Rozdział 39
Zimowy wiatr owiewał wszystkich obecnych uczniów na trybunach quidditcha, którzy z ekscytacją przyglądali się toczonej rozgrywce pomiędzy Slytherinem a Ravenclawem. Słońce wyglądało nieśmiało zza ciemnych i gęstych chmur, a pojedyncze płatki delikatnego jak piórko śniegu opadały na zaróżowione od zimna policzki Stelli.
— Lea Foley, ścigająca Krukonów, przejmuje kafla! — zawył prowadzący. — Przemierza z gracją boisko, omija zwarte naparcie Ślizgonów... O, rany! Czy wyście to widzieli?! Świetny zwód! Uwaga, celuje w stronę pętli... I TRAFIŁA! Dziesięć punktów dla Ravenclaw!
Stella wraz z tłumem Krukonów krzyknęła z radości. Paisley, która nadal była pokłócona z Leą, przewróciła jedynie oczami, zaś Moose skarcił swoją dziewczynę wzrokiem.
Pomimo tego, że mecz toczył się pomiędzy Slytherinem a domem Stelli, to dziewczyna nie potrafiła się na nim skupić. Zazwyczaj nie miała takiego problemu, zwłaszcza, gdy grała Lea, na którą uwielbiała patrzeć, bowiem ta pasja, którą miała w oczach i swoich ruchach, kiedy grała, była niezwykła.
Teraz wzrok Stelli bez przerwy, zupełnie przypadkowo, pomykał w stronę trybun Gryffindoru. Nieumyślnie poszukiwała wzrokiem Remusa, choć może... może robiła to jednak umyślnie? W każdym razie próbowała go dostrzec pomiędzy tłumem wielu innych Gryfonów, choć było to zadanie bardzo trudne.
Ostatnio tyle o nim myślała, że miała wrażenie, iż jej głowa zaraz zacznie pękać od tych myśli. Nawet w nocy, choć głupio było przyznać, wyobrażała sobie, że spędzają razem czas, w zupełnej izolacji od wszystkich, sam na sam... Czasami jej myśli tak bardzo zbaczały z toru, że widziała siebie i Remusa trzymających się za dłonie, przytulających...
Czuła się wtedy, choć były to tylko fikcyjne wizje, wysnute z wnętrza głowy, bardzo szczęśliwa i spokojna, jakby pomimo tego, że na zewnątrz szalała wojna, o której mówiło się bez przerwy jako o największej, bo w sumie tak faktycznie było, wojnie wszechczasów, mogła czuć się bezpiecznie.
Próbowała przeganiać te myśli, naprawdę próbowała, ale łapała się na tym, że nawet nie orientowała się, kiedy zaczynała sobie to wszystko wyobrażać. Miała wrażenie, że pomimo związanych przez samą siebie nadgarstków, w dalszym ciągu może ruszać rękami, zupełnie tak, jakby nigdy ich nie związała.
— Nieee!
Stella zamrugała kilkukrotnie i przeniosła swój wzrok na Syedę, która wydała ten przeciągły jęk.
— Co się stało?
— Jak to co? Nie oglądasz meczu? — wypaliła wstrząśnięta Syeda. — Spójrz!
Już z lekką obawą spojrzała we wskazanym przez współlokatorkę kierunku. Nieco dalej unosiła się na swojej miotle Lea. Jedną dłonią trzymała kurczowo kija, zaś drugą... swój nos. Nawet z tej odległości można było wyraźnie dostrzec plamę krwi, która go oblegała jak ręce pani Grimes, kiedy ta witała swoich gości.
— Boże! — zawołała Stella.
— Cymbał ze Slytherinu odbił tłuczka w jej stronę — wyjaśniła ponoru Syeda.
— I co teraz będzie? Musi zejść, nie może grać w takim stanie!
— Nie znasz jej? — wtrąciła z niesmakiem Paisley. — Może i jest wkurzająca, ale trzeba jej przyznać, że uparta nawet bardziej niż ja.
— No nie byłbym tego taki pewny — rzekł Moose z nikczemnym uśmiechem.
Paisley prychnęła, ale uśmiechnęła się pod nosem z widocznym zadowoleniem.
Tymczasem do Lei podleciał rosły Ślizgon, jak Stella obstawiała właśnie ten pałkarz, który trafił ją tłuczkiem. Złapał ją za ramię i zaczął coś do niej mówić. Lea patrzyła na niego ze wściekłością w oczach, ale nic nie mówiła. Dopiero po chwili, kiedy Ślizgon wskazał w jednoznacznym geście dłonią w stronę trybun, Lea zaczęła na niego krzyczeć i protestować zejścia z boiska. Wtedy pani sędzia wzbiła się na swojej miotle, aby opanować sytuację.
