(21) MASZ PRAWO ZACHOWAĆ MILCZENIE

Poniedziałek, 19:12


— Na pewno wszystko w porządku? 

Solheim nerwowo przełknęła ślinę, kiwając głową. Na przerwie obiadowej od razu pojechała do pierwszego lepszego sklepu, kupiła zmywacz do paznokci i doprowadziła swoje dłonie do normalnego stanu. 

To nie mogła być ona. To musiał być zwykły przypadek. Zbieg okoliczności. To nie mogła być ona.

  — Idź wcześniej do domu, ogarnę za ciebie resztę akt. — rzucił Viktor, spoglądając kątem oka na koleżankę.

Kobieta nawet nie protestowała. Propozycja Forsa była dla niej zbawieniem. Linnea od rana miała okropne bóle głowy. I do tego chyba zaniki pamięci, skoro nie pamięta połowy rzeczy, które ponoć zrobiła i powiedziała.

W mieszkaniu znalazła się już dwadzieścia minut później. Chciała odpocząć, zebrać myśli, znaleźć odpowiedzi na wszystko, co ją dzisiaj spotkało. Jednak w salonie siedziała jedna, dosyć spora przeszkoda.

Daniel.

— Jezu, Linni, wyglądasz jak siedem nieszczęść. — jęknął przestraszony blondyn, pomagając kobiecie pozbyć się swojego wełnianego płaszcza.

— Daniel, musimy porozmawiać. — warknęła, szybkim krokiem udając się do toalety.

Jednak nie było tam tego, co znalazła z samego rana.

— Kochanie, wszystko w porządku? — spytał półszeptem, kładąc swoją dłoń na jej lewym ramieniu, próbując ją uspokoić.

Linnea dostała ataku paniki. Zaczęła ciężko oddychać, agresywnie próbując odsunąć od siebie Daniela. Kompletnie nie wiedziała co się dzieje. Co było prawdą? Co kłamstwem? Czy ktoś ją naćpał? Gdzie się podziały prochy z rana? Czy ktoś chce ją wrobić? 

Zasada numer jeden - jeśli osoba w twoim otoczeniu dostanie nagłego ataku paniki, konieczne jest wyprowadzenie jej na większą przestrzeń. Zasada numer dwa - odwrócenie jej uwagi. 

Usta Tandego w połączeniu z mroźnym powietrzem, które zaatakowało ich na tarasie, dały pozytywny efekt. 

— Hej, spokojnie, już, już, malutka. Oddychaj. Wdech, wydech. Pięknie. Doskonale. Już dobrze. — Daniel szeptał jej do ucha, trzymając ją w mocnym uścisku.

Po kilku minutach oddychała już w równym tempie. Odszukała malinowych ust skoczka pośród panującej wszech obecnie norweskiej ciemności i delikatnie się w nie wpiła. Mężczyzna od razu odwzajemnił jej nieśmiałe pocałunki.

Trzydzieści sekund później byli już w sypialni. Po drodze z tarasu gubili wszystkie swoje ubrania. Chłodna, biała kołdra na jej łóżku przypominała śnieg, w który zapadała się coraz głębiej. Gorące usta mężczyzny błądziły po jej ciele. Wszędzie zostawiał za sobą mokre, różowo-sine ślady. Zwłaszcza na jej szyi, ramionach i piersiach. Żaden facet nie potrafił jej doprowadzić do tak błogiego stanu, jak Daniel. Blade plecy skoczka były całe w czerwonych śladach. Solheim złapała go za kark i przyciągnęła bliżej, aby móc znowu posmakować jego ust. 

  Pół godziny później leżeli w ciszy.

— A więc... co się stało? — spytał w końcu, delikatnie miziając Solheim po plecach, w międzyczasie składając na nich delikatne pocałunki.

Kobieta delikatnie się wzdrygnęła na samą myśl o tym, że musi powrócić do rzeczywistości i ponownie stawić czoła wszystkiemu, co ją spotkało.

Linn podniosła się do pozycji siedzącej i odwróciła w stronę Daniela.

— Znalazłam dzisiaj twoje prochy w łazience. — mruknęła, spoglądając mu prosto w oczy.

Oczekiwała strachu malującego się na jego twarzy, że w końcu go przyłapała, że w końcu się jej udało.

W odpowiedzi dostała jedynie cichy śmiech i kręcenie głową.

  — Moje prochy? — powtórzył z niedowierzaniem, przekręcając się na łóżku w jej stronę.

  — No a czyje? Chyba nie moje?

Daniel cmoknął kilka razy pod nosem i westchnął ciężko.

— Zawsze zwalasz wszystko na mnie. Zawsze. — szepnął, łapiąc kobietę za kolano. — Powinnaś w końcu ujrzeć wszystko w świetle dziennym. Nie jesteś święta. — dodał, odwracając się na drugi bok.

Linnea czuła się jeszcze gorzej. Coraz bardziej wierzyła w teorię, że Daniel, razem z resztą skoczków jest zamieszany w każde, pojedyncze zabójstwo. Do głowy zaświtał jej również pomysł, że blondyn mógł okazać się jeszcze sprytniejszy od niej, przejrzeć jej plan na wskroś i sam próbować odwieść ją od tropu. Chcieli ją wrobić. Chcieli, żeby oszalała i przestała węszyć.

