Rozdział 59

Od strony trybun Krukonów rozległy się wiwaty, kiedy drużyna krukońska z kapitanką Leą Foley na czele okrążyła migiem boisko i każdy z zawodników zajął swoje pozycje. Lea ze skopionym wyrazem twarzy zajmowała miejsce ścigającej i z odwagą wpatrywała się w oczy kapitana drużyny Puchonów, z którymi teraz Krukoni mieli starcie.

Wynik tego meczu miał przesądzić, która z tych dwóch drużyn zmierzy się w finale z Gryffindorem. Puchoni jednak mieli trudniejsze zadanie do wykonania — musieli wygrać mecz z przewagą przynajmniej dwustu punktów, aby stanąć przeciw uczniom domu lwa. W innym wypadku, nawet z wygraną w rękawie, dalej mieli przejść Krukoni.

Z tego powodu mecz był bardzo emocjonujący od samego początku. Nawet pomimo delikatnej przewagi nad Puchonami, Lea w dalszym ciągu była bardzo przejęta grą i bynajmniej nie odpuszczała. Z zaciętym wyrazem twarzy manewrowała między swoimi przeciwnikami z kaflem w dłoniach i albo podawała piłkę do swoich towarzyszy, albo przerzucała — zazwyczaj z sukcesem — przez jedną z pętli.

Puchoni nie byli dłużni. Zwarli się ciasno w szereg i szli z Krukonami łeb w łeb, co działało jednak na ich niekorzyść. Musieli wybić się z punktami do przodu.

— Myślisz, że wygramy? — zapytał zaciekawiony Moose Stellę, podczas gdy Paisley ostentacyjnie co chwilę wzdychała z miną, jakby była zmuszana, aby tutaj siedzieć i oglądać.

— Lea nie odpuści — odparła pewnie Stella. — Na pewno wygrają. Potem tak samo z Gryfonami.

— Mimo wszystko Gryffindor ma znacznie lepszych zawodników — westchnął Moose i potarł w zamyśleniu podbródek, śledząc wzrokiem pomykającą w powietrzu Leę. — Ona jest dobra, ale nie można tego samego powiedzieć o reszcie. Drużyna Ravenclawu zawsze była najsłabsza...

Chcąc czy też nie, Stella pokiwała ze smutkiem głową. Moose niestety miał rację. Zdarzały się lepsze drużyny Krukonów, ale zazwyczaj i tak były słabsze od silniejszego Gryffindoru, Slytherinu i Hufflepuffu.

— Poradzi sobie. — Stella nie przestawała wierzyć w talent przyjaciółki, który często doprowadzał do wygranej Krukonów.

— Jesteście nudni — przewróciła oczami znudzona Paisley.

Ani Moose, ani Stella jednak na to nie zareagowali. Byli już przyzwyczajeni do niezbyt miłego charakteru Paisley. Do dyskusji wtrąciła się natomiast Gina:

— Mam nadzieję, że wygramy. Puchoni nie mogą wygrać — burknęła cicho i spojrzała spode łba na przeciwną drużynę.

— Dlaczego? — zaskoczyła się Stella i zmarszczyła brwi. — Shelia...

— Wiem, ale jej była jest obrońcą — bąknęła niewyraźnie i wbiła wzrok w obrońcę Hufflepuffu.

Wzrok Stelli także powędrował w tamtym kierunku. Dostrzegła na tej pozycji naprawdę sporych rozmiarów dziewczynę, która miała tak srogi wzrok, jakby potrafiła nim spalić żywcem każdego nieszczęśnika, który podwinąłby się pod rękę.

— Shelia miała dużo partnerów — wymamrotała cicho Gina. — A mówiąc partnerów, mam na myśli głównie chłopaków. Jej jedyną dziewczyną oprócz mnie była właśnie ta Brenda.

Paisley uniosła wysoko brwi.

— Stephanie — powiedziała, a potem kilka razy kaszlnęła, jakby chcąc zatuszować swoje wcześniejsze słowo. — Ona też miała dużo chłopaków.

Następnie spojrzała na Moose'a wymownym spojrzeniem.

— Ej! To było dawno! — obruszył się chłopak. — Poza tym wybrałem ciebie.

— Rozgrzeszyłeś się.

