Zemsta dla LadyMacabrescki

- Hahaha - zaśmiałam się na reakcję Mr.D. Należało mu się za to wszystko i w końcu dostał nauczkę.

- "No dobra, ja zmykam spać, jutro mi się pożalisz za to" - napisałam mu na Messengerze i zaczęłam wyłączać komputer.

Nagle ziewnełam głośno. Pora się kłaść, więc szybko udałam się do łóżka. Jutro na szczęście mam wolne. Ta praca mnie dobija. Chciałabym wygrać 10000000 na loterii i nie musieć już pracować.

Z tymi myślami położyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą. Ach, pora na miły, spokojny sen. Zzzzz...

Zzzzz...

Zzzzz... Hm?
Nagle obudziło mnie dziwne uczucie. Niechętnie otworzyłam oczy i zobaczyłam, że nie leżę już w swoim łóżku. Leżałam na ziemi. Wokół mnie był las ciemnych, nagich drzew, między którymi przelatywały zagubione cienie.

Spojrzałam w górę i zobaczyłam czerwone niebo. Spojrzałam w dół i moim oczom ukazała się czarna ziemia, korzenie drzew i... czaszki.
Czaszki wepchnięte w każda szczelinę, wsytające z ziemi, z dziupli drzew, poupychane w pustych norach.

- Jaki banał - stwierdziłam przeglądając się. To musi być sen. Ale raczej nie wyglada on zwyczajnie. Hm... - Morfeusz! Wiem że tu jesteś draniu, to twoja sprawka! Wyciągnij mnie, ale już! - krzyknęłam w dowolną stronę i wyczułam obecność za moimi plecami.

Odwróciłam się triumfalnie, ale to nie neonowego demona dostrzegłam za plecami. Wcześniej obecne tam drzewa znikły odsłaniając małą polane, gdzie na tronie z kości (Serio? To już się nudzi) siedział nieznany mi do tej pory osobnik.

Był ubrany w dwubarwny ganitur, czarne spodnie i białą marynarka. Na rękach miał białe rękawiczki.
Na twarzy nosił okrągłą, białą maskę, z wyszczerzonymi w uśmiechu (praktycznie w półkole) zębami, wysuniętym do przodu nosem i z dwoma sporymi otworami, przez które było widać zielone oczy z czerwonymi refleksami i otaczający je kawałek skóry. Zza maski wypływały gęste, czerwone jak krew włosy, które co róż skręcały się w macki wydłużały poza fryzurę i znów w niej toneły.

Już z odległości wyczuwałam od niego niepokojącą aurę. Czemu zawsze trafia się na takie postacie w karierze pisarskiej?

- Ech, a ty to kto znowu? Kolejna rakowa postać, czerwony chrabia czy mackowłosy debil pokruju Exe? - zapytałam. Nie chciało mi się na niego marnować siły. Chciałam skończyć ten sen i być znów w łóżku.

Jednak w reakcji na moje słowa jego maska się zmieniła. Wcześniejszy uśmiech odwrócił się o 180° stając się grymasem smutku, jednak otwory na oczy zostały jakby wypełnione w górnej części tworząc zły grymas twarzy.

- Oj, czyżbym cię zdenerwowała? Dobra kończymy to już i przenieś mnie do łóżka - powiedziałam ziewając.

Osobnik tylko podniósł bez słów rękę i pstryknął palcami. Nagle admosfera wokół mnie zrobiła się ciężka, pojawiła się czerwona mgła, a ciśnienie wzrosło. Musiałam zamknąć na chwilę oczy, a kiedy je otworzyłam wokół mnie stało 5 czarnych, humanoidalnych besti.

Zaczęły na mnie warczeć i powoli się zbliżać.

- Serio? Tylko na tyle cię stać? - zapytałam z kpiną i w mojej ręce pojawiła się kula ognia, którą cisnełam w najbliższego potwora.

Bestie zawyły i ruszyły na mnie, a ja zaczełam zasypywać je gradem pocisków. Bez trudu trzymałam je na dystans zwykłymi atakami magicznymi.

- Może pokażesz coś jeszcze? - zapytałam, ale nie dostałam odpowiedzi.

