(9) MAPA NA ŚCIANIE


Piątek, 7:41

Linnea piła właśnie poranną kawę w towarzystwie Jorgena, który przyjechał po nią osobiście swoim nowiutkim samochodem. Wciąż nie dorównywał czarnemu SUV-owi Solheim, ale wypucowane Audi mężczyzny wzbudzało zachwyt niejednego faceta po pięćdziesiątce.

— A jak z Danielem?

Kobieta czuła jak kawa parzy jej przełyk. Szybko odkaszlnęła, ledwo powstrzymując łzy napływające jej do oczu.

— Że z Tande? A co ma być? — odchrząknęła, popijając kawę zimną wodą prosto z butelki. Boże, jaką ona była niezdarą.

— No jak to co... Spotykacie się?

Solheim spojrzała na kolegę z wyrzutem, prawą dłonią łapiąc się za szyję. Dalej bolało.

— Spotykać się ze świadkiem w sprawie, którą prowadzę? Za kogo ty mnie masz? — burknęła, gniewnie wrzucając swój kubek do zlewu. Jeśli się potłukł – trudno. Kupi sobie nowy.

Mężczyzna jedynie podniósł ręce w geście poddania się i posłał jej przerażone spojrzenie. Po chwili jednak roześmiał się, jak to miał w zwyczaju. Ach, ta jego wybitna gra aktorska.

— Dobra, zbierajmy się, bo na 8 nie dojedziemy. — rzucił, podnosząc się leniwie z krzesła w kuchni.

Linn zniknęła gdzieś w przedsionku, szukając cieplejszego płaszcza. Tyle tego śniegu napadało, że spokojnie zbudowałoby się z niego mur na granicach Norwegii. Taki na wysokość kilkunastu metrów. Albo i kilometrów. No, tak prościej mówiąc – najebało go w cholerę.

— Aaaa, Jorgen! Zapomniałabym!

Mężczyzna stanął obok Solheim, która nadal buszowała w szafie.

— Bo ty przesłuchujesz dzisiaj Fannemela, nie? — ciągnęła, wreszcie wydostając się z garderoby ze swoim brązowym, wełnianym płaszczem.

— No tak, a co? — Jorgen spytał niepewnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— Potrzebuję, żebyś ze mną współpracował. Musisz się mu przyjrzeć. Tylko dokładnie. Jak zauważysz coś nieciekawego, to daj mi od razu znać.

Jorgen nadal nie wiedział o co chodzi.

— Ale, że w zachowaniu?

— W zachowaniu, w wyglądzie. Wszystko jedno. Muszę coś sprawdzić i potrzebuję drugiej pary oczu żeby to potwierdzić. Swojej już do końca nie ufam.

Między dwójką zapanowała cisza.

Solheim owinęła się szalikiem i nasunęła czapkę na czubek głowy. Wyglądała jak przedszkolak.

— Co ty znowu kombinujesz, młoda?

— Próbuję rozwiązać to gówno, które ciągnie się za nami od prawie trzech tygodni. — rzuciła, opuszczając mieszkanie. Zaraz za nią podążył Jorgen, który wciąż miał mętlik w głowie.

Piątek, 13:28

Od wczoraj nie dostała żadnego SMS-a od Tandego. Tego właśnie chciała. Świętego spokoju. Braku jakiegokolwiek rozpraszania z jego strony. Musiała się skupić na rzeczach ważniejszych. A mimo to siedziała w biurze, grzebiąc w papierach i czekając z założonymi rękoma, aż ją oświeci.

Jutro kolejna sobota. Trzecia. Czy tym razem też dostanie wezwanie na którąś ze skoczni?

Nerwowo stukała długopisem o biurko, wpatrując się w ogromną mapę Oslo wiszącą na ścianie naprzeciwko.

Była tutaj od prawie trzech miesięcy. Niekiedy gubiła się jeszcze w drodze powrotnej z siedziby KRIPOS do swojego własnego mieszkania, jednak najciemniejsze zakamarki stolicy miała w małym palcu.

