Rozdział 74

Życie w czasie wojny zdecydowanie nie należało do sielankowego, ale pomimo tego nie brak było momentów chwili zwykłego wyluzowania i odpoczęcia. Stella w dalszym ciągu myślami błądziła wokół swojej biologicznej matki, nie potrafiąc podjąć ostatecznej decyzji. Sama nie wiedziała, czego chciała. To było w tym najgorsze.

Zdecydowała się w końcu na rozmowę z Ruth i Ricardem. Wcześniej już streściła im przebieg całego spotkania, ale nie wyrazili jasno swojego stanowiska, które Stella chciała poznać. Nikomu tak nie ufała, jak Ruth i Ricardo. Wiedziała, że będą z nią szczerzy.

Pewnego wieczoru więc zaciągnęła rodziców do salonu, gdzie razem usiedli na kanapie przy stoliku kawowym. Słońce zaszło już za horyzontem, pokraśniałe niebo powolnym tempem coraz bardziej ciemniało, a na niebie było z momentu na moment coraz więcej lśniących gwiazd. Księżyc o kształcie banana im akompaniował. Nocną ciszę przerywało pohukiwanie sowy wypuszczonej niedawno przez Stellę na nocne łowy i rozłożenie skrzydeł.

Ogień w kominku trzaskał wesoło. Stella z poważną miną przypatrywała się to Ruth, to Ricardo. W dłoniach trzymała kubek gorącej herbaty, którą sobie na noc zaparzyła. Pierwsza odezwała się Ruth, co nie było żadnym zaskoczeniem, zważywszy na małomówność Ricarda.

— Ciężko mi ci cokolwiek doradzić, skarbeńku — westchnęła. — Nawet po tym wszystkim, co nam opowiedziałaś, o tej całej historii Jacqueline. Chciałabym wiedzieć, co będzie dla ciebie najlepsze, ale prawda jest taka, że nawet ja, jako twoja mama, tego nie wiem lepiej niż ty.

— Ale ja też tego nie wiem...

Spuściła wzrok, patrząc na gorącą herbatę, jakby to ona miała wskazać jasną odpowiedzieć. Ruth przysunęła się bliżej i złapała Stellę za dłonie.

— Ale... — powzięła niepewnie Ruth, biorąc głęboki oddech. — Gdybym to ja była na miejscu tej kobiety, bardzo by mi zależało, aby cię bliżej poznać. Może faktycznie cię nie odszukiwała, skarbeńku, lecz każda matka kocha swoje dziecko. Zrozumiesz, jak sama zostaniesz mamą.

Na słowa „jak sama zostaniesz mamą" Ricardo niespokojnie się poruszył i spojrzał spode łba na żonę. Założył na piersi ręce, jednakże nic nie powiedział.

— Gdyby Jacqueline nie zależało na tobie, Stella, nie kwapiła się, aby to wszystko spróbować ci wyjaśnić. Nie pokazywałaby tej pamiątki, którą po tobie miała, nie błagała o wybaczenie. Decyzja należy do ciebie. Wiem, że bez względu na to, co postanowisz, będzie to słuszne. Masz obok siebie nas, masz Remusa, masz Leę i innych swoich przyjaciół. Zawsze wszyscy będziemy cię wspierać. — Uśmiechnęła się, patrząc z miłością w oczy Stelli.

— Dziękuję... — wyszeptała ze wzruszeniem.

— Moim zdaniem warto spróbować ją poznać — powiedziała po chwili milczenia Ruth. — Zobaczysz, jak pomiędzy wami będzie się układała ta więź. W razie czego pomożemy ci zerwać z nią kontakt, nawet jeśli Jacqueline by to nie pasowało. Bo decyzja nie należy do niej, to nie ona cię odnalazła, tylko ty ją.

Pokiwała głową na te słowa i przeniosła wzrok na Ricarda.

— No... — bąknął. — Rób, jak chcesz.

Uśmiechnęła się z rozbawieniem na widok niezręczności na twarzy Ricarda, który nigdy nie potrafił nikomu nic doradzać. Wiedziała jednak, że chciał dla niej jak najlepiej.

Leżąc w łóżku, jeszcze przez długi czas myślała o przeprowadzonej z rodzicami rozmowie, o samej Jacqueline, i czy naprawdę chciała dawać jej szansę. Obawiała się kolejnego zawiedzenia, ale jeśli nawet nie spróbuje dojść do porozumienia z Jacuqeline, to już do końca życia nie byłaby pewna, czy postąpiła słusznie.

Kilka dni później Stella jak zwykle pracowała w szpitalu Świętego Munga. Był to dżdżysty poranek i nic nie zapowiadało się na to, że będzie inny niż chociażby tydzień temu. Myślami błądziła już przy końcach swojej zmiany i całego wieczoru spędzonego z Remusem. Nie mogła się doczekać, aż znowu znajdzie się w jego objęciach...

Do końca zmiany pozostawało jeszcze półtorej godziny, kiedy nagle na korytarzu, znikąd, pojawiła się Lea. Włosy związane miała w nieładzie w wysokiego kucyka, wzrok rozbiegany, wyglądała tak, jakby ubrania narzuciła na siebie w biegu. Wydawała się być bledsza i przerażona do szpiku kości.

Ten widok zmroził krew w żyłach Stelli, która poczuła, że stało się coś bardzo, bardzo złego. Coś, co zaraz wywróci wszystko do góry nogami. Nie pomyliła się.

