Rozdział 5

Chłodny wrześniowy wiatr targał długimi o kolorze jasnego blondu włosami Stelli. Rosa, która pokrywała całe boisko quidditcha, trzeszczała pod naporem wielu stóp zawodników krukońskiej drużyny, którzy właśnie wzbijali się w powietrze na swych miotłach.

Stella zajmowała miejsce na samym szczycie trybun. Siedziała z nogą założoną na nogę, co chwilę zerkając w stronę śmigających jak błyskawice zawodników oraz jednocześnie zagłębiając się w czytanej lekturze.

Próbowała za każdym razem powstrzymać uśmiech, który cisnął się na twarz, gdy Lea wywrzeszczała obelgi w stronę niektórych zawodników. Sezon qudditcha zawsze usiany był wieloma emocjami, zwłaszcza dla kogoś takiego jak Lea Foley, która nie widziała życia bez swego ukochanego sportu.

W tym roku odpadła dwójka ścigających, która zakończyła szkołę, przez co w drużynie krukońskiej powstały dwie dziury. Lea zmuszona była zorganizować nowe nabory, lecz chętnych na te miejsca było mało. Jedynie piątka ochotników, która dodatkowo wyraźnie nie reagowała na polecenia wzburzonej tym zachowaniem Lei. 

— ZACZNIJ MNIE SŁUCHAĆ TY KUPO ŁAJNA, ZAMIAST CHICHRAĆ POD NOSEM! TO QUIDDITCH! A NIE DURNA HISTORIA MAGII, GDZIE MOŻESZ ROBIĆ TO, CO CI SIĘ PODOBA!

Za każdym razem, gdy Lea podnosiła głos, Stella chowała się pod książką, zdając sobie sprawę, że wyprowadzona z równowagi Lea do końca dnia ma okropny humor i uwielbia wyładowywać się na innych. 

Drgnęła, gdy rozległ się niespodziewanie, tuż przy jej uchu, skrzek sowy. Uszatka wylądowała na ramieniu Krukonki i ugryzła ją delikatnie w ucho.

— No już, chwila — powiedziała rozbawiona Stella, zaznaczając czytaną stronę zakładką.

Odwróciła głowę i pochwyciła list, otwierając go. Uszatka ponownie zaskrzeczała.

— Nic dla ciebie nie mam... Nie patrz tak na mnie, trzeba było przylecieć na śniadanie, czekałam z przysmakami! — parsknęła śmiechem i przepraszająco pogłaskała sowę po główce.

Nie wyglądała na zbyt zadowoloną z braku wynagrodzenia za przecież tak długą i męczącą podróż, lecz ostatecznie z dumą w oczach wzbiła się w powietrze.

Stella tym czasem, wciąż przysłuchując się krzykom Lei, otworzyła kopertę i wyjęła list.

Kochana Stello,

u nas wszystko w jak najlepszym porządku. Nie musisz się martwić - stosujemy się do twoich sugestii i wychodzimy tylko, gdy jesteśmy do tego z tatą zmuszeni. Codziennie oglądamy nasze  wiadomości, wiele się słyszy o nagłych zniknięciach... Cieszymy się, że pierwszy tydzień w szkole minął ci w odpowiedniej atmosferze. Pozdrów proszę od nas Leę, Remusa i resztę swoich przyjaciół. Pamiętaj, że jesteśmy bardzo dumni z twoich osiągnięć, ale nie zapominaj, że najważniejsze jest, abyś się dobrze czuła i bawiła na tym ostatnim roku w Hogwarcie.

Mama i tata

Nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi i wielkiego uśmiechu, lecz jednocześnie zadrżało jej serce. Zaczynała tęsknić za rodzicami, a nie pomagała myśl, że zobaczy ich dopiero na Boże Narodzenie. 

Schowała list do kieszeni i śledziła wzrokiem sylwetkę Lei, która przestała już wrzeszczeć - na całe szczęście! - i teraz zgrabnie szybowała pomiędzy swoimi zawodnikami, rzucając w stronę obręczy czerwoną piłkę - kafla. Obrońca nie zdołał obronić. 

