Rozdział 46

Połechtane ego Lei nie pozwoliło na zlekceważenie słów Stelli, które sugerowały, że była zbyt surowo nastawiona do Ślizgona Allana Bairda. W piątkowy wieczór oznajmiła więc Stelli, że umówili się na randkę. 

— Gadasz! — zawołała z niedowierzaniem Stella i natychmiast wstała ze swojego łóżka, na którym leżała wraz z tomem poezji George'a Meredith „Modern Love". 

— W ten sposób ci udowodnię — zaczęła pewnym siebie głosem Lea, podkreślając usta szminką — że jestem bardzo optymistycznie nastawiona i wręcz pełna nadziei w kwestii tej, że się z Allanem polubimy, a tak i tak nie będzie.

— Ej, masz w to wierzyć! — obruszyła się Stella i palnęła Leę w ramię swoją książką. 

— Wierzę — oznajmiła Lea i spojrzała przyjaciółce w oczy. — Ale ty też powinnaś wierzyć w swoją... — zerknęła na tytuł czytanej przez Stellę książki — modern love

Stella nie odpowiedziała, a jedynie się powątpiewająco uśmiechnęła, kiedy Lea, niecodziennie ładnie ubrana, aby jeszcze bardziej i dobitniej podkreślić „jestem optymistycznie nastawiona, bez żadnych uprzedzeń", wyszła z dormitorium.

Stella powróciła z powrotem na łóżko z tomem poezji, ale nie mogła się na niej skupić. Ciągle myślała o nowej ranie Remusa. Skąd się wzięła? Dlaczego Remus nie mówił jej prawdy? Przecież się przyjaźnili! A James, Syriusz i Peter... Tak, oni wiedzieli. Zjawili się w idealnym momencie, aby Remus nie musiał się tłumaczyć. To o czymś świadczyło. 

Choć Stella nie lubiła się gniewać i prawie w ogóle tego nie robiła, to w tamtej chwili poczuła się tak bardzo zdradzona, jak jeszcze nigdy w życiu, a tym samym tak bardzo wściekła, że byłaby w stanie w tej chwili wydłubać oczy wszystkim czterem Huncwotom, gdyby tylko znajdowali się w pobliżu. 

Odłożyła książkę na szafkę nocną, wiedząc, że już się na niej nie skupi. Była zbyt nasiąknięta jak gąbka wściekłością. Co ona im zrobiła, że nie zasłużyła na zaufanie? Przecież... przecież Syriusz i James sami sugerowali, kiedy przyłapała ich na swoim patrolu, że nigdy nie wlepiłaby im szlabanu! 

Myśląc logicznie, Remus mógł tę ranę dostać tylko w jeden sposób, który by spowodował, że Huncwoci nie chcieli o tym powiedzieć. Tylko w jeden sposób, choć tak głupi i beznadziejny, że Stella nie chciała w niego wierzyć. Nie miał sensu i już.

Bo dlaczego Huncwoci mieliby nie powiedzieć jej, że byli w Zakazanym Lesie? 

Przecież Stella nic by z tym faktem nie zrobiła! Nie powiedziała żadnej McGonagall, Dumbledore'owi czy komukolwiek by innemu! A w jaki inny sposób Remus mógłby dostać tak długą ranę, jak nie od ostrej gałęzi drzewa, o którą by się zahaczył? 

Ewentualnie mogła to być sprawka Bijącej Wierzby, ale to jeszcze bardziej głupia teoria, bo wtedy Remus na pewno by tego nie ukrywał przed Stellą. Chyba że po prostu się wstydził, że dostał po szyi od głupiego drzewa? 

Inne opcje, jakoby pokaleczył się przypadkiem, absolutnie nie wchodziły w grę, bo przecież powiedziałby wprost, zamiast tego tak dziwnie ukrywać i kłamać w żywe oczy. Stella nienawidziła kłamstw i tajemnic. Ona zawsze była wobec niego szczera, dlaczego więc miał takie pohamowania, aby powiedzieć prawdę?

Zorientowała się już, że od Remusa niczego się najpewniej nie dowie, więc postanowiła popytać Jamesa, Syriusza i Petera, choć z tego, co zdążyła zauważyć, kryli go. Cóż, w końcu byli najlepszymi przyjaciółmi Remusa, nie jej... 

Rozważania Stelli przerwał cichy stukot. Odwróciła głowę w stronę okna, nieco przestraszona przez nagły dźwięk, który przywrócił dziewczynę do rzeczywistości od krainy myśli. W egipskich ciemnościach, które panowały za oknem, dostrzegła zarys sowy. Od razu zorientowała się, że to nie była jej uszatka, ale pomimo tego wstała i otworzyła okno, wpuszczając zwierzę do środka pomieszczenia. 

Sówka wskoczyła na parapet i zamachała skrzydełkami oraz główką. Strzepnęła w ten sposób roztopiony od ciepła ciała śnieg i zaskrzeczała z cicha. Stella wyciągnęła ze swojej szafki nocnej mały słoiczek, w którym przechowywała smakołyki dla swojej sowy i poczęstowała jednym zachęcone tym nocne zwierzę, a następnie odplątała z nóżki list.