Kiedy Lea po kilku sekundach wyłapała ją wzrokiem, podbiegła, otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale wtedy łzy kaskadami zaczęły spływać po jej policzkach. Oddech zrobił się nierówny. Nie była w stanie złapać dechu w piersi. Stella jeszcze bardziej się przeraziła i sama zaczęła płakać, choć nie wiedziała jeszcze, co się stało.

— Lea, Lea! — wołała, próbując uspokoić przyjaciółkę. Pociągnęła ją w stronę siedzeń i sama zasiadła tuż obok. — Spójrz na mnie! Słyszysz? Spójrz!

Przekręciła głowę Lei tak, aby ta była w stanie spojrzeć jej w oczy, złapała ją za rękę i zaczęła uspokajać swoim spokojnym głosem.

— Weź głęboki oddech... Świetnie... Jeszcze jeden... jeszcze jeden... Spokojnie, Lea, spokojnie. Jestem tu, tak? Teraz powiedz, co się stało...

Lea trochę się uspokoiła, ale wciąż cała drżała, płakała, a dłonie miała spocone. Zmusiła się do słów wyjaśnienia, które, tak jak Stella się spodziewała, były kubłem zimnej wody. W jednej chwili stanął po prostu cały świat.

— Syeda nie żyje...

— CO?! Jak się stało? Kiedy?

— Śmierciożercy... niedawno... przed chwilą...

Oczy Stelli wypełniły się ponownie od łez, kiedy padła w objęcia Lei. Nie potrafiła w to uwierzyć. Wydawało jej się, że to wszystko nie jest prawdą. Nie może być, skoro jeszcze wczoraj widziała się z Syedą! Całą grupą się spotkali — Paisley z Moose'em, Gina z Shelią, Lea, ona z Remusem, Syeda... Wciąż pamiętała rozbrzmiewający się śmiech Syedy w pokoju, kiedy jak zwykle droczyła się z Paisley...

No właśnie. Paisley.

— Co z Paisley? Musimy do niej iść... — Roztargniona Stella wstała i starła łzy z policzków.

— Nie, nie możemy. — Lea także się podniosła. — Ona przy tym była... Syeda zginęła na jej oczach... Jej siostra... jej bliźniaczka... Nie chce nikogo teraz widzieć, jest z Moose'em. Musimy dać Pais chwilę czasu...

Stella pokiwała głową z ponowną dawką łez. Schowała twarz w dłoniach. Dopiero teraz zrozumiała, że życie każdego z nich było zagrożone przez trwającą wokół wojnę. Niby wcześniej też o tym wiedziała, ale dopiero teraz doszła do niej cała brutalność tego faktu. W każdej chwili każdy z nich mógł zginąć, ot tak, po prostu... Jak Syeda...

Syeda, która zawsze była tym spokojniejszy ogniwem niż jej bliźniaczka. Syeda, która dla siostry była w stanie zrobić wszystko. Syeda, która była pełną iskry dziewczyną, której wesołość była aż zaraźliwa...

To był wstrząs. Wstrząs. Stella zawsze miała świadomości, że śmierć była czymś nieuniknionym i czekała na każdego z nich. Wiedziała, że przez wojnę może nadejść szybciej niż bez niej, ale nawet pomimo tego faktu to i tak był wielki szok. Była w szoku, że Syeda zginęła, tak jak mógł zginąć każdy z nich. Ona... Lea... Remus...

Stała bezradnie na środku korytarza, obejmując Leę. Po pliczkach wciąż płynęły jej łzy. Nie zważała na zaskoczone i ciekawskie spojrzenia. Miała je gdzieś. Czy cokolwiek teraz miało znaczenie? Choć było to pytanie retoryczne, to i tak sobie odpowiedziała. Nie, nie miało.

Bardzo chciała teraz być obok Paisley, aby pocieszać przyjaciółkę, która musiała się czuć okropnie... Przecież Syeda to była jej siostra, bliźniaczka, a nade wszystko najlepsza przyjaciółka. Chociaż często się kłóciły, zresztą jak niemal każde rodzeństwo, bardzo się kochały. Były w końcu rodziną. Stella przypomniała sobie jeden z momentów wczorajszego spotkania.

Siedzieli wszyscy w pokoju Stelli. Paisley i Syeda leżały obok siebie na łóżku. W pewnym momencie rozmowa wkroczyła na plany na przyszłość. Wtedy Paisley i Moose wyznali, że planują począć dziecko. Stella wciąż pamiętała słowa Syedy na to orzeczenie.

— Ja zostanę matką chrzestną! — wykrzyczała, rzucając się na szyję Paisley. — Będę najlepszą ciotką!

— Zostaniesz — zaśmiała się Paisley. — Zostaniesz.

Nie zostanie. Już nigdy nie zostanie.

W końcu Stella i Lea wyplątały się ze swoich objęć. Musiały jeszcze zawiadomić o wszystkim Ginę, Shelię... Stella chciała też powiedzieć o tym Remusowi. Zaplanowały spotkać się wszyscy w domu u Lei.

Pukając w drzwi Lupinów, wciąż była zapłakana i cała drżała. Na szczęście otworzył jej Remus. Nie chciałaby teraz spotykać się twarz w twarz z jego matką czy ojcem i musieć wyjaśniać to wszystko.

Na widok łez Stelli Remus zaniepokoił się, ale nie miał czasu, aby o nie zapytać, kiedy dziewczyna padła mu w objęcia, mocno się wtulając w jego klatkę piersiową. Nie pytał, co się stało. Przycisnął ją do siebie i zaczął uspokajać — gładząc po plecach i delikatnie kołysząc.

Tego teraz potrzebowała.

Wznieśmy różdżki dla poległej Syedy /*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top