Rozdział 14

Pierwszy zimowy śnieg tańczył za oknami, sypiąc tak gęsto, że nie było przez to niemal nic widać. Trawa i dziedziniec były już aż po kilka cali usypane śnieżnym puchem, który trzeszczał pod naporem stóp.

Zauroczona Stella stała tuż przy oknie, oparła podbródek na ręce i z lubością wpatrywała się temu pięknemu, zimowemu krajobrazowi z wielkim bananem na twarzy. Tak bardzo uwielbiała zimę! To była, w jej mniemaniu, najpiękniejsza pora roku. Uwielbiała zimowe wieczory, gdy mogła przysiąść na fotelu przy kominku, owinięta szczelnie kocem, z gorącą czekoladą bądź kawą oraz ciekawą książką...

Przez swoje rozmarzenie nie zauważyła, jak ktoś do niej dołączył.

— Hej, Stella.

Drgnęła, unosząc wzrok.

— O, Remus — powiedziała z uśmiechem, prostując się. — Nieźle się rozsypał ten nasz śnieg, co?

— Zapowiada się mroźna zima — przyznał, opierając się dłońmi o parapet i wyglądając przez okno. — Za nami już połowa listopada, aż trudno uwierzyć...

— Zanim się obejrzymy ten rok się skończy, zobaczysz — westchnęła ciężko, przejeżdżając ręką przez włosy.

Nie mogła uwierzyć, że ten czas tak szybko minął. Przecież dopiero zaczynała pierwszy rok! Hogwart był tak cudowny, że nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez niego... Jakie ono będzie szare...

— Słuchaj — powiedział Remus, odwracając wzrok od okna i spoglądając w niebieskie oczy Stelli. — Urodziny Syriusza przez tę nieprzyjemną sytuację zostały z naturalnych względów przeniesione na jutrzejszy wieczór. Pozbędziemy się ze wspólnego pokoju jakoś Syriusza, na szybko przygotujemy wystrój wnętrza, zorganizujemy jakieś przekąski i tak dalej... Potem James po niego pójdzie. Wszystko zaplanowaliśmy, powinno się udać. Będziesz, prawda?

— Oczywiście, nie mogłabym tego przegapić — odparła z entuzjazmem. — Przyda się nam takie przyjęcie.

— Leę też możesz przyprowadzić.

Stella spuściła wzrok, zasmucając się. Lea. Od dwóch dni nie miała okazji z nią porozmawiać przez to, że dziewczyna najwyraźniej unikała jakiegokolwiek kontaktu z nią, czemu zresztą się Stella nie dziwiła, co więcej - rozumiała to w stu procentach.

— Chyba nie będzie chciała przyjść...

— Co? Coś się stało? — zapytał zaniepokojony, błądząc wzrokiem po twarzy Stelli. — Dlaczego jesteś smutna?

— Po prostu... — Stella westchnęła, odchylając się do tyłu. Przerzuciła długie, blond włosy na plecy, wbijając wzrok w swoje ręce. — Pokłóciłyśmy się trochę.

— Wy się pokłóciłyście? Wy? Wy się nigdy nie kłócicie... — zmartwił się Remus.

— Kiedyś musi być ten pierwszy raz — uśmiechnęła się gorzko. — Wiesz, najgorsze jest w tym to, że to z mojej winy. Ja... ja zrobiłam coś głupiego... — wykrztusiła z wielką gulą w gardle. Zdenerwowana ponownie przeczesała dłonią włosy, spojrzawszy na Remusa.

— Może... może z nią porozmawiaj i spróbuj to wyjaśnić?

— Gdyby to było takie łatwe... Ciągle mnie unika! — jęknęła, opierając czoło o chłodną szybę i delikatnie w nią uderzając. — Ale ja byłam głupia... jaka jestem głupia...

— Nie jesteś głupia, Stella. Jesteś ostatnią osobą, o której można by w ten sposób powiedzieć.

— Ty nie wiesz, co ja zrobiłam, Remus...

— Wiem za to, że cokolwiek by to nie było, nie chciałabyś nigdy zrobić jej przykrości specjalnie, to mi wystarczy.

— Ale zrobiłam... zrobiłam...

— Stella — westchnął cicho, łapiąc ją za ramiona, aby odciągnąć od szyby, którą cały czas tłukła głową. Na twarzy miała grymas niezadowolenia, a włosy wpadły jej na twarz. Bez słowa je odgarnął i schował za uszy.

Gdy to zrobił, Stella się naprawdę dziwnie poczuła. Nie wiedziała, czym było to spowodowane, bo chyba nie tym gestem? Przez jej ciało przebiegł jakiś impuls.

— Myślę, że jak w końcu złapiesz Leę i z nią porozmawiasz, to wszystko powróci do normy.

— No... tak... może tak...

Remus spojrzał gdzieś za jej ramię i się uśmiechnął.

— Odwróć się.

Stella zmarszczyła brwi, lecz się odwróciła. Na końcu korytarza dostrzegła Leę, która wpatrywała się prosto w nią, lecz zorientowawszy się, że Stella ją dostrzegła, natychmiast odwróciła wzrok, udając wielkie zainteresowanie swoimi palcami.

— Więc na co czekasz?

Spojrzała na Remusa i nie potrafiła powstrzymać swojej wdzięczności. Szybko się do niego przytuliła, a gdy się odsunęła i zaczęła szybko iść w stronę Lei, zawołała jeszcze przez ramię:

— Jesteś niesamowity, wiesz?

— Wiem! — zawołał ze śmiechem, a gdy się wystarczająco oddaliła, dodał pod nosem: — Ty również, Stella... Ty również.