W tym samym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.

Kobieta owinęła się kołdrą i jak najszybciej udała się do korytarza.

— Viktor?

Jej oczom ukazał się Fors z trzema innymi funkcjonariuszami. O  22 w jej mieszkaniu. Linnea już wiedziała o co chodzi.

  — Linn... Ja... — jeszcze nigdy nie widziała takiego smutku wymalowanego na twarzy jakiegokolwiek agenta. Viktor wyglądał jak mały, bezbronny dzieciak, któremu kazano zabić swoją własną matkę.

— Jesteśmy zmuszeni cię aresztować pod zarzutem dewastacji nagrobków Kennetha Gangnesa i Andersa Fannemela. Ubierz się, pójdziesz z nami. — rzucił jeden z pozostałych trzech mężczyzn, wchodząc do środka.

Daniel wyszedł z sypialni i zaczął się dopytywać o co chodzi. Oczywiście nie uwierzył w zarzuty, stawiał się, o mało co nie pobił Forsa. Linnea uspokoiła skoczka, kazała się nie wychylać, po czym założyła pierwszy lepszy sweter i spodnie. Viktor chciał jej pomóc ubrać płaszcz, jednak agentka stanowczym ruchem go wyrwała i założyła samodzielnie. 

— Solheim, czemu...

— Daruj sobie, jedźmy już. — warknęła w odpowiedzi do kolegi, po czym wyciągnęła ręce przed siebie i spojrzała w sufit.

Fors ani żaden z agentów nie założyli jej kajdanek. Brodaty jedynie pociągnął ją delikatnie za ramię w stronę wyjścia.


Wtorek, 2:46


  — Czyli teraz przesłuchania prowadzi się również w środku nocy? Ciekawe. — prychnęła, rozsiadając się wygodnie na metalowym krześle.

Nigdy by nie pomyślała, że kiedykolwiek znajdzie się po drugiej stronie stołu.

Fors rzucił jej stos papierów. Kobieta przełknęła ślinę i zaczęła je przeglądać. 

  — Brałaś swoje leki? — troskliwy brodacz nie dawał za wygraną.

Agentka nie mogła uwierzyć w to co widzi. Jakim cudem to mogła być prawda? Przecież do jasnej, pierdolonej, kurwa, cholery, ona tego nie pamiętała. Chyba nie lunatykowała, prawda? Ktoś ją wrabiał, to było pewne.

  — Viktor, ktoś mnie wrabia, musisz mi uwierzyć. To pewnie Daniel i Forfang. Przysięgam. Mogłam się w to gówno nie mieszać. Mogłam dać sobie spokój po tym jak dopadli Jorgena. Oni potrafili zabić swoich kolegów z drużyny, rozumiesz? Oni są nieobliczalni. Do tego są powiązani z Haydarem... Oni są w jego bandzie. Oni handlują. Dla niego. Sprawdziłam to! Sprawdziłam, przysięgam. Nikomu jeszcze o tym nie mówiłam, ale...

— Trzy kropki?

Linnea zamarła. Przełknęła głośno ślinę i zamrugała kilka razy.

— S-skąd o tym wiesz?

Viktor westchnął ciężko. Wyciągnął kolejną porcję akt i podstawił je Linn pod sam nos.

— Trzy kropki na prawej łopatce. Znak rozpoznawalny ludzi Haydara. Fannemel je miał, Gangnes również, obstawiam, że Tande też... —  rzucił, stukając palcem wskazującym o stół.

Solheim czuła narastającą w niej radość. Czuła nadzieję. Wszystko szło w tym kierunku.

— Boże, Viktor! Miałam rację! Kurwa, miałam rację! Oni mnie wrabiają! Haydar mi kazał, to on...

— Znaleźliśmy twój naskórek na wiekach trumien. Mogę zobaczyć twoje dłonie? — przerwał jej, w końcu podnosząc na nią wzrok.

Kobieta myślała, że się przesłyszała. On, Viktor Fors, zamiast cieszyć się z tego, że złapali poszukiwanych morderców, chce ją sprawdzać.

Linn posłusznie wyciągnęła dłonie przed siebie. Brodaty obejrzał je z ogromną dokładnością, znajdując w palcach prawej dłoni drobne drzazgi.

— Linn, czy mogłabyś ściągnąć swój sweter? 

— Że co, kurwa? — prychnęła, wyrywając mu swoje ręce.

— Nie utrudniaj śledztwa, błagam cię. Chcę, żeby to wszystko się już skończyło. Chcę tego, tak jak ty. — odpowiedział, posyłając jej błagalne spojrzenie.

Brunetka wstała od stołu i szybkim ruchem zdjęła z siebie swój brązowy sweter.

Cisza była okropna.

Słyszała tylko oddech swój i Viktora. 

Bardzo dobrze wiedziała, że za lustrem weneckim całe zajście ogląda pół KRIPOS. 

Poczuła palce Forsa na swojej prawej łopatce.

A później już jakby nic.

Tylko jedno zdanie huczało jej w głowie.

Linneo Solheim, jesteś aresztowana pod zarzutami współpracy z Haydarem Al-Churi i dewastacji nagrobków Fannemela oraz Gangnesa. Masz prawo zachować milczenie. 


***


jeszcze jeden rozdział i kończymy. w końcu.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top