Cały czas odpędzałam od siebie potwory, ale coś zaczęło być nie tak. Nawet nie wiem kiedy, ale moje ataki magiczne stały się fizyczne. Moje miotane kule, zmieniły się w uderzania pięściami, moje pociski stały się moimi kopniakami. Zamiast stać w jednym miejscu nagle doskakiwałam do jednego potwora i do następnego. Zaczęłam bić, kopać, drapać i ranić.

Chciałam przestać, ale zobaczyłam, że te prymitywne ataki dają efekty, więc postanowiłam dokończyć to i skończyć te zabawę.

Jeden ze stworów ciskał we mnie kamieniami, więc doskoczyłam do niego, złapałam jedną ręką za ramię, a drugą oderwałam głowę.

Potem doskoczyłam do dwóch stojących obok siebie potworów i jednym kopniakiem oddzieliłam ich tułowa od nóg.

Następny potwór próbował się na mnie rzucić, ale zaczęłam go uderzać pięściami tak szybko, że dosłownie został rzucony na ziemie. Przy okazji rozdrapałam mu klatkę piersiową, że aż można było dostrzec jego wnętrze.

Skierowała się w stronę ostatniego, najmniejszego potwora, który wydawał się cofać, jednak nie przestawał warczeć. Skończyłam na niego i po chwili dociskałam go do ziemi z reką wbitą w jego kalatkę piersiową, z dłonią zaciśniętą na sercu.

Uśmiechnęła się triumfalnie, ścisnełam dłoń... i otworzyłam oczy. Wstrzymałam oddech kiedy zdałam sobie sprawę w czyke serce właśnie zmiażdzyłam.

- P-p-pio? - wykrzytusiłam wstając przerażona.

Młody wilkołak leżał przedemną z krwawą dziurą w piersi i ostatkiem sił przeniósł na mnie wzrok.
- C-cio-ciu... - wydusił, kiedy jego oczy się zaszkliły, głowa opadła, a oddech się zatrzymał.

Cofnełam się szybko i kopneła w coś nogą. Spojrzałam niepewnie na samotną głowę, głowę tak podobną do... mojej...

- Tina...? - wyszeptałam patrząc na pozbawione głowy ciało mojej głównej postaci. Nie... to nie mogła być...

Do moich uszu doszedł kaszel. Spojrzałam w stronę jego źródła i zobaczyłam tam kogoś, kogo nie chciałam zobaczyć.
Fun leżał w kałuży krwi, z odsłoniętymi narządami, podnosząc w moją stronę rękę.
- D-dalczego? Chcieliśmy... pomóc - powiedział i życie z niego uszło.

Moje oczy zaszły łzami, ale najgorsze miało jeszcze nadejść. Mój wzrok wbrew mojej woli powędrował na ostanie dwa ciała i...

- Nie... tylko nie moje dwa słodziaki... - powiedziałam. Leżeli tam obaj, pozbawieni nóg, nadal trzymając się za ręce. MrD i FunPolishFox, moja ulubiona para, z wystającymi z dołu flakami i wypływającą krwią. Do końca razem... zabici... przeze mnie.

Spojrzałam na siedzącego osobnika, a na jego masce znów był uśmiech, jednak wyraz oczy się nie zmienił.

- Ty - powiedziałam ruszając w jego stronę - To twoja wina! - krzyknęła, ale nagle wszystko znikło.

Stałam w swoim domu, patrząc na ścianę. Odetchnełam głęboko, otarłam dłonią łzy z oczu i się odwróciła w stronę łóżka. Ale oni tam byli.

Wszyscy leżeli tak jak na polanie, martwi i pokiereszowani. Ściany były brudne od krwi, podobnie moje ręce. Ciała Fun'a, Pio i Tiny wydały się zanikać, jakby nie należały do tego świata. Ale było tam też szóste ciało. Kogoś bardzo dla mnie ważnego...

- NIEEEEE!!! - krzyknęłam zalewając się łzami i padłam na kolana. Mieszkanie znikło, tak samo jej ciało, znów byłam w lesie otoczona pięcioma ciałami.

Poczułam jak coś łapie mnie za ramiona i po chwili zostałam przywiązana przez korzenie do najbliższego drzewa, a moja głowa została ustawiona tak, że patrzyłam prosto na leżące przedemną ciała.

Nie mogłam się ruszyć, ani zamknąć oczy jedynie lekko obracać głową, ale ciągle miałam ich w zasiegu wzoroku.

