(7) BAŁA SIĘ? BAŁA SIĘ
Środa, 8:12
OD: Tande
Mam nadzieję, że spałaś lepiej ode mnie.
Gówno prawda. Nie spała w ogóle. Nawet oka nie zmrużyła. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuła się jak mały, paskudny, bezbronny dzieciak. Mimo faktu, że czuwały nad nią dwa anioły od samego ojca-dyrektora, Linnea i tak co pół godziny sprawdzała każdy kąt mieszkania. Myślała, że cała historia, która wydarzyła się w Bergen, już tam pozostanie. Tymczasem wszystko dopadło ją nawet tutaj – w Oslo.
Kobieta nie odpisała na SMS-a. Nie miała ochoty na rozmowę. Jedynie z Jorgenem potrafiła sensownie rozmawiać. Mężczyźnie nawet udawało się odciągać Solheim od rozmyślania nad tym, co się wydarzyło. Od wczoraj nie dostała żadnej nowej wiadomości z owego numeru. I już raczej nie dostanie. Bynajmniej nie z tego. Koledzy z działu próbowali wyłapać ostatnie położenie nadawcy, jednak kartę zniszczono tuż po wysłaniu wiadomości.
On był profesjonalistą. A agentka bardzo dobrze otym wiedziała. Nie była jednak pewna, czy reszta zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Mieli przecież do czynienia z najprawdziwszym królem ciemnych uliczek Norwegii. Z głową całego przemysłu narkotykowego w Skandynawii – Szejkiem Haydarem.
Środa, 14:03
— I czy ty sobie wyobrażasz, że ona wszystko zjadła? Nawet te róże z buraków! I łódeczki z selera! Ona to ma apetyt, wpierdala za troje... Dobrze, że moja żona po niej tego nie odziedziczyła, bo cała moja pensja leciałaby na jedzenie...
Jorgen trajkotał jak najęty, a Linnea cały czas musię przysłuchiwała. Lubiła jego rodzinne opowieści. Były dosyć oryginalne i w większości sytuacji, o których opowiadał, spaliłaby się ze wstydu. Ale gdzieś na samym dnie, daleko, daleko w tyle, podświadomie mu zazdrościła. Czego? Relacji z ludźmi. I ich bliskości.
— Ja to tam razna ruski rok kupię kawałek sera, płatki owsiane i uzupełnię zapas kawy. I widzisz, kolego, czym się wożę? Grand Cherokee, proszę pana! Do tego mam talię osy. Tobie dietka by się przydała.
Solheim zażartowała i poklepała kolegę w lekkowystający brzuch. Ten jedynie się obruszył i odwrócił na pięcie.
Ich dzisiejszym zadaniem było ponownie przesłuchanie skoczków. Tym razem w sprawie śmierci Kennetha. Niestety żaden z nich nie wstawił się do siedziby KRIPOS o ustalonej godzinie. Po krótce zadzwonił jednakich trener, który straszliwie przepraszał agentów za swoich podopiecznych. Owa nieobecność spowodowana była ogromnymi korkami na głównej drodze prowadzącej do stolicy. Cała kadra wracała bowiem z jednodniowego wypadu do – uwaga, uwaga –SPA. Tak. Ich koledzy zginęli w tajemniczych okolicznościach, a oni relaksująsię w SPA.
— Chłopaki po prostu się próbują uspokoić. W końcu żaden z nich nie wie, który będzie następny. — jęknął żartobliwie Jorgen, na co Solheim cicho prychnęła pod nosem.
Chwilę później dotarło do niej, że ich strach jest definitywnie usprawiedliwiony. W końcu dwóch kolegów ginie w tym samym dniu,tydzień po sobie. Skąd mogliby mieć pewność, że i tym razem nie znajdą kogoś naskoczni?
Środa, 22:18
Jorgen nie chciał jej zostawiać samej na tak długi czas. Dlatego razem z żoną zaproponowali jej wspólną kolację w ich domu. Linn była uparta jak osioł, nie chciała ich wykorzystywać, a jednak po kilku godzinach męczenia uległa. Ostatni raz jadła tak dobrze, gdy mieszkała jeszczew domu rodzinnym. Po wyprowadzce i połowicznym zerwaniu kontaktu z najbliższymi stołowała się w barach lub na stacjach benzynowych. Sama potrafiła zrobić jedynie owsiankę i tosty. A przecież nie można wiecznie żywić się jednym i tym samym.
Grzecznie podziękowała za gościnę i szybkim krokiem udała się w stronę samochodu. Przez miasto, które teraz świeciło pustkami, przejechała w niecałe 10 minut. Normalnie stałaby w korkach na każdej możliwej ulicy.
