(1) KURZ NA RAMKACH
Sobota, 11:39
— Wypadek.
— Wypadek?
— No ewidentnie. Narty leżały tuż obok. Biedaczek niefortunnie upadł na brzuch. Całe flaki poszły mu na spacer.
Śledczy z okręgowej policji zdawali się zawsze robić wszystko na „odwal się". 90% badanych przez nich spraw przyjmowało status nieszczęśliwego wypadku. Linnea stała nachylona pod dosyć sporym kątem, próbując utrzymać równowagę. Niby była przywiązana do innego pana, ale z jej koordynacją ruchową za sekundę sturlałaby się w dół skoczni.
Twarz wygięta w grymasie, mętne oczy i biel skóry. Wyglądał jak rzeźba, która nie spodobała się swojemu stwórcy, który niestety postanowił ją zniszczyć. Smutny widok. Chłopak dosyć młody, umięśniony, zadbany. Takich jest wszystkim szkoda najbardziej. Linn już widziała te nagłówki gazet: „Tragedia na Holmenkollbakken — nie żyje młody skoczek", „Nadzieja norweskich skoków narciarskich nie żyje", „Nieszczęśliwy wypadek na skoczni". Wypadek. To słowo zupełnie tutaj nie pasowało. Wyszedł sam, w środku nocy, w bluzie i dżinsach, żeby poskakać?
— Gówno, a nie wypadek, panie śledczy. — mruknęła Solheim, po czym wyraziła chęć opuszczenia skoczni.
— Gówno to ty wiesz, paniusiu. Dwa miesiące w Oslo i już cwaniakujesz.
— Zobaczymy. — szepnęła pod nosem i pokiwała głową.
Niedziela, 17:06
— Chcesz kawy?
Linnea poderwała się z fotela. Jorgen stał nad nią zdwoma kubkami. Kobieta kiwnęła głową, wzięła kubek i podziękowała. Nadrabiała bezsenną noc dwugodzinną drzemką w pracy. A później zgrzytanie zębów, że spać nie może o normalnej porze.
— Nie wiem jak ty, ale mi to nie wygląda na wypadek.
W końcu ktoś podzielał jej zdanie.
— No myślałam, że już ci to nigdy nie przyjdzie na myśl. Ewidentne morderstwo z premedytacją. Nawet narty leżały po drugiej stronie skoczni, więc niemożliwe żeby na nich skoczył. — odpowiedziała, upijając łyk gorącej kawy. Nie przepadała za jej smakiem, ale od energetyków miała już problemy z żołądkiem.
— Wiesz jacy są okręgowi...
— Właśnie się dowiaduję. I już ich nie lubię.
I tak przez kolejne 10 minut panowała cisza. Mężczyzna spoglądał przez okno biura, a Solheim kończyła pić kawunię z ogromnym grymasem na twarzy.
— Nie wiesz może komu zlecili przesłuchania tych młodych? — Linnea wystrzeliła z tym tak szybko, że kolega nawet nie zorientował się, kiedy wybiegła z pomieszczenia.
Poniedziałek, 12:10
— Dojebałaś nam roboty. Jak ty się troszczysz o mój czas wolny.
Linnea i Jorgen byli właśnie w drodze na przesłuchania świadków. Każdego z osobna. 6 młodych facetów. W dwóch różnych miejscach. Co prawda służby poprosiły ich, żeby nie oddalali się od Oslo na odległość nie większą niż 50km, ale co to za różnica.
— I tak byś się lenił przed telewizorem albo dalej ślepo patrzył w okno. — Solheim zaśmiała się, nie odrywając wzorku od drogi. Była dobrym kierowcą. Ale przez jej drobną wadę wzroku o wiele trudniej się jej jeździło gdy padał śnieg. Dużo śniegu.