Wszystkiego dowiedziała się w Bergen. W większych miastach znała każdy punkt, w którym sprzedawano narkotyki. W końcu tym się zajmowała od ukończenia studiów.

Ściganiem ćpunów i handlarzy.

Na kilometr potrafiła wyczuć kogoś na głodzie. W tym była najlepsza. Miała do tego oko.

Wpatrując się w cienkie zawijasy na mapie nawet nie usłyszała, kiedy Jorgen wparował do pokoju. A zrobił to z takim impetem, że zmarłego by w grobie obudził.

— Cholera jasna, Solheim...

I już była pewna. Wiedziała, że miała rację.

Nawet taki laik w sprawach przemysłu narkotykowego, jakim był Jorgen, od razu poznał, że coś jest nie tak.

Linnea przeniosła na niego swój mętny wzrok, pozostając niewzruszona.

— Przekrwione oczy, zagubiony wzrok, zwężone źrenice, nerwowe tiki, słaba koncentracja?

Mężczyzna głośno przełknął ślinę, kiwając szybko głową.

— Jeśli to nie jest grypa, o której tak śmiało mówi, to...

— Skończ pierdolić Jorgen. Oboje wiemy, że to nie grypa.

W pomieszczeniu zapanowała cisza. Słychać było tylko namolne tykanie zegara.

Wtem rozbrzmiał dzwonek telefonu. Telefonu Solheim.

Nieznany numer.

Kurwa.

Kobieta niepewnie nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła komórkę do ucha.

— Słucham?

Cisza.

— Halo?

W słuchawce słyszała tylko miarowy oddech.

— Haydar, odpierdol się ode mnie.

Niski, ochrypły śmiech dotarł do jej ucha. To był on.

— Jak miło znowu usłyszeć twój głos, Linni. — mruknął, zabarwiając każde słowo swoim arabskim akcentem. Nienawidziła tego.

Jej żołądek zaczął wywijać koziołki. Aż zechciało się jej wymiotować, gdy usłyszała to zdrobnienie. Ostatni raz słyszała je pół roku temu.

— Daj mi spokój. — kobieta wysyczała przez zęby, wbijając spojrzenie w buty Jorgena, który zrobił się niesamowicie blady.

Usłyszała tylko ciche cmokanie.

— Oj, moja droga. Przecież wiedziałaś, że nie uciekniesz przed karą. Za złe uczynki trzeba płacić.

— Złe uczynki? Sprawiłam przysługę światu. Jednego ćpającego gówna mniej.

Nie powinna. Ugryzła się w język. Za późno.

— Odliczaj dni. Niewiele ci ich zostało. Twojemu blondaskowi również.

I cisza. Ciche pikanie. Rozłączył się.

— Linnea, kurwa mać! Powiedz coś!

Solheim analizowała wszystko z prędkością światła. Czuła się, jakby miała zaraz zemdleć.

— Dzwoń do szefa. Trzeba załatwić Tandemu goryli.

Piątek, 20:51

— Mhm, rozumiem. — mruknął blondyn, uważnie słuchając ojca-dyrektora KRIPOS.

Kątem oka spoglądał na każdą osobę w pomieszczeniu. A było ich dosyć sporo. Sprawdzali każdy, najmniejszy kąt. Do tego montowali rolety antywłamaniowe i dodatkowe zamki na drzwiach.

Przewertował już każdego. Jedynie Solheim omijał szerokim łukiem.

Mimo, że kobieta czuła niemoc, chciało jej się śmiać.

Ta cała sytuacja była taka żałosna. Ona była żałosna. Poważnie myślała, że uda jej się od tego wszystkiego uciec? Od tego, co zrobiła pół roku temu? Jak wykazała się bestialstwem i brakiem empatii?

— Linnea, pozwól na chwilę.

