(12) DOBRZE, ŻE W ŚRODĘ NIKT NIE UMIERA
Wtorek, 16:21
Zachodzące słońce agresywnie dawało o sobie znać. Solheim zaciągnęła kołdrę na twarz, mrucząc coś niezrozumiałego.
Spała od niedzieli. Non stop. Robiła małe przerwy na potrzeby fizjologiczne, sprawdzenie godziny, daty i znowu wracała do krainy Morfeusza. Nie było jej stać na nic innego. Nawet najzwyklejszej owsianki nie potrafiła zrobić, bo wszystko leciało jej z rąk. Goryle dowozili jej posiłki, które i tak stały w kuchni praktycznie nietknięte. Jedyną rzeczą, której nie zwróciła, był napój aloesowy (mówiła wszystkim, że jest najedzona kawałkami aloesu pływającymi w butelce).
Mimo tego, że 99% czasu przesypiała i tak czuła, jakby wszystko stało w miejscu. Mętnym wzrokiem wpatrywała się w tarczę zegara na ścianie, odliczając w głowie czas do następnej soboty.
Linn świadomie chciała, żeby ta sobota okazała się być jej ostatnią. „Z resztą wszyscy by tego chcieli. Jednego strupa mniej.", pomyślała, prychając pod nosem.
Może takim sposobem znowu sprawiłaby przysługę ludzkości? Zupełnie tak, jak zrobiła to będąc jeszcze w Bergen. Uratowała setki, pozbywając się jednego gówna. Nie była jednak świadoma, że szykuje sobie tym samym prostą drogę do trumny.
Kobieta ponownie spojrzała na zegar. 18:56. Uciekły jej dwie godziny. Spała? Zamyśliła się? A może już wariuje przez to wszystko?
Telefon Solheim zawibrował na szafce nocnej. Raz. Drugi. W końcu wyciągnęła po niego trzęsącą się dłoń.
OD: Nieznany
Hej, Linn. Tutaj Johann. Jak się trzymasz? Masz chwilę czasu?
Kobieta wywróciła oczyma, tocząc wewnętrzną walkę.
Odpisać mu, czy dać sobie spokój i odpoczywać zgodnie z zaleceniem szefa? Musiała wypocząć i wrócić do pełnej dyspozycji. Nie mogła pozwolić mu na odsunięcie jej od sprawy. Nie teraz, kiedy wkraczała na grząski teren.
Zapisała numer skoczka, cicho zgrzytając zębami.
DO: Johann F.
Odpoczywam. A wy jak?
Nie odezwała się do Daniela od soboty. Coś wierciło jej dziury w brzuchu na samą myśl o pocałunku. Nadal czuła na ustach posmak jego krwi.
On również nie dawał znaku życia. Może to za sprawą Fannemela, kto wie. Nie chciała w to wnikać. Jeszcze nie teraz.
Odpowiedź doszła po kilku minutach.
OD: Johann F.
Całkiem przyzwoicie. Daniela już jutro wypuszczają. Mają go przesłuchiwać. To ty będziesz czyniła honory? ;)
Zaśmiała się cicho pod nosem.
DO: Johann F.
Mam tydzień wolnego. Przez ten czas nie interesuję się niczym związanym ze sprawą.
OD: Johann F.
Nie chciałabyś może odwiedzić Daniela?
Linnea prychnęła tak głośno, że całe Oslo musiało ją usłyszeć.
Czy on sobie żartował?
DO: Johann F.
Nie.
Kobieta odrzuciła telefon na szafkę nocną, zakopując się głęboko pod białą pierzyną. Nie chciała słyszeć o żadnych skoczkach. Nie chciała się z nimi kontaktować. Nie chciała mieć z nimi nic do czynienia. Chciała zostać sama. Mieć w końcu ten upragniony spokój.
Najbardziej bolał ją fakt, że nie zjawiła się na pogrzebie Jorgena. Nie dała rady. Coś ją blokowało. Nie wiedziała, czy chodziło o fakt zobaczenia go w trumnie, czy o widok jego małej córeczki, która szlocha i połowicznie rozumie, co się tak naprawdę wydarzyło.
Z resztą żona Jorgena zapierdoliłaby ją na miejscu. Całą winą obarczała Solheim. Agentka nie była ani trochę zdziwiona. Sama uważała się za jedyną winną sytuacji, do której doszło. To ona, albo Daniel powinni być martwi. Nie Jorgen.
Telefon zawibrował.
