Rozdział 72
Miało być rano, ale nie miałam jak sprawdzić, bo jak wstałam, to się przeraziłam spamem komentarzy i do 12 na wszystko odpisywałam, jednocześnie siedząc na lekcjach, hahaha. Doszły do was wieści? Nie chcę wam psuć dnia, ale wracamy do szkoły... Przynajmniej na dosłownie chwilę, zaraz wakacje! Wytrwamy! D:
...(Chyba że nauczycielom odbije)...
•
Po tym, co usłyszała, Stella nie była pewna, czy chciała tutaj jeszcze być. Poczuła, że postawiła zbyt wysoko oczekiwania wobec swojej biologicznej matki, a teraz się mocno zawiodła. Liczyła na to, wierzyła z całego swojego serca, że Jacqueline miała jakieś bardziej trafione wytłumaczenie. Tymczasem ta kobieta obroniła się jedynie tym, że niemowlę, jakim wówczas była Stella, miało przypominać jej o zmarłym bracie! Przecież to było okropne...
Cisza przeciągała się z minuty na minutę. Z odległych kątów domu wciąż dobiegał już nieco uspokojony płacz małego dziecka. Jacqueline wbijała wzrok w swoje dłonie. Cierpliwie czekała na ruch Stelli. Na ruch, którego ta nie chciała wykonać. Życie to nie były szachy. Można było mieć strategię, ale ta nie zawsze się sprawdzała. Stella wstała, co nareszcie zwróciło uwagę Jacqueline.
— Nie wychodź — poprosiła. — Porozmawiajmy...
— Myślę, że już nie mamy o czym — wyszeptała i odwróciła wzrok. — Powiedziałaś wszystko, co chciałam wiedzieć. Nie szukałaś mnie, nie chciałaś mnie. Byłaś młoda, rozumiem. Ciąża w takim wieku musiała być wstrząsem. Diego zmarł, nie miałaś wsparcia u rodziny. Z tego wszystkiego nawet zmieniłaś tożsamość. Dobrze. Tyle chciałam wiedzieć.
Unikała wzroku Jacqueline jak ognia. Nie potrafiła ponownie spojrzeć jej w oczy, nie po tym wszystkim. Coś jednak, zupełnie maleńki aspekt, nie dawał Stelli spokoju, ale nie była pewna, czy chciała o niego dopytywać.
— Naprawdę nie chciałam cię nigdy stracić — wyszeptała i wstała ze swojego fotela. Podeszła do Stelli, która jednak zrobiła znaczący krok w tył. — To wszystko potoczyło się tak szybko... Zgubiłam się w tym wszystkim. Nacisk rodziny... śmierć Diego... brak świadomości, do jakiego sierocińca cię zaniósł...
— Brak świadomości? — prychnęła Stella. — Czy tak trudno było odwiedzić przynajmniej kilka? Ja cię odnalazłam, a nie znałam nawet twojego imienia. Nie miałam kompletnie nic. Tylko twoją głupią informację o jeszcze dodatkowo przedawnionym adresie zamieszkania...
— Słucham? — zapytała zdezorientowana Jacqueline.
Stella zamknęła usta. To był właśnie ten aspekt, który nie dawał jej spokoju. Mimo wszystko Jacqueline zostawiła adres, przy którym wówczas mieszkała, a jednak potem nie próbowała jej ani razu odszukiwać...
Początkowo miała nadzieję, że próbowała, tylko coś ją zatrzymało, coś się stało. Obawiała się nawet, że nie żyła, była poszukiwana, więziona czy coś jeszcze gorszego. Tymczasem Jacqueline żyła sobie spokojnie, jak gdyby nigdy nic w przytulnym domku, z mężem i nowymi dziećmi!
