Rozdział 28

Od poniedziałku zaczynam zdalne, więc, mam nadzieję, znajdę jeszcze więcej czasu na pisanie dla was i, oczywiście, siebie! ❤️

— Chwileczkę, chwileczkę... Więc to zaklęcie powoduje powolne skurczenie się rzeczy, natomiast to drugie...

— Tak.

Stella zamknęła z hukiem książkę z bardzo niezadowoloną miną. Położyła ją sobie na kolanach i szybko rozejrzała się dookoła, aby upewnić się, że nie zbudziła pani Pince ze swojego bibliotekarskiego czuwania.

— Błagam, skończmy na dzisiaj, Remusie... — wymamrotała i potarła skronie. — Głowa mi od tego wszystkiego pęka. Nie mam pojęcia, dlaczego to mi tak powoli wchodzi do głowy... A owutemy tuż za rogiem...

— Spokojnie, Stella — powiedział Remus i zamknął swoją książkę. — Mamy dopiero styczeń, jeszcze pozostało wiele czasu do czerwca, damy radę.

— Och, ty z pewnością — rzekła i uśmiechnęła się z rozbawieniem. — Wystarczy, że słuchasz na lekcji, geniuszu od siedmiu boleści.

Remus roześmiał się na te słowa i pokręcił lekko głową.

— Uwierz, że nie, naprawdę — przekonywał, ale Stella miała wciąż tę samą nieuległą minę.

— Ho, ho, no jasne, Remusie Inteligentny, ty przeklęty mózgu! — zaśmiała się i uderzyła go w ramię.

— Ho, ho, Stello Niewierząca W Siebie! — zawołał oburzony Remus. Pomasował swoje ramię i posłał dziewczynie wymowne spojrzenie. — Założę się, że wszystko zdasz na „Wybitny".

— A ja założę się, że zaraz skończysz z tą książką — wskazała na trzymany przezeń tom — na swojej twarzy.

— Naprawdę wolałbym nie — błagał Remus z uśmiechem rozbawienia na twarzy.

Wyciągnął z kieszeni bluzy tabliczkę czekolady. Po chwili zastanowienia skierował ją w stronę Stelli, która spojrzała na słodycz z szeroko otwartymi oczami.

— Czy ty właśnie chcesz się ze mną podzielić swoją czekoladą? — zadała pytanie z wielkim niedowierzaniem słyszalnym w głosie.

— Zaraz się rozmyślę — ostrzegł z powagą Remus.

— W takim razie nie mogę takiej okazji przepuścić! — Zaoferowana chwyciła czekoladę i ułamała kostkę. Z rozkoszą na twarzy włożyła ją do ust. — Pyszności!

— Nie przyzwyczajaj się.

— Nigdy w życiu — parsknęła, a po chwili dodała: — Wiesz co? To jak oświadczyny.

— Co? — wydukał zagubiony Remus ze strachem na twarzy.

— No twoje dzielenie się czekoladą — przyznała Stella, przeżuwając słodycz. — Ty się z nikim tym nie dzielisz... no to znaczy z czekoladą... czekoladą... z nikim się nie dzielisz — skwitowała. Przetarła zmęczone oczy i głośno westchnęła. — Ej, zasypiam na stojąco, lepiej już zakończmy tę naukę, bo oszaleć można od tych literek. Czytanie książek przez całą noc to co innego, co uczenie się tego... wszystkiego... — ziewnęła oraz wstała.

Przeszła kilka kroków. Dopiero wówczas zorientowała się, że Remus wciąż pozostał na swoim miejscu. Odwróciła się. Siedział dokładnie tam, gdzie ostatnio, z dokładnie takim samym spojrzeniem wbitym w dokładnie to samo miejsce.

Zdezorientowana wróciła doń i stanęła dokładnie przed nim.

— Remus, ja żartowałam z tymi oświadczynami — oznajmiła zmęczonym głosem.

— Co? Tak, wiem, no... tak... — wypalił i cały się zaczerwienił. Gwałtownie wstał, przez co zderzył się ze stojącą w pobliżu Stellą, która nie zdążyła nawet krzyknąć. Niebezpiecznie się zachwiała. Straciła równowagę. Oczekiwała bliskiego spotkania z podłogą, ale te jednak nigdy nie nadeszło.

Remus złapał ją w talii. Oszołomiona Stella rozwarła szerzej oczy i rozchyliła lekko usta.

