Rozdział 2
Krople deszczu delikatnie bębniły o szyby, zaś zachmurzone, ciemne niebo zdawało się wciąż trwać w błogim śnie. Jedynie niektórym promieniom słońca udawało się przebić przez gęste chmury i dać żywy znak, że noc dobiegła już końca.
Stella schodziła po schodach wieży Ravenclaw, unosząc szatę, aby przypadkiem się nie potknąć. Obok niej szła Lea, która opowiadała jak najęta o zbliżającym się sezonie quidditcha, nie zawracając sobie ani trochę głowy, by patrzeć pod nogi.
— Bądźmy szczere — wypaliła Lea. — Ravenclaw nigdy nie był świetny w qudditchu. Większość Krukonów preferuje bardziej... ćwiczenia mózgu, niż latania z kijem pomiędzy nogami. W tym tkwi zasadniczy problem, Stell, rozumiesz? Mamy mało chętnych i dobrych zawodników. Gryffindor, oczywiście, ma całą drużynę... Potter robi w końcu za dziesięć osób — burknęła niezbyt przyjaznym tonem. — W poprzednich latach nie udawało się, bo za mało ćwiczyliśmy. Stanowczo za mało, to takie oczywiste! Trzeba zmienić taktykę, bo...
Lea niebezpiecznie przechyliła się do przodu, nadeptując na krukońską szatę. Stella zareagowała błyskawicznie. Przygotowana od samego początku na taką ewentualność (Lei nie raz zdarzyło się spaść ze schodów), machnęła różdżką, spowalniając upadek, a następnie złapała przyjaciółkę za nadgarstek.
— Ojej — mruknęła Lea, wytrzeszczając oczy. — Już widziałam gwiazdy przed oczami...
— Zacznij w końcu uważać, bo chyba nie chcesz kontuzji jeszcze przed pierwszym meczem? — parsknęła Stella.
Był to odpowiednio mocny argument, aby Lea do końca drogi z mrużonymi oczami wpatrywała się w każdy schodek, jakby tylko czekał, gdy dziewczyna na niego nadepnie, aby zarzucić swoje sidła na jej nogi.
Wielka Sala jak zwykle była zatłoczona. Przeszły obok stołu Ślizgonów, pełnego uczniów z ciemnozielonymi elementami szaty i usiadły przy swoim stole. Stella odłożyła Standardową księgę zaklęć, stopień 7 Mirandy Goshawk i wgryzła się w tosta, wertując z zaciekawieniem stronice.
— Aj stym pokój — powiedziała Lea z pełnymi ustami, patrząc z odrazą na podręcznik zaklęć oraz marszcząc brwi. — Jedyne, co może być gorsze od nauki, to żarty Szarej Damy — dodała, przełykając grzankę i popijając sok dyniowy z pucharka.
— Uważaj, bo zaraz wyskoczy wściekła spod stołu — ostrzegła Stella, rozglądając się dookoła. — Ona nie zdaje sobie sprawy, że gdy próbuje żartować, bardziej straszy tą swoją mimiką.
Lea zakrztusiła się swoim sokiem.
— Co was tak bawi? — ziewnęła Paisley, opadając wraz ze swoim chłopakiem na siedzenie. Podparła podbródek o rękę. Zanim ktokolwiek zdążyłby jej odpowiedzieć, dodała: — Ciekawe, co mamy pierwsze... Oby nie eliksiry, błagam! Nie wytrzymam ze Slughornem choćby dziesięć minut o tej godzinie.
— Przynajmniej będzie można pospać — rzucił Moose, wzruszając beztrosko ramionami.
Zamilkli, gdy do stołu podszedł Flitwick i rozdał plany lekcji. Zatrzymał się przy Stelli.
— Widzę, że panna Grimes wzięła się już do nauki — uśmiechnął się nauczyciel, wręczając jej plan i natychmiast odchodząc.
— Panna Grimes wzięła się już do nauki! Panna Grimes otrzymuje sto pięćdziesiąt punktów za to, że tak ładnie ułożyła sobie dziś włosy! — przedrzeźniał profesora Moose.
— To nie jest Slughorn — rzuciła znudzona ciągłymi zaczepkami Moose'a Stella. — Och, mamy zaraz zaklęcia! A potem transmutację. Po południu natomiast... dwie godziny eliksirów z Puchonami.
Paisley zrobiła zbolałą minę. Nienawidziła eliksirów.
Podeszli pod klasę, oczekując przyjścia profesora Flitwicka i ustawiając się w szeregu. Stella potoczyła spojrzeniem po rozmawiającym z Paisley Moose'em, znudzonej i zaspanej Syedzie, rozgadanej Lei... Wtedy zorientowała się, że kogoś brakuje.
— Chwila, gdzie jest Gina? — zapytała zaniepokojona Stella, przerywając wywód Lei o tym, jak bardzo szkodliwe jest ranne wstawanie na zajęcia i jak źle wpływa na koncentrację i mózg ucznia. — Nie było jej na śniadaniu, a jestem pewna, że gdy wyszłyśmy z dormitorium, szła tuż za nami.
— Pewnie wstąpiła do łazienki czy biblioteki — wzruszyła ramionami Lea, oburzona, że Stella jej przerwała.
Lekcja się jednak zaczęła, a Krukonki jak nie było, tak nie było. Profesor Flitwick odczytał listę obecności i był bardzo oburzony faktem, że Giny nie ma już na pierwszej lekcji. Zalecił otworzenie swoich książek na stronie dziesiątej i przymierzał się do zaczęcia prowadzenia lekcji, gdy drzwi do sali się otworzyły. Do środka wbiegła Gina.
— Przepraszam, panie profesorze! — wykrztusiła i zarumieniła się, gdy wszystkie pary oczu zwróciły się w jej kierunku.
