochaniu. Ale czy to była miłość?

Jurij już dawno zrozumiał, że potwornie się wtedy pomylił. Złudną fascynację nazwał tak wielkim słowem, jakim jest miłość.

Piekący ból w piersi dawał o sobie znać coraz dotkliwiej. Czuł, jak jego mięśnie drgają oplatane drobnymi łodyżkami, był pewien, że w jego ciele zakwitły kolejne niezapominajki. Nie zapomnij o mnie... przygryzł wargę, starając się powstrzymać łzy. Nawet nie wiedział dlaczego chciało mu się płakać.
Z bezsilności? Już wiele bezsennych nocy spędził rozmyślając nad tym odczuciem. Bezsilność... jedna z gorszych emocji, zaraz po miłości; wzmagała ból, dawała niezapominajką pretekst do ciaśniejszego oplatania jego zniszczonego serca. Ale nie tym razem; nauczył się już panować nad bezsilnością.

Może płakał z miłości? Przecież robił to już tylokrotnie. Tylko po co? Po co przelewać łzy z powodu jakiegoś głupiego nieodwzajemnionego uczucia? Przecież tylu ludzi radzi sobie z odrzuceniem; szukają nowych obiektów westchnień, lub walczą tak długo, aż zdobędą upragnioną osobę.
Zawiść? To nie było to. Widział jak rudowłosa kelnerka, ponętnie kręci biodrami, niby przypadkiem trącając Otabeka. Widział, jak uśmiechała się zalotnie, zakręcając długie pasmo włosów na palcu. Flirtowała z nim. Otwarcie z nim flirtowała. Czy jak bym tak mógł? To proste pytanie przemknęło przez głowę chłopaka, w tej samej chwili przynosząc ze sobą milion wątpliwości. Może gdyby był tak otwarty, jak ona, chłopak by go pokochał. Może gdyby już dawno odważył się zwyczajnie do niego zagadać, jego męczarnie by się skończyły? Może nawet ta żałosna historia miałaby happy end... może...
Ale nie czuł zawiści do tej dziewczyny. Może nawet byłby zadowolony widząc, że Otabek też jest nią zainteresowany, ale nie był. Nie zwracał uwagi na jej zaloty, ignorował każdą zaczepkę, odpowiadając uprzejmym, ale zupełnie przyjacielskim tonem. Delikatnie ją otrącał. Może kogoś miał? Może już znalazł bratnią duszę... jednak Jurij nadal się łudził, że to on nią jest. Że chłopak w końcu zwróci na niego uwagę i wypleni te kwitnące chwasty z jego wyniszczonego ciała.

Jak na razie nic takiego się nie stało. Otabek nawet nie spoglądał w stronę małego stolika w kącie jasnego pomieszczenia. Nigdy nie zwracał na niego większej uwagi niż na resztę klientów. Dlaczego miałby go traktować inaczej. Przecież go nie pamiętał, a nawet jeśli jakimś cudem, twarz blondyna zdawała mu się znajoma, to zapewne starał się owe wspomnienia, jak najszybciej wyrzucić ze świadomości. Jurij był boleśnie świadom faktu, że wszelkie myśli z nim związanym mogłyby sprawić chłopakowi jedynie ból.

Ból. To przez niego w szmaragdowych oczach blondyna zaszkliły się zdradzieckie łzy. Były spowodowane bólem. Zarówno tym fizycznym, jak i psychicznym. Coraz więcej kwiatów rozrastało się w ciele Jurija, przeplatając naczynia krwionośne i ścięgna. Niezapominajki zapuszczały korzenie w jego mięśniach, sprawiając, że każdy kolejny ruch był coraz trudniejszy.

Blondyn już dawno zrezygnował z łyżwiarstwa. Nie mógł wykonać większości akrobacji. Potykał się. Plątały mu się nogi. Łyżwy okropnie ciążyły na zmęczonych nogach. Ramiona bezwładnie opadały, nawet gdy usilnie starał się je utrzymać w odpowiedniej pozycji. Brakowało mu tchu. Coraz więcej szkarłatnych kropel zdobiło lodową taflę. To wtedy pierwszy raz zemdlał. Upadł bez siły na zamarzniętą powierzchnię. Nie czuł zimna. Nic nie czuł. Chwila wytchnienia, niebytu, odcięcia od bólu, odcięcia od myśli.

Nie wrócił już na lodowisko. Zerwał większość kontaktów. Tylko nieliczni mimo nagłego milczenia Jurija wciąż zabiegali o spotkanie z nim. Blondyn prosił dziadka, żeby odprawiał wszystkich z kwitkiem, tłumacząc, że jest zbyt zmęczony, żeby przyjmować gości.

Po części tak było. Ledwie łapał dech, czując pierwsze ukłucia w sercu. Jak igiełki lodu nagle pojawiające się w jego mięśniach.

Dopiero Katsudon wytłumaczył mu co się z nim dzieje. Pamiętał dokładnie ten moment. Mimo zapewnień dziadka i krzyków Jurija, Yuuri uparł się, że musi z nim porozmawiać. Opowiedział mu jakąś starą japońską legendę, którą blondyn po prostu wyśmiał. Była tak bezsensowna, że nie był w stanie w nią uwierzyć. Katsuki zapewniał, że sam niedowierzał, ale wszystko składało się w logiczną całość. Choroba zwana miłością. Durne chwasty rozrastające się w ciele nieszczęśliwego kochanka. To brzmi, jak bujda.

