Rozdział 22

W dzień powrotu do domu na święta śnieg padał tak intensywnie, że wręcz przysłaniał widoczność, gdy Stella, Gina, Lea i Syeda siedziały wygodnie w swoim przedziale w Ekspresie Hogwart-Londyn.

Paisley i Moose zajmowali inny, z przyjaciółmi Moose'a, co Syeda przyjęła z prychnięciem irytacji i ciągłym powtarzaniem na głos, nawet gdy nikt nie pytał, że ma to gdzieś i jej siostra może sobie siedzieć nawet ze Ślizgonami i popijać z nimi kawkę.

W głębi duszy Stella wiedziała, że Syedzie było najzwyczajniej w świecie przykro, że pokłóciły się do tego stopnia, że Paisley nie chciała obok niej siedzieć. Dobrze wiedziała, że nigdy siostra nie lubiła przyjaciół Moose'a.

Rozmawiały przez całą podróż, ekscytując się tegorocznymi świętami i obiecując sobie nawzajem, że będą do siebie pisać. Gdy lokomotywa zatrzymała się z gwizdem na londyńskiej stacji, całą czwórką ruszyły szybko w stronę wyjścia.

Stella westchnęła z podekscytowaniem, a w jej oczach zapaliły się iskierki. Zaraz będzie w domu! Zaraz będzie mogła wyściskać rodziców, za którymi tak tęskniła! Gdy z nimi korespondowała jeszcze przed świętami, przekonywali, że przyjadą po nią samochodem, mimo że na stację King's Cross mieli przeszło godzinę drogi. Stanowczo zaprzeczyła, tłumacząc, że skoro dostała pozwolenie na teleportację, to mogła i powinna z niej korzystać.

Zaczęła się żegnać z Syedą, a potem z Paisley, która nawet nie spojrzała na bliźniaczkę, a potem bliźniaczki, wraz z Moose'em, się teleportowały.

W tłumie dostrzegła Huncwotów. Podeszła do nich wraz z Leą, aby się pożegnać. Wymieniła uścisk z Syriuszem, Jamesem, Peterem, a potem z Lily, która w między czasie zdążyła dołączyć, aż w końcu zatrzymała się na Remusie.

— To my się widzimy, tak? — zapytała, aby się jeszcze raz upewnić.

— Tak — odparł, rzucając przelotne spojrzenie na Jamesa i Syriusza, którzy zaczęli sugestywnie unosić brwi i przedstawiać dziwne scenki.

Stella z wielkim uśmiechem przytuliła nieco wciąż tym zakłopotanego chłopaka i odwróciła się do Lei, która skończyła się żegnać z Huncwotami.

— Będę za tobą tęsknić, berbeciu — oznajmiła Stella, szturchając Leę łokciem.

— Ja za tobą tylko trochę też — odparła Lea.

— Tylko trochę? — zapytała wyzywająco.

— Za to berbeciu tak! — krzyknęła, unosząc dumnie głowę, lecz zaraz potem obie wpadły sobie w objęcia. — No może trochę bardziej niż trochę...

Po pożegnaniu Lea ruszyła przed siebie, machając jeszcze raz.

— Ej, Lea! — krzyknęła nagle Stella. — Pozdrów Devina!

Lea tylko odwróciła się i pokazała bardzo nieprzyzwoity gest palcem, a potem zniknęła. Stella zaśmiała się i wraz z Giną, po wyjściu przejściem, również zniknęły. Zaczęły iść pustą uliczką. Wszem panowała cisza. Ulica, na której zamieszkiwała Stella, była na uboczu - rzadko kiedy tędy jeździły jakieś samochody.

Wszystkie domki były identyczne. Rozróżnić je można było tylko przypisanym numerkiem oraz kiedy niekiedy samochodem, stojącym w pobliżu.

Obie dziewczyny opatuliły się szczelniej szalikiem i przysłoniły oczy rękami przez gęsty śnieg, który nawet tu wciąż atakował widoczność.

— Już blisko — rzekła Stella, spoglądając ze zmrużonymi oczami na numer jednego z domów.

Przeszły obok kilku kolejnych, aż Stella krzyknęła z radością i chwyciła Ginę za nadgarstek, ciągnąc w stronę drzwi. Szybko obie weszły do środka, wzdychając z ulgą i rozkoszując się nagłym ciepłem, który był znacznie przyjemniejszy od panującego na zewnątrz syberyjskiego zimna.

Do przedpokoju wpadła kobieta. Miała na sobie fartuch oraz kwiecistą sukienkę aż do ziemi. Włosy upięte w koka, o kolorze miodu, przykrywała również wzorzysta chusta. Była dosyć niska i pulchna. Wydęte policzki przykrywały naturalne rumieńce.

— Stella! — krzyknęła i wpadła na swoją córkę z otartymi ramionami.

— Mamo! — zawołała uradowana dziewczyna. — Tęskniłam.

— My również! — odparła, gdy do pokoju wszedł znacznie wyższy mężczyzna o czarnych, pokrytych jednak grubymi pasmami siwizny, włosach. Podrapał gruby wąs, gdy poklepał swoją córkę z nieco mniejszą wylewnością niż matka po plecach.

Gina była tym wszystkim wyraźnie zakłopotana. Odsunęła się kawałek od witającej się rodziny i skuliła w sobie, udając, że nie istnieje.

