(10) WYBRANY ABONENT JEST NIEOSIĄGALNY
Piątek, 21:21
— Gdzie ty, do cholery, jesteś?
— Północna część miasta jest zablokowana przez jakiś wypadek, więc szukałam objazdu. Będę za pięć minut.
Linn rozłączyła się, po czym rzuciła telefon na siedzenie obok. Dwadzieścia minut temu miała być już w mieszkaniu, w którym znajdował się Forfang. Jak zwykle wszystko zwróciło się przeciwko niej.
Zaklęła pod nosem, agresywnie dodając gazu i wyprzedzając jadące przed nią trzy samochody. Ledwo wyrobiła się przed tym jadącym z przeciwka. Jeszcze tego brakowało żeby zaliczyła czołówkę z rodzinnym vanem.
— Kretynka. — warknęła, uderzając pięścią w kierownicę. — Jesteś kretynką, Solheim.
Piątek, 21:34
Drzwi otworzył jej jeden z aniołków ojca-dyrektora. Mężczyzna jedynie wywrócił oczyma, wymijając ją w progu.
— Królewicza masz w salonie. Tylko się za niego nie zabieraj. — rzucił z przekąsem, szybko się oddalając.
Coś niesamowitego. Czyżby już przypięli jej łatkę kurwy? Dlatego, że Tande sam, powtarzam, SAM do niej przyszedł? A ona z grzeczności nie wypierdoliła go w środku nocy na bruk?
Poczuła jak coś pali ją od środka. Wstyd? Zażenowanie? Smutek? Nie miała pojęcia co czuje. Było jej niedobrze. Miała ochotę zamknąć się w piwnicy i nie wychodzić dopóki cała sprawa się nie rozwiąże.
Weszła do środka i delikatnie zatrzasnęła za sobą drzwi. Stała nieruchomo jeszcze przez kilkanaście sekund dopóki cichy głos nie wyrwał jej z zamyślenia.
— Wszystko w porządku?
Johann stał oparty o framugę i przyglądał się Linn z dziwnym współczuciem.
Przecież ona nie potrzebowała współczucia. Przez współczucie człowiek tylko niepotrzebnie się nad sobą użala i traci czas na bezsensowne rozmyślanie. Ona chciała jedynie świętego spokoju. Chciała mieć warunki żeby jak najszybciej rozwiązać ten cyrk.
— Jak na panującą sytuację to czuję się całkiem w porządku. — odparła, leniwie ściągając swój płaszcz.
Forfang jedynie kiwnął głową, nie spuszczając wzroku z agentki.
— To ja zrobię herbaty, a pani niech się rozgości.
— Linnea. Żadna pani. — kobieta posłała mu wymuszony uśmiech, kierując się do salonu zgodnie z poleceniem gospodarza.
— No dobrze, Linneo. Może ty mi jakoś dokładniej wytłumaczysz to wszystko, co się dzieje, bo twój kolega nie był skory do rozmowy.
Agentka cicho zaklęła w duchu, uprzednio poprawiając pas, na którym spoczywała broń.
Mieszkanie nie było duże. Urządzone w podobnym stylu co jej. Wszędzie było biało. Minimalistycznie. Dużo roślinek. Roślinki były fajne. Solheim zawsze chciała mieć roślinki, ale nigdy nie potrafiła sobie wkuć do tego pustego łba, że roślinki trzeba podlewać.
— A co chciałbyś wiedzieć? — rzuciła, oglądając zdjęcia na ścianie. Johann był na nich z jakąś dziewczyną. Była urocza.
— Szczerze mówiąc – wszystko. Najlepiej od początku. — odpowiedział, stawiając dwa kubki z herbatą na stoliku.
Linn spojrzała na niego przez ramię, wyciągając jednocześnie palec wskazujący w stronę fotografii.
— Twoja dziewczyna?
Bladą twarz chłopaka od razu rozjaśnił promienny uśmiech. Trafiła w dziesiątkę.
— Tak, Celina. Mieszkamy razem, ale postanowiliśmy, że bezpieczniej będzie jak wyjedzie na kilka dni do rodziny. Sama wiesz... — skoczek nie musiał kończyć zdania.
Linnea pokiwała głową, siadając na sofie. Forfang usiadł obok niej, zachowując jednak bezpieczny odstęp.
