Rozdział 3
Nic nie poprawiało Stelli bardziej dnia jak poranna kawa. Co prawda takie napoje raczej nie były serwowane podczas posiłków w Wielkiej Sali, lecz gdy tylko zawędrowała do kuchni ukrytej w podziemiach, połaskotała gruszkę i poprosiła skrzaty domowe, które z wielką chęcią przyjmowały w swoje progi każdego gościa, dostawała cały kubek wybranej kawy.
Dzień się dopiero zaczynał, słońce nieśmiało wyjrzało zza Zakazanego Lasu. Stella często budziła się nieświadomie wraz ze wschodem słońca. Nauczyła się przez pryzmat czasu, że dalsze zagłębianie się w objęciach Morfeusza jest pozbawione sensu. Jak już wstała, to ponownie nie zaśnie.
W takich chwilach najlepszym ratunkiem była kawa. Czarna kawa.
Popijając napój, powoli wdrapywała się po schodach w kierunku wieży zachodniej. Przejmująca cisza budziła za każdym razem dziwne uczucie niepokoju. Zazwyczaj na schodach czy korytarzach było gwarno od rozmów bądź śmiechów.
Podała odpowiedź na zagadkę oraz wślizgnęła się do wspólnego pokoju. Z cichym westchnieniem usiadła na kanapie. Położyła kubek kawy na pobliskim stoliku i sięgnęła mozolnym ruchem po książkę.
Tym razem nie był to żaden podręcznik, tylko zwykła mugolska książka. Przewracała stronice w oczekiwaniu, aż wstanie ktoś, z kim mogłaby porozmawiać.
Długo czekać nie musiała, gdy usłyszała kroki noszące się po krętych schodów z dormitoriów dziewcząt. Uniosła pełną nadziei głowę, że może wstała Lea lub ktokolwiek inny. Wtedy promienie słońca wpadły przez łukowate i wielkie okna na związane w rozwalonego kucyka blond włosy i okrągłe zielone oczy zza grubych, czarnych oprawek prostokątnych okularów.
— Gina! — zawołała Stella, wstając tak szybko, że książka, która dosłownie przed chwilą leżała jej na kolanach, z łoskotem upadła na podłogę.
Stella skrzywiła się, gdy podniosła tom, a jego brzeg był wygięty. Nienawidziła niszczyć książek. Odstawiła szybko tom na stolik, trącając przy tym kubek z kawą. Natychmiast podniosła go do pionu, dzięki czemu wylała się jedynie odrobinka. Skierowała wściekły wzrok na różdżkę i wyczyściła stolik.
— Nie ma co — burknęła Stella, odchodząc od kanapy — ten dzień zapowiada się cudownie... Już wstałaś, Gina? Tak wcześnie?
— Co? Och... tak... — odpowiedziała cicho. — Ja... Ja chyba pójdę do biblioteki.
— Biblioteki? Potowarzyszę ci — zaoferowała Stella.
— Ee... No, ja... Najpierw muszę jeszcze gdzie indziej pójść...
— Gina, widzę, że coś się dzieje — przerwała Stella. — I nie pozwolę, cokolwiek to jest, żebyś przechodziła przez to sama, więc nigdzie w pojedynkę nie pójdziesz. Będę ci towarzyszyć.
Gina niezręcznie podrapała się po karku, płonąc rumieńcem i spuszczając wzrok na swoje buty.
— No... dobra... Może skończymy te wypracowanie z zaklęć?
— Jasne, lepiej mieć je już z głowy!
W ten sposób spędziły w bibliotece czas aż do śniadania - pisząc wypracowanie dla Flitwicka, który, jak zresztą reszta nauczycieli, wariował na myśl o owutemach i tego, że musi ich solidnie przygotować.
Dla Stelli zaklęcia były ważne. Zamierzała je zdawać na końcowych egzaminach wraz z eliksirami, obroną przed czarną magią, transmutacją oraz zielarstwem. Tego wszystkiego wymagano zdać na przynajmniej P z owutemów.
