PROLOG

      Pomieszczenie było przestronne. Z wysokiego sklepienia zwisały wyraźnie wiekowe już żyrandole, z powoli dogasającymi świeczkami, przez co cały bar pogrążony był w półmroku. W powietrzu unosiły się silnie zmieszane zapachy potu, alkoholu oraz innych używek, których nie był jeszcze w stanie rozpoznać. Na środku stały rzędy stołów z wraz długimi ławami, przy których siedzieli – bądź leżeli, w zależności od sytuacji obściskując się lub walcząc – klienci. Przy ścianach światła nie było w ogóle, prawdopodobnie, by dać odrobinę prywatności nieco bardziej wstydliwym bezbożnikom, którzy zawitali na tę piracką wyspę. Panował tu nieustanny ruch; wszyscy ciągle przemieszczali się z miejsca na miejsce, potęgując ogólny chaos i harmider, tworząc w ten sposób charakterystyczny, nieustanny szum.

     Hinata czuł się tu jak ryba w wodzie, mimo że nadal nie był jeszcze szczególnie doświadczonym morskim rozbójnikiem. Pamiętał, że przy swojej pierwszej wizycie w burdelu jak ten, czuł się przytłoczony tą atmosferą i brudem w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Teraz, po uczuciu dyskomfortu i niepewności nie pozostał nawet ślad. Chłopak szybko przyzwyczaił się do nowej rzeczywistości, w jakiej przyszło mu żyć, nie tylko ją akceptując, ale i zaczynając czerpać z niej przyjemność. Chociaż w standardach przestępczego półświatku wciąż pozostawał jednym z całkiem niewinnych piratów, definitywnie zaczynało mu brakować coraz więcej do przykładnego obywatela.

      Rozejrzał się wokół, szukając interesującego zajęcia do zabicia czasu. Karasuno przybiła do portu w Tokiyou z powodu jakichś spraw jej kapitana, które – jak ogłosił – miały zająć mu czas do rana, tak więc każdy z członków załogi dysponował całą nocą do wykorzystania, jak mu się żywnie podobało. Z początku Shoyo myślał, że spędzi ją upijając się wraz z Nishinoyą i Tanaką, jednakże ci zniknęli mu z oczu, gdy tylko zeszli na ląd; zresztą podobnie, jak i cała reszta.

      W ten sposób rudowłosy chłopak zdany był już tylko na siebie.

      No dobra, został jeszcze Kageyama, który nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, aczkolwiek jego nawet nie brał pod uwagę. Już kilka razy litościwe zdecydował się nie pozostawiać go na pastwę losu, jednak był on tak sztywny, ponury i sceptycznie nastawiony do wszystkiego ("Jesteś przekonany co do tej knajpy?", "Nie podoba mi się tu", "Naprawdę sądzisz, że picie tego jest dobrym pomysłem?"), że użeranie się z nim odbierało Shoyo całą frajdę z zabawy. Dlatego, ignorując zalążki poczucia winy i starając się nie myśleć o tym, co będzie czuć Tobio, zostawiony przez wszelkie znajome twarze, zdezorientowany i zagubiony na obcym lądzie, oddalił się od statku szybkim krokiem i ruszył w najbardziej ruchliwą, zapełnioną ulicę.

      A więc Hinata skończył w pojedynkę. W samym środku ogromnego przybytku rozpusty wszelkiej maści. W nieznanym sobie, nie znającym znaczenia słowa "legalnie" mieście, poszukując czegoś... wystarczająco zajmującego. Przygody erotyczne nieszczególnie go interesowały, za piwem właściwie nie przepadał, a do innych trunków akurat tej nocy go nie ciągnęło, więc jego możliwości drastycznie się skurczyły. Świadomy tego faktu, podążał w głąb pomieszczenia, wiedząc, że na jego tyłach może zastać coś, co będzie mu odpowiadać.

     Na swoje szczęście, jego nadzieje się potwierdziły – stoły do hazardu były zapełnione, a ludzie tłoczyli się wokół nich na tyle nieintensywnie, że znalazł przy jednym z nich miejsce dla siebie. Trafił idealnie, właściwie nie musząc czekać na początek nowej rozgrywki.

      Nie planował grać długo, zaledwie w kilku pierwszych rundach. Pobawić się moment, bez poważnego ryzyka i szybko wyjść, nim zainwestuje zbyt wiele. Robił to już sporo razy, w najróżniejszych kasynach i knajpach, zdając sobie sprawę, iż jego niespecjalnie analityczny umysł oraz nadmierna emocjonalność nieszczególnie sprzyjały wygranej. Poza tym, chciał przecież tylko chwili rozrywki, zabawy i tej szczypty adrenaliny, okupionych paroma błyskotkami i banknotami, które moment wcześniej po cichu zwędził mijanym pijaczynom. Przy jego stole siedziały jeszcze cztery osoby: kościsty mężczyzna w podeszłym wieku, wyglądająca na bardzo wysoką, czarnowłosa kobieta, śmierdząca tytoniem nastolatka z długą szramą przechodzącą przez środek twarzy oraz drobny farbowany blondyn z ciemnymi odrostami i pozbawionym emocji wyrazem twarzy.

