Rozdział 6
Słońce dawno opadło za horyzont, a cała okolica utuliła się w płaszczu zachodu. Pomarańcz mieszał się z różnymi kolorami, tworząc piękną mozaikę na wieczornym niebie. Powoli pojawiał się zarys księżyca, a pierwsze gwiazdy przyjaźnie migotały. Porywisty październikowy wiatr kąsał ciemne chmury, które zwiastując burzę, przysłaniały delikatnie księżyc.
Dziewczyna o długich blond włosach, układających się w delikatne fale, siedziała przy jednym z wolnych stolików w bibliotece. Swoje włosy spięła błękitną opaską, aby nie przeszkadzały przy każdym ruchu, jak miały czelność czynić. W prawej dłoni trzymała pióro, dopiero co nawilżone w pięknie zdobionym kałamarzu, którego dostała na swoje siedemnaste urodziny od Lei. Drugą ręką wertowała stronice grubej i zakurzonej nieco księgi.
Wyraźnie zapomniała o swoim piórze, gdyż po chwili na czystym pergaminie pojawił się pokaźny kleks. Dopiero wówczas Stella oderwała się od księgi, zwracając w końcu spojrzenie na pisadło.
Może w innym, mugolskim świecie, przeraziłaby się zniszczeniem pergaminu, którego połowę już zapisała pracą domową, ale w świecie, w którym aktualnie żyła, nie było to żadnym problemem. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę, której rdzeniem zostało włókno ze smoczego serca. Była odpowiednia giętka i dość krótka, dzięki czemu świetnie leżała w dłoni krukonki.
Stella skierowała swoją magiczną broń na kleksa, mruknęła pod nosem zaklęcie, a zaledwie po chwili kapryśna plama zniknęła z pergaminu, zupełnie tak, jakby nigdy jej w tym miejscu nie było.
Mimochodem zerknęła w stronę wielkiego okna i dopiero wówczas zorientowała się, jak było już późno. Zamknęła księgę z roznoszącym się po całej bibliotece trzaskiem i chwyciła pod pachę. Różdżkę ponownie schowała do tylnej kieszeni, a pergamin wzięła do wolnej ręki.
— Kto śmie tak hałasować o tej godzinie w mojej bibliotece?
Stella jak błyskawica pomknęła za regał, gdy usłyszała głos bibliotekarki pani Pince, która była kobietą dość restrykcyjną, nie było co w tej kwestii ukrywać.
Odnalazła odpowiedni regał przeznaczony specjalnie dla sekcji z niezwykłymi magicznymi roślinami i odłożyła księgę na odpowiednie miejsce. Następnie cicho jak mysz pod miotłą opuściła bibliotekę, rozglądając się co chwilę na boki, aby mieć pewność, że zza regału nie wyskoczy nagle wściekła pani Pince z wystawionymi pazurami, gotowa do ataku na biedną i niezdającą sobie z tego sprawy zwierzynę.
Wypracowanie na zielarstwo miała oddać dopiero za trzy dni, więc miała jeszcze sporo czasu na dopełnienie swojej notatki, zwłaszcza, że zapisała już połowę.
Korytarze były niemalże puste. Można było spotkać jedynie duchy, które spokojnie się unosiły kilka cali nad ziemią i przenikały przez ściany.
— Stella!
Gdyby Stella nie złapała się w ostatniej chwili za poręcz schodów, najpewniej wylądowałaby niezdrowo poturbowana w skrzydle szpitalnym. Złapała się za serce, wzdychając z ulgą i powoli odwróciła, chcąc zobaczyć, kto taki prawie spowodował jej wypadek.
Przed sobą dostrzegła rudą czuprynę i duże, zielone oczy. Lily Evans.
— Przepraszam, że cię wystraszyłam — wysapała dziewczyna, zginając się w pół i łapiąc za bok, dysząc. — Goniłam cię przez całą długość schodów!
— Widać — powiedziała zdumiona Stella, schodząc kilka stopni, przybliżając się do Gryfonki. — Co się stało? Wszystko dobrze? Ktoś umarł?