Zaadresowany był do Paisley i Syedy, więc odstawiła go na łóżko Paisley, które było bliżej. Pożegnała się z sową, która wzniosła się już z powrotem w niebo i zamknęła okno w dokładnie tym samym momencie, w którym do środka weszły Paisley, Syeda i Gina. 

— List! — krzyknęła Paisley i wręcz rzuciła się na zawinięty pergamin. Rozwinęła go, przyjrzała się treści, gdy nagle zamarła. Na twarzy Krukonki wymalowało się niezadowolenie.

— Co, Pais? — zapytała zaniepokojona Syeda, a Stella i Gina spojrzały na starszą bliźniaczkę.

— To od Claudine — wyjąkała Paisley i rzuciła zawinięty w rulon pergamin w stronę siostry. — Nie mam ochoty od naszej kretynowej kuzynki cokolwiek czytać. 

— Przestań wydziwiać — skarciła Syeda i przeleciała wzrokiem przez pergamin, a mina Krukonki co chwilę coraz bardziej robiła się zrozpaczona, aż, z ogniami w oczach, rzuciła list na podłogę i przydeptała z furią butem. — Spalić.

— Dlaczego? — zapytała spokojnie Stella.

— SPALIĆ SZATAŃSKIE DZIEŁO! — powtórzyła z wulgarnością Syeda i przydeptała list drugim butem. — Gina, weź to wrzuć do kominka, proszę.

— Jesteś tego pe-... — zaczęła Gina.

— Niczego w życiu bardziej nie byłam pewna.

Gina spojrzała na Paisley, która pokiwała w wyrazie zgody głową, pochwyciła z ziemi podeptany już pergamin i wyszła z dormitorium, jeszcze wymieniając ze Stellą nic nierozumiejące spojrzenie.

— Co tam było? — zapytała Stella.

— Nie chcę wiedzieć, Sysiu, nie mów mi... — jęknęła Paisley i rzuciła się na swoje łóżko. Schowała ostentacyjnie głowę pod poduszką.

— Ale, niestety, musisz, bo im później się dowiesz, tym będziesz miała mniej czasu do przyswojenia tej okrutnej wiadomości — powiedziała i różdżką ściągnęła z głowy bliźniaczki poduszkę, która była tym bardzo niezadowolona.

— Dobra, dawaj — westchnęła jak męczennica Paisley, a Stella z wyczekiwaniem spojrzała na Syedę. 

— Claudine i Serge wraz z tą swoją małą, przebrzydłą i księżniczkową Alizee przyjeżdżają do Anglii na całe wakacje — wyjaśniła, a oczy Paisley niebezpiecznie się zwęziły. — Tak, Pais. I to do nas! 

— Do nas?! No chyba nie! — zagrzmiała Paisley. — Ja po Hogwarcie wyprowadzam się do Moose'a! 

— No ja z tobą!

— Ze mną do Moose'a?

— Wolę Moose'a niż Claudine i całą jej powaloną rodzinę! — odparowała Syeda i rzuciła się na łóżko Paisley. — Uciekajmy nawet teraz, przez okno, ku wolności!

— Przesadzacie lekko — stwierdziła z zastanowieniem Stella i podeszła do obu bliźniaczek. — Bądź co bądź to rodzina, czy nienawidzicie Claudine, czy ją uwielbiacie. To wasza kuzynka, a Alizee jest... waszą siostrzenicą. 

— Nie chcę takiej siostrzenicy — bąknęła Paisley.

— Przecież ona ledwo się urodziła! 

— Ma za matkę Claudine — zauważyła oczywistym tonem Syeda. — Claudine zrobi z tego biednego dziecka istnego potwora. 

— No właśnie, więc ktoś musi ją powstrzymać, prawda? — Stella sprytnie się uśmiechnęła i sugestywnie uniosła brwi.

Paisley i Syeda wymieniły ze sobą spojrzenia, widocznie rozważając w swoich głowach tę opcję. Gina zdążyła już wrócić, a Stella po krótce wszystkie informacje, które otrzymała, streściła przyjaciółce, a gdy skończyła, z wyczekiwaniem na ostateczny werdykt w kwestii Alizee, przeniosła wzrok na bliźniaczki. 

— Nie — rzuciła lekko Paisley i demonstracyjnie, z obrażoną wręcz miną, odwróciła się do Stelli plecami.

— Tak — rozważnie powiedziała Syeda, a Paisley uderzyła siostrę po głowie ze zdradą w oczach. — Uspokój się, Pais. To dziecko niczym nie zawiniło, a jeśli można będzie je naprostować przez surowe wychowanie Claudine, to powinniśmy pomóc tej Alizee, aby wyszła na ludzi. Naprawdę, Claudine jest chodzącą kopią ciotki Lucienne. Taka sama z niej piekielna perfekcjonistka, o całej liście bardziej surowych, niż twarz McGonagall, zasad. Claudine nie miała nikogo, kto mógłby ją naprostować i wyszło szydło z worka.