Bujda okraszona krwią i zmiętymi kwiatami niezapominajek. Tak, to wtedy uwierzył. Gdy jego kołdrę pokryły zadrwione kwiaty, wyplute w akompaniamencie donośnego kaszlu i łez bólu. Yuuri też płakał. Blondyn nie za bardzo rozumiał dlaczego; ale Japończyk zawsze był beksą, a do tego odznaczał się nadmierną wręcz empatią, co powodowało właśnie takie stany. Jurij miał nawet wrażenie, że brunet cierpi bardziej on niego.

To dziwne, jak bardzo potem przywiązał się do Katsukiego. To mu zwierzał się ze swoich przemyśleń, to mu pierwszemu powiedział, że chce odnaleźć Otabeka i to właśnie od niego dowiedział się, dlaczego Kazach zniknął tak niespodziewanie.

Przepłakał wtedy całą noc. Wiedział, że wszystko było jego winą. Nieodwzajemnione uczucia niszczą człowieka, a on przez swoją głupotę stracił najlepszego przyjaciela. Tylko, że to chyba nie był jedynie przyjaciel. Każda komórka jego ciała, boleśnie opleciona drobnymi łodyżkami i korzeniami przypominała, że brunet jest dla niego dalece kimś bardziej ważnym niż przyjaciel. Tylko dlaczego te pieprzone kwiaty musiały wyrosnąć tak późno. Dlaczego to wszystko nie mogło do niego dotrzeć, gdy jeszcze miał szansę uratować Otabeka?

Zegar z kukułką wiszący na ścianie za ladą wybił osiemnastą. Sześć uderzeń dźwięczało w uszach chłopaka, niczym rytm serca. Koniec zmiany Kazacha. Zaraz zamkną kawiarnię, a on znów przemierzy samotnie uliczki opuszczonego miasteczka i wróci do zimnego pustego mieszkania, żeby w samotności tworzyć winki z krwawych niezapominajek.

Podniósł się z zapadniętego, miękkiego fotela i na drżących nogach podszedł do lady. Wyciągnął z kieszeni portfel, robił to powoli, chcąc, jak najbardziej przedłużyć chwilę rozstania z chłopakiem. Czuł, że następnego dnia może już tu nie przyjść. Choć z takim przeświadczeniem wychodził każdego wieczora z małej kawiarenki, a jednak zawsze tu wracał, jakby los dawał mu jeszcze jeden dzień, na wykonanie jakiegoś ruchu.

- Razem 914 tenge – powiedział uprzejmie chłopak, wystukując kody produktów na kasie.

Jurijowe serce zabiło mocniej na dźwięk tego głosu. Działał na niego, jak narkotyk, czuł drganie powietrza przy każdym wypowiedzianym słowie i łaknął usłyszeć go znów i znów. Słuchać go w kółko aż do śmierci. Z każdą wypowiedzianą głoską poplątane łodygi niezapominajek mocniej oplatały serce Jurija, a wybujałe kwiaty podchodziły coraz wyżej do gardła, powodując kolejny napad kaszlu. Blondyn zgiął się w pół, odwracając się tyłem do chłopaka. Szybko otarł usta dłonią. Starając się ukryć krew i zmięte płatki, sięgnął po portfel i podał Otabekowi wyliczone pieniądze.

Już miał wychodzić, gdy zatrzymał go ten cudowny głos, wymawiający po rosyjsku słowa, które sprawiły, że Jurij zamarł w miejscu z sercem boleśnie tłukącym się o żebra.

- Przepraszam, jeśli to nie uprzejme, ale przychodzisz tu codziennie, zawsze, gdy ja mam zmianę – blondyn zerknął przez ramię na chłopaka, wydawał się zakłopotany, a jego policzki przybrały lekko różowawą barwę- jeśli jesteś mną zainteresowany, to wystarczyło zagadać.

Jurij nie mógł wykrztusić z siebie słowa. Czyżby jego wyrok został odroczony? Czuł się jak skazaniec, któremu zdjęto pętle z szyi. Miał wrażenie, że to jest sen, obraz przed oczami, jakby na chwilę się zamazał, a uporczywe niezapominajki minimalne rozluźniły uścisk na jego płucach, pozwalając na nabranie głębszego oddechu.

- Ja.. – wydukał, kompletnie nie widząc, co powiedzieć.

- Wiem, wygłupiłem się...- zakłopotany przesunął dłonią po karku.

- Nie, nie! – zapewnił gorączkowo Jurij – znaczy... jeśli chcesz możemy gdzieś wyjść - uśmiechnął się nieznacznie – miał wrażenie, że zaraz jego serce zaraz stanie, tak szybko w tym momencie biło.

Otabek rozwiązał fartuch i składał go w nieznośnie powolnym tempie w schludną kostkę, jakby specjalnie odwlekając moment, gdy odpowie chłopakowi. Ten niecierpliwił się okropnie zwłaszcza przez to, że zdradzieckie łodygi kwiatów znów mocniej oplotły jego ciało, wbijając korzenie w mięśnie i narządy. Ledwie powstrzymał się od jęknięcia z bólu, gdy poczuł, jak coś mocno ściska jego serce. Zagryzł jedynie zęby, gotów w każdej chwili wybiec z lokalu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top