— Umarł? — zaśmiała się Lily. — Jedyna osoba, która w najbliższym czasie umrze, to Potter... przynajmniej mam taką nadzieję... ale ja nie w tej sprawie — dodała szybko, kręcąc głową tak gwałtownie, że musiała się złapać poręczy, aby nie upaść. — Profesor Slughorn organizuje pierwsze małe przyjęcie z okazji nowego roku szkolnego, no wiesz, jak zwykle. Kazał mi doręczyć ci tę informację.
— Och, w porządku. Kiedy i o której?
— Piątek osiemnasta, spotkamy się gdzieś i pójdziemy razem?
— Jasne, uzgodnimy to jeszcze — odparła Stella i po pożegnaniu z Lily ruszyła ponownie spiralnymi schodami ku wieży Ravenclaw.
Spotkania u Slughorna były raczej lubiane przez uczniów. Głównie przez pyszne desery, które pojawiały się na stole oraz miłą atmosferę. Nie wszystkim jednak podobała się taka forma wyróżniania przez nauczyciela uczniów. Do takich osób stanowczo należała Lea, naczelna krytyczka wszystkiego, co robił i mówił profesor Horacy Slughorn.
— Kto to widział? — mówiła burkliwym tonem. — Tworzyć specjalne przyjęcia dla wytypowanych uczniów, których starzy mają wysoką posadę w ministerstwie bądź dobre znajomości?
— No wiesz, moi są mugolami — powiedziała Stella, poprawiając niebieską opaskę na włosach w piątek wieczorem.
— Ale ty jesteś inteligentna — odparowała poruszona Lea. — Ja najwyraźniej nie.
— Co ty wygadujesz?
— Cóż, mam to zresztą gdzieś — wzruszyła ramionami, lecz Stella dobrze wiedziała, że Lea w głębi duszy chciałaby należeć do Klubu Ślimaka, choć nigdy by tego otwarcie nie przyznała. — I tak Slughorn jest zwykłym pajacem.
— Oczywiście, że tak. Jeżeli nie interesuje się Leą Foley, przyszłą wspaniałą ścigającą jakiejś znanej i dobrej drużyny quidditcha, musi być kompletnym idiotą — oznajmiła dobitnie Stella, uśmiechając się pocieszająco do przyjaciółki. — Wyobraź sobie jego minę, gdy się dowie, że pod nosem miał taki diament!
Lea z wyniosłą miną odrzuciła swojego kucyka na plecy.
— Ależ tak właśnie będzie, milady.
— Zanim się obejrzysz, będę z powrotem — oznajmiła Stella, otwierając drzwi dormitorium.
— No myślę!
Usiadła obok Lily przy okrągłym stole o równej osiemnastej. Horacy Slughorn na ich widok klasnął i z radością oznajmił, że teraz wszyscy są w komplecie. Gawędził właśnie z Brielle Carson - Ślizgonką z tego samego roku, co Stella. Była jedną z jego ulubienic, to dało się łatwo wyczuć. Stella wiedziała, że dziewczyna była naprawdę świetna z eliksirów.
Brielle odpowiadała na pytania, uśmiechając się przy tym przymilnie, lecz gdy Slughorn się odwracał, aby zagaić do kogoś innego, pogodny uśmiech znikał z twarzy Ślizgonki, która się nagle garbiła i wyglądała zupełnie tak, jakby nie chciała być w tym miejscu. Patrzyła na większość osób spode łba, rozmawiając jedynie z jakimś chłopakiem, którego Stella tylko trochę kojarzyła. Znała go jedynie z nazwiska - Sherman.
— Stella! — zawołał nagle Horacy, a przez to, że siedział jedynie dwa krzesła od niej, donośny głos sprawił, że dziewczynie z dłoni wypadła łyżeczka, którą pochłaniała pyszny deser.
— Tak, panie profesorze? — zapytała półgębkiem, pośpiesznie podnosząc łyżeczkę, która wylądowała niesfornie na prostej, niebieskiej sukience, brudząc ją nieco.