Praca w Szpitalu Świętego Munga była spełnieniem marzeń i po części obowiązku. Stella uważała, że w tych czasach jest wyjątkowe zapotrzebowanie na personel lekarski.
Gdy weszła do Wielkiej Sali wraz z Giną na pierwsze śniadanie i powędrowała wzrokiem w stronę stołu Ravenclaw, dostrzegła, jak Lea się zrywa i zaczyna podskakiwać i szalenie wymachiwać rękami. Najbliższe pary oczu zwróciły się w stronę tego zadziwiającego widowiska z niesmakiem i zażenowaniem widocznym na twarzy.
— Stella Grimes! STELLA! — zawołała Lea, jakby jej machania rękami nie dały Stelli wystarczającego sygnału.
— Co jest, Lea? Zamieniasz się w wiatraka? — parsknęła, usiadłszy naprzeciw przyjaciółki.
— Och, dajże spokój... Jeszcze pytasz?
Stella zmarszczyła brwi.
— Zostawiłaś mnie z nimi! Samą! — burknęła, wskazując głową na tulących się do siebie Paisley i Moose'a.
— No właśnie, Stella — mruknęła Paisley, obrzucając Leę nieprzyjemnym spojrzeniem. — Zostawiłaś mnie i Moose'a samych z nią.
— Ja przynajmniej nie obściskuję z nikim przy każdej okazji!
— Bo ciebie nikt nie chce! — odparowała urażona Paisley.
— Oj, przesadziłaś, ślicznisiu...
— Stop, stop! — ostrzegła Stella. — Spokojnie, dziewczyny, nie musicie rozpoczynać drugiej wojny, gdy wciąż jesteśmy pogrążeni w pierwszej...
Lea jednak zdawała się tym nie przejmować, posyłając Paisley z oczu gromy.
— Taka jest prawda — wzruszyła ramionami Paisley, bijąc się na spojrzenia z Leą. — Większość osób uważa, że chodzisz z kijem od swojej miotły...
Wtedy Lea nie wytrzymała. Chwyciła pierwszą lepszą rzecz, która podwinęła jej się pod rękę (akurat trafiła na zaskakująco wydatną pomarańczę) i cisnęła w stronę Paisley. Dziewczyna była tak zdezorientowana, że nie zdołała uskoczyć, a owoc rąbnął ją w twarz.
— Ty... — zagrzmiała Paisley, wstając gwałtownie, przez co wylała ze swojego pucharku sok na szatę swojego chłopaka, który skrzywił się i jednym machnięciem różdżki pozbył plamy.
— Przestańcie! — zawołała zrozpaczona Stella, gdy Paisley chwyciła banana. — Accio banan! — Owoc natychmiast zmienił właściciela. Paisley jednak nie zraziła się, chwytając tym razem za kiść winogrona. — Jeżeli się nie uspokoicie, zacznę odbierać wam punkty...
— Nie będzie panna musiała, panno Grimes — usłyszała tuż za sobą piskliwy głos Flitwicka. — Na bronę Merlina, co tu się dzieje?! I to jeszcze uczniowie z mojego domu wyrządzają sobie domową bitwę na owoce na oczach całej Wielkiej Sali!
— To ona mnie pierwsza zaatakowała! — warknęła Paisley, wskazując na Leę.
— A ona stwierdziła, że chodzę z kijem od miotły! — broniła się Lea.
— Obie zachowałyście się nieodpowiednio! — przerwał ten potok słów Flitwick. — Ravenclaw traci dziesięć punktów. Teraz, liczę na to głęboko, że uspokoicie swoje temperamenty, panno Foley i panno Middleton. — Odwrócił się ze złym grymasem i odszedł swoim rozkołysanym krokiem.
— Mały krasnal — burknęła Paisley.
— Przeklęty mały hobbit — mruknęła tym razem Lea.
Stella walnęła się z wielką siłą w czoło.
— Jesteście niemożliwe...