Agentka odwróciła głowę w stronę szefa i Tandego, który jak na złość spoglądał w drugą stronę.

— Dzwoniłem do zastępcy i doszliśmy do wniosku, że każdemu ze skoczków przydzielimy osobistą ochronę. W końcu jutro sobota... — siwy mężczyzna zamyślił się, wkładając telefon do kieszeni płaszcza. — Dodatkowo rozstawiam po jednym z was do każdego.

Solheim zdrętwiała. Kurwa, tylko nie do Tandego.

— Jestem kryminologiem, a nie obrońcą uciśnionych.

Napotkała pogardliwe spojrzenie blondyna.

Przecież jeszcze kilka dni temu sama prosiła oto, żeby ją obronić. Przed czym? No właśnie. Sama nie wiedziała przed czym ucieka. Przed śmiercią? Przecież przed nią nie da się uciec.

— Jorgen zostanie z panem Tande, ciebie kieruję do Forfanga. I już nie otwieraj buzi, bo jak cię lubię, to teraz kopnąłbym cię w dupę.

Kobiecie kamień spadł z serca. Nie musiała spędzać czasu z Danielem. Tym samym narażała go na mniejsze niebezpieczeństwo.

Dyrektor odszedł w kierunku reszty policjantów, a ta dwójka stała tak jeszcze przez chwilę w ciszy.

Linn chciała się odwrócić i jak najszybciej opuścić pomieszczenie, jednak skoczek złapał ją za rękę. Po jej ciele przebiegł dreszcz. Idiotka.

— O co chodzi Linn? W co ty mnie kurwa wpakowałaś? Lubisz ludziom dokładać problemów? W co ty pogrywasz?

Agentka nie sądziła, że ktoś o takim anielskim wyglądzie będzie w stanie przemówić z taką złością. Posłała mu swoje typowe, mętne spojrzenie.

— Cały czas spotykam na swojej drodze niemrawe towarzystwo. Taka praca. — burknęła z obojętnością, uwalniając rękę z uścisku mężczyzny.

Tande od razu złagodniał. Przecież to nie była jej wina. Szef KRIPOS wszystko mu wyjaśnił. Niepotrzebnie na nią naskakiwał. Uśmiechnął się troskliwie, wpatrując się w jej bladą twarz. Tak bardzo chciał ją przytulić. Wyglądała, jakby miała się zaraz rozpaść. Chciał jej pomóc.

— Linn, uważaj na siebie. — wyciągnął rękę aby zaczesać kosmyk jej włosów za ucho, jednak kobieta sprawnie uniknęła niezręcznej sytuacji, odchylając głowę w bok.

— Pan również, panie Tande. Proszę się stosować do zaleceń policji. Miłej nocy życzę. — wycedziła przez zęby, posyłając mu krótkie spojrzenie, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z jego mieszkania.

Miała mało czasu, a musiała jak najszybciej przedostać się do miejsca, w którym przebywał Johann.

Daniela z zamyślenia wyrwał śmieszny, męski głos.

— To co, panie Tande? Poker czy jakaś planszówka?

— Opowie mi pan coś o Linn. — młodzieniec stwierdził, wręcz rozkazał policjantowi, po czym usadowił się wygodnie na kanapie.

Jorgen spojrzał na skoczka przez ramię i uniósł jedną brew ku górze.

Czyli jednak młody nie dał sobie z nią spokoju.

Idiota.

  —  

Powinnam się uczyć na polski, ale PRIORYTETY SOBIE W ŻYCIU TRZEBA USTAWIAĆ, dlatego obdarowuję was nowym rozdzialikiem. Jak mnie męczyło, żeby go napisać, ojezusku!

Uraczcie mnie jakimiś komentarzami, waszymi przemyśleniami - cokolwiek. Nie samymi gwiazdkami człowiek żyje. XD

Jak myślicie dzieciaczki, co takiego wydarzyło się w Bergen? 8) No i co myślicie o nowej okładce?

Czekam!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top