OD: Johann F.
Eckersbergs gate 57, mieszkanie nr 4. Fannemela nie ma. Do zobaczenia. :D
Kobieta zablokowała komórkę i odwróciła się na drugi bok. Nienawidziła się tłumaczyć gorylom. A jutro znowu będzie musiała to zrobić.
Środa, 17:34
— Przecież masz wolne. Po co jedziesz z nim rozmawiać? — spytał mężczyzna, zaciskając dłonie na kierownicy.
Solheim nienawidziła, gdy ktoś dotyka jej kierownicy. Chciała jechać sama, ale oczywiście wszyscy byli przeciwni. Nic nie wkurwia właściciela samochodu bardziej, niż przestawianie fotela, który był już idealnie pod niego uregulowany.
Kobieta zacisnęła szczękę i policzyła do dziesięciu żeby nie eksplodować.
— Sprawy prywatne. — odparła, spoglądając przez szybę na ośnieżone ulice Oslo.
— Ty serio z nim kręcisz? Ja myślałem, że to żarty przełożonych.
— Zajmij się, kurwa, drogą i daj mi spokój. Nic mnie z nim nie łączy. — ucięła, wtulając twarz w ciepły szalik.
Resztę drogi spędzili w milczeniu.
— Będę do godziny. — mruknęła, wyskakując ze swojego samochodu.
„Mieszkanie numer cztery, cztery, cztery...", myślała, błądząc wzrokiem po tabliczkach wiszących nad wejściami do klatek schodowych. Po kilku sekundach stała już tam, gdzie trzeba i wahała się, czy nacisnąć odpowiedni przycisk domofonu.
Dryń, dryń.
Jak to dziwnie brzmiało.
Po chwili odezwał się głos.
— Halo?
— To ja, Solheim.
— Jak dobrze! Wejdź. — odpowiedział Johann, otwierając kobiecie główne wejście.
Mieszkanie było na pierwszym piętrze, więc nie musiała się wysoko wspinać. Drzwi z numerem 4 były już uchylone. Ze środka wydobywała się cicha, relaksująca muzyka. Linn stanęła na wycieraczce i mimo wszystko zapukała dwa razy, niepewnie łapiąc za klamkę.
— Chodź, chodź. Zapraszamy! A widzisz Daniel, mówiłem, że przyjdzie. — Forfang odparł zadowolony, wyskakując z kuchni w fartuszku. Wydawał się być nieco ożywiony i pobudzony. Solheim już bardzo dobrze wiedziała dlaczego. Uścisnęła jego dłoń, w międzyczasie ściągając buty.
— Znowu pichcisz coś dobrego? — spytała z uśmiechem na ustach, wspominając jego pyszne spaghetti, które niestety nie zagościło w jej żołądku na długo. Mimo to była pod wrażeniem kulinarnych zdolności skoczka.
— Naleśniki takie malutkie! Daniela ulubione! Tobie też posmakują. Każdemu smakują. Chcesz herbaty? Zrobię ci. Wiem, że chcesz. — odparł z szerokim uśmiechem, szczerząc w stronę Solheim wszystkie swoje zęby.
Kobieta jedynie kiwnęła głową na znak, że się zgadza. Z narkomanami nie ma co się wdawać w głębsze dyskusje. Linn udała się do salonu z godnie z poleceniem Forfanga, rozglądając się po mieszkaniu.
Na jednym z foteli siedział, zwinięty w kłębek, Daniel. Był przykryty kocem po sam nos. Agentka ujrzała tylko parę błękitnych oczu, które przewiercały ją na wylot.
Postanowiła nie zwracać na niego uwagi. Usiadła na sofie, skupiając całe swoje zainteresowanie na ogromnym telewizorze, który wisiał na ścianie. Cały czas czuła na sobie wzrok Daniela. Jednak nie dawała za wygraną.
Po chwili usłyszała skrzypnięcie i poczuła, jak sofa ugina się pod jego ciężarem. Z kuchni dobiegało ciche nucenie Forfanga i syczenie rozgrzanego masła na patelni.
— Musisz coś dla mnie zrobić, Linn. Błagam.
Po ciele kobiety przeszła gęsia skórka.
Znowu to samo.
— Czego ty ode mnie chcesz? — wysyczała przez zęby, wbijając wzrok w dziwny, szklany wazon, który stał na stoliku przed nimi.
Poczuła, jak Tande łapie ją za dłoń.
