Rozdział 47

No chybaście nie myśleli, że w pierwszy dzień nowego roku nic nie dodam! Toż to byłby zły omen! XD Spałam po Sylwestrze do południa, potem leniuchowałam i miałam kościół, więc dopiero pod wieczór udało mi się cokolwiek napisać, ale...

Nie pożałujecie, hihihihiihihihihi *psychopatyczny śmiech*. Jestem mega podjarana tym rozdziałem!

Czy Stella była zirytowana? Nie. Sfrustrowana? Gdzież by tam. Zawiedziona? No... może po części, ale... nie... Stella była wkurzona jak diabli i tyle. Zamierzała pokazać to w najbardziej ascetyczny z możliwych sposób — poprzez zwykłe nieodzywanie się do Huncwotów, patrzenie na nich spode łba, uciekanie od ich towarzystwa, a w jednym zwięzłym słowie — poprzez foch, jakby to cokolwiek miało zmienić.

Nie tylko ona miała podobne podejście. Może Remus niekoniecznie „fochał się", ale z całą pewnością unikał jej jak ognia z obawą, że może drążyć temat. Pozostali Huncwoci również nie wyglądali na nadto przejętych, że się od nich odsunęła, choć Syriusz zdążył już kilka razy wyjęczeć jej do ucha, że przesadzała.

Dni mijały, a Stelli brakowało jak niczego towarzystwa Remusa, bo choć przebywanie przy nim, kiedy zdawała sobie sprawę ze swoich uczuć, było ciężkie, to brak jakiegokolwiek kontaktu z chłopakiem był jeszcze bardziej najeżony trudnościami. Czuła się jak kwiat, który od dawna nie był podlewany i zaczął coraz bardziej, bardziej i bardziej wysychać... 

Przynajmniej odrębne odczucia dominowały w ostatnich dniach w życiu Lei Foley, która zaczęła umawiać się z Allanem Bairdem — pałkarzem ślizgońskiej drużyny quidditcha, do którego początkowo była uprzedzona bardziej niż sama Lily Evans do Jamesa Pottera, oczywiście jeszcze wtedy, kiedy ze sobą nie chodzili.

Zwykle uniesiona dumą Lea nawet przyznała Stelli wprost, że Allan okazał się świetnym facetem, zupełnie jak mówiła Stella. Przyznała się do swojego błędu, złego nastawiania i początkowego powątpiewania w uprzejmość Allana przez fakt, że po pierwsze, złamał jej nos, a po drugie, był Ślizgonem, a Lea nie ufała Ślizgonom przez wrodzoną przezorność.

— Może to znowu ten typ, z którym zerwę po tygodniu nawet bez łez w oczu — przyznała Lea w pewne południe — ale nie zmienia to faktu, że świetnie się dogadujemy, mamy takie same zainteresowania, a Al jest po prostu super miły. 

Stały razem przy swoim stoliku na lekcji zielarstwa i po cichu rozmawiały, zajmując się jedną z agresywnych roślin. Przycinały łodygi i dokładnie obserwowały proces rozwijania się jej korzeni, notując obserwacja na swoim pergaminie. 

— Mówiłam — rzuciła beztrosko Stella i nakreśliła zdanie swoim piórem. 

— Ile jeszcze będziesz to powtarzała? — zachichotała Lea. Spojrzała spode łba na roślinę, która zamachnęła się liściem i uderzyła ją po dłoni. — Zaraz nie tylko łodygę ci obetnę, przeklęta, zmutowana stokrotko... 

— Nie groź jej, biedna nie może się obronić! — zaśmiała się Stella, ale kiedy od swojej rośliny dostała po dłoni, spochmurniała i wyszeptała: — A tego to ty pożałujesz tak bardzo, że sam Merlin ci nie pomoże... 

Lea prześwidrowała Stelle rozbawionym wzrokiem i oparła się o swój stolik. Odrzuciła na plecy kucyka i podciągnęła rękawy szaty aż po łokcie.

— A jak z Lupinem? 

Mina Stelli automatycznie zrzedła. Starała się jednak to ukryć i, starając się ze wszystkich sił, aby w głosie zabrzmiała jej beztroska, rzuciła:

— Całkiem dobrze.

