Rozdział 37
— Co tu się dzieje?
Cała obolała od snu w niewygodnej pozycji Stella otworzyła oczy. Dostrzegła postać McGonagall, która pochylała się z przekrzywioną na bok głową i spoglądała prosto na nią. Zdezorientowana Stella zmarszczyła brwi. Przez chwilę nie wiedziała, czy to wciąż był sen. Dopiero po pewnym czasie przypomniała sobie, że zasnęła w klasie przeznaczonej pod transmutację.
Wtedy zorientowała się również, że na czymś leży. Z prędkością światła podniosła się z kolan Remusa, tak że uderzyła głową o biurko.
— Auu... — wymamrotała i potarła obolałą głowę z grymasem na twarzy.
Remus tymczasem, który został zbudzony szybciej okrzykiem bólu Stelli niż głosem McGonagall, przetarł oczy. Powiedział pod nosem coś, czego Stella nie wyłapała, ale najwyraźniej nie było to nic istotnego. Gdy przyzwyczaił wzrok do światła spojrzał najpierw na nią, a potem na McGonagall.
Dopiero wówczas Stella zorientowała się, w jak głupiej i jednocześnie zabawnej pozycji się znajdowali. Oboje siedzący, a właściwie wcześniej leżący, pod biurkiem profesor McGonagall, która teraz nad nimi stała i wpatrywała się w swoich podopiecznych z szokiem w oczach, jakby widziała ich pierwszy raz w życiu.
— Dzień dobry, pani profesor — powiedziała Stella. — Jak dobrze widzieć panią z samego rana, wygląda pani coś naprawdę olśniewająco, czy to nowa fryzura...? — Uśmiechnęła się niewinnie. Liczyła, że jakoś wybrnie ze swojego niefortunnego położenia, ale mina pani profesor wciąż nie ulegała zmianie.
— Czy któreś z was może mi wyjaśnić, jak tu się znaleźliście? — zapytała surowym tonem i zmierzyła obojga krytycznym spojrzeniem.
— Eee... — To wszystko, na ile było stać w tamtej chwili Stellę. Była zbyt zamroczona ciągłą sennością, obolałym od spania w złej pozycji ciałem i kompletnie zamglonym umysłem tego, co wydarzyło się wczoraj.
— To bardzo ciekawa historia, pani profesor — mruknął zachrypniętym głosem Remus. — Ale może pani pozwoli nam najpierw wstać...?
— Och, tak. Oczywiście. Proszę wstać. — McGonagall odsunęła się, dając im wyczołgać się spod biurka.
Stella szybko się podniosła, przez co kolejny raz uderzyła o biurko.
— Cholerny mebel — powiedziała na głos.
— Panno Grimes!
— O cholera — wypaliła, po czym uderzyła się ręką w czoło za to, że ponownie przeklęła. — Przepraszam pani profesor...
Nauczycielka transmutacji pokręciła szybko głową i skupiła się na Remusie. Najwyraźniej wyczuła, że to z niego zdąży wyciągnąć więcej. Remus tymczasem oparł się o biurko i zaczął wyjaśniać, nawet nie trudząc się o kłamstwa.
— ... no więc w ten sposób zasnęliśmy — zakończył.
— I co ja mam z wami teraz zrobić? — zapytała McGonagall i cicho westchnęła.
— No nie wiem, wypuścić...? — zapytała Stella.
McGonagall posłała jej takie spojrzenie, że dziewczyna natychmiast schyliła głowę i zaczęła bawić się swoją szatą.
— Bardzo przepraszamy, pani profesor. Zasiedzieliśmy się w bibliotece — tłumaczył Remus.
— Jako prefekci powinniście bardziej dbać o przestrzeganie regulaminu szkolnego — zauważyła słusznie.
Remus otwierał już usta, aby odpowiedzieć, gdy przerwała mu McGonagall.
— No już dobrze, dobrze, panie Lupin. — Opiekunka Gryffindoru obrzuciła przelotnym spojrzeniem z niesmakiem Stellę, która bez zbędnych ceregieli ziewnęła potężnie, nie zasłaniając nawet ust. — Możecie już sobie pójść... Zaraz zaczyna się pierwsza lekcja... Od czego zaczynacie?
— Zaklęcia — powiedział Remus.
— W takim razie usprawiedliwię waszą nieobecność u profesora Flitwicka. Możecie pójść się... doprowadzić do stanu normalnego...