Gdy podniosła wzrok, zauważyła, że Brielle szepcze coś swojemu koledze do ucha i razem, patrząc prosto na nią, śmieją się cicho pod nosem. Poczuła, że się rumieni. Slughorn jednak zdawał się nie zauważyć niezdarnego wybryku Stelli.
— Opowiadaj, jak ci mija ten cudowny czas ostatniego roku w Hogwarcie! Aż trudno uwierzyć, że to tak szybko minęło, prawda?
— Taak, tak, absolutna racja — przytakiwała niezręcznie, patrząc kątem oka na Lily, która stroiła do niej miny, rozbawiona.
— Z tego, co słyszałem, chcesz zostać uzdrowicielką, prawda?
— Taki mam cel — odparła.
— Bardzo ambitnie! Jestem przekonany, że świetnie będziesz sobie radzić, zwłaszcza z taką głową! — zaśmiał się radośnie Horacy, a w jego ślad poszła znaczna część zebranych.
Slughorn zajął się następnie Lily, dzięki czemu Stella mogła odetchnąć. Jaki niewypał, pomyślała z goryczą, osuwając się na krześle. Dlaczego zawsze, gdziekolwiek jestem, muszę zrobić z siebie takiego pajaca?
Chęci na deser magicznie wyparowały po tym całym incydencie z łyżką. Teraz jedynie zdobyła się na patrzenie na niego spode łba, jakby to on był winny wszystkim nieszczęściom, spotykanym na drodze Stelli.
Z radością po niecałych dwóch godzinach opuściła przyjęcie i najszybciej, jak tylko mogła, uciekła z pomieszczenia, nie czekając nawet na Lily.
W dormitorium nie zastała ani Lei, ani Giny, Postępowała zgodnie z radą Remusa, choć wciąż nie była przekonana co do jej słuszności. Czuła, że nie powinna się narzucać, lecz bardzo się martwiła złym samopoczuciem Giny, która znikała na całe dnie, właściwie, to Stella widywała przyjaciółkę tylko w czasie zajęć i na niektórych posiłkach. Do dormitorium zawsze przychodziła późno, tak że Stella tylko przez swój lekki sen słyszała, jak drzwi się otwierają i ktoś po cicho wchodzi, a wychodziła z rana, jeszcze przed przebudzeniem się kogokolwiek.
— Stellaaa? — zaśpiewały Paisley i Syeda szczerząc zęby w stronę koleżanki.
— Wypracowanie z obrony przed czarną magią czy z eliksirów?
— Eliksiry — odpowiedziała Paisley, wpychając w ręce Stelli dwa pergaminy, swój i Syedy z wypracowaniem. — Nie mogę wymyślić podsumowania i nie jestem pewna, czy w ogóle coś z tego jest dobrze, a Sysi chce tylko, żebyś rzuciła okiem na to, co napisała.
Stella bez słowa usadowiła się wygodnie na łóżku i przeglądała najpierw wypracowanie Paisley, kreśląc niektóre zdania, a potem dopisując informacje na zakończenie.
— Gdybyś nie pisała tego na ostatnią chwilę, bardziej bym ci pomogła — oznajmiła Stella, oddając pergamin ucieszonej Paisley. — Nie będzie z tego najlepszego stopnia.
— Powiedz, że to wszystkie nie jest na Okropny, a będę najszczęśliwsza na świecie...
— Dzięki zakończeniu na pewno nie — odpowiedziała urażona Stella. — Raczej dostaniesz Nędzny...
— Toż to znakomita wiadomość! — zawołała z radością Paisley, zeskakując ze swojego łóżka i rzucając się na szyję przyjaciółki. — Dzięki wielkie, wiedziałam, że można na ciebie liczyć!
— Nie ma za co — powiedziała nieśmiało Stella, klepiąc Paisley po plecach.
Wypracowanie Syedy było znacznie lepsze i właściwie Stella nie miała co do niego większych uwag, co Syeda przyjęła z wielką ulgą i radością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top