Wydawało się, że w tej pozycji trwali przez dobre kilka minut. Oboje wpatrzeni w siebie jak w dwa najpiękniejsze diamenty, które jarzyły się ponadnaturalnym, boskim blaskiem. Oboje zaczynający czuć z każdym dniem coś więcej do drugiej osoby, lecz nie zdający sobie o tym jeszcze sprawy.

Myśl, że druga osoba może nie czuć tego samego lub może nie zaakceptować tego, kim... lub czym... naprawdę jest, nie pozwalała przyjąć tego naradzającego się powolnym ruchem uczucia. Nie wiedzieli, że każdy najpiękniejszy diament kiedyś był zwykłym węglem, a dopiero później stał się diamentem.

Otrząsnęli się z otępienia wywołanego przez zanurzenie w oczach drugiej osoby. Stella powróciła do wyprostowanej pozycji i nerwowo odchrząknęła.

— Czas na mnie — oznajmiła. Nie potrafiła spojrzeć przyjacielowi w oczy po tej sytuacji.

— Tak, na mnie też... Jutro też się tutaj widzimy, prawda?

— Jak zawsze! — zawołała ze śmiechem. Dziwnie nerwowym.

Na odchodne pomachała wciąż lekko zaczerwionemu Remusowi i szybko ruszyła ku wyjściu z biblioteki. Przedzierała się przez kolejne regały, kiedy w kącie, przy stoliku, dostrzegła znaną postać. Natychmiast zmieniła kierunek i popędziła w jej stronę.

Oczy Giny spotkały Stelli, gdy dziewczyna głośno się śmiała. Wygląda... tak inaczej..., uświadomiła sobie Stella.

W istocie Gina Compton wyglądała inaczej, zupełnie jak nowo narodzona. Zwykle ciasno upięte, krótkie, blond włosy teraz opadały delikatnie na plecy. zaś w zielonych jak las oczach tańczyły iskierki radości i szczęścia. Uśmiechnęła się tak szeroko do Stelli, że ta przez chwilę przejęła się strachem, że twarz przyjaciółki po prostu pęknie jak balon.

— Stella! Tutaj, Stella, siadaj! — zawołała Gina i poklepała miejsce obok siebie.

Stella natychmiast złapała dobry humor Giny i z prawie tak samo wielkim uśmiechem usiadła obok. Wtedy dostrzegła osobę, przy której siedziała przyjaciółka.

Owa dziewczyna była piękna, aż świeciła blaskiem ze swoich kręconych na baranka złotych włosów, które sięgały za ramiona oraz głęboko niebieskich oczu. Porcelanowa cera i naturalne rumieńce sprawiały, że wyglądała bardzo uroczo.

— Stella, to jest Shelia McDaniel — oznajmiła Gina, wpatrzona w dziewczynę jak w obrazek.

— Cześć — powiedziała nieśmiało Shelia i podała z uśmiechem dłoń Stelli, która natychmiast ją uścisnęła. — Gin wiele mi o tobie opowiadała, wiele naprawdę dobrych rzeczy, bardzo się cieszę, że nareszcie mogę cię poznać!

— O tobie też — wypaliła szybko Stella, chcąc postawić przyjaciółkę w jak najlepszym świetle. — Bardzo wiele, wiele, wiele rzeczy. Dobrych rzeczy. Naprawdę wiele.

Shelia zachichotała cicho, a Gina lekko się zaczerwieniła. Stella skrzywiła się i powstrzymała w ostatniej chwili swoją rękę, która szykowała się do samoistnego przyłożenia sobie w twarz.

— Więc... jesteś Puchonką, tak, Shelia? — zadała pytanie Stella. Chciała jak najszybciej wybrnąć z sytuacji, w którą wpakowała niechcący Ginę.

— Zgadza się — potwierdziła i na dowód swoich słów wskazała na przypinkę na bluzce.

Dopiero po zmrużeniu przez Stellę zaspanych oczu, zorientowała się, co przedstawiała. Borsuk.

— Świetna — przyznała z podziwem.

— Jest w rodzinie od lat. Czyste złoto. Każdy od dawna ląduje w Hufflepuff — wyjaśniła i pogładziła przypinkę.

— Wspaniała. Możesz mi opowiedzieć coś o sobie?

Zbita z tropu Shelia zakryła twarz w dłoniach i cicho jęknęła.

— Przepraszam, nienawidzę mówić o sobie, nienawidzę... — wyjaśniła, wciąż z twarzą okrytą rękami.