     Zaczęli grę, pełną kantów i blefowania, nasyconą złośliwymi komentarzami, pobłażliwymi uśmieszkami, nieufnością i walką o dominację. Każdy z graczy, wliczając Shoyo, starał się wygrać, nieważne w jaki sposób, przy okazji chcąc też okazać przeciwnikom swoją wyższość. Chociaż... właściwie Hinata nie był pewien czy rzeczywiście każdy – ten jasnowłosy chłopak od początku nie odezwał się więcej, niż było to konieczne. Nie rzucił ani jedną uszczypliwą uwagą, a kiedy już otwierał usta, wydobywający się z nich głos był płaski, cichy, obojętny i całkowicie wyprany z jakichkolwiek uczuć. Zero pogardy, zero rozbawienia. Zero czegokolwiek. Jego sposób gry też się nie wyróżniał; cały czas utrzymywał się w bezpiecznym środku, nie będąc ani razu na samym końcu, ale także nie wykorzystując żadnej szansy, by wyjść na prowadzenie. Nie wyglądało również na to, by oszukiwał więcej niż pozostali, co mogło oznaczać, że albo jest zupełnie niedoświadczonym dzieciakiem, który trafił tu przez przypadek, albo naprawdę bardzo dobrym hazardzistą, który stara się uśpić czujność przeciwników. Shoyo wykonał ruch i wbił w niego ciekawskie spojrzenie.

      – Jesteś stąd? – zapytał ze słyszalnie szczerym zainteresowaniem.

      Słysząc jego ton, cichy gracz uniósł głowę do góry i po chwili związał się z nim wzrokiem, jednak jego kocie oczy nadal pozostały całkowicie beznamiętne.

      – Ta – odparł krótko, wyraźnie nie mając zamiaru dodawać niczego więcej.

      – Tak jak myślałem! – Rudowłosy złodziej uśmiechnął się szeroko. – Nie wyglądasz na fana podróży.

      Ten tylko wzruszył ramionami w odpowiedzi, wykonując swój kolejny ruch. Nie skomentował jego nieco prowokacyjnego stwierdzenia ani słówkiem.

      Chłopak poczuł się tym nieco rozczarowany. Nie spodziewał się, że zostanie spławiony od razu... Ale przecież nie byłby sobą, gdyby po prostu odpuścił! Postanowił, że jeszcze wyciągnie z nierozmownego hazardzisty jakieś informacje, teraz jednak ponownie skupił się na grze.

      Niestety, nie szła mu ona zbyt dobrze. Każda kolejna i kolejna decyzja okazywała się być tragiczna w skutkach, przez co tylko coraz bardziej się pogrążał, aż w końcu był zmuszony spasować. Zirytowany podniósł się na równe nogi, ignorując rozbawione parsknięcie staruszka, prawdopodobnie wywołane jego wzrostem. Żadna nowość, był przyzwyczajony. Przeczesał dłonią poplątane rude włosy i pewnym siebie krokiem okrążył stół, by przejść za plecy grającego blondyna. Stanął wśród luźnego tłumu gapiów, zdecydowany, by zobaczyć, co i jak ten zamierza zrobić. Chciał wiedzieć, czy zdoła zwyciężyć.

      Zdołał.

━『✧』━

      – Naprawdę musisz być stąd.

      Zatrzymał się i obejrzał przez ramię. Widząc opierającego się o drewniany słup podtrzymujący strop, połowicznie ukrytego w cieniu Hinatę, uniósł brew i wbił w niego nieodgadniony wzrok.

      – Po czym wnioskujesz?

     – Widać, że dobrze znasz to miejsce – wyjaśnił rudzielec, podchodząc nieco bliżej. – Dokładnie wiesz, gdzie iść mimo braku światła, no i... – zaśmiał się nieco zawstydzony, wiedząc, że jego następne słowa mogą zabrzmieć infantylnie. – Emanuje z ciebie poczucie bycia w domu.

     – ...poczucie bycia w domu – powtórzył za nim i po raz pierwszy, Shoyo usłyszał w jego głosie cień jakiejś emocji.

      – Wiem, że brzmi to nieco dziwnie, ale mówię poważnie! – Z przejęciem zamachał dłońmi. – Jesteś rozluźniony, na pierwszy rzut oka mogę powiedzieć, że nie czujesz się tu obco i w ogóle... – urwał, nie wiedząc jak ująć swoje spostrzeżenia.

      – Hm. Interesujące.