Nagpa zdałam sobie sprawę, że osobnik z tronu stoi nad nimi i patrzy na mnie takim wzrokiem, jakby czerpał przyjemność z mojego cierpienia.

Nagle z ziemi zaczęły wyrazić larwy, co nawet nie miałam racji bytu i skierowały się w stronę ciał.

Patrzyłam na to sama nie wiem ile, minuty, może godziny, patrzyłam jak larwy doszły do ciał i zaczęły je powoli konsultować.

Chciałam rzygać, ale moje ciało zaczynało odczuwać przemijanie czasu, czułam suchość języka, pustkę żołądka, zmęczenie, obolałe mięśnie, pełny pęcherz i całą resztę.

Byłam gotowo zabić swój brzuch kiedy po kolejnym mijającym czasie zaczął burzczeć. Jak on mógł w takim momencie okazywać głód.

Przeniosłam wzrok na stojącego nad ciałami mężczyznę.

- Ty! Wypuść mnie! Mam dosyć tego koszmaru! Nie wierz z kim zadzierasz! Zniszczę Cię za to! Umieszczę Cię w powieści i zrobie z Ciebie bohatera yaoi! Jesteś tylko postacią do cholery! - krzyczałam co mi ślina na język przyniosła.

Tymaczasem zamaskowany osobnik ruszył w moją stronę. Zatrzymał się obok martwego wilkołaka, kucnął i przejechał dłonią po krawędzi rany wokół jego serca.
Po chwili złapał mocniej za krawędź i wyrwał kawał mięsa z kilkoma larwami.

Podniósł się, zbliżył do mnie i bez żadnych słów wepchnął mi owy kawał mięsa do ust.

Chciałam go od razu wypaluć, tak sama jak mój język i zęby, ale kiedy tylko cofnął dłoń moje usta zostały zakneblowane korzeniem.
Zaczęłam się szamotać i krzyczeć przez knebel, ale mój język wbrew woli pokonoł to co było w moich ustach.

Złapał mnie odruch wymiotny, ale nawet kiedy korzeń się cofnął nie mogłam doprowadzić to pawia.

Tym czasem czerwonowłosy odwrócił się bez słowa i zaczął odchodzić.

- Zapłacisz mi za to zwyrodnialcu! Pokaże ci co to ból! Będziesz kurwa cierpieć! - zaczełam krzyczeć, tym czasem mężczyzna stanał w miejscu, odwrócił lekko głowę i podniósł dłoń.

Po chwili ściągnął ją, a ja poczułam ból we wrażliwych okolicach.

- Ty popaprańcu! Miesiączka?! Jaja sobie robisz?! - zaczęłam go wyzywać, ale z każdym słowem ból rósł, więc zacisnełam zęby. Tymczasem osobnik znikł z mojego pola widzenia, ale czułam, jak mnie obserwuje.

Czas mijał. Minuty, godziny, dni, tygodnie, może nawet lata.
A ja cały ten czas musiałam patrzeć i czuć jak ciała ważnych dla mnie osób się rozkładają, zjadane przez larwy, jak gnije mięso i zostają z nich same kości.

Ale nawet to nie był koniec. Co jakiś czas z nieba spadał martwy ptak, lub przebiegała zagubiona, wystraszona sarna, tylko po to, żeby skończyć z wysadzoną głową w pobliżu ciał.

Cały czas czułam ból mięśni, głód, pragnienie i zmęczenie. Nie mogłam nawet zamknąć oczu.

Trwało to tak długo, ze kości zaczęły rozpadać się w proch. Każda po kolei, w różnych odstępach czasu. Aż w końcu ostatnia czaszka rozsypała się na proszek...

Wciągnęłam gwałtownie powietrze i podniosłam się na łóżku. Zaczęłam się rozglądać. Nie było ciał, ani krwi i był ranek... następnego dnia. Zaraz... to było takie realne.

Czułam te przeminięte lata, nadal czułam pragnienie i głód. Ten zapach dalej był w mojej nosie. Ten widok był wypalony w moich oczach.

Nie, to nie mogło być prawdziwe. To był tylko bardzo realny koszmar.
Podniosłam się na chwiejnych nogach i ruszyłam się czegoś napić.

Ale wtedy zauważyłam na moich ramionach ślady otarć, jakby... po korzeniach?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top