— No więc?
Solheim wywróciła oczyma, upijając łyk herbaty.
— Skoro za kilka godzin mamy kolejną sobotę, nasz kochany szef postanowił was obstawić. Koniec historii. — rzuciła, odchylając głowę do tyłu.
Napotkała mętny wzrok skoczka i od razu coś ścisnęło ją w żołądku. Znała ten wzrok. Już ktoś kiedyś tak na nią patrzył.
— Nie chcemy, żeby kolejnej osobie stała się krzywda. — dodała łagodnie, wbijając wzrok w kubek, który obracała w swoich drobnych dłoniach.
— Myślisz, że i teraz któregoś z nas zabiją? — spytał po chwili, wpatrując się w ścianę przed nim.
Nie miała pojęcia co odpowiedzieć. Skłamać go i próbować pocieszyć, czy przedstawić jej realne podejrzenia?
Nerwowo upiła kolejny łyk gorącego napoju, przeciągając niezręczną ciszę.
— Nie wiem. Może.
Johann jedynie kiwnął głową.
Znowu zapadła cisza. Trwała dobre kilkanaście minut. Linn to nie przeszkadzało. Forfangowi najwyraźniej tak.
— Ty i Daniel... Wy tak na poważnie?
Kobieta zagotowała się od środka. Miała ochotę rzucić kubkiem o ścianę, albo lepiej – rozwalić go sobie na głowie. Wyszłoby bardziej efektywnie.
— Nie. Nie wiem, czego ci nagadał, ale mogę cię zapewnić, że do niczego między nami nie doszło i nigdy nie dojdzie. — mruknęła, odstawiając nieszczęsny kubek na stolik. Nie warto kusić losu.
Odpowiedź Johanna bardzo ją zdziwiła.
— Szkoda.
Wdech, wydech.
— Słucham?
Cichy śmiech.
— Mówię, że szkoda. Daniel dużo o tobie mówił. Musiałaś mu wpaść w oko. — odpowiedział, ciągle się uśmiechając.
— Nie moja sprawa.
— Jesteś pewna, że nic do niego nie czujesz?
Solheim, opanuj się.
— W mojej pracy obowiązują zasady. Wysoce nieetycznym zachowaniem z mojej strony byłoby wdawanie się w jakiekolwiek bliskie relacje z jednym ze świadków w sprawie, którą prowadzę. — kobieta odchrząknęła, nerwowo zaciskając szczękę.
— Przecież wiecznie tej sprawy prowadzić nie będziesz, Linn...
— Jak tak dalej pójdzie, to ja już będę dawno martwa, a ta sprawa pozostanie nierozwiązana. Tak, Johann, tkwimy w czarnej dupie. A ja, kurwa, nie wiem jak z niej wyjść.
Poczuła jego dłoń na ramieniu.
— Słyszałem, że jesteś zdolna i z różnymi sprawami sobie już radziłaś.
Kobieta spojrzała w jego kierunku, próbując wymusić uśmiech. Bezskutecznie.
Kolejny raz poczuła niemiłe ukłucie w brzuchu, kiedy zobaczyła jego wzrok.
Mętne, przekrwione oczy. Drobne źrenice. Spokojny oddech.
Kurwa mać.
— Mogłabym skorzystać z toalety? — Solheim uśmiechnęła się nerwowo, powoli podnosząc się z sofy.
— Ostatnie drzwi w przedsionku.
Ze stoickim spokojem podreptała do łazienki, zamykając się w niej na klucz.
Zaczęła nerwowo grzebać we wszystkich szafkach.
Nic.
„Głupia. Głupia. Głupia. Myślisz, że trzymałby to w łazience?"
Przeszukała jeszcze dwa płócienne koszyczki stojące na pralce, po czym bezradnie usiadła na opuszczonej desce klozetowej, analizując wszystko z prędkością światła.
Kilka sekund później pisała już SMS-a.
DO: Jorgen
Forfang bierze. Jeszcze nie wiem co. Szukam.
— Wszystko w porządku?
Linn momentalnie się wzdrygnęła, prawie upuszczając telefon na płytki.
— Tak, tak. Po prostu zrobiło mi się jakoś dziwnie słabo. Już wychodzę.