Teraz Stella już była pewna, że to nie Jacqueline umieściła ten „dodatek" na tylnej stronie kartki. Była tak wściekła, że odebrało jej mowę. Nie była w stanie zupełnie nic wykrztusić. Świadomość, że jej własna matka nigdy nie próbowała odszukać swojego dziecka, była ciężka. Zwłaszcza wtedy, kiedy zaczęła mieć nadzieję, że stało się coś, co byłoby zdolne to wytłumaczyć.
To Remus postanowił się odezwać. Dostrzegł, że Stella była zbyt rozemocjonowana tym wszystkim, aby wyjaśnić Jacqueline, o co chodziło. Do tej pory milczał, aby im nie przeszkadzać, ponieważ to była ich chwila, pierwsze spotkanie matki z córką.
— Na tyle dołączonej kartki był ukryty pod działaniem czaru adres pani dawnego miejsca zamieszkania. Sądziliśmy, że to pani go tam umieściła, aby w razie jakichś komplikacji Stella była w stanie przy odrobinie szczęścia w przyszłości panią odszukać.
— Ja... Ja nie mam pojęcia, o czym wy mówicie. — Jacqueline się zmieszała. — To chyba musiało być pomysłem Diego, ale słówkiem mi o nim nie napomknął...
Stella skrzyżowała ramiona na piersi, usilnie powstrzymując cisnące się łzy. Chciała stąd natychmiast wyjść. Wyjść i nigdy więcej nie wrócić. Ruth była jej jedyną matką. Zawsze tak było, jest i będzie. Zawsze.
— Do widzenia — wymamrotała łamiącym się głosem Stella i wraz z Remusem zaczęli zmierzać do wyjścia. Zostali jednakże zatrzymani przez Jacqueline.
— Stella, proszę. Pozwól mi tylko coś ci pokazać, tylko na to. Nie będę cię zatrzymywała, rozumiem w pełni twoją złość. Nie zachowałam się, jak na matkę przystało. Jest mi tak bardzo wstyd... — Po głosie, który wydobywał się z gardła Jacqueline, Stella zorientowała się, że mówiła szczerze. Choć bardzo, ale to bardzo nie chciała, miała zbyt miękkie serce, aby odmówić.
— Jesteś pewna? — zatrzymał ją Remus, kiedy zamierzała podejść do matki. Spojrzał jej w oczy i kciukiem starł samotną łzę, która wreszcie wypłynęła z kącika oka Stelli.
Odwróciła głowę w stronę Jacqueline. Kobieta czekała w tym samym miejscu. Taktownie odwróciła wzrok, aby im nie przeszkadzać.
— Nie wiem — wyznała szczerze.
— Możemy stąd wyjść, nie musisz nigdzie iść z tą kobietą, jeśli tego nie chcesz.
Zawahała się. Ponownie spojrzała z niepewnością w stronę Jacqueline. Obawiała się tego, co chciała jej pokazać oraz tego, że ponownie się na tym zawiedzie. Z drugiej strony, skoro już tutaj przybyli i ją odnaleźli... Dlaczego nie miałaby zobaczyć tego, co Jacqueline chciała jej pokazać? Cokolwiek to było. W każdej chwili, jeśli uznałaby, że ma tego dość, mogłaby bez słowa wyjść. Z powrotem powróciła oczami do Remusa i lekko skinęła głową.
— Pójdę z nią — powiedziała.
Remus jeszcze chwilę z troską spoglądał jej w oczy, po czym sam również skinął głową i przytulił ją do siebie.
— W razie czego od razu wychodź lub mnie wołaj, dobrze?
— Dobrze.
Wyswobodziła się z lekkim stresem z objęć Remusa. Jeszcze przez chwilę wpatrywali się sobie nawzajem w oczy. Ostatecznie Remus westchnął i pocałował Stellę delikatnie w czoło.
— Jesteś silna, kochanie.
Uśmiechnęła się ze wzruszeniem. Była przeszczęśliwa, że w tych trudnych chwilach miała przy sobie Remusa.
— Zaczekasz? — wyszeptała.
