P R O L O G
Telefon zadzwonił o godzinie 7:28. Sobota rano. Miała mieć wolne? Tak, chyba tak. Ponoć szef działu uznał, że to sprawa idealna dla niej. W końcu mogła się wykazać. Ludzie z Bergen tak dobrze o niej mówili. Czemuby się o tym nie przekonać?
Jørgen, bo tak nazywał się jej kolega z grupy, jąkał się jak przedszkolak kiedy opisywał jej co zastali na miejscu. Przez telefon nie brzmiało to aż tak dramatycznie, jak zapewne było w rzeczywistości. A może Jørgen dramatyzował? Linn poznała już na swojej drodze kilkoro odważnych, którzy, szczerze powiedziawszy, nie nadawali się do tej roboty. Jedna pani w Bergen non stop wymiotowała na miejscach zbrodni, aż w końcu musieli ją przenieść do innego działu i od tamtej pory zajmuje się papierkową robotą i żyje w spokoju.
Godzina 8:03. Linnea stała jak wryta przed swoim samochodem. Nawet tutaj, z parkingu, wszystko było widać idealnie. Grubą, czerwoną krechę. Wyglądało to tak, jakby ktoś niezdarnie wylał kilka litrów farby wzdłuż śnieżnobiałej skoczni. Tłumy gapiów i reporterów przeskakiwały bramy, policjanci gonili ich po parkingu, ktoś nadgorliwy nawet dostał w nos. Agentka Solheim szybkim krokiem ruszyła w stronę swoich znajomych z pracy, mijając mnóstwo ludzi.
- No i co, Solheim, podoba ci się? - mruknął Andreas, zapinając kurtkę i niezdarnie przycinając sobie przy tym brodę. Kobieta tylko kiwnęła głową i rozejrzała się dookoła. Kilka metrów od nich stała grupa młodych chłopców. Młodych mężczyzn, można by rzec. Wszyscy wyglądali jakby byli z marmuru. Białe, zimne rzeźby. Zastygli w bezruchu, ślepo wpatrując się w ziemię i pociągając nosami. Tylko jeden z nich, wysoki blondyn, cały czas spoglądał w kierunku skoczni. Nie odrywał od niej wzroku. Może tam leżał jego najlepszy przyjaciel? Może to on zobaczył go pierwszy? A może widział lub wie coś więcej?
- Biedny, taki młody, wielka kariera przed nim. Po co on się pakował sam na tą skocznię? - jęknął Jørgen, kręcąc głową.
- Pewnie się idioci założyli o coś głupiego. Cholera wie co im do łbów strzeliło. - Andreas ewidentnie nie podzielał emocjonalnego zaangażowania się kolegi po fachu. Linnea nawet nie zareagowała. Dalej wpatrywała się w szczupłego blondyna, który ku jej zdziwieniu w końcu oderwał wzrok od skoczni i mętnym wzrokiem spojrzał w jej kierunku. Przez jakieś dziesięć sekund bezsensownie na siebie spoglądali, po czym agentka odwróciła się na pięcie w kierunku Andreasa.
- Jak my tam wejdziemy? - spytała, kiwnięciem głowy wskazując na skocznię.
- Przecież masz długie paznokcie. Spokojnie się tam wdrapiesz. - zaśmiał się posępnie biorąc swoją torbę i kierując się w stronę grupy innych śledczych. Linn pokręciła głową i ruszyła za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top