— Bardzo, bardzo dziękujemy, pani profesor. Bardzo dziękujemy — powiedział z ulgą Remus.
— Tak, tak... — przytaknęła Stella. — Do widzenia...
McGonagall odprowadziła ich kolejnym westchnięciem, aż zniknęli za drzwiami sali.
Szybko szli korytarzem, starając się nie zwracać uwagi na ciekawskie spojrzenia uczniów, którzy zauważali ich niezbyt ogarnięty stan.
— No to nam się upiekło — mruknęła Stella.
— Jakim sposobem zasnęliśmy? — rozmyślał Remus.
— Zamknęliśmy oczy.
— Co ty nie powiesz? — powiedział rozbawiony Remus z krzywym uśmiechem na twarzy. — Wszystko mnie boli...
No tak, uzmysłowiła sobie Stella. To ja na nim spałam. Remus spał na siedząco.
Spojrzała na chłopaka z ukosa. Serce zabiło Krukonce szybciej. Pozwolił jej na sobie spać kosztem swojej złej pozycji...
Nie wiedziała, co o tym myśleć. Rozdzielili się w drodze do swoich wspólnych pokojów. Stella pośpieszyła po sporej ilości schodach do dormitorium, gdzie się ogarnęła. Przez cały ten czas myślała o Remusie, którego nie potrafiła się wyzbyć ze swych myśli.
Kończyła czesanie długich i jasnych blond włosów, gdy nagle znieruchomiała ze szczotką w dłoni. Przypomniała bowiem sobie o wczorajszej sytuacji i nie potrafiła choćby złapać oddechu. W uszach słyszała szum, a serce łomotało w piersi jak potężny, mosiężny dzwon.
Co tam się wydarzyło? Co to miało znaczyć? A raczej, najważniejsze, co by się wydarzyło, gdyby nie Filch?
Miała wrażenie, że tamta sytuacja jakby była zaćmiona przez jej umysł. Z jednej strony pamiętała, jak się do siebie zbliżali, ale z drugiej odbierała takie wrażenie, jakby to było między jawą a snem. Przejechała dłonią przez całą długość swojej twarzy i wbiła wzrok w ścianę.
Czy oni prawie się pocałowali?
Nie, Stello Grimes, co ty sobie teraz wmawiasz?, pytała siebie w myślach. Znowu coś wymyślasz!
Machnęła dłonią, aby zbyć tę kwestię. Na pewnie nie chcieli się pocałować. Przecież Remus był jej przyjacielem, a ona jego przyjaciółką! Zaśmiała się w głos i odrzuciła szczotkę na łóżko, aby zarzucić na ramię torbę z podręcznikami.
Powolnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia z dormitorium, a następnie skierowała się w kierunku sali zaklęć, w której za kilka minut miała mieć drugą godzinę.
Pomimo tego, że próbowała ze wszystkich sił przestać myśleć o Remusie i tego, co wydarzyło się ostatniej nocy, miała z tym wielkie trudności. Czuła się bardzo zagubiona, jakby znalazła się w nowej, obcej rzeczywistości. Niczego nie rozumiała.
Ze zdenerwowaniem przygryzała wargę, idąc niemalże na ślepo, gdyż kompletnie odpłynęła od aktualnego otoczenia. Wtedy na kogoś wpadła.
— Stella, gdzieżeś ty była?
Uniosła wzrok, aby spojrzeć w oczy Paisley, Moose'a i Syedy, która też zadała to pytanie.
— Długa historia — machnęła dłonią. — Przepraszam, że na was...
— No tam jest Gina! — zawołała skonsternowana Syeda, przerywając przeprosiny Stelli. — Wymsknęła się z łóżka szybciej niż którakolwiek z nas zdołała się obudzić. O, patrzcie, idzie z tą całą Shelią, dla której nas zostawiła... Hej, chwila... Co?! Co one robią?!
Stella natychmiast odwróciła głowę, aby dostrzec krótki pocałunek Giny i Shelli, kiedy obie dziewczyny się rozdzieliły, by ruszyć na własne zajęcia. Buzia Syedy niemalże dotykała podłoża. Paisley natomiast złapała się ramienia Moose'a, jakby miała zaraz zemdleć.
Gina, która z niczego nie zdawała sobie sprawy, z wesołą miną ruszyła przed siebie korytarzem, aż dostrzegła zgromadzonych. Zatrzymała się jak wryta, a na jej twarzy wykwitło przerażenie. Wyglądała tak, jakby chciała uciec, więc Stella szybko zareagowała.