Solheim cicho uniosła deskę, po czym spuściła wodę i ponownie opuściła ją wystarczająco głośno, aby gospodarz to usłyszał.
Wychodząc z toalety prawie zderzyła się z Forfim.
— Może zaparzyć ci melisy? Albo zrobię ci coś do jedzenia. I obejrzymy jakiś film. Nie będziemy przecież siedzieć całą noc w ciszy. — skoczek posłał jej pokrzepiający uśmiech, na co agentka odpowiedziała mu tym samym. Zdecydowanie bardziej podobała się jej wizja bezsensownego gapienia się w telewizor, niż w białą ścianę.
Sobota, 4:41
Oglądali już trzeci film. Na stoliku stały puste talerze po wyśmienitym spaghetti Johanna.
Linn siedziała na sofie po turecku, wtulając się w szary koc, który Forfang przyniósł z sąsiedniego pokoju.
Byli cisi. Nadzwyczaj spokojni. A przecież dobrze wiedzieli, że lada moment mogą dostać telefon z kolejną nieprzyjemną wiadomością. Mimo to głupio wierzyli, że do niczego nie dojdzie.
Linnea zaprzątała sobie głowę czymś zupełnie innym. Mianowicie jej kolegą – Jorgenem, który nie odpisywał odkąd zjawiła się u Forfanga.
DO: Jorgen
W szachy gracie, że jesteście tacy zajęci?
DO: Jorgen
Potrzebuję, żebyś załatwił mi jutro nakaz na badanie toksykologiczne Forfanga.
DO: Jorgen
Kretynie, damom się odpisuje.
Solheim postanowiła spróbować skontaktować się z osobą, o której definitywnie powinna zapomnieć.
DO: Tande
Hej, jest gdzieś obok ciebie Jorgen? Mógłbyś mu przekazać, żeby jak najszybciej się ze mną skontaktował, albo chociaż odczytał wiadomości, które mu wysłałam?
I nic. Od wysłania wiadomości do blondyna minęło pół godziny. Zero odzewu. Może zasnęli?
Nie, niemożliwe. Przecież on by nie zasnął. Tym bardziej nie w takiej sytuacji.
— Coś się stało? — Johann spytał zaspanym głosem, odrywając wzrok od telewizora.
Linnea nie czekając dłużej nacisnęła zieloną strzałkę obok zdjęcia Jorgena.
„Przepraszamy. Wybrany abonent jest w tym momencie nieosiągalny. Prosimy spróbować ponownie."
Próbuje jeszcze raz.
„Przepraszamy. Wybrany abonent jest w tym momencie..."
Klnie pod nosem.
Naciska zieloną słuchawkę obok nazwiska blondyna.
Zaciska swoją drobną dłoń w pięść.
„Przepraszamy. Wybrany..."
Jeszcze raz.
I jeszcze.
„Przepraszamy..."
— Tande ma w mieszkaniu zasięg?
— Proszę?
— Pytam, czy ma, kurwa, zasięg.
Chwila zastanowienia, która trwała wieczność.
— No tak. Przynajmniej ja nigdy nie miałem z nim kłopotu będąc w gościach.
Linnea czuła, że zwróci zaraz danie przygotowane przez skoczka.
Może rozładowały im się telefony?
— Stało się coś?
Zamarła.
Na ekranie wyświetlił się numer szefa.
Kurwa. Kurwa. Kurwa.
To nie może być prawda.
Odebrała.
— Słucham...
Nie minęło pół minuty, a spaghetti skonsumowane przez kobietę wróciło z pięknej podróży do żołądka, przyzdabiając szary dywan w salonie.
—
HEHEHE B)
A co to się stało? Dwie ofiary? O co chodzi? Czy ktoś cokolwiek wie?
Ze względu na to, że moje niemieckie słoneczka (oprócz Ajzenbiśli) dzisiaj wygrały, będąc najlepszą mieszanką wybuchową, publikuję ten rozdział wcześniej, niż do tej pory planowałam. Macie, cieszcie się. XD
Proszę o szczere opinie, podejrzenia, cokolwiek! Lubię sobie z wami podyskutować. A co najważniejsze - mega mnie to motywuje do dalszego pisania. 8)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top