Na miejscu zauważyła samochód kolegów z pracy i jednego z nich, opartego o ogrodzenie, który namiętnie pałaszował hot-doga ze stacji benzynowej. Zerknął w jej stronę z wyrzutem, próbując szybko przełknąć to, co miał w buzi.
— Później się wrócić nie dało? Już miałem dzwonić do szefa, że coś ci się stało. — mruknął, biorąc kolejny kęs „kolacji".
— Byłam u Jorgena. Szef wiedział, spokojnie. Gdzie Olav? — zagadnęła kobieta, wtulając twarz w gruby, szary szalik.
Pogoda była okropna. Był mróz, a do tego wiatr próbował urwać jej głowę za każdym razem, gdy wychodziła z domu. Powoli zbliżała się wiosna, jednak póki co, w ogóle nie było tego widać.
— Kima w samochodzie, bo dwie godziny wertował tego koleżkę, który czeka pod twoimi drzwiami. Nie mówiłaś, że zadajesz się z takimi gwiazdami sportowymi... No, no, Solheim... — kiwnął głową z aprobatą, skupiając się już całkowicie na swoim hot-dogu.
Linn wyminęła kolegę z prędkością światła i wpadłana klatkę schodową niedużego, dwupiętrowego apartamentowca.
Na wycieraczce siedział Daniel, opierając się plecami o drzwi. Przeglądał coś w telefonie, mrużąc oczy ze zmęczenia. Słysząc kroki Solheim od razu się podniósł i otrzepał spodnie na pośladkach, które wydawały się mu niesamowicie ubrudzone.
— Nie odpisywałaś na wiadomości... Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku... — szepnął przestraszony, widząc piorunujące spojrzenie agentki.
— No i? No i co? Jestem żywa, najedzona, co prawda zmęczona, ale zadowolona. Jak widać na załączonym obrazku – wszystko ze mną w porządku. Możesz już iść. — warknęła, szukając kluczy w obszernych kieszeniach płaszcza.
Daniel mimowolnie odsunął się krok w bok, nadal niespuszczając wzroku z kobiety. Linnea czuła, jak wszystko się w niej gotuje. Jaki on był bezmyślny! Co on sobie wyobrażał? Nie dość, że cały czas jest pod obserwacją kolegów z pracy, to jeszcze mają na nią oko ludzie, o których już dawno wolałaby zapomnieć. A on tak po prostu sobie przychodzi, czeka na nią i pierdoli, że się o nią martwił. Gdzie on miał mózg?
Po chwili jednak Solheim oprzytomniała. Skąd mógł wiedzieć, że tyle się wydarzyło, odkąd ostatnim razem u niej był? Przecież nawet nie raczyła mu odpisać. Nie wiedział nic. Przynajmniej tak przypuszczała. Skoczek cały czas myślał o SMS-ach, które policjantka dostała w poniedziałek nad ranem. Martwił się, analizował, łączył fakty. Jednak nic nie wskórał. Nie chciał się wtrącać w jej sprawy, dlatego bezpośrednio o to nie pytał. Ale chciał wiedzieć. Wszystko.
Młody mężczyzna stał w przedpokoju mieszkania Solheim i nie wiedział, co ze sobą zrobić. Kobieta ściągnęła z siebie płaszcz i buty, po czym szybko podreptała do kuchni aby zrobić herbatę.
— Nie będziesz chyba całą noc stał w przedsionku. — rzuciła, wychylając głowę zza futryny.
Tande posłusznie ściągnął swoją kurtkę i adidasy. Niepewnym krokiem skierował się do kuchni. Nie bardzo rozumiał o co chodzi. Jeszcze przed dwiema minutami myślał, że zostanie wywalony na zbity pysk. Teraz będą siedzieć razem w ciszy i popijać melisę?
— Idź do sypialni. Zaraz przyniosę herbatę i dam ci tabletkę. — dodała spokojnym głosem, wyganiając skoczka z kuchni.
— Ale ja nie przyszedłem tutaj po żadną tabletkę. Ja po prostu się martw-
— Idź już. — Linnea warknęła stanowczo, unosząc swoją drobną dłoń w kierunku drzwi od kuchni.
Blondyn usiadł na kanapie i z delikatnym zdenerwowaniem przyglądał się pomieszczeniu. Nie było tutaj niczego, co przykułoby jego uwagę. Pokój był niezwykle sterylny. Białe ściany, ciemne panele, łóżko, biurko, szafka, sofa. Żadnych zdjęć na ścianach, pamiątek po Bergen – nic. Po kilku minutach Solheim siedziała już obok niego, uparcie dmuchając w parujący napój.