— Tak powinniście grać! — usłyszała Stella z oddali, gdy Lea wróciła do kandydatów na ścigających. 

Nawet z takiej odległości Stella dostrzegła na ich twarzach nienaturalną szarość i przerażenie w oczach. Zaśmiała się cicho, kręcąc głową, gdy Lea dumnie się wyprostowała i pełnym wyższości, a zarazem doświadczenia wzrokiem przypatrywała się na nowo ścigającym, którzy jeden za drugim lecieli w stronę tarcz, omijając tłuczki i próbując strzelić gola. 

Następnego dnia, jako że była sobota, Stella pozwoliła sobie na dłuższy wypoczynek, rezygnując z pierwszego śniadania, a wstawiając się na dopiero na drugie. Szybko zjadła swoją owsiankę i natychmiast skierowała się na dziedziniec. 

Tego dnia pogada bardziej dopisywała niż wczorajszego. Nie było już tego zimnego wiatru, chmury również zniknęły z nieba, pozostawiając je do pełnej dyspozycji letniego słońca. 

Spacerowała sobie w samotności, rozmyślając nad wszystkim wśród pojedynczych rozmów. Wtedy jej uwagę przykuła postać kuląca się w kącie dziedzińca, zupełnie osamotniona. 

Przybliżyła się, myśląc, że to pewnie jakiś pierwszoroczniak, który nie może się odnaleźć w nowym środowisku. Już były podobne sytuacje. Sama była w takiej. Im bardziej się jednak zbliżała, tym lepiej dostrzegała, że to wcale nie był żaden pierwszoroczniak, tylko była to...

— Gina? 

Gina drgnęła, unosząc głowę. Oczy miała pełne łez a policzki zaróżowione. Okulary były całe zaparowane, jakby z mrozu weszła do ciepłego pomieszczenia. Potarła pospiesznie oczy i wyprostowała się.

— Och, hej, Stella... Tak tu sobie... odpoczywam...

— Gina, proszę cię, widzę, że płaczesz — powiedziała cicho Stella, kucając przy przyjaciółce, która przez to jeszcze bardziej się speszyła i podkuliła kolana pod brodę, odwracając wzrok. — Możesz ze mną porozmawiać, pomogę ci. I obiecuję, że nikomu bez twojej zgody nic nie powiem.

— Ale ty nie zrozumiesz. Poza tym to nic takiego — odparła nieudolnym, zdawkowym tonem.

— Jakby to nie było ważne, tobyś nie płakała.

— Ja po prostu... zbyt bardzo przeżywam banały i tyle. — Wzruszyła ramionami, ponownie sięgając po zdawkowy ton i wysilając się na bardzo wymuszony uśmiech. — Och, ale piękna pogoda. Chyba pójdę się przejść po błoniach.

Gina wstała, jak gdyby nigdy nic, lecz Stella tym razem nie pozwoliła jej odejść. Złapała przyjaciółkę za nadgarstek, również wstając.

— Porozmawiaj ze mną, jesteśmy przyjaciółkami.

— Mówię, że wszystko jest dobrze.— Tym razem uśmiech Giny bardziej był przekonujący, lecz Stella nie dała się zwieść.

— Posłuchaj, ja...

— Nie, to ty posłuchaj, Grimes! — krzyknęła ze złością tak głośno, że pojedyncze osoby znajdujące się na dziedzińcu natychmiast zwróciły swój wzrok w ich kierunku. — Przestań w końcu za mną łazić i wypytywać, bo jesteś uciążliwa jakbyś była rzepem na psim ogonie! Daj mi spokój i zacznij się zajmować sobą, a nie innymi, rozumiesz?!

Stella osłupiała. Nie była w stanie zareagować, gdy Gina z wściekłą miną wyminęła ją, brnąc szybkim chodem przed siebie. 

Czy naprawdę tylko się narzucała innym?...

