(2) ZIMNA HERBATA
Wtorek, 11:06
Tego ranka aż dziesięciocentymetrowa warstwa śniegu przykryła ulice Oslo. Korki na drogach w normalnych warunkach były niemiłosiernie długie, a wyczekiwanie w nich podczas takiej pogody było jeszcze bardziej męczące. Linnea dotarła do pracy z ponad godzinnym opóźnieniem. Niektóre drogi były zablokowane, dlatego kobieta musiała szukać innych objazdów, żeby w tej pracy się w ogóle znaleźć. Nie była ani trochę zaskoczona kiedy zobaczyła, że połowa jej towarzyszy jest nieobecna. Dzisiaj miała radzić sobie sama. Bez Jorgena. Wzruszyła ramionami, siadając przy stercie papierów i akt z różnych spraw, które miała uporządkować. Przynajmniej nikt jej nie będzie gadał nad głową.
Środa, 02:28
Noc zapowiadała się wyjątkowo nieprzyjemna. W północnej części miasta nie było prądu, a większość dróg była nieprzejezdna przez śnieżycę. Solheim od godziny leżała w łóżku i ślepo spoglądała w sufit, jednocześnie wsłuchując się w agresywne podmuchy wiatru. Okiennice się otwierały, później zamykały, i tak w kółko, powodując przy tym okropny huk, który zmarłego by obudził. Kobieta leniwie zsunęła się z łóżka, okrywając się kołdrą. Cicho podreptała do kuchni, zapaliła małą lampkę i zrobiła sobie herbatę.
Na małym, białym stoliku, który stał samotnie w kącie, leżały kopie akt dotyczących krwawej skoczni, jak zwykła o tym mówić. Upiła łyk gorącego napoju, chwyciła kilka teczek i wróciła znowu do łóżka. Skoro i tak nie mogę spać, to chociaż zrobię coś pożytecznego, pomyślała, odstawiając kubek na nocną szafkę. Powoli wodziła wzrokiem po opisie sprawy, doszukiwała się detali, spoglądała na fotografie z miejsca zdarzenia. Kiedy złapała za drugą teczkę, w której były spisane zeznania świadków, automatycznie ją olśniło. Szybko złapała za telefon i zaczęła dokładnie wstukiwać numer, mówiąc go sobie cicho pod nosem, żeby się nie pomylić.
Od: JA Do: TANDE
Przepraszam za tak późną porę. Z tej strony agentka Solheim. Mam przyjemność z Panem Tande?
Linn odłożyła telefon na bok, wracając do czytania akt. Na odpowiedź nie musiała jednak czekać długo. Widocznie jeszcze ktoś w Oslo oprócz niej ma problemy ze snem.
Od: TANDE Do: JA
Daniel. Żaden „Pan Tande". ;)
Od: JA Do: TANDE
Niech ci będzie, Daniel. Chciałabym porozmawiać odnośnie tego, co powiedziałeś mi podczas naszego ostatniego spotkania. Masz czas jutro?
Od: TANDE Do: JA
Jutro czy dzisiaj? ;)
Linnea spojrzała na zegarek. No tak, było grubo po trzeciej w nocy. Kobieta stuknęła się ręką w czoło i prychnęła pod nosem. Ktoś się tutaj nie zna na zegarku.
Od: JA Do: TANDE
Dziś, dziś. Definitywnie dzisiaj.
Od: TANDE Do: JA
W porządku. Gdzie i o której? Mam nikomu nic nie mówić?
Od: JA Do: TANDE
Kojarzysz ten przydrożny bar przy północnym wyjeździe z Oslo? 19? Jakbyś mógł o tym nikomu nie wspominać to byłoby fajnie.
Solheim wiedziała bardzo dobrze, że prędzej czy później ktoś wpadnie na to, że kontaktowała się ze świadkiem na własną rękę. Wystarczyłoby sprawdzić ich telefony, nic trudnego. Ale zachowanie tego w tajemnicy nie było dla niej priorytetem. Ona po prostu chciała się dowiedzieć więcej. Jak najwięcej.
Od: TANDE Do: JA
Oczywiście, że wiem. ;) Będę czekał w takim razie. A szczerze to już myślałem, że się nie doczekam, kiedy się Pani odezwie. ;)
Zabrzmiało to jak drobny, tani podryw z jego strony. Linnea wygoniła tą myśl z głowy i skupiła się na tym, że skoczek ma jej do przekazania jeszcze więcej ważnych informacji.
Od: JA Do: TANDE
Nigdy nie rzucam słów na wiatr. Do zobaczenia.
Od: TANDE Do: JA
Tak właśnie myślałem. Do zobaczenia, Pani Solheim. ;)
„Pani Solheim". Brzmiało, jakby była już grubo po czterdziestce, miała duży dom, psa i czwórkę dzieci. W rzeczywistości była tylko 5 lat starsza od Daniela, czego wizualnie nie było widać. Linn ziewnęła głośno, spoglądając przez okno. Wiatr się uspokoił, jednak śnieg padał dalej.
— Jak tak dalej pójdzie to będę musiała jutro kominem z domu wychodzić... — mruknęła do siebie, wypijając resztę zimnej herbaty.
---
Dzisiaj trochę krócej, nie chciałam przynudzać. I tak przecież nikt tego nie czyta. XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top