Lea udawała, że wcale nie przypatrywała się Stelli i wcale nie zauważyła, że do niej podchodzi, choć Stella była pewna, że doskonale o tym wiedziała. Z wyniosłą miną i dumą w oczach przyglądała się teraz jakiejś Puchonce o krótkich do ramion blond lokach, które wyglądały niemal jakby była owieczką.

Nawet nie drgnęła, gdy Stella do niej podeszła i oparła się o ścianę tuż obok. Przez chwilę obie nic nie mówiły.

— Lea...

— Tak? — zapytała natychmiast.

— Bardzo, bardzo cię przepraszam — powiedziała Stella, zwracając swoje spojrzenie ku Lei, która jednak wciąż zajęta była obserwowaniem owej Puchonki. — Byłam okropna, naprawdę nie chciałam cię nigdy zranić.

— Wiem to, Stell. Ty nawet w najgorszych potworach potrafisz dostrzec piękno — odparła Lea, uśmiechając się do przyjaciółki.

— Więc nie jesteś zła...?

— Nie potrafiłabym się długo na ciebie gniewać. Te dwa dni to był koszmar, uwierz mi na słowo — odparła, wzdrygając się.

— Mimo wszystko chcę coś jeszcze powiedzieć, bo miałaś rację. To ty jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Lily też jest mi bliska, ale to nie to samo. Powinnam cię wbrew wszystkiemu wspierać, zwłaszcza, że rozumiem, jak musiało być to dla ciebie trudne. Zrozumieć, że podoba ci się Potter... Na miłość boską, ja bym tego nie zdzierżyła...

— Stella, jak możesz! — wybuchnęła śmiechem Lea.

— No, w każdym razie — uśmiechnęła się  — chcę, żebyś była szczęśliwa. Jeżeli wam się uda, to na pewno będę się cieszyć, ale... Mogę o coś zapytać?

— Wal śmiało.

— Co w takim razie z Hansenem? Myślałam, że to on ci się podoba.

— Ja też tak myślałam — wyznała, niezręcznie drapiąc się po karku — ale potem zorientowałam się, że... że widzę w nim Pottera...

— Och...

— Dobre podsumowanie...

— A od kiedy to go...?

— Nie wiem — powiedziała szczerze. — W sensie od zawsze go lubię i mi od zawsze imponuje swoją świetną grą, ale wydaje mi się, że zaczęłam do niego coś czuć pod koniec szóstego roku.

— To już trochę czasu. O kurczę, a ja myślałam, że za sobą nie przepadacie.

— My się po prostu lubimy drażnić — parsknęła Lea. — Ale czasami faktycznie mnie denerwuje. W końcu to Potter, to nazwisko mówi samo przez się.

Stella musiała jej przyznać rację.

— Jutro wieczorem są urodziny Syriusza, pójdziesz ze mną? — zadała pytanie, idąc u boku Lei w stronę wieży zachodniej.

— Oczywiście! Ci Huncwoci zawsze skądś ogarniają Kremowe Piwo, zawsze mnie to ciekawiło, jak oni to robią. Mmm... pychota... Na samą myśl cieknie mi ślinka!

Po dotarciu pod wieżę, zaczęły wchodzić po licznych schodach. Przez małe, łukowate okna Stella mogła zauważyć, że na zewnątrz wciąż szalała zamieć śnieżna, co jeszcze bardziej jej polepszyło nastrój. Następnego dnia na pewno będzie cała góra śnieżnego puchu! Już nie mogła się doczekać, aż wyjdzie na błonia i się w nim zanurzy.

W dormitorium czekały na nie Paisley, Syeda i Gina. Pierwsza z nich zanurzona była po czubek nosa w kołdrze, dygocąc. Na głowie miała założoną zimową czapkę, a wokół szyi zawinięty szal. Syeda poiła swoją siostrę gorącą herbatą.

Na ten widok Stella i Lea wymieniły zaskoczone spojrzenia.

— Co tu się wyprawia? — zapytała pierwsza z nich, podchodząc do Paisley. — Jesteś chora?

— No na pewno! — wydusiła, patrząc spode łba na obie przybyłe.

— Co się stało?

Paisley zaczerwieniła się i zadrżała. Stella mogłaby się założyć, że tym razem nie z zimna.

— Została napadnięta — powiedziała Gina, z niepokojem spoglądając na Paisley, jakby się bała, że zaraz wyskoczy spod swojej kołdry prosto na nią.

— Co ty mówisz? — zapytała Lea. — I ja tego nie widziałam? — żachnęła się, z zawiedzioną miną siadając na swoim łóżku.

— Zaraz dostaniesz po twarzy, przysięgam — drgnęła Paisley.

— No, chyba ty już dostałaś, nie? — wyszczerzyła się Lea, lecz pod wpływem wzroku Paisley uśmiech natychmiast znikł jej z twarzy, a ona sama się w sobie skuliła.

— Kto, co, jak i gdzie? — zapytała Stella, usiadając na skrawku łóżka Paisley.

Gina i Syeda wymieniły znaczące spojrzenie.

— Moose ją natarł śniegiem — odpowiedziała druga z nich.

— Ożeż ty! — zawołała Stella.

— I wygląda na to, że nadchodzą ciche dni — dodała Syeda konspiracyjnym szeptem.

— A żebyś wiedziała, że tak! — krzyknęła zdruzgotana bliźniaczka. — Ja mu pokażę... Żeby być takim przeklętym gnojkiem... Jest skończony. Ukatrupię go we śnie...

Wyglądała na bardzo wściekłą, choć przecież było to zwykłe przekomarzanie. Typowa Paisley. Stella wymieniła spojrzenie z Leą i obie powstrzymały się od śmiechu tylko przez pryzmat tego, że wolały do jutra przeżyć.

Przecież nie mogły przegapić okazji do wypicie Kremowego Piwa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top