— Panno Compton. Jestem bardzo zasmucony tak nieodpowiedzialnym zachowaniem. Ravenclaw traci dziesięć punktów.
Gina oblała się jeszcze większym szkarłatem i z pochyloną nisko głową powłóczyła nogami do ławki, zasiadając obok Syedy, która próbowała nawiązać jakikolwiek kontakt z koleżanką, lecz ta milczała. Gina do końca lekcji nie podniosła choćby wzroku.
Koncentracja, mimo że wcześniej nigdy nie sprawiała większych problemów Stelli, była bardzo trudna, gdy myślami, chcąc nie chcąc, błądziła wokół Giny. Takie zachowanie nie było podobnej do wiecznie punktualnej i sumiennej dziewczyny, choć może... Może przesadzała? Może jak zwykle niepotrzebnie się martwiła?
Po zaklęciach, zmierzając do sali przeznaczonej pod transmutację, Stella zdołała złapać wciąż przybitą Ginę.
— Hej... Wszystko w porządku? — zapytała, kładąc rękę na jej plecach.
— Tak — odparła natychmiast. — Przykro mi tylko, że już straciłam dla nas punkty, a rok nie zdążył się nawet zacząć...
— Nie przejmuj się, te dziesięć punktów nadrobisz w dwie minuty. Gdzie właściwie byłaś? Pamiętam, że szłaś tuż za... — urwała, widząc oczy Giny. Wyglądały tak, jakby płakała. Czerwone i podkrążone. — O Boże, co się stało, dlaczego płakałaś?
— Nic się nie stało.
— Przecież widzę, Gina...
— Powiedziałam, NIC! — krzyknęła, wyrywając się Stelli. Szybkim krokiem ją wyprzedziła i zniknęła za zakrętem.
Stella zatrzymała się i wpatrywała w miejsce, gdzie przed chwilą zniknęła, z otwartymi ustami. Musiało się stać coś poważnego. Gina nigdy nie podnosiła głosu, była zaskakująco spokojna i cicha.
Na szczęście pojawiła się na transmutacji. Stella nie chciała, aby miała kolejne problemy przez nieobecność na lekcji. Wyglądała jednak jeszcze gorzej. W ogóle nie starała się skupić na transmutacji krzesła w psa. Nic jej nie wychodziło. McGonagall widocznie to zauważyła, gdyż podeszła i zaczęła coś mówić do przerażonej tym faktem dziewczyny.
— Coś chyba poszło mi nie tak, Stell... — mruknęła Lea, trącając przyjaciółkę łokciem. — Zobacz... ten pies ma nogę od krzesła zamiast ogona...
Stella wybuchnęła śmiechem na ten zabawny widok, machnąwszy od niechcenia różdżką w stronę swojego krzesła.
— To nie fair — mruknęła Lea, gdy dostrzegła pięknego labradora.
— Pomóc ci, zanim przypędzi tu McGonagall?
— Błagam!
Zmierzały w stronę Wielkiej Sali na posiłek, gdy wzrok Stelli minął się wraz z zielonymi oczami Remusa Lupina.
— Zobaczymy się na miejscu — powiedziała do Lei.
Obok Remusa szli jego najlepsi przyjaciele - James Potter, któremu Lea wystawiła język, lecz najwyraźniej chłopak tego nie zauważył, wpatrzony w dziewczynę o długich, rudych włosach - Lily Evans, Syriusz Black, najlepszy przyjaciel Pottera oraz Peter Pettigrew - niski chłopak o szczurzej twarzy.
— Cześć, Remus! — uśmiechnęła się Stella, podchodząc i na przywitanie całując go w policzek.
Policzki Remusa zarumieniły się, gdy spojrzał na Syriusza, który głupkowato się uśmiechał i sugestywnie unosił brwi.
— Hej, Stella — odpowiedział cicho, wciąż nieco zawstydzony, choć szczęśliwy, że nareszcie udało im się porozmawiać. — Idziesz w stronę Wielkiej Sali?
— Tak, a wy — rzuciła spojrzeniem na resztę — gdzie idziecie?
— Och, nigdzie — odpowiedział natychmiast Potter.
— Totalnie nigdzie — dodał Syriusz.
— Absolutnie nigdzie — powiedział Peter.
— Możesz spokojnie ukraść nam Remusa, nie pogniewamy się — dziwnie się uśmiechnął James, szepcząc coś do Syriusza, na co obaj się cicho zaśmiali.
Remus, zażenowany, mruknął pod nosem coś, czego nikt nie usłyszał i wraz z Stellą ruszył na posiłek.
— Nie zostałeś prefektem naczelnym?! — zawołała z niedowierzaniem i rozczarowaniem Stella. — Nie mogę uwierzyć, przecież nadajesz się idealnie!
— Miło, że tak uważasz. — Remus uśmiechnął się delikatnie. — Nie zgadniesz, kto nim został.
— Na pewno Lily — odparła natychmiast.
— Zgadza się. Ona i James.
— James Potter? — powtórzyła z zaskoczeniem. — Mówimy o tej samej osobie?
Chłopak roześmiał się na widok skonfundowanej miny przyjaciółki.
— Z tego, co mi wiadomo, mamy jednego Jamesa Pottera w całym Hogwarcie — powiedział z rozbawieniem. — Nawet Syriusz nie potrafił w to uwierzyć, choć był przy tym, jak James dostał przypinkę.
— James Potter jako prefekt naczelny... — Stella udała zastanowienie. — Co później? James Potter jako Minister Magii? Będziemy zgubieni!
— Lepiej niech Merlin trzyma nas w opiece — przyznał Remus i, przy głośnemu śmiechowi Stelli, ruszyli dalej korytarzem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top