— Przecież ma ewidentnie złamany ten nos! — powiedziała gorączkowo Stella. — Zrobi sobie jeszcze większą krzywdę, jeśli nie...
— Magia, Stella, magia — przewróciła oczami Paisley i wskazała dłonią w stronę sędzi, która przytknęła swoją różdżkę do nosa dziewczyny. — Nic jej nie będzie.
Nawet magia nie uspokoiła Stelli, która miała w zwyczaju zbyt bardzo się czasami martwić. Westchnęła jednak i uśmiechnęła się blado, kiedy rozgrywka ruszyła dalej, a Lea przerzuciła na karnym kafle przez obręcz Ślizgonów.
Mecz zakończył się zwycięstwem Krukonów, choć Ślizgoni również świetnie sobie poradzili, aczkolwiek dwie porażki równały się tym, że puchar quidditcha raczej nie był już w zasięgu ich ręki.
Owinięta szczelnie płaszczem Stella ruszyła w stronę szatni Krukonów, z której właśnie wyszła uśmiechnięta jak głupia Lea.
— A oto, proszę państwa, nasza zwyciężczyni! — zawołała Stella i zaśmiała się w głos, kiedy Lea teatralnie bardzo nisko się ukłoniła.
— Potter będzie mi czyścił buty po Hogwarcie, kiedy zgarniemy puchar — obwieściła i zarzuciła Stelli z zadumą na twarzy rękę na ramię. — Może nawet nie tylko buty... Podłogi też będzie mył...
— Co tam, Foley? — rozległ się z tyłu głos. — Wymieniasz swoje jedyne możliwości? Dorzuciłbym jeszcze sprzątanie po hipogryfie.
Nie musiały się oglądać, aby zrozumieć, czyj był to głos. Zwłaszcza, że dosłownie sekundę potem ta osoba wyłoniła się tuż obok Lei.
— Potter. — Dziewczyna zmrużyła oczy.
— Foley.
— Potter.
— Foley.
— Wszyscy znamy wasze nazwiska, nie musicie nam ich wiecznie powtarzać — parsknęła Stella.
Zaraz później Remus, który pojawił się obok niej, zaśmiał się głośno. Zbyt głośno.
Wzrok wszystkich spoczął na Gryfonie, który odwrócił natychmiast wzrok i wbił go w mury Hogwartu, czerwieniąc się jak dorodny pomidor. Stella również dziwnie się poczuła i spuściła wzrok na swoje buty.
— A ja widzę, co tu się dzieje — powiedział niskim głosem Syriusz i uniósł sugestywnie brwi. Spojrzał znacząco na Jamesa.
— No, ja również widzę — podłapał i uśmiechnął się zadziornie.
— Co? O co chodzi? — Skonsternowana Lea zmarszczyła brwi, ale gdy nikt jej nie odpowiedział, wzruszyła ramionami. — Ja widzę tylko wygraną Ravenclawu w starciu z Gryffindorem.
— To ewidentnie jesteś ślepa. — James postukał Leę w czoło, na co dziewczyna prychnęła i strząsnęła jego dłoń.
— A ty jesteś osłem.
— Lepiej być osłem niż tobą.
— Aha? — żachnęła się Lea. — Co to miało znaczyć, Potter? Możesz mi wyjaśnić?
— I do tego głupim osłem. — James uśmiechnął się łobuzersko, a Lea zrobiła smutną minę.
— Jesteś dzisiaj bardzo niemiły...
— Dla ciebie to żadna nowość! — zauważył.
Zaczęli się kłócić, ale Stella przestała już wyłapywać te wszystkie zdania, skupiona na przyglądaniu się kątem oka Remusowi, który w dalszym ciągu uparcie wpatrywał się w mury Hogwartu i widocznie był zamyślony. Ich wzrok czasami się spotykał. Wtedy uśmiechali się do siebie z widoczną niezręcznością, a potem skupiali oczy na innym obiekcie.
Rozdzielili się w zamku. Stella bowiem zamierzała towarzyszyć Lei w łazience, gdyż ta musiała zmyć zaschniętą krew z twarzy.
— Takie nieszczęście to mam tylko ja — wymamrotała Lea, kiedy już we dwie ruszyły korytarzem.
— Jak to właściwie się stało? Nie zauważyłam tego.
— No wiesz, ja też — powiedziała z sarkazmem. — Leciałam z kaflem w stronę pętel, gdy nagle tłuczek wyskoczył mi przed twarz. Przez chwilę myślałam, że z zaskoczenia spadnę z miotły, ale skończyło się tylko na nosie.