Daniel spojrzał na nią kątem oka, mocniej obejmując swój kubek. Miał takie biedne, zmarznięte, czerwone dłonie.
— A, no tak. Zapomniałam. — kobieta pacnęła się dłonią w czoło, szybko zrywając się z sofy. Sięgnęła do szafki obok łóżka i wyciągnęła pudełko z lekami.
Skoczek nadal nie rozumiał, dlaczego jest dla niego taka miła. Co, w przeciągu tych kilku minut, kiedy stali przed wejściem domieszkania, pozwoliło jej na tak diametralną zmianę zachowania? Strach? Bała się? Bała się, pomyślał, odbierając z jej drobnej dłoni okrągłą pastylkę, której póki co nie chciał łykać. Jedynym jego priorytetem na obecną chwilę było dowiedzenie się, kogo tak bardzo się boi.
— Wszystko w porządku? — zapytał po chwili, obracając się w jej stronę. Solheim siedziała po turecku, schowana za kubkiem herbaty. Przeniosła swój wzrok na chłopaka dopiero po kilkunastu sekundach.
— Tak. Nie musisz więcej o to pytać. —odparła, posyłając mu naciągany uśmiech. — A teraz łykaj i do spania.
Kobieta dopiła resztę herbaty i podreptała do łazienki. Wzięła szybki prysznic, przebrała się w czystą bieliznę, narzuciła na siebie naciągniętą, beżową koszulkę i skierowała się w stronę sypialni, marząc o chłodnej pierzynie.
W pokoju zastała Daniela w samych bokserkach, który już wygodnie układał się do snu na kanapie. Linn cmoknęła z niezadowoleniem, po czym szybko ściągnęła z niego koc i rzuciła go na podłogę.
— Miejsca ci się pomyliły. Śpisz tam. —kiwnięciem głowy wskazała na swoje duże łóżko, w którym zmieściłaby się cała reprezentacja Norwegów.
Tande spoglądał na nią z zaskoczeniem. Myślał, że już kręci mu się w głowie od leku nasennego, a jeszcze przecież nawet go niezażył.
Linnea wywróciła oczyma, po czym pociągnęła skoczka za rękę i usadziła go na białej pościeli. Szybkim ruchem zrzuciła z siebie koszulkę, ukazując młodemu mężczyźnie swoją szczupłą sylwetkę w czarnej, koronkowej bieliźnie. Daniela oblał zimny pot, a serce biło z prędkością światła. Podświadomie pragnął tej chwili, jednak nie spodziewał się, że takowa kiedykolwiek nastąpi. Nie miał bladego pojęcia czego kobieta od niego oczekuje. Nie chciał zrobić z siebie kretyna i zainicjować tego, o czym ona w ogóle nie pomyślała.
Solheim złapała jego duże dłonie, po czym umiejscowiła je na swojej talii. Przeszył ją miły dreszcz. W końcu od tak dawna się przed kimś otworzyła. Od tych pięciu miesięcy w końcu poczuła dotyk i ciepło innej osoby.
— Proszę cię... Nie zostawiaj mnie samej. Nie mogę być sama tej nocy. — szepnęła, posyłając mu błagalne spojrzenie.
Daniel pomógł jej wejść na łóżko. Kiedy już wygodnie się położyła, objął ją całym swoim ciałem od tyłu i nakrył ich zimną, białą kołdrą.
— Śpij. Nie martw się o nic. — szepnął jej do ucha, delikatnie wtulając się w jej włosy. Nadal nie rozumiał o co właściwie chodziło kobiecie. Nic nie składało mu się w kupę. Czuł się jeszcze bardziej zagubiony niż przed przyjściem tutaj. Jeszcze godzinę temu myślał, że Linn miała go całkowicie w dupie. Teraz leżeli razem w łóżku.
Wsłuchiwał się w jej spokojny, miarowy oddech. Był taki zadowolony, że zasnęła i w końcu odpocznie. On sam nie miał zamiaru zmrużyć dzisiaj oka. Jego tabletka leżała gdzieś na parapecie. Tej nocy liczyła się tylko Solheim i zapewnienie jej chociaż częściowego komfortu i spokoju. Nic więcej.
—
Co zaszalałam, co się rozpisałam, to po prostu szok! Nie wiem, czy spodziewaliście się, że do czegoś takiego dojdzie, no ale co ja poradzę! XD
Ogólnie z racji tego, że ferie mi się już niestety kończą, rozdziały będą jedynie raz w tygodniu.:c
Jeszcze tak tylko szepnę, że to ostatni rozdział, w którym będzie tak milutko i spokojnie, zwłaszcza między tą dwójką. Hehehe. B))
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top