Osoba Stephanie zdążyła już dawno wyparować z myśli Stelli, która właściwie zapomniała o jej istnieniu. Odkąd Remus, Syriusz, James i Peter zemścili się zarówno na niej, jak i jej bracie, przemieniając tę dwójkę zżytego rodzeństwa w dwa prosiaki, Stephanie i Roger nie wchodzili jej w drogę.

Z uśmiechem wspominała tamten moment, bo to wtedy zorientowała się, że kochała Remusa. Wciąż pamiętała, jak była w niego wtulona, kiedy tylko dowiedziała się, że to wszystko było jego autorskim pomysłem. Nigdy nie czuła się w żadnych objęciach aż tak dobrze i bezpiecznie.

Przymknęła oczy i westchnęła. Po chwili z powrotem je otworzyła i powiodła wzrokiem w stronę trybun zajętych przez Gryfonów. Gdzieś tam był Remus. Chociaż mecz dopiero się zaczął, to już zdążyła za nim zatęsknić. Żałowała, że jednak nie poszła z nim na jego stronę.

Przez kolejne trzydzieści minut oprócz tego, że Krukoni i Puchoni ciągle szli łeb w łeb, nic się nie zadziało. Szukający obu drużyn nie wypatrzyli w dalszym ciągu znicza. Okrążali ze spokojem boisko i bacznym wzrokiem poszukiwali tej małej latającej złotej kuleczki.

Po kolejnych dziesięciu w końcu coś się wydarzyło. Złoty znicz przeleciał tuż obok głowy zestresowanego tym szukającego Puchonów. Ren natychmiast podążył wzrokiem do tablicy punktów. Nie mógł teraz złapać znicza, bo zakończyłby mecz, choć z wygraną dwudziestoma punktami, to i tak ostateczną przegraną.

Niestety lub też w tym wypadku stety, znicz dostrzegła także szukająca Krukonów — Olive. Upięte w wysokiego kucyka ciemnorude włosy zawiały na wietrze, kiedy dziewczyna pędem ruszyła w stronę znicza.

Spanikowany tym jeszcze bardziej Ren pochylił się na swojej miotle i dogonił Olive. Lecieli obok siebie. Ren wydawał się bez przerwy umiejętnie blokować Olive, ale zdawał sobie doskonale sprawę, że to było tylko tymczasowe.

Zdenerwowana dziewczyna w pewnej chwili pochyliła się w pionie do dołu i śmignęła w stronę ziemi. Zdezorientowany tym Ren, nie wiedząc, co zamierzała teraz zrobić i w jaki sposób jej w tym powinien przeszkodzić, w akcie desperacji złapał znicza.

— I tak by przegrali — skomentował Moose, kiedy prawilny komentator meczu quidditcha ogłosił zwycięstwo Krukonów. — Olive w końcu złapałaby tego znicza. Nieźle, teraz będzie starcie z Gryfonami. Lea ma ciężki orzech do zgryzienia.

— Ale to Lea — odparła lekko Stella z wielkim szczęściem wywołanym wygraną przyjaciółki, która musiała być z tego względu w siódmym niebie — ona ze wszystkim sobie poradzi. Widzimy się później! Lecę jej pogratulować!

— Przekaż też gratulacje ode mnie! — zdążyła zawołać Gina, kiedy Stella zaczęła przepychać przez zmierzających powoli do wyjścia z boiska uczniów domu orła.

Pognała przed siebie w stronę szatni Krukonów. Bez zastanowienia chwyciła za klamkę i wpadła do środka jak burza. Nie przejęła się tym, że większość chłopaków była bez koszulek. Skoczyła od razu na Leę, niemalże zwalając przyjaciółkę z nóg.

— Gratulacje, kapitanko! — zawołała. — Kolejna wygrana w kieszeni! To teraz czas na puchar!

— Czas na puchar! — wrzasnęła pozytywnie rozemocjonowana Lea. — Skopię tyłki Potterowi i Blackowi! Nawet nie zdążą mnie dostrzec w blasku mojej świetności!

Stella zaśmiała się głośno dokładnie w momencie, kiedy w otwartych drzwiach szatni stanął Remus w towarzystwie Lily, Jamesa, Syriusza i Petera.

— Przebieramy się, ćwoki! — zawołała wulgarnie Lea, choć ona była już w pełni przebrana.

— To drzwi się zamyka — zauważył sprytnie James.