— Może chciałem trochę pobyć z córką? Nie wszyscy policjanci żyją sami, Linn. — mężczyzna zbyt późno ugryzł się w język. Kątem oka spojrzał na kobietę, która nie była ani trochę wzruszona docinkami kolegi. Przez resztę drogi do pierwszego z świadków siedzieli w ciszy.
Jorgen wywinął solidnego orła wysiadając z samochodu. Linnea prychnęła tak głośno, że prawdopodobnie pół osiedla zwróciło na nich uwagę.
— Pan Kenneth Gangnes i...
— Anders Fannemel — odpowiedział jeden z mężczyzn, dosiadając się na sofę do swojego kolegi.
— No to świetnie. Dwóch za jednym razem. — odpowiedziała agentka, posyłając im sztuczny uśmiech. — A więc panowie... Standardowe pytanie: jak to było? Od samego początku.
— Przecież już wszystko powiedzieliśmy w sobotę. — mruknął niechętnie Anders, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— Tak, tak. Ja wiem. Ale wie pan... Z czasem można sobie przypomnieć różne szczegóły, których pod wpływem szoku się zapomniało. Nie nalegam oczywiście.
W pomieszczeniu na chwilę zapanowała cisza. Słychać było tylko ciche tykanie zegarka i owczarka niemieckiego, który namiętnie drapał się za uchem przez dobre 5 minut.
— Wstaliśmy jak zwykle o 6. Umyliśmy się, poszliśmy na śniadanie, spakowaliśmy rzeczy i pojechaliśmy na skocznię. Rutyna. Nic szczególnego. — W końcu Kenneth zdecydował się cokolwiek z siebie wydobyć.
— Rozumiem, że Mariusa Lindvika z wami nie było? — Jorgen też postanowił dodać coś od siebie. Mężczyźni nerwowo zacisnęli szczęki, błądząc wzrokiem po ścianach.
— Powiedział, że jedzie do domu na dwa dni. Tyle wiemy. — warknął Anders, po czym spojrzał w stronę Linn.
— Okej. W porządku. To my nie będziemy już panów męczyć. Dziękujemy bardzo za udzielone informacje... Jakby sobie panowie jeszcze coś przypomnieli, to proszę mi dać znać. — kiwnęła głową, pokazując na wizytówkę, którą położyła na komodzie obok drzwi wyjściowych. Dziesięć sekund później byli już w samochodzie. Oboje bardzo niezadowoleni.
— Gbury. — fuknął Jorgen, zapinając pasy.
— Jakby tobie ktoś zrzucił kolegę ze skoczni narciarskiej to też byś nie chciał z nikim rozmawiać. — kobieta zaśmiała się, wycofując SUV-a z podjazdu. Kiedy ruszyli dalej, sięgnęła prawą ręką na tylne siedzenie, przekazując koledze stos papierów i swój telefon.
— Włącz GPS i mów mi gdzie jechać. Kogo tam mamy następnego na liście?
Mężczyźnie trochę zajęło przegrzebywanie się przez papiery. A ile go to wysiłku kosztowało, niesamowite. Był zmachany jak po ukończeniu maratonu. Szybko wstukał adres w telefon i odetchnął z ulgą.
— Czterech za jednym zamachem. Ile szczęścia. Uwielbiam tych chłopów. — zaśmiał się mężczyzna, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Na miejsce dojechali w godzinę. Terenowy samochód w Norwegii to mus, jeśli chce się zapuszczać w takie zadupia, jak to. Okolica nieciekawa, z dala od jakiejkolwiek drogi krajowej. Kilka domów na krzyż, naokoło lasy.
— Jak myślisz, zaglądają tutaj do nich niedźwiedzie?
— Może. — Linnea odpowiedziała bez namysłu, próbując skoncentrować się na jeździe po wąskiej, bitej drodze.
Poniedziałek, 16:08
Agentka Solheim stała przy pięknym, kamiennym kominku i wpatrywała się z ciekawością w stare zdjęcia ułożone rządkiem na półce. Tym razem oddała pole do popisu swojemu koledze, nasłuchując jednym uchem o co pyta czterech skoczków i czasami wtrącała swoje trzy grosze.