Poczuła się naprawdę dotknięta tymi słowami. Przecież chciała dobrze, przecież chciała tylko pomóc komuś, na kim jej zależało. Nie mogła znieść widoku Giny w takim stanie, zwłaszcza, że nie miała bladego pojęcia, o co chodziło, a nikt inny zdawał się nie zwracać na te tajemnicze i poniekąd dziwne zachowanie uwagi.

Objęła się ramionami i ruszyła w przeciwną stronę od Giny, w stronę zamku. Była tak bardzo pogrążona we własnych myślach, że nie zauważyła, gdy ktoś nagle wyszedł zza zakrętu. Wpadła na czyjś tors, a przez siłę uderzenia (szła bardzo szybkim krokiem), upadła.

— Bardzo przepraszam — mruknęła pod nosem, wciąż zamyślona.

— Stella!

Uniosła wzrok, napotykając zielone i zaskoczone oczy Remusa Lupina, który natychmiast podał Krukonce rękę. Z wdzięcznością ją chwyciła, wstając.

— Och, Remus... Przepraszam — powiedziała jeszcze raz, bardzo zmieszana. — Zamyśliłam się, nie zauważyłam cię... Nie powinnam. Boże, przepraszam, wszystko w porządku? — wypaliła na jednym wdechu, obrzucając rozbawionego niezręcznością Stelli Remusa spojrzeniem od stóp do głów, jakby miał mieć w środku brzuchu wielką, krwawiącą ranę.

— To ja powinienem zadać to pytanie, w końcu spotkałaś się z podłogą — odparł lekko Remus.

— To... ja... Nieważne — machnęła niedbale ręką. — Jeszcze raz przepraszam, że...

— Stella, ile ty chcesz mnie przepraszać? — Remus roześmiał się.

— O Boże, przepraszam...

— Przestań! Nic się nie stało!

— No tak... — Stella walnęła się ręką w czoło, idąc przed siebie wraz z Remusem u boku. — Wiesz, ostatnio coś złego się dzieje z Giną i się bardzo martwię.

— Naprawdę? Co się takiego dzieje?

— Ciągle płacze po kątach, znika na przerwach, wraca późno do dormitorium i wcześnie wstaje. Od wszystkich się odsuwa i za żadne skarby świata nie chce pomocy — wyliczyła Stella, ponownie się dołując. — Nie mam bladego pojęcia o co chodzi, od pierwszego dnia coś było nie w porządku i podejrzewam, że może ma problemy rodzinne? Może ktoś umarł w jej rodziny i nie może sobie poradzić ze śmiercią? Tylko... tylko dlaczego nie chce mi tego powiedzieć? Pomogłabym jej.

— Czasami ludzie nie chcą pomocy, bo obawiają się, że sprawią tym kłopot innym — odparł natychmiast Remus, wbijając posępne spojrzenie w swoje stopy i nieco się rumieniąc.

— Myślisz, że nie powinnam ciągle się wypytywać? Myślisz, że się trochę narzucam? — zapytała nieśmiało Stella, czując się źle na samą myśl, że tak może być.

— Myślę, że zawsze chcesz każdemu pomóc, ale nie każdy chce tej pomocy, bo uważa, że sam sobie z tym poradzi. Powinnaś dać Ginie przestrzeni, ale jednocześnie monitorować, czy nie pogrąża się w tym wszystkim jeszcze bardziej. Może w końcu sama do ciebie przyjdzie.

Stella z zamyśleniem pokiwała głową. Te słowa miały sens. Możliwe, że faktycznie zbyt bardzo się narzucała. Mogła to wywnioskować po tych słowach wypowiedzianych przez samą Ginę, którymi tak się zmartwiła. 

Postanowiła, że będzie się bardziej przypatrywać zachowaniu Giny, tak na wszelki wypadek, ale nie zamierza bliżej reagować, aby przypadkiem ponownie nie zniechęcić do niej przyjaciółki.

Miała wielką nadzieję, że cokolwiek dręczyło Ginę - z czasem minie. Bardziej od własnego cierpienia nienawidziła cierpienia swoich przyjaciół, zwłaszcza, gdy nie potrafiła im w żaden sposób pomóc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top