Mina Paisley nawet pomimo tego nie uległa zmianie — w dalszym ciągu wyglądała jak obrażone dziecko, któremu odmówiło się kupna ulubionego lizaka. 

Następnego dnia Stella złapała Jamesa, Syriusza i Petera, kiedy rozdzielili się na korytarzu — Remus ruszył drogą w stronę biblioteki, a James, Syriusz i Peter pewnie nawet nie wiedzieli o miejscu jej ulokowania. 

Dogoniła więc, korzystając z tej okazji, Huncwotów. Nie zdążyła nawet stanąć, kiedy James na wstępie powiedział:

— Nie.

A Syriusz dodał:

— W tył zwrot, Stello Grimes i nie oglądaj się nawet za siebie. 

Zirytowana tym dziewczyna, wciąż z gotującą się we wnętrzu wściekłością przez tę tajemniczość swoich przyjaciół, bynajmniej nie zamierzała odpuścić.

— Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi! — wypaliła przez zaciśnięte zęby. — Od kiedy macie przede mną jakieś tajemnice? O co w tym w ogóle chodzi? Jeśli byliście w tym Zakazanym Lesie, to po prostu mi powiedźcie! Przecież nie doniosę McGonagall! Jak mogliście tak pomyśleć? 

James zmarszczył brwi, Syriusz obrzucił Stellę nic nierozumiejącym spojrzeniem, a Peter rozejrzał się w strachu, czy nikt tego zarzutu nie usłyszał, dookoła. Stella natychmiast zrozumiała, że to nie o to chodziło.

— Więc co? Co innego, panowie? Bitka z Wierzbą Bijącą? Nie będę się śmiała z Remusa, no co wy! — zdenerwowała się.

— Stella — zaczął delikatnie Syriusz. — To nic takiego, dlaczego sobie zaprzątasz tym głowę?

— Bo nie jesteście ze mną szczerzy! — wytknęła im hardo. — Plączecie się, jakieś bzdury mi wciskacie... Nie jestem głupia! Nikomu nie powiem, słowo. Po prostu się martwię o Remusa, dobrze? Bardzo się martwię! — wykrzyczała ze łzami w oczach. — Czuję, że coś przede mną ukrywa! Nie robiłabym afery z byle czego, ale zaczynam snuć domysły, że te rany nie wzięły się z żadnej nieprzyjemnej przygody z dzieciństwa! Gdyby tak było, to ta nowa nie wyglądałaby kropka w kropkę jak te wszystkie pozostałe! 

Syriusz otworzył usta w wyrazie osłupienia, a James i Peter po prostu stali jak dwa słupy soli. W końcu James wydusił:

— Przykro nam...

Stella miała już tego dość. Spiorunowała Jamesa, Syriusza i Petera wzrokiem, a następnie prędko się odwróciła i ruszyła szybkim krokiem przed siebie — byle jak najdalej od swoich domniemanych przyjaciół, którzy nie chcieli puścić farby. 

W tej samej chwili James, Syriusz i Peter zaczęli naradzać się szeptem.

— Ledwo zobaczyła nową ranę, a prawie wszystkiego się domyśliła! — zapiszczał nienormalnym, wysokim głosem Syriusz. 

— Bo to Stella, stary — wyszeptał James i rozejrzał się pośpiesznie dookoła siebie. — To było do przewidzenia. 

— To co teraz? Powiemy jej? — zapytał Peter.

— Oczywiście, że nie — zaoponował James. — Lunatyk obdarłby nas ze skóry, zwłaszcza, że to Stella. Są blisko. 

— Może więc przekonać Luniaczka, aby sam wszystko jej powiedział? — zaproponował Syriusz.

Mózg tej operacji, James, w geście zamyślenia potarł palcem podbródek. 

— Wszyscy dobrze wiemy, że z własnej woli nigdy jej nie powie... Ale warto spróbować. Widzieliście ją? Była wściekła jak osa. Ona nigdy nie była tak wściekła! I jeszcze się nam popłakała! Widok płaczącej Stelli, która jest ciągle tak wesoła, nie jest zbyt przyjemny. 

— Zależy jej na Remusie — zrozumiał Syriusz, a James spojrzał na swojego przyjaciela z zamyśleniem.

— Tak jak Remusowi na niej. 

Peter stanął na palcach, aby spojrzeć ponad głowę wyższego Syriusza i wyszeptał pośpiesznie:

— Ktoś idzie! 

Natychmiast się od siebie odsunęli i z niewinnym uśmiechem spojrzeli na McGonagall, która obrzuciła swoich uczniów wnikliwym wzrokiem, jakby już podejrzewała, że coś knuli. Cóż, w końcu byli Huncwotami — a to oznaczało, że ciągle coś knuli. 

Tym razem jednak w dobrej sprawie. Im prędzej Stella się dowie o tym, że Remus był wilkołakiem, tym będzie lżej całej tej piątce. Sedno tkwiło w tym, że Remus bynajmniej nie zamierzał o niczym pisnąć słówkiem, a to stawiało całą sytuację w niewygodnym położeniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top