      Blondyn skrzyżował ręce, lustrując go znacznie uważniejszym spojrzeniem. Chłopak poruszył się pod nim niespokojnie, przestępując z nogi na nogę.

      – Uhm... Jestem Hinata Shoyo.

      Cisza, nerwowe przełknięcie śliny. Opanowanie. Nieodgadnione kocie spojrzenie.

     – Kozume Kenma.

      Na to Hinata zmarszczył brwi, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.

     – Kenma...? Brzmi znajomo.

     – To dosyć popularne imię. – Odwrócił głowę w stronę środka sali i wpatrzył się w ludzi przy stołach.

     – Ach... Możliwe. Od jak dawna grasz?

     – Co? – spojrzał z powrotem na niego, nieco skonsternowany nagłą zmianą tematu.

     – Od jak dawna grasz? Pokonałeś nas bez wysiłku, musisz mieć duże doświadczenie!

     Wzruszył obojętnie ramionami.

      – To raczej wy macie go mało.

      – Ej! – oburzył się Shoyo. – Wypraszam sobie! Nie jestem aż takim nowicjuszem!

      – Och, doprawdy?

      – Serio! Może nie wyglądam, ale grałem w kasynach praktycznie każdej Wyspy!

      Nadął policzki i niemalże tupnął nogą, nie zdając sobie sprawy, że przywodzi tym swojemu rozmówcy na myśl małe, słodkie, zdenerwowane zwierzątko.

      – Skoro tak mówisz.

      Kozume po raz kolejny wzruszył ramionami. Hinata wyglądał na upartego, a on nie widział sensu w tej nic nieznaczącej kłótni. Zamilkli, a atmosfera między nimi nie wydawała się już aż tak nerwowa. Wraz z przyznaniem mu racji, rudowłosy chłopak od razu rozpromienił się zadowolony i uśmiechnął szeroko. Blondyna zastanowiło czy nie bolą go policzki od takiego naciągania skóry, ale nic nie powiedział.

      Cisza jednak szybko została przerwana, gdy Shoyo z nagła podskoczył, najwyraźniej wpadając na jakiś pomysł i wlepił spojrzenie w hazardzistę.

      – Hej, Kenmaaa. Skoro jesteś tutejszy, może znasz jakieś ciekawe atrakcje, które mogłyby mnie zająć przez resztę nocy?

      Słysząc to, Kozume uniósł brew, lecz nim zdążył chociażby otworzyć usta, by jakkolwiek mu na to odpowiedzieć, Hinata bez ostrzeżenia zbombardował go milionem informacji na sekundę:

      – Nasz kapitan dał nam czas na zabawę, bo ten, ma tu coś do zrobienia, dlatego w ogóle tu przypłynęliśmy, bo wiesz, jestem piratem, pływam na Karasuno, może o nas słyszałeś, jesteśmy superpopularni na niektórych wyspach, chociaż ja dosyć niedawno się zaciągnąłem, więc mnie jeszcze nikt nie zna... Ale to szybko się zmieni, mam dużo zdolności, na przykład jestem szybki! Robię zioooom i już jestem w innym miejscu, super, co nie? Ale Kageyama twierdzi, że nie mam się czym chwalić... Jest po prostu zazdrosny! Aaa, Kageyama to członek załogi, nie wiem, czy wspominałem, a nasz kapitan-

      – Jesteś... gadatliwy.

      Rudzielec urwał słysząc cichy komentarz i spojrzał na niego z zaskoczeniem. Po kilku odrobinę niezręcznych sekundach uśmiechnął się lekko i uniósł dłoń w przepraszającym geście.

      – Wybacz, wybacz. To jak? Pokażesz mi jakieś interesujące miejsca?

      – Och. Jeżeli o to chodzi...

      – Kenma! Tutaj jesteś, wszędzie cię szukaliśmy!

      Oboje drgnęli na dźwięk nowego, donośnego głosu, po czym spojrzeli w kierunku, z którego dochodził.

      – Kuroo.

      Tetsuro stał kilka metrów od nich, z leniwym uśmiechem na ustach, jedną ręką przeczesując swoje czarne kłaki, a drugą dając mu znać, by do niego podszedł.

      Kozume uśmiechnął się w kierunku Hinaty, błyskając kocimi oczami.

      – Do zobaczenia, Shoyo.

      Wraz z brunetem ruszyli do wyjścia, jednak blondyn zatrzymał się jeszcze na chwilę i zerknął na dopiero co poznanego chłopaka przez ramię.

      – Pomyliłeś się w jednym szczególe. Faktycznie jestem stąd, tyle że... Po prostu urodziłem się w tym mieście. Od lat pojawiam się tu tylko okazjonalnie.

      I nim Hinata zdążył przetrawić jego słowa, pospieszany przez ciemnowłosego towarzysza, zniknął w panujących na zewnątrz ciemnościach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top