— Nawet ściana, choć nie umie mówić — rzekła zrezygnowanym tonem Lea — zorientowałaby się, że blefujesz. 

— Wcale nie — obruszyła się Stella, ale ostatecznie westchnęła, pod wpływem wymownego wzroku Lei, i dodała: — Gorzej już chyba być nie może. 

— Wciąż się z nim nie rozmawiałaś od tej waszej... Jak to w ogóle nazwać? Wy się nawet nie pokłóciliście! Po prostu się unikacie bez żadnego powodu.

— Jak, bez żadnego? — oburzyła się Stella. — Kłamie mi prosto w oczy! Tak samo jak reszta! Syriusz, James, Peter... Oni coś ukrywają, Lea. Remusowi coś musiało się stać, a oni nic nie chcą mi powiedzieć! Czy tak robią przyjaciele? Przyjaciele nie kłamią. 

— A pomyślałaś o tym, że może mają powód? — zapytała spokojnie Lea.

— Co?

— No powód, że nie chcą ci powiedzieć, to oczywiste. — Lea przygryzła w zastanowieniu wargę. — Skoro ich przejrzałaś, zarzuciłaś kłamstwo, a oni dalej milczą, to coś znaczy, prawda? 

— To, że nie biorą mnie na poważnie i we mnie wątpią — bąknęła nieprzyjemnie. 

— Nie, Stell. Może chodzi o coś innego. Może nie mogą powiedzieć? 

— Nie rozumiem, dlaczego mieliby nie móc — powiedziała podirytowana i spojrzała z wyczekiwaniem na Leę.

— Są twoimi przyjaciółmi, nie sądzę, aby nie mówili ci z czystego braku wiary czy złośliwości — zauważyła z rozsądkiem, a Stella zamyśliła się.

Może Lea faktycznie miała rację? Nie zmieniało to jednak faktu, że w dalszym ciągu była nieprzekonana do jakiegokolwiek powodu, dlaczego nie powiedzieli tego jej. Nie była żadną pierwszą lepszą z brzegu dziewczyną! Znali się już trochę, spędzali ze sobą sporo czasu, lubili się i sobie ufali... Przynajmniej do tej pory.

Postanowiła więc na ten moment odpuścić swoje śledztwo, skoro i tak stała w miejscu. Nie miała żadnych poszlak, a świadkowie nie byli skorzy do złożenia zeznań. Nie miała nic, absolutnie nic, żadnej wskazówki, oprócz oczywistego — rana wyglądała jak te wszystkie poprzednie i musiała powstać wieczorem lub w nocy. 

Zawędrowała do biblioteki, aby wypożyczyć nową książkę do przeczytania. Przemieszczała się powolnym krokiem pomiędzy działami, aż zatrzymała się przy jednym, odszukała szybko wzrokiem książki, której poszukiwała, aby dokończyć sporządzanie wniosków o reakcji i przystosowaniu jednej z roślin do środowiska sztucznego — szklarni — na zielarstwo. 

Wyciągnęła rękę, już miała złapać za książkę, gdy równocześnie zrobił to ktoś inny. Odwróciła głowę, a tuż przy niej stał Remus. Przeklęła w myślach swój pech.

Przez chwilę w milczeniu patrzyli sobie w oczy, a bliskość Remusa, której nie odczuwała od dobrych kilku dni, ponownie sprawiła, że poczuła mrowienie na całym ciele i przyjemne dreszcze. 

— Przepraszam, weź ją — wymamrotała i spuściła dłoń z książki.

— Nie, nie. Ty weź — powiedział szybko Remus i wcisnął Stelli, jeszcze nim zdążyłaby choćby mrugnąć, do dłoni książkę. 

Nastąpiło niezręczne milczenie. Stella bębniła opuszkami palców o okładkę, a Remus stał jak kołek i tylko wlepiał w nią wzrok, co sprawiało, że czuła się coraz bardziej niezręcznie. Odchrząknęła pośpiesznie i powiedziała, aby tylko cokolwiek zrobić:

— No to idę. 