— Miał jechać do rodziny. Tak nam powiedział. Na 3 dni, bodajże. — ciągnął Joachim, co chwila prosząc swoich kompanów o potwierdzenie jego wersji.
— Kiedyś mówił o jakiejś dziewczynie, ale to było z jakieś dwa miesiące temu. Wie pan, szczeniackie zauroczenia i te sprawy. — dorzucił Andreas i razem z Johannem zaczęli opowiadać różne historie i sytuacje, w których brała udział ofiara w ostatnich dwóch tygodniach.
Linnea nagle poczuła, że ktoś za nią stoi.
— Widzę, że kogoś w końcu zainteresowały drobne urywki z życia mojej babci.
Kobieta odwróciła się, prawie zderzając się z klatką piersiową młodego blondyna. Szlag by trafił jej cholerne 160cm wzrostu. Przeprosiła skoczka i odstąpiła w bok na dwa kroki. Nie czuła się zbyt komfortowo gdy ktoś naruszał jej przestrzeń osobistą.
— Bardzo ładne fotografie, muszę przyznać. — odpowiedziała po chwili, znów przenosząc wzrok na kominek. Stali tak oboje przez bite kilka minut, wpatrując się w płomienie. — Mogę ci w czymś pomóc? — Solheim przerwała milczenie, próbując uciec z tej dziwnej sytuacji.
— Czy... Czy możemy porozmawiać? Ale w cztery oczy. — szepnął blondyn, niepewnie spoglądając na kobietę, po czym szybko rozejrzał się, czy któryś z kolegów nie zwrócił na nich uwagi. Na szczęście pozostali świadkowie siedzieli do nich tyłem i byli mocno zaangażowani w rozmowę z Jorgenem.
— Oczywiście, panie...
— Daniel. Proszę mi mówić Daniel. — uśmiechnął się, nerwowo strzelając kostkami palców.
— Dobrze, Daniel. No więc w czym mogę ci pomóc? — kobieta uniosła jedną brew ku górze w zdziwieniu. Nie sądziła, że będzie jej dane uzyskać taką perełkę w tej sprawie.
— Bo młody... W sensie, Marius... Nie było żadnego wyjazdu do rodziny. To miał być pretekst, żeby się z kimś spotkać. Miałem tego nikomu nie mówić, bo wydawał się być taki podekscytowany i szczęśliwy. Myślałem, że idzie się spotkać z tą dziewczyną, to uznałem, że chłopakom też nic nie będę mówić, bo jeszcze będą sobie z niego żarty robić, że szczeniak, że młody, że na miłostki mu się wzięło. — Daniel trajkotał jak najęty. Mówił tak szybko, że Linnea ledwo za nim nadążała. Co chwila spoglądał w stronę kolegów, nerwowo mrugał oczyma i strzelał kostkami. — Ja nie wiem, mogłem o tym komuś wcześniej powiedzieć, przecież to taki szczyl, 18 lat, on jeszcze powinien chodzić za rękę z matką... — jęknął Daniel, nerwowo zaciskając usta. Kobieta położyła mu dłoń na ramieniu i posłała ciepły uśmiech. Kiwnęła głową w geście podziękowania.
— Odezwę się do ciebie w najbliższych dniach. — szepnęła i ruszyła w kierunku kolegi z pracy, który czasami zaciekawiony zerkał w ich stronę.
— O czym rozmawiałaś z tym blondynem? — spytał Jorgen, wsiadając do samochodu. Solheim zapięła pasy i powoli wycofywała samochód z podjazdu na drogę główną. W międzyczasie w oknie mignęła mu sylwetka Daniela, który spoglądał zza firanki w ich stronę.
— O zdjęciach na kominku. I kurzu na ramkach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top