— Zaczekam — odszepnął.
Z wielkim trudem puściła dłonie Remusa i samotnie ruszyła w stronę Jacqueline. Razem przeszły w ciszy przez kuchnię, a następnie korytarz, docierając przed dębowe drzwi. Stella denerwowała się przed tym, co za nimi zobaczy, ale na pierwszy rzut oka nic nie przyciągnęło jej uwagi. Rozglądała się po ścianach i meblach lekko ze skrępowaniem. Szybko wywnioskowała, między innymi po zdjęciach wiszących na ścianie, że był to pokój kobiety, z którą tu przyszła.
Jacqueline od razu skierowała się do wielkiej komody, otworzyła drugą szufladę, a z niej wyciągnęła niewielkie pudełeczko obwiązane lśniąco-różową wstążką. Wskazała dłonią na łóżko, zachęcając, aby usiadły.
— Możesz otworzyć? — zaproponowała słabym głosem Jacqueline. Położyła pudełeczko na kolanach Stelli i odwróciła szybko głowę, chcąc po kryjomu przetrzeć łzy z oczu.
— Co tam jest? — zapytała podejrzliwie.
— Sprawdź sama.
Przez chwilę w zastanowieniu przyglądała się pudełku, ale nie miała przeciwskazań, aby je otworzyć. Przecież, raczej, nie wyskoczy ze środka żaden Voldemort, czy któryś śmierciożerca!
Delikatnie, nie chcąc zniszczyć opakowania, odplątała wstążkę i otworzyła sześcian. Z wnętrza wyciągnęła maleńką buteleczkę. Ze zdezorientowaniem przyjrzała się przedmiotowi z każdej strony i spojrzała z wnikliwością na Jacqueline, czekając, aż ta wyjaśni.
— To jedyna rzecz, która mi po tobie pozostała — odpowiedziała łamiącym się głosem i ze łzami, których tym razem nie próbowała po kryjomu ocierać. — Jedyna. Diego karmił cię mlekiem prosto z niej, ponieważ ja byłam na to zbyt słaba. Czasami wciąż siadam samotnie na łóżku, otwieram pudełko i tak przez kilka minut trzymam w dłoni tę buteleczkę. Wyobrażam sobie ciebie, twoją śliczną buzię, kiedy po raz pierwszy na ciebie spojrzałam, taka wykończona i padnięta po porodzie... Płakałaś, byłaś cała we krwi, ale pomimo tego wszystkiego to był najpiękniejszy widok w całym moim życiu. Nie chciałam cię oddawać. To wszystko miało inaczej wyglądać. Byłam pewna, że po ciebie wrócę.
Serce Stelli gwałtownie drgnęło. Odwróciła wzrok, czując, że za moment znowu się rozpłacze. Nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Ten fakt, że Jacqueline wciąż, pomimo tych osiemnastu lat, posiadała buteleczkę, którą po raz pierwszy została nakarmiona Stella... Cóż, bardzo ją poruszył.
— Zależało mi, abyś nazywała się Stella — kontynuowała nieco bardziej opanowanym głosem Jacqueline. — W mojej rodzinie, w dalekiej gałęzi, byli Włosi. Imię „Stella" tłumaczone z włoskiego oznacza gwiazdę. Tym dla mnie byłaś, moją gwiazdką. Nie żadnym wstrząsem, życiową porażką, problemem. Owszem, byłam nastolatką, miałam przed sobą całe życie, ale od samego początku pokochałam ciebie tak, jak jeszcze nikogo innego.
— W takim razie dlaczego mnie nie szukałaś? — wyszeptała zalana łzami Stella, chwytając matkę za dłoń. — Dlaczego przez tyle lat?! Miałaś więcej informacji niż ja! A mnie i tak zajęło to wszystko nieco ponad tydzień! Czy to było tak trudne? Odpowiedz!