— Ten pałkarz specjalnie cię trafił? — zapytała zdenerwowana Stella.
— O dziwno nie — przyznała z zamyśleniem. — Zaraz po tym podleciał do mnie i zaczął mnie przepraszać. Podobnież nie chciał mi zrobić krzywdy. Nie wnikam w to, bo i tak to nic poważnego i średnio mnie obchodzi. To quidditch. Tutaj zdarzają się gorsze wypadki niż złamany nos.
Weszły do łazienki, a Lea zajęła się usuwaniem zaschniętej krwi ze swojej twarzy. Zmyła również pot z czoła i ponownie związała włosy, które po ciągłym ruchu w powietrzu i dość silnym wietrze wylazły spod ucisku gumki.
Korytarze były pełne wracających do swoich wspólnych pokojów uczniów z różnych domów, kiedy obie Krukonki wyszły z łazienki. Niektórzy rzucali w stronę Lei krótkie „Gratulacje", które widocznie wsparły ją na duchu po złamanym nosie.
Były już przed schodami wieży zachodniej, kiedy dopadł je pałkarz Slytherinu, który skrzywdził Leę.
— Foley, zaczekaj chwilę — poprosił.
Stella dopiero teraz miała okazję mu się bliżej przyjrzeć. Miał ciemnobrązowe i krótko przystrzyżone włosy oraz równie ciemne oczy. Był dosyć rosły, jak na pałkarza przystało, a linie szczęki ostro zarysowane, a do tego był od nich wyższy o jakieś dwie i pół głowy.
Z daleka wydawał się niższy..., pomyślała Stella i z wyczekiwaniem na to, co postanowi Lea, spojrzała na przyjaciółkę, która wyglądała na niezmiernie znudzoną.
— Co znowu? — zapytała z wyczuwalną pretensją. — Przeprosiłeś, ja wybaczałam, to spadaj.
Chłopak zaśmiał się niezręcznie i podrapał po karku.
— Wiem... Ale naprawdę mi głupio... Daj mi pięć minut.
Lea założyła na piersi ręce i w zamyśleniu przymknęła oczy.
— Masz trzy i pół. Stell, widzimy się w dormitorium.
— Jasne — rzuciła Stella i wdrapała po schodach w stronę pokoju wspólnego, gdzie panowało istne zamieszanie spowodowane zwycięstwem. Ravenclaw nigdy nie mógł się pochwalić wyjątkowo wybitnymi zdolnościami i całym rzędem pucharów i sukcesów w dziedzinie quidditcha, dlatego ta wygrana wzbudziła taki entuzjazm.
Stella jednak w gruncie rzeczy nie przepadała za takimi świętowaniami, dlatego natychmiast skierowała się do dormitorium, gdzie było znacznie ciszej i przyjemniej, przynajmniej dla niej. W środku czekały pozostałe współlokatorki, a w tym wszystkim wielki bukiet przepięknych róż.
— Co tutaj się zadziało? — zapytała z podziwem Stella, która przyjrzała się czerwonym różom.
— Od Moose'a — powiedziała z westchnięciem Paisley i przytuliła do siebie bukiet. — Zaprosił mnie do Hogsmeade w walentynki... To było oczywiste, że razem pójdziemy, ale się naprawdę postarał...
— To tylko głupie kwiaty — odparła kwaśno Syeda. — I to jeszcze takie typowe.
— Zazdrościsz mi, bo ciebie wciąż nikt nie zaprosił! — warknęła starsza z bliźniaczek.
— Nie? — Syeda uniosła brew, ale po jej oczach widać było, że faktycznie lekko tego żałowała.
— Przecież jeszcze tydzień czasu — zauważyła Stella.
— Tydzień to mało — mruknęła Syeda i opadła na swoje łóżko. Widocznie była zmartwiona.
— Sysiu... Przepraszam... — Paisley westchnęła i usiadła obok bliźniaczki. — Nie powinnam...
— No nie powinnaś — burknęła. — Ale i tak mam to gdzieś, pójdę sama i będzie super.
— Może pójdziemy razem? — zaproponowała żywo Stella, a Syeda uśmiechnęła się z widoczną wdzięcznością.
— Na pewno nie masz z kimś iść? — zapytała Gina i spojrzała znacząco na Stellę.
— No... nie mam...
Gina pokręciła lekko głową z krzywym uśmiechem na twarzy, a potem wyszeptała pod nosem tak cicho, że ani Stella, ani nikt inny nie zdołał usłyszeć tych słów:
— Kiedy ona zrozumie?...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top