Chciała go wyminąć, ale Remus w tej samej chwili też ewidentnie planował to zrobić, przez co zderzyli się ze sobą. Stella wpadła na regał, uderzając tak mocno głową w półkę nad sobą, że w oczach pojawiły jej się łzy i syknęła pod nosem z grymasem na twarz. To jednak nie był koniec. Już po chwili z wyższej półki książka, która nie była dobrze ustawiona, zaczęła spadać. Remus zareagował błyskawicznie. Natychmiast przysunął się do Stelli tak bardzo, że czuła na swoim czole jego oddech i złapał książkę w locie, tuż nad jej głową. 

Mało brakowało, naprawdę mało. Stella aż się w sobie skurczyła, kiedy ze strachem uniosła głowę i dostrzegła dwa cale nad sobą gruby tom w dłoni Remusa. Gdyby nie on, to dostałaby w głowę tak mocno tym grubym tomiskiem, że mogłaby nawet stracić przytomność!

Szybko straciła zainteresowanie tym, co mogłoby się stać, i skupiła się bardziej na tym, że miała przed swoją twarzą dosłownie kilka cali twarz Remusa, który jak zahipnotyzowany wpatrywał się w jej oczy. Przełknęła ślinę, czując suchość w gardle, i niepewnie, delikatnie przesunęła dłonią po jego torsie. Czuła się w tamtej chwili tak, jakby się po prostu upiła Ognistą Whisky. Remus ani drgnął, nawet się nie odsunął. Dopiero, gdy musnęła swoimi palcami jego szyję, zadrżał. 

Przysunęli się do siebie jeszcze bliżej, oparli czoło o czoło. Stella cała płonęła i już miała wszystko gdzieś. To, że mogła zepsuć piękną przyjaźń, która ich łączyła. Naprawdę miała to gdzieś. Była w stanie zaryzykować, zresztą nie mogła nawet nad sobą zapanować, czy choćby myśleć o czymkolwiek innym niż w tamtej chwili Remus. 

On przecież też się nie odsunął. On przecież też się do niej przybliżył. To świadczyło tylko o jednym. Ale Stella nie miała odwagi, aby to przyznać. 

Oboje dyszeli sobie w usta, z przymkniętymi powiekami i płonącymi zmysłami. Byli coraz bliżej, a Stella przygotowywała się, aby poczuć smak ust chłopaka, dla którego tak się zatraciła. Miała wrażenie, że pociągnął ją za sobą w otchłań, a ona nie zamierzała się przed nią wzbierać. 

A wtedy, kiedy ich usta niemal się ze sobą złączyły w płomiennym pocałunku, Remus nagle, zupełnie nagle, gwałtownie odskoczył i wpadł na regał naprzeciwko. Stella była tym oszołomiona. Miała wrażenie, że jednak dostała tą książką, którą wprawiła w upadek, gdy uderzyła w regał. Wbiła w Remusa nic nierozumiejące spojrzenie. 

Dlaczego się wycofał?! Było tak blisko! 

On jednak na nią nie patrzył. Wlepiał wzrok w miejsce obok jej głowy, aż nagle, bez słowa, zaczął szybko odchodzić.

— Re-Remus! — zawołała wciąż oszołomiona Stella, ale nie potrafiła się ruszyć z miejsca.

Poszedł sobie! Tak po prostu sobie poszedł! 

Ze złością, rozpaczą i zawiedzeniem osunęła się o regał. Wiele emocji wciąż buzowało i gotowało się w jej wnętrzu. Zakryła twarz w dłoniach, czując się nagle tak okropnie... tak podle... tak wściekle... z takim...

Zawiedzeniem.

Jakby była u końca wypełniania jakiegoś celu czy sprawy i na ostatniej prostej coś ją powstrzymało. Łzy złości spłynęły jej po policzkach. Nic z tego nie rozumiała! Czuła, naprawdę czuła, przez krótką chwilę, że Remus to wszystko odwzajemniał. Była tego wręcz pewna, a teraz... Teraz nie wiedziała, co o tym myśleć. 

Żałowała, że go nie zatrzymała, nie rzuciła o ten powalony regał i nie pocałowała, nim zdążyłby uciec. Żałowała tego tak bardzo! Starła z oczu łzy i oparła głowę, przymknąwszy oczy. Musiała ochłonąć, bo teraz miała wrażenie, jakby okrył ją płaszcz ognia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top