— Gina — powiedziała i podeszła do dziewczyny. — Chyba czas im wyjaśnić.
— Co wyjaśnić? — zapytała Syeda.
Gina zawahała się, ale pod wpływem proszącego wzroku Stelli z rumieńcem na twarzy i niepewnością podeszła do grupy.
— Przepraszam, że wcześniej wam nie powiedziałam, ale to wszystko jest takie poplątane... — wybąkała. — Ja... Ja lubię dziewczyny...
— Kogo lubisz? — rozległ się głos Lei, gdy ta wyłoniła się zza pleców Giny. — Coś przegapiłam?
Gina jeszcze bardziej się zmieszała. Rumieniec zdawał się powiększyć, a uszy przybrały nienaturalnie pomidorowego odcienia. Bawiła się palcami i wbijała wzrok w podłogę.
— Lubię dziewczyny...
Zapadła cisza.
— Od kiedy wiesz? — zapytała cicho Paisley.
— No... od dawna...
— To dlatego się tak dziwnie zachowywałaś?
Krótko przytaknęła, na co Paisley westchnęła.
— Wszystko w porządku, Gina, to przecież nie jest nic, czego mogłabyś się wstydzić — powiedziała, a Moose z uśmiechem pokiwał głową.
— Moja dziewczyna — powiedział i pocałował Paisley w czoło, na co ta uśmiechnęła się szeroko.
Syeda wyglądała jednak na niezbyt przekonaną, gdy założyła na piersi ręce.
— Dlatego mnie unikałaś bez przerwy? Czasami całymi dniami cię nie widziałam — burknęła niezbyt przyjaznym tonem.
— Nie do końca dlatego... choć tak... w sumie... Ech, Syeda, nie bierz tego teraz do siebie, ale kiedyś mi się podobałaś, choć sama niezbyt o tym wiedziałam... — wyjaśniła i spłonęła rumieńcem.
Ponownie zaległa cisza jak makiem zasiał.
— A... — skomentowała w końcu Syeda. — Yyy, a teraz...
— Spokojnie, to było kiedyś, teraz lubię Shelię... — wykrztusiła, wciąż nikomu nie patrząc w oczy.
— No dobra, to będzie jak dawniej? Będziesz ze mną w końcu rozmawiać?
— Jeśli tego... chcesz...
— Oczywiście, że chcę! — zawołała Syeda. — Cieszę się, że w końcu znamy prawdę, nawet jeśli powinnaś nam inaczej o tym powiedzieć, a nie...
— Rozumiem — wyszeptała zawstydzona swoim zachowaniem Gina.
— Od kiedy chodzisz z Shelią? Dlaczego o tym nic nie wiem? — zapytała z uśmiechem Stella, zarzucając Ginie rękę na ramię i do siebie przyciągając.
— To ty wiedziałaś? — wykrztusiła obrażona Syeda.
— To niczego nie zmienia, nie mogłam powiedzieć bez zgody Giny — wyjaśniła z przepraszającą miną Stella.
— No w sumie... — Syeda wzruszyła ramionami. — Ten, no. To od kiedy jesteście razem, co, Gin? Opowiadaj!
Gina zaśmiała się cicho na to zainteresowanie ze strony współlokatorek.
— Od niecałego tygodnia, to świeże.
— Świetnie! Musimy ją poznać, zdajesz sobie o tym sprawę, nie? — włączyła się Paisley.
— Ja ją już poznałam! — Stella zrobiła wszechwiedzącą minę. — Zaakceptowałam ją.
— Merlinowi dzięki, że zaakceptowałaś, co ja bym bez tego zrobiła? — Gina uśmiechnęła się krzywo.
Stella do niej mrugnęła i poczochrała przyjaciółce włosy.
— Nie mam bladego pojęcia, co wy wszystkie zrobiłybyście beze mnie.
— Stella, kto cię tak demoralizuje? — parsknął Moose.
— Chyba za dużo czasu przebywa z Huncwotami — odpowiedziała za nią Paisley, a Syeda parsknęła śmiechem i pokiwała głową na wyraz zgody z tymi słowami.
Stella natomiast wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się tajemniczo, gdy nagle jej wzrok padł na miejsce, gdzie przed momentem stała jeszcze Lea. Zmarszczyła brwi, gdy się zorientowała, że dziewczyny nigdzie nie było. Uznała to za co najmniej dziwne. Czyżby poszła już do klasy?
Gdzie podziała się Lea?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top