— Posłuchaj szefa. Jesteś w niebezpieczeństwie. Daj sobie spokój z tą sprawą...
Zatkało ją. Pierwszy raz odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy.
— O czym ty mówisz, Tande? — wycedziła, zabierając swoją drobną dłoń spod jego olbrzymiego, kościstego łapska.
— Widziałaś przecież dobrze, że ktoś ci grozi. Ja się o ciebie po prostu boję. — szepnął, zakładając jej kosmyki włosów za ucho.
Nie ufała mu. Nikomu już nie ufała.
— Skończ pierdolić.
— Linnea, daj sobie pomóc. Nie pakuj się w to bagno...
Ich rozmowę przerwał wyraźnie rozbawiony Johann, niosąc talerz pełen małych naleśniczków. O panie, jak one cudownie pachniały!
Po kilku sekundach przyniósł również kubki z herbatą, słoik nutelli i drobne miseczki pełne posiekanych owoców.
— Dobrze, że w taką środę to nikt nie umiera. W tygodniu nie opłaca się zabijać, bo wszyscy pracują i nikt nie ma czasu na takie rozrywki. — wycedził brunet, po czym wziął kolejny kęs naleśnika.
Linn spojrzała kątem oka na Tandego, który bacznie przyglądał się Johannowi ze złością w oczach.
— Jak ktoś lubi zabijać to zrobi to o każdej porze. Nawet w środku tygodnia. — odparła Solheim, wkładając do buzi truskawkę.
— Jak ktoś się komuś narazi, to też nie będzie czekał żeby zlikwidować delikwenta. — dodał Forfang, śmiejąc się po nosem.
W tym samym momencie Tande upuścił sztućce, które z jękiem uderzyły w talerz.
— Czy ty możesz chociaż raz zamknąć mordę albo mówić o normalnych rzeczach?
Blondyn wyglądał jakby miał zaraz roznieść wszystko i wszystkich dookoła. Johann od razu oprzytomniał, posyłając mu przepraszające spojrzenie, jakby dopiero sobie przypomniał o tym, co miało miejsce w sobotę.
— Dlaczego ty zawsze musisz mówić tak dużo? — syknął, kończąc atak na Forfanga.
Linn przełknęła ostatni kawałek naleśnika, tępo wpatrując się w stół.
Atmosfera zrobiła się napięta.
Daniel, widząc zmieszanie kobiety, próbował nawiązać normalną dyskusję z kolegą z drużyny, jednak marnie im to wychodziło. Może i byli dobrymi skoczkami, ale aktorzy byliby z nich słabi.
Ucztę przerwał dzwonek do drzwi.
Johann spojrzał przerażony na Daniela, po czym szybko ruszył żeby sprawdzić kto to.
— O, Anders! A co ty tutaj robisz? Miałeś wrócić jutro...
Oho, impreza się rozpoczyna.
— Gdzie ta szmata? Mówiłem jej, żeby trzymała się od Daniela z daleka! — warknął, wymijając Johanna w progu.
Sekundę później stał już obok niej, szarpiąc ją za ramię, próbując podnieść kobietę do pozycji stojącej. Śmiesznie to wyglądało. Walka dwóch krasnali ogrodowych. Boki zrywać.
Daniel momentalnie zerwał się z miejsca, odpychając Fannemela na bok i wykręcając mu rękę, którą zamierzał podnieść na Linn.
— Uspokój się! Nie myślisz racjonalnie pod wpływem. — blondyn warknął, zasadzając niższemu koledze siarczystego liścia w twarz. Tamten wierzgał się jak byk po zobaczeniu czerwonej płachty.
Kobieta poczuła, jak Forfang łapie ją za ramię i chowa się za jej plecami.
— Przecież ja mu nic nie mówiłem. Jak on się dowiedział, że tu jesteś? — szepnął przerażony niczym dziesięcioletnie dziecko, ledwo powstrzymując łzy.
Linnea spięła mięśnie, nerwowo zaciskając szczękę.
Nie sądziła, że jej urlop skończy się tak szybko.
—
Witam was serdecznie z nowym rozdzialikiem, robaczki. 8)
Wyjątkowo mnie poniosło w pisaniu, aż 1500 słów! Kto by pomyślał. XD
Jakie są wasze odczucia? Ktoś zwątpił w swoją początkową teorię? Nabraliście nowych podejrzeń? Proszę mi tu wszystko pisać! Ja z chęcią poczytam o tym co siedzi w waszych główkach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top