— Nie — wyszeptała ze szlochem, zasłoniwszy twarz dłońmi. — Powinnam była cię odszukać, naprawdę zdaję sobie z tego sprawę, ale w moim życiu w tamtym okresie wiele się działo. Pragnęłam uporządkować swoje sprawy, nie miałam środków na życie, kiedy odszedł już Diego. Byłam kompletnie sama. W takich warunkach nie mogłam cię odebrać.
— Dobrze, rozumiem. Może nie mogłaś nawet po tych ośmiu latach... choć to i tak dużo czasu... ale dlaczego nie próbowałaś nawiązać ze mną kontaktu choćby pięć lat temu? Widzę, że już uporządkowałaś swoje sprawy. Osiemnaście lat to chyba wystarczająco dużo. A teraz masz męża i nowe dzieci, tak? — Spojrzała na Jacqueline ze złością.
— Bałam się, że zniszczę ci życie... Zakładałam, że zaadoptowała cię nowa, kochająca rodzina. Nie chciałam ci tego odbierać. Nie chciałam odbierać ci szczęścia i miłości, a zamiast tego wprowadzać do mojego życia, opowiadać o patologicznej rodzinie, niewdzięcznym ojcu... Nie zasługiwałaś na taką rodzinę, na mnie. Pragnęłam uwolnić cię od Collierów. Sama zmieniłam tożsamość, do tej pory nikt nie wiedział, że nigdy nie byłam Adeline Sweeney. Nigdy więcej nie chciałam wracać do przeszłości.
Zaległa cisza. Jacqueline w milczeniu oczekiwała na odpowiedź Stelli, która wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju z nieodgadnioną miną. Po kilku minutach ciszy nareszcie przystanęła i spojrzała zaczerwionymi od płaczu oczami na kobietę.
— Potrzebuję czasu.
— Oczywiście — wypaliła Jacqueline, wstając. — Wiem, że moje wytłumaczenie nie zadowala. Przykro mi, że cię zawiodłam, naprawdę ci przykro. Ale chcę, żebyś wiedziała jedno, to dla mnie ważne. Cały czas, każdego dnia, o tobie myślałam. Wyobrażałam sobie, jak rośniesz, jak odkrywasz w sobie magię, jak uczysz się w Hogwarcie. Przez całe życie za tobą tęskniłam i cię kochałam z całego serca, Stella. Musisz mi uwierzyć. Przynajmniej w to.
W tych słowach pobrzmiewało dużo szczerości. Stella była pewna, że Jacqueline mówiła prawdę, i faktycznie tak było, ale nawet pomimo tego nie czuła się na siłach, aby ciągnąć to spotkanie. Potrzebowała czasu, aby poukładać wszystko w głowie. Skinęła i ruszyła do wyjścia. Jacqueline podążyła jak cień za Stellą.
W salonie w tym samym miejscu oczekiwał Remus. Przyglądał się od znudzenia porcelanie, ale na odgłos kroków natychmiast skierował swój wzrok na Stellę. Widocznie zaniepokoił się podkrążonymi i czerwonymi oczami.
Zebrali się do wyjścia, a gdy przechodzili przez próg, Jacqueline jeszcze raz zatrzymała Stellę.
— Czy mogłabym... Czy mogłabym wiedzieć jeszcze tylko jedno? — poprosiła ze skrępowaniem, a kiedy Stella pokiwała głową, przeszła do sedna: — Miałam rację? Byłaś szczęśliwa? Byłaś kochana?
Spojrzała prosto w oczy swojej mamie i pokiwała głową.
— Tak, byłam i jestem.
Na twarzy Jacqueline pojawiło się wzruszenie.
— Uważajcie na siebie. Oboje. Trwa wojna. — Pierwszy raz zwróciła swoje spojrzenie w stronę Remusa. Spuściła wzrok na ich splecione dłonie i uśmiechnęła się.
— Będziemy — odpowiedział z rozwagą Remus. — Będziemy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top