Wzrok Remusa powędrował do stojącego obok Stelli umięśnionego chłopaka bez koszulki. Dziewczyna dostrzegła, jak następnie przygląda się swojemu chudemu ciału i odwraca z zażenowaniem wzrok.

Lea posłała przyjaciółce wymowne spojrzenie i wręcz siłą wypchnęła z szatni, zatrzasnąwszy za sobą drzwi.

— Stelluś, nieładnie tak z kwiatka na kwiatek — zażartował odważnie Syriusz i mrugnął sugestywnie do oburzonej na tę sugestię Krukonki.

— Nawet nie zaczynaj, Syriuszku. — Z doświadczeniem długoletniej aktorki wypowiedziała sprawnie zdobnienie Syriusza z taką samą intonacją, jak kilka jego młodszych i głęboko w nim zadurzonych „fanek".

To był cios poniżej pasa. Syriusz złapał się za serce i spojrzał na Stellę ze zdradą w oczach, a potem, z obrażoną miną jak mała dziewczynka, demonstracyjnie odsunął się od Stelli i stanął po drugiej stronie Petera.

— Jak ci się podobał mecz? — zagadała do Remusa Stella i wtuliła się w jego bok. — Dali ci go w ogóle obejrzeć? Ci narwańcy z innej planety?

Remus w dalszym ciągu wyglądał na zakłopotanego i lekko zażenowanego. Milczał zawzięcie, jakby nad czymś kontemplował.

— Hej... Chyba nie jesteś zły? — zapytała Stella tak cicho, aby tylko on usłyszał to pytanie.

— Oczywiście, że nie — zapewnił również cicho. — Ja... Po prostu... Nie wiem, co ty we mnie widzisz...

Pozostali Huncwoci i Lily nawet nie zorientowali się, że Stella i Remus przystanęli — dalej szli ramię w ramię, głośno dysputując, w stronę zamku. Stella z niedowierzaniem spojrzała prosto w oczy Remusa i położyła ze spokojem ręce na jego ramionach.

— Nie żartuj sobie nawet, Remus — wyszeptała i pogładziła go jedną dłonią po policzku. — Co ty w takim razie w sobie nie widzisz? Naprawdę nie rozumiem.

Remus z zawstydzenia się zarumienił i odwrócił wzrok.

— Nie jestem przystojny... — zaczął wyliczać z poczuciem winy. — Wszędzie mam tylko blizny... W każdą pełnię... — Rozejrzał się pośpiesznie dookoła, aby upewnić się, że nikogo nie było w pobliżu. — W każdą pełnię przemieniam się w jeszcze okropniejszą bestię...

— Przestań — zdenerwowała się Stella. — Nie mów tak o sobie. Nigdy więcej, rozumiesz? Nie jesteś żadną bestią, jesteś moim Remusem. To pierwsza sprawa. Po drugie, Remus, może ty tego nie widzisz, ale jesteś przystojny, przynajmniej zdecydowanie dla mnie — zapewniła z uśmiechem. — A te wszystkie blizny dodają ci tylko uroku... Bez nich nie byłbyś sobą, a ja kocham ciebie całego, dobrze? Nigdy więcej nawet nie wspominaj o tym, że nie wiesz, co w tobie widzę i że czujesz się bestią. Bo nawet jeśli byłbyś bestią, a wcale nie jesteś, to chcę kochać tę bestię. Bella z „Pięknej i bestii" kochała swoją. Mimo wszystko.

— Tak, ale ta bestia przemieniła się potem w księcia — zauważył słusznie Remus z nutką wątpliwości.

Stella nie zdziwiła się, że znał tę bajkę. Wiedziała, że jego mama, Hope Lupin, była mugolką. Na pewno usłyszał tę opowieść z jej ust.

— No widzisz, a ty już jesteś moim księciem, więc w nikogo nie musisz się przemieniać — zaśmiała się Stella i złapała go za dłoń. — Chodź, dogonimy resztę. Nawet nie próbuj ciągnąć tego tematu, bo ze mną nie wygrasz tej dyskusji.

— Zaczynam się martwić — parsknął Remus już z lepszym nastrojem na czułe słowa od strony Stelli.

— I słusznie, Lupin. Słusznie. Wybrałeś sobie taką dziewczynę, to teraz się z nią męcz.

— A ty ze mną, Grimes — odparł z rozbawieniem.

— Och, a to z wielką rozkoszą!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top