Gina posłała przyjaciółce miażdżące spojrzenie, przez które Stella miała ochotę się roześmiał. Uważała to za bardzo urocze z jej strony.

— Naprawdę, cokolwiek, chcę cię lepiej poznać, możesz rzucić trzy pierwsze rzeczy, które ci się nasuną — nalegała Stella.

Puchonka w końcu westchnęła i rozchyliła lekko palce. Stella mogła dostrzec pomiędzy nimi intensywnie niebieskie oczy.

— Jestem Shelia...

— To się nie liczy, droga damo! — Zagroziła palcem.

Gina uderzyła się ręką w czoło, ale nic nie powiedziała.

— Jestem Puchonką...

— To też nie!

— Co chcesz wiedzieć? — wyjęczała Shelia i uśmiechnęła się z rozbawieniem.

— Cokolwiek, dalej, co lubisz, na przykład.

— Lubię zwierzęta...

— Świetnie! Mamy konkrety! — klasnęła w dłonie Stella, a potem nachyliła się lekko w stronę Giny i wyszeptała tak, aby tylko ta mogła usłyszeć. — Notuj, Gina, notuj...

Szybko się wyprostowała i spojrzała z wyczekiwaniem na Shelię, popędzając jej słowa niezidentyfikowanym ruchem rąk, który wykonała z powodu zmęczenia.

— Stella, ty jesteś zmęczona czy pijana? — wymamrotała skonsternowana Gina.

Shelia wybuchła głośnym śmiechem, przez który Gina aż się zarumieniła.

— W jej wypadku to chyba bez różnicy — rzekła Puchonka, kiedy się uspokoiła.

— I ty, Brutusie, przeciwko mnie? — zadała pytanie dramatycznym tonem Stella. — Ale nie zbaczaj z tematu, borsuku jeden, gadaj, gadaj.

— Już, już... Lubię zwierzęta... moje rodzeństwo... i... Ginę.

Ostatkiem sił Stella powstrzymała wzruszenie się tymi słowami, zwłaszcza po dostrzeżeniu miny Giny. Tak bardzo cieszyła się z jej szczęścia! Widać było z daleka, że Shelia również nie była obojętna wobec Krukonki. Musiało im się udać.

— Ile masz rodzeństwa? — zainteresowała się Stella. — Ja nie mam żadnego, tylko przeklętego kuzyna... Seana... Nie polecam...

— Siedmiorga.

— Ile?! — Stella się zapowietrzyła. Położyła dłoń na piersi, aby się uspokoić. — Jak ty żyjesz, dziewczyno?

— Nie jest tak źle, naprawdę, bardzo ich wszystkich kocham — przyznała z rozczuloną miną Shelia. — Ja jestem szósta według wieku. Najstarszy jest Jason, ukończył Hogwart dwa lata temu, najmłodsza natomiast to Tina, ma niecałe trzy lata.

— Musisz mieć niezłą zabawę, co?

— I to jeszcze jaką — wtrąciła Gina. — Shelly bardzo się angażuje w rozwój rodzeństwa. Codziennie lata od jednego do drugiego, aby pomóc im w nauce czy w innych sprawach, jest cudowną siostrą.

Shelia spuściła wzrok i się zarumieniła. Stella natomiast położyła podbródek na dłoni i się zapatrzyła na obie dziewczyny. To, jak na siebie patrzyły lub to, jak ze sobą choćby rozmawiały... Albo ta aura, która między nimi była świetnie wyczuwalna, wręcz namacalna... To wszystko było wręcz jak z bajki.

Zastanowiła się, czy kiedykolwiek poczuje się tak samo. Czy kiedykolwiek ktoś pokocha ją tak, jak Gina kochała Shelię, albo jak Shelia kochała Ginę, bo to było bez wątpienia czymś pewnym, że obie czuły do siebie miętę. Marzyła jej się prawdziwa i spełniona miłość. Marzyła jej się tak wielka miłość, jak w tych wszystkich romansidłach, które nałogowo czytała. Marzyła jej się tak wielką miłość, która byłaby w stanie stanąć razem nawet w obliczu śmierci, jak w „Romeo i Julii" Szekspira.

Albo... przynajmniej... żeby ktokolwiek ją pokochał. Tak, właściwie to by wystarczyło. Nie potrzebowała żadnego płomiennego uczucia rodem z najsławniejszego romansu. Pragnęła kochać i być kochaną, tylko tyle. Tylko tyle, aby być w pełni szczęśliwą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top