Zaraz po śniadaniu mieli po dwie godziny obrony przed czarną magią, więc Stella i Lea szybko dokończyły zaczęte jedzenie i podniosły się z siedzenia. Stella odszukała wzrokiem Giny, lecz ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, nigdzie jej nie odnalazła.
— Gdzie... Co... — mruknęła. — Widziałaś może Ginę?
— Ginę? — Lea zmarszczyła brwi, jakby pierwszy raz słyszała to imię. — Aaach, Ginę! No... nie.
— Razem weszłyśmy do Wielkiej Sali, ale potem, gdy usiadłyśmy... Chyba jej wówczas nie było. Dlaczego nie zauważyłam tego zniknięcia? — skarciła się Stella.
— Bo byłaś zajęta naszą bitwą na owoce, no nie?
— Ktoś powiedział bitwa na owoce? — usłyszała tuż za swoim uchem głos. Podskoczyła, a wraz z nią cała torba jej książek.
— Syriusz!
— Tak, to moje imię — wyszczerzył się czarnowłosy chłopak.
— A moje to James — powiedział Potter, który wynurzył się tuż za nim — jakbyś nie pamiętała, chociaż wątpię, że nie. Nie można zapomnieć kogoś takiego jak ja, prawda?
— Oczywiście, prefekcie naczelny — zaśmiała się Stella.
— Nie można zapomnieć kogoś takiego jak ja, prawda? — przedrzeźniała pod nosem Lea, tak że tylko Stella mogła to usłyszeć.
— Och, Foley — powiedział James, jakby dopiero teraz zorientował się o jej obecności. — Jak tam ci idzie latanie na miotle? Wciąż spadasz?
— Nie spadam?! — Lea poczerwieniała na twarzy. — Tylko raz spadłam przez tego zwalonego tłuczka, więc nie...
— Naturalnie — przerwał James, poklepując zbulwersowaną Leę po ramieniu. — Czas na mnie, dziewczęta — oznajmił James, wodząc wzrokiem za Lily, która właśnie wyszła z Wielkiej Sali w towarzystwie z Dorcas Meadowes i uśmiechnęła się do Stelli.
Syriusz wzruszył ramionami.
— Nie mogę się doczekać ich ślubu... Hej, Carson! — zawołał nagle.
Stella zauważyła, jak z Wielkiej Sali tym razem wynurza się Ślizgonka o gęstych brązowych włosach w towarzystwie dziewczyny o bladej cerze i czarnych włosach oraz o kilka głów niższą od siebie czarownicą o dziecięcych rysach twarzy. Stella znała ją z widzenia. Były na tym samym roku, czasami miały wspólne zajęcia. Brielle Carson była świetna z eliksirów.
Brielle rzuciła mu wściekle i wyniosłe spojrzenie, natychmiast odwracając wzrok i z dumą odchodząc.
— Gdzie Remus? — zapytała Stella, gdy wraz z Syriuszem i wciąż wściekłą po konfrontacji z Potterem Leą ruszyli przez korytarz.
— Czy ja wiem? Pewnie z książką pod klasą siedzi i uczy się jej na pamieć.
— Kogo mi to przypomina... — mruknęła Lea, gdy rozdzieliły się z Syriuszem.
Na szczęście Gina zjawiła się wraz ze dzwonkiem w klasie, lecz oczy znowu miała dziwnie napuchnięte, jakby ponownie płakała... Stella bardzo się martwiła o stan przyjaciółki, lecz czuła, że dziewczyna na razie nie chce o tym rozmawiać. Próbowała więc spędzać z nią więcej czasu, aby dodać z pewnością potrzebnego w tym czasie wsparcia, lecz jak mogła to robić, gdy Gina tego ewidentnie nie chciała? Najzwyczajniej w świecie od tego towarzystwa uciekała...
Stella nie chciała się narzucać, ale bardzo przykro jej się patrzyło na zły stan przyjaciółki, którego źródła nie potrafiła wykryć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top