— To jest Gina — powiedziała Stella, zauważywszy tę niezręczność.

— Witaj, skarbeńku! — powiedziała kobieta, chwytając w swoje mocne objęcia Ginę bez cienia zawahania.

— Dzień dobry, pani Grimes — wydukała.

— Ależ jaka tam pani! — machnęła niedbale ręką. — Mówi mi po prostu Ruth.

— W porządku, pani Gr... Ruth. — Gdy podszedł do Giny pan Grimes, dziewczyna jeszcze bardziej się przestraszyła, o ile to było możliwe. Mężczyzna miał dość osobliwy wyraz twarzy, który na pewno nie napawał życzliwością, przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Wymienili się uściskami, a pan Grimes bąknął coś, co mogło równocześnie brzmieć jak „Witaj", lecz również jak „Wypad", ale Gina wolała wierzyć, że to była pierwsza z tych opcji.

— Kufry dotarły? — zapytała Stella, rozglądając się dookoła.

— Oczywiście! Przenieśliśmy już je do twojej sypialni — poinformowała Ruth.

— Nie musieliście się męczyć z wchodzeniem z tym po schodach, mogłyśmy ponieść je zaklęciem...

— Och, czary — ponownie machnęła ręką. — Rękami też można wiele zrobić!

Stella tylko się uśmiechnęła na te słowa, a potem zaprowadziła Ginę do pokoju na piętrze, chcąc pokazać, gdzie będzie spała.

Dom Stelli był mały, lecz przytulny. Meble wykute były z jasnego drewna w zdecydowanej większości, spowite zdobiącymi elementami. Było wiele okien, przez które wpadały do środka jasne i ciepłe promienie słońca.

Korytarz na piętrze był krótki i wąski, a z niego wychodziły cztery pary drzwi. Stella wskazała na pierwsze.

— To mój pokój, zaraz do niego przejdziemy. A tu — wskazała tym razem na pierwsze drzwi na lewo od swojego pokoju — znajduje się pokój gościnny, przeznaczony na ten czas do twojego użytku.

Wspólnie weszły do środka. Pomieszczenie było niewielkie - podwójne łóżko zajmowało niemal całą powierzchnię. Naprzeciw drzwi wychodziło wejście na balkon, a pomiędzy łóżkiem znajdowały się dwie małe nocne szafeczki oraz jedna większa szafa.

Kufer Giny naturalnie przysłała jej matka, która po tym, jak Gina ją poinformowała o swoich planach, wyraziła zgodę, czemu Krukonka się w ogóle nie dziwiła, ciągle będąc w przekonaniu, że dla swojej matki jest jedynie obrzydlistwem, choć Stella próbowała za każdym razem, gdy tak mówiła, delikatnie lub mniej delikatniej wyperswadować takie słowa z ust koleżanki.

— Super — skomentowała Gina, siadając na łóżku. — Bardzo wygodne... — dodała nieśmiało, nie wiedząc, co powiedzieć. Zerknęła w stronę swojego kufra. — No to może się wypakuję?

— Jasne. Będę czekać w moim pokoju, nie śpiesz się — oznajmiła Stella z ciepłym uśmiechem, przymykając drzwi i zajmując się kufrem w swoim pokoju.

Pokój Stelli był zdecydowanie większy, o subtelnych kolorach, z dominacją beżu, szarości oraz koloru białego. Niektóre dodatki były pastelowo niebieskie czy pastelowo różowe.

Westchnęła z radością, gdy opadła na duży i miękki fotel, obok którego znajdowała się duża biblioteczka z książkami. Przejechała dłonią po kilku tytułach, aż zatrzymała się na Baśniach barda Beedle'a.

Tak, miała prawie osiemnaście lat i wciąż czytała baśnie. To nie było zresztą, w jej mniemaniu, nic zaskakującego. Baśnie miały zawsze piękny morał, to było w nich najwspanialsze. Gdy była dzieckiem nikt Stelli nie czytał czarodziejskich baśni, w końcu wychowała się w rodzinie mugoli. Znała inne, przykładowo - o różnych księżniczkach.

Po swoim pierwszym roku w Hogwarcie, gdy dowiedziała się o istnieniu czarodziejskich baśni, chętnie po nie chwyciła i wprost się zakochała.

Otworzyła stronę na pierwszej z nich i w oczekiwaniu na Ginę zaczęła czytać:

Żył raz pewien dobry, życzliwy ludziom stary czarodziej, który używał swojej mocy magicznej dobrze i wspaniałomyślnie dla dobra bliźnich...*

Gdy usłyszała ciche pukanie do drzwi, była już w połowie drugiej z opowieści. Uniosła głowę, odkładając książkę i rzucając: „Proszę!".

— Hej... skończyłam — powiedziała Gina. Wślizgnęła się do środka. — Muszę ci podziękować, Stella. Tobie i twoim rodzicom za to, że mnie przyjęliście...

— Nie musisz dziękować — przerwała Stella, po czym wstała. — Od tego są przyjaciele, prawda?

Gina uśmiechnęła się z wdzięcznością.

— Od tego są przyjaciele.

* Fragment z oryginalnych Baśni barda Beedle'a autorstwa J.K